Rozdział 14.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Wygraliśmy – szepnęła Kimiko po dłuższej chwili ciszy. – Naprawdę wygraliśmy.

– Dla was nie ma rzeczy niemożliwych – odparła Corrie, chcąc jak najdłużej zachować świadomość.

– Nie nadwyrężaj się – poprosiła Miyako, pilnując, aby nie upadła. – Jesteś przeraźliwie blada.

Corrie wiedziała, co to oznacza. Starcie z Shizumo znacznie skróciło czas dany jej przez Króla, wykorzystała resztki reiatsu, które od niego otrzymała, i lada chwila rozpadnie się. Już teraz obraz stał się mniej wyraźny, choć dostrzegała jeszcze przywódców Gotei i Wygnanych Rodów. Obie strony czuły się niepewnie w chwili, gdy dotarło do nich, że Osiem z Dziesięciu Królewskich Mieczy nadal istnieje i chronią Soul Society swoją mocą. Gdyby Dwór Wiatru nadal się upierał przy wojnie, byłaby to jednostronna rzeź – wszyscy byli tego świadomi.

Chwilowo Namiestnicy zapomnieli o toczącym się konflikcie. Zbliżyli się do Corrie, która mimo wszystko uśmiechała się do nich, choć czuła, jak opuszczają ją resztki życia.

– Jest coś, co możemy zrobić? – zapytał Yuushiro. – Może da się cię jakoś uratować.

Pokręciła głową.

– Mówiłam wam. Jestem już od dawna martwa. To było moje ostatnie zadanie, by doprowadzić to do końca.

– To niesprawiedliwe – stwierdził Kensei. – Nie jesteś nawet jedną z nas, a musisz brać za to odpowiedzialność. Ten cały Król Dusz jaja sobie chyba robi. Przecież ty też musisz mieć ludzi, do których chciałabyś wrócić.

Corrie zaśmiała się cicho. Mimowolnie jej spojrzenie odnalazło stojącego w oddali Shuuheia, którego mina jasno mówiła, że absolutnie nic z tego nie rozumie. Tym razem jednak nie cierpiał z jej powodu.

– Pogodziłam się z tym, że moim przeznaczeniem było spłonąć dla dobra tych, których kochałam. I tak dostałam od życia więcej niż zasłużyłam, więc nie ma potrzeby buntować się przeciwko losowi.

Nie spodziewała się, że ponad ramieniem Kenseia dostrzeże bladego mężczyznę obleczonego w czerń. Zamrugała, sądząc, że to mara, bo przecież nie mógł tu być, miała go już nigdy nie zobaczyć.

– Miło cię znów zobaczyć, Królowo – odezwał się spokojnym, aksamitnym głosem. Tym, którym tłumaczył jej, jak na nowo ustanowić Króla.

– Mamoru... – szepnęła jeszcze przez chwilę przekonana, że tylko ona go widzi.

Zaraz jednak obrócili się na niego wszyscy Namiestnicy, a Dusze Mieczy pojawiły się ponownie. Niektóre z dość szyderczymi uśmiechami na twarzach.

– Mieliśmy się już nigdy nie spotkać – odezwał się ponownie Książęcy Obrońca – lecz stało się coś, czego nawet ja się nie spodziewałem, gdy zdradzałem ci możliwości Królewskiego Nadania. Ktoś sprawił, że ten świat nie może istnieć bez swych Królów.

– Królów? – podchwycił Tsunoyashiro. – O czym ty mówisz?

– Soul Society ma dwóch Królów: Króla i Królową Dusz. Teraz, gdy odzyskaliśmy skradzioną moc ostatniego z Królewskich Mieczy, powróci równowaga. Nie umierasz, Królowo. Nie umrzesz, póki nie umrze też Król.

Podszedł bliżej i wyciągnął do oniemiałej Corrie dłoń. Nie rozumiała ani słowa z tego, co powiedział, bo przecież miała zginąć. Sam jej wtedy powiedział, że ustanowienie nowego Króla pochłonie jej życie, że nic się nie da zrobić. Pozbawiła się złudnej nadziei, że przetrwa, przyjęła wyrok i pożegnała się ze wszystkim, co ukochała, a teraz...

Ja się też tego nie spodziewałem. – Usłyszała Króla.

Chwilę później stała w swoim Wewnętrznym Świecie naprzeciw Sousuke i spoglądała na niego z niedowierzaniem. Wzruszył ramionami.

– Jestem równie zaskoczony co ty, Strażniczko. Czy też Królowo Dusz – powiedział. – Wygląda na to, że w procesie ustanawiania nowego Króla Dusz nasze reiatsu się zmieszało z jakiegoś powodu, ale ze względu na brak równowagi w Soul Society słabłaś. Powinnaś się cieszyć, czeka cię długie życie jako władczyni ich wszystkich.

– Twoje moce wróciły? – zapytała, gdy w końcu odzyskała głos.

– Nie zamierzam obracać w perzynę tego, co z takim mozołem odbudowałaś. Poza tym udowodniłaś, że teraz Król ma realną władzę i shinigami muszą się nas słuchać. Pełny sukces.

– Sousuke, ty...

– Spokojnie, Corrien. Oczywiście nadal rody będą musiały nieco zmienić swoje nastawienie, ale to też nie tak, że będziesz skazana tylko na moje towarzystwo. Zostań tam, ciesz się życiem.

– A ty będziesz knuł? – zapytała podejrzliwie.

– Nic bez ciebie. Masz połowę mojej mocy, wojna pomiędzy nami będzie końcem świata, a tego byśmy nie chcieli. Nie sądzisz, że już wystarczająco dużo poświęciłaś? – Spoważniał. – Niekochana przez rodzinę, wychowana w cieniu niesprawiedliwej legendy, szargana przez własny miecz przez błędy poprzednich pokoleń oddałaś własne serce, gdy na nowo zaczęłaś układać sobie życie. Ustanowiłaś mnie Królem, poświęcając jedynie siebie. Przypomniałaś rodom o ich obowiązkach. Może czas zająć się trochę sobą? Królewski Obrońca będzie pilnować, żebym nie robił głupot.

Corrie opuściła Wewnętrzny Świat bez słowa. Spojrzała na uśmiechającego się do niej Mamoru i w końcu podała mu rękę. Wraz z dotykiem powróciły jej siły, bladość zniknęła z jej twarzy. Dawno nie czuła się tak żywa, jak w tej chwili.

– Dwoje Królów – odezwała się. – Jeden odległy w Pałacu strzegący świata, drugi wśród ludzi swych strzegący prawa. To brzmi tak nierealnie.

– Cuda się zdarzają, Królowo. Nie może być tak, że nie zostaje nagrodzone najwyższe poświęcenie. Nie ma nikogo, kto bardziej kochałby ten świat, niż ty. Nie ma nikogo, kto bardziej troszczyłby się o przyszłość, niż Król. Tego zawsze pragnął wasz poprzednik.

– Nie chciałbym psuć nastroju, ale nadal jesteśmy w trakcie wojny – zauważył Hitsugaya. – Musimy coś zrobić z tym całym Dworem Wiatru.

Corrie spojrzała we wskazanym przez Toshiro kierunku. Wygnane Rody po porażce swego suzerena nie były skore do ataku, ale nadal stanowiły pewne zagrożenie. W końcu nie bez powodu zostały wyrzucone z Seireitei po przegranej wojnie.

– Ważne są tylko interesy Seireitei – westchnęła, przypominając sobie słowa Akemi. – Nie potrzebujemy rozlewu krwi. Zbyt wiele jej już przelaliśmy w imię tuszowania dawnych błędów.

– Co chcesz zrobić? – zapytał Tsunoyashiro.

Nie odpowiedziała, lecz w towarzystwie Książęcego Obrońcy wyszła naprzeciw Wygnanym Rodom. Namiestnicy podążyli za nimi, by być świadkami tego, co Corrie szykowała. Niektórzy już się domyślali, do czego może dojść.

– Shizumo Kazemichi nie żyje – oznajmiła Shiroyama, gdy była już na tyle blisko, by Rody ją dobrze słyszały. – Grozy, która zmuszała was do uległości, też już tu nie ma. Pokutowaliście wiele lat za błędy waszych przodków, za błędy przodków shinigami. Nastały czasy nowego Króla, dwojga Królów. Komu chcecie być wierni? Starym zwyczajom, które gnębiły słabszych czy nowym Królom, którzy przypomną Seireitei, czym miało być?

– Czy tej samej przysięgi wymagasz od mieszkańców białego miasta? – odważył się zapytać jeden z przywódców klanów Dworu Wiatru.

– Owszem. Wszystkie rody Soul Society zobowiązane są na nowo przysiąc swą wierność Królom Dusz. Dla nich będzie to powrót do korzeni, dla was nowy początek. Miłujemy tych, którzy nas miłują, lecz nie pozwolimy siać zamętu i wojny pomiędzy ukochanymi. Zmiany nadejdą, choć nie od razu. Tylko jeśli damy sobie czas, będziemy mogli cieszyć się pokojem i pielęgnować go przez kolejne wieki.

– Nie będziemy kontynuować tej wojny – odparł mężczyzna, który odważył się rozmawiać z Corrie. – Potrzebujemy jednak czasu, by na nowo ustalić, czego pragniemy. Dasz nam gwarancję, że w tym czasie shinigami nas nie wymordują?

– Gwarantuję słowem Królowej Dusz i Namiestników. Nie będzie przelewania braterskiej krwi nigdy więcej.

Wygnane Rody skłoniły się Corrie, po czym armia się wycofała. Shiroyama odetchnęła z ulgą, choć nadal czekało ją przekonanie Seireitei do tego pomysłu. Jednak jedno spojrzenie na Namiestników wystarczyło, by zyskała spokój. Z nimi u boku nie mogła usłyszeć innej odpowiedzi niż ta, na którą liczyła.

– Wygląda na to, że czeka cię jeszcze długi pobyt wśród nas, nim wszystkich rozsądzisz – zauważył Ichigo, gdy podeszli bliżej dowództwa Gotei 13.

– Możliwe. – Uśmiechnęła się lekko. – Może zostanę na stałe?

– Mamy się z tobą męczyć do końca życia? – jęknął Kensei.

– Dopiero marudziłeś, jakie to niesprawiedliwe, że umieram w waszej sprawie – przypomniała mu. – Nie cieszysz się, że jednak się prześlizgnęłam?

Kensei zrobił się nieco czerwony i spojrzał gdzieś w niebo, rozbawiając tym pozostałych Namiestników.

– Jest ktoś, kto ucieszy się bardziej, że zostajesz – mruknął tylko.

– I ja nawet wiem kto. – Usłyszeli rozbawiony głos.

Zza Książęcego Obrońcy wychyliła się czarnowłosa dziewczyna w srebrnym kimonie z psotnym uśmiechem na ustach. Corrie mogła tylko otworzyć usta z niedowierzaniem.

– Pomyślałem, że skoro tu zostajesz, potrzebujesz niezawodnej towarzyszki, Królowo – wyjaśnił Książęcy Obrońca. – Namiestnicy nie mogą cię ciągle ratować.

– Przyniosłeś mi naprawdę wiele darów, Mamoru – odparła wzruszona. – Nie wiem, czy mogę się jakoś odwdzięczyć.

– Królowo, wyciągnęłaś mnie z wiecznego mroku, z szaleństwa, w którym niemal cię straciłem. Pokochałaś mnie i przebaczyłaś me grzechy. Teraz czas, abyś była szczęśliwa bez obawy, że możesz spłonąć.


To już koniec tej opowieści. Czy spodziewaliście się takiego zakończenia czy nie, ja bardzo szybko sobie uświadomiłam, czego pragnę dla Corrie i że tytuł w sumie nie był przypadkowy. I tak w sumie sobie myślę, że wyszło całkiem nieźle jak na dziwną opowiastkę, którą wymyśliłam na wolnym spowodowanym sytuacją. Może i krótko, ale treściwie. O kontynuacji myślę, że fajnie by było ją napisać, ale to dopiero, jak wymyślę, o czym miałaby być. KD żegnamy, ale wciąż są inne projekty do zrobienia^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro