Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie sądziła, że historia shinigami tak ją pochłonie. Pamiętała, jak po raz pierwszy usłyszała to słowo wypowiedziane z pogardą i nienawiścią. Nie rozumiała, choć skutecznie nie mogła potem zasnąć. Była dzieckiem, które łatwo było przestraszyć. Ciotka Midori nie miała litości, sprawiła, że Corrie bała się shinigamich bardziej niż Pustych. Bo przecież byli wrogami Dworu Wiatru, a ją, bezbronną i słabą, zabiliby bez wahania, gdyby tylko wiedzieli, kim jest. Może właśnie to sprawiło, że stała się tchórzem, że tak długo nie walczyła o siebie, swoją tożsamość i prawdę wobec najbliższych.

A przecież Shiroyamowie też byli niegdyś rodem shinigami. Silnym, niezależnym i ukochanym przez Króla Dusz. Tym, który dzierżył jego miłość i przebaczenie. Czy był to powód, dla którego doprowadzono ich do upadku? Chciała zrozumieć, wyczytać to w starych dokumentach, skoro Książęcy Obrońca już nie mógł jej niczego opowiedzieć.

Ignorowała przy tym Aizena, który siadywał w drugim fotelu i obserwował ją przez długie godziny, popijając herbatę. Zdawało się, że jemu też nie zależało na rozmowie, choć odpowiadał na jej pytania nawet, jeśli nie były kierowane do niego.

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytała w końcu. – Wątpię, żeby te kroniki leżały sobie w dostępnych miejscach dla shinigamich.

– Czasami wystarczy słuchać. Tak jak sekret królewskich mieczy, wiele historii przekazywano sobie ustnie. Matka znała ich wiele. Skąd wiedziała, które są prawdziwe, a które zniekształcone przez czas i shinigamich, nie mam pojęcia. Po prostu wiedziała.

– Rody popełniły wiele błędów – stwierdziła smutno, spoglądając w okno. – Jedna decyzja pociągnęła za sobą tyle konsekwencji.

– Shinigami nie są doskonali. Władza potrafi zmienić naprawdę wiele w postrzeganiu świata. Powinnaś to już zauważyć. Rodzina Shiroyama była najważniejsza początkowo wśród królewskich rodów.

– I spójrz, jak nisko upadliśmy. Kroniki za to nie mówią nic o tym, by ród Shiroyama próbował przejąć władzę. Byli przeciwni uwięzieniu Króla.

– Byli potężni bez tego, a to przysporzyło im wrogów. Późniejsza izolacja też wam zaszkodziła.

– Nie rozumiem. Nie tego pragnął Król. Mieli być braćmi i siostrami, wspólnie władać Soul Society w imieniu Króla. A jednak raz po raz dochodziło do wojen i konfliktów.

– Nienawidzisz walki – uznał Aizen.

– Jestem tchórzem, ale też nigdy nie sprawiało mi to radości. Wiedziałam, jak ważna jest ochrona dusz i ludzi przed Pustymi, których koniec końców oczyszczaliśmy, ale prawdziwa wojna... To bezsensowne.

– Czasami nie ma innej drogi.

– Mówi to ten, który wywrócił nasze życie do góry nogami – prychnęła. – Czy kiedykolwiek pomyślałeś, jak wielu osobom spartoliłeś życie swoimi intrygami?

– Kiedy pojawiłaś się w Seireitei, wielu przypomniało sobie o Wygnanych Rodach. Byli przekonani, że przysłano cię, by rozpętać wojnę. Bali się ciebie i tego, co przynosisz. A jednak byłaś tylko małą dziewczynką, która o niczym nie ma pojęcia. To cię uratowało.

– Skąd miałam wiedzieć? Kazemichi całkowicie wymazali to, czym niegdyś byliśmy. Kontrolowali każdy ruch mej rodziny.

– Historię piszą wygrani. Zniszczenie Shiroyamów wiele zmieniło w układzie sił w Seireitei. Gdybyś wiedziała choć odrobinę więcej, chciała się bardziej wyróżnić, nawet Byakuya Kuchiki by cię nie ocalił.

– Wiedza o tym, kim jestem, nie przeszkadzała wam mnie wykorzystać do zdobycia Świętego Graala – zauważyła kwaśno. – Gdyby nie to...

– Nadal egzystowalibyście w tych ruinach – wszedł jej w słowo. – I to jest prawda. Możesz gdybać, Corrien, ale wiesz, że historii nie zmienisz. Możesz się buntować i boleć nad błędami, ale to wciąż tylko przeszłość. Czy ją zaakceptujesz czy nie, niczego nie zmienisz.

Prychnęła z niesmakiem, ale musiała przyznać mu rację. Sama popełniła wiele błędów, pozwoliła, aby konsekwencje wymykały jej się z rąk. Pewnie w innej sytuacji stwierdziłaby, że może się z tego czegoś nauczyć. W końcu teraz, z tą wiedzą potrafiłaby się zachować inaczej. Tak naprawdę mogła mieć tylko do siebie pretensje, ale czy naprawdę wszystko zależało od niej? Im bardziej poznawała prawdziwą historię, tym lepiej rozumiała, jak wiele czynników ma znaczenie przy każdym pojedynczym akcie.

Aizen znał wiele z tych historii. Skąd znała je Akemi, żadne nie dociekało. Nie miało to znaczenia. Nawet legenda o królewskich mieczach znaleziona w starym dzienniku Yoshimitsu Kuchikiego została przeredagowana tak, aby pasowała do ówczesnych czasów. Może sam autor zapisków nie wiedział o tym fakcie, a może zrobił to specjalnie, by się usprawiedliwić, skoro wraz z przodkami Corrie postanowili złamać prawo o niełączeniu rodów. Cała ta historia sięgała tak dalekich czasów, że żadna moc zmieniania historii nie sięgałaby tak daleko.

– Głupota – uznała. – Król dał nam wszystkie narzędzia, abyśmy żyli ze sobą w zgodzie.

– Władza, Corrien. Zazdrość, zawiść. Pomniejsze rody knuły, znajdowały zwolenników, którzy też chcieli obalić współczesne im porządki. Wszystkie rody zbłądziły. Zapieczętowali swego władcę i w końcu dopadły ich konsekwencje.

– Hashimoto czy Kuchiki radzili sobie całkiem nieźle – mruknęła.

– A jednak świat upadł i niewielu shinigamim udało się przetrwać. Nie miało znaczenia, czy jesteś szlachetnie urodzona czy nie. Król nie mógł się obronić, a wraz z nim straciliśmy wszystko, co znaliśmy.

Corrie podeszła do okna, trawiąc słowa Aizena. Wiedziała, co chciał jej w ten sposób przekazać. Zresztą upchnięte w regały kroniki także wiele mówiły. Spojrzała tęsknie na białe miasto w oddali.

– Nadal nie zgadzam się z tym, co zrobiłeś – powiedziała.

– Ofiary są nieuniknione. Sądzisz, że ród Shiba pozwoliłby mi wejść do wymiaru Króla Dusz, by zająć jego miejsce? Że pozostałe rody nie sprzeciwiłyby się mym planom, gdyby o nich wiedziały? Sama zauważyłaś, że ten porządek rzeczy dla wielu był wygodny. Nie było Shiroyamów, którzy dostali królewską miłość, pozostałe klany ustanowiły własne rządy. Mą matkę wygnano, bo sprzeciwiła się tradycji. Byakuya Kuchiki niemal posłał na śmierć własną siostrę z powodu prawa.

– Którą chciałeś zabić – zauważyła.

– Konieczna ofiara.

– Nie zgadzam się na konieczne ofiary – warknęła. – Dla ciebie byliśmy pionkami, ale my potrafiliśmy docenić te chwile szczęścia i spokoju, które odebrałeś nam swoimi intrygami.

Aizen nic nie odpowiedział. Upił łyk herbaty, obserwując swą towarzyszkę. W jakiś sposób przypominała mu Gina, który też kierował się prostymi uczuciami, choć z konieczności nauczył się grać. I ona grała zupełnie nieświadomą zagrożenia ze strony shinigamich. O wielu rzeczach nie wiedziała, fakt, lecz zdawała sobie sprawę, że jeśli wyjdzie na jaw jej pochodzenie, nie ujdzie z życiem. Może jedynie Byakuya Kuchiki stanąłby w jej obronie na wzgląd na pokrewieństwo. O ile o nim wiedział, bo nawet on nie miał pewności, jaka dokładnie była sytuacja wśród rodów w tamtym czasie. To nie miało wtedy aż takiego znaczenia, choć miał pewne podejrzenia. Gdy przy okazji rozmowy napomknął o myśli, że chętnie widziałby ją wśród swoich podkomendnych, otrzymał szorstką odmowę. Kuchiki nie zamierzał jej się pozbywać.

– Właściwie powinno mnie tu już nie być – powiedziała cicho. – A jednak tu jestem. Dlaczego?

Spojrzała uważnie na Aizena, który niewzruszenie popijał herbatę.

– Nie powinnaś chyba narzekać, że możesz pożyć jeszcze jakiś czas.

– Zabrzmiało to tak, jakbyś nie chciał zostać tu sam.

– Przyznaję, jesteś ciekawa. Zwłaszcza teraz, gdy przestałaś chować się za maską głupiutkiej dziewczynki, Strażniczko.

– Już nią nie jestem, Królu. Pogodziłam się z myślą, że zniknę, a ty przedłużasz tylko moją agonię dla własnego widzi mi się.

– Nawet tego zamierzasz mnie pozbawić? Czy może obawiasz się, że zrozumiesz moje motywy?

– Cokolwiek to było, nie usprawiedliwia twych zbrodni, Królu.

Odpowiedział jej tylko krótkim uśmiechem. Corrie westchnęła i wróciła do lektury kronik. Samej przed sobą ciężko było przyznać, że nie ocenia już tak surowo pragnień Aizena. Historia zapisana na starych kartach nie była prosta, lecz pełna błędów, które ciężko było wybaczyć. Czy dało się to wszystko naprawić? A może uniknąć? Możliwe, lecz Soul Society nie byłoby miejscem, które znała. Czy kochałaby je tak samo? Tak wiele pytań bez odpowiedzi.

Spojrzała na siebie. Oszalały z rozpaczy Książęcy Obrońca przerażał ją, zgubna legenda o Królowej Zmierzchu utwierdziła w strachu i jedyne wyjście widziała w ucieczce. Gdy nie widzi się innych możliwości, wybiera się jedyną drogę. Nieraz błędną i brzemienną w skutkach. Czasami trzeba coś poświęcić, by przywrócić to, za czym tęsknimy. Czym to się różniło od tego, co zrobiła, ustanawiając Aizena Królem? Wychowany w duchu dawnego Soul Society wybrał drogę dla siebie. Pełną samotności i odrzucenia innych. Nie, nie potrafiła usprawiedliwić tych wszystkich krzywd, które popełnił, lecz zaczynała rozumieć, co chciał w ten sposób osiągnąć. Czy słusznie? Jeszcze nie potrafiła ocenić.

Oboje wyczuli tę zmianę, lecz Corrie pierwsza dopadła okna. Przez chwilę nie chciała wierzyć, po czym osunęła się na kolana z przerażeniem w oczach.

– Nie, to nie może tak być – szepnęła.

– Wiedziałaś, że kiedyś to się stanie. To twoja decyzja, spełniłaś swoje egoistyczne życzenie zamiast dociągnąć historię aż tam. Sama tak wybrałaś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro