ROZDZIAŁ 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zamek królewski na Wawelu, początek października A. D. 1384

— Piotrze, jak wygląda nasza królowa? — tylko tyle zdążyła Anna usłyszeć, gdy wparowała do kuchni, by zjeść przyszykowane dla niej i panny Tęczyńskiej śniadanie.

Choć małe to były pomieszczenia, połączone tylko krótkimi korytarzami, wydawały się o wiele większe, gdy całe wypełnione były przez drewniane stoły i walące się kupkami wory kaszy czy pszenicy. I ludzi też o tej porze było tam pełno — a to zza zakrętu wybiegła jakaś służebna czy łaziebny z wodą, za chwilę jakiś kuchcik krzyczeć zaczął coś o zniszczonym wałku, inny zaś szukał wszędzie glinianej michy. W tym wielkim gwarze, który co chwilę malał lub gęstniał, siedziała z kilkoma służkami sama panna Tęczyńska, wkładając do ust kolejny kawałek ciepłego pieczywa. Maria, podobnie jak jej kuzyn, była wierną kopią swego dziada i tak jak on szczycić się mogła owalną twarzą o mlecznej cerze i szczupłą sylwetką — jedynie włosy, ciemne jak krucze pióra, zdawały się od niej odstraszać, bo za nic nie dawała sobie ich podpiąć, związać lub gustownie uczesać. Nosiła je rozpuszczone i pokręcone, nie zwracała uwagi na spojrzenia najstarszych panien dworskich, które porównywały je do ptasiego gniazda — w tej sprawie nie zależało jej na opinii innych, przez co doprowadzała Jana z Tęczyna do szewskiej pasji. Annie nie dane było jej jeszcze poznać, bo przez poprzednie dni, gdy szykowały się na przybycie królowej i zmuszone były jadać w kuchni wawelskiej, nie zdążyły nawet zamienić ze sobą kilku słów. Każda z nich uciekała jak najdalej od drugiej, szczególnie gdy zostawały same.

— A skąd ja mam to niby wiedzieć, co? — żachnął się ugniatający ciasto kuchcik, spoglądając na zaciekawione panny służebne. — Raz tylko ją widziałem, jak przez bramę przejeżdżała. Pięknie jechała, nie powiem, ale co z tego, jak trochę zbyt młodziutko wygląda. Król Kazimierz czy Ludwik to przy niej jak takie brzydkie tury wyglądali, mimo że wzrost to królewna ma imponujący.

Anna zaśmiała się cicho, siadając przy ławie i wspominając widok wiwatującego ludu z Krakowa i z najbliższych wsi, gdy węgierska królewna dumnie z panami przez Bramę Floriańską przejeżdżała. Zapamiętała ten lekki uśmiech na jej młodziutkiej twarzyczce okalanej jasnymi lokami, gdy ludzie kłaniali się jej nisko i zachwyceni wołali głośno, lecz niezrozumiale, byleby zwrócić jej uwagę. Jechała wyprostowana, z długim płaszczem narzuconym na ramiona i szerokim uśmiechem na twarzy, choć Tarnowskiej zdawało się, że czegoś w duchu musiała się obawiać.

Kraków pewnie ją trochę przytłoczył, pomyślała wtedy. Pewnie nie tego się spodziewała, jej ojca przecież tutaj tak nie witano.

Powróciła więc myślami do wawelskiej kuchni, gdzie zaaferowany Piotr poprosił o zabranie głosu jednego z obecnych jeszcze kucharzy na zamku. Dominik, pamiętający podobno jeszcze ciepłą barwę piwnych oczu Elżbiety Łokietkówny, już zdążył się pochwalić przyjęciem przez nową królową w jej własnych komnatach.

— Może młodziutka, ale jaka poważna i mądra — mówił zafascynowany, odbierając pusty talerz od ciemnowłosej Tęczyńskiej, a kilka kromek chleba podając później Annie. — Dość dziwnie jednak mówi po polsku i czasami tak śmiesznie wymawia niektóre słowa. Wprawdzie z królowej naśmiewać się nie wolno, więc zaciskałem mocno wargi, gdy rzekła coś nie tak. I uśmiech ma piękny, podobny trochę do tego mojej najstarszej córki. I tak się cieszyła, że mnie może poznać i z chęcią słuchała tego, co mówiłem...

— Ale jedzenia naszego nie pokochała tak jak ciebie, czyż nie? — bąknęła głośno jasnowłosa panna, zawiązując białą chustę na głowie i spoglądając na Annę z uśmiechem. — Słyszałam dobrze, jak mówiła, że jeszcze nie przywykła do naszej kuchni, a i jeden ze strażników wspominał coś ostatnio, że podobno cały węgierski dwór ma problem z przystosowaniem się do naszego jadła. Jak ich w Nowym Sączu ugościli ćwikłami i prawdziwą małopolską baraniną, to królewna pierwsza od stołu odchodziła, choć z niej wielka podobno smakoszka. I tylko gruszki później ze swoimi dwórkami zajadała. Tylko czekać, aż tutaj tabun węgierskich kucharzy zjedzie, by nauczyć nas dobrze gotować.

— Głupstwa gadasz na pewno — rzuciła Anna po przełknięciu kawałka pieczywa. — Raz ją tylko widzieliśmy, a plotek więcej się rozsiewa po Wawelu, niż ja usłyszałam przez całe życie. Nie powiecie mi przecież, że tak szybko poznaliście się na królewnie Jadwidze.

— Na razie nikt nikogo nie zabił, nikt żadnej wojny nie rozpoczął, więc będzie dobrze — mruknęła Tęczyńska, opierając podbródek na złączonych dłoniach. Wzrok wbiła w postać Tarnowskiej i zmrużyła oczy, gdy przebijające się przez przyciemnione szyby promienie opadły na jej powieki. — Oby tylko dietę miała normalną i węgierskim jadłospisem nas nie zakatowała. Te ich piekielne nawyki i przyprawy usunęłabym z dworu jako pierwsze.

Pracownicy kuchni spojrzeli na nią jak na niezdrową na umyśle i pokręcili głowami, gdy jedna z panien służebnych krzyknęła cicho, jakby już poczęła się bać o sprowadzone z Węgier tradycje. Anna spojrzała na Marię z ukosa, akurat czując na sobie jej nieprzeniknione spojrzenie — Tęczyńska wyprostowała się jeno i jak gdyby nigdy nic odwróciła od niej wzrok, zwracając uwagę na podchodzącą bliżej nich kobietę.

— A niech sobie nawet przepiórki każdego dnia jada i zsiadłe mleko ciągle pije — rzuciła ciemnowłosa dwórka, którą Anna kojarzyła z ostatniej kolacji dla polskiej części dworu. — Byleby mądra była i dobrze Polską rządziła. To się tylko liczy, a nie to, ile wypije, co zje i jak się ubierze. W końcu to nasz król, czyż nie?

Mówiąc to, uśmiechnęła się szeroko i jednym haustem wypiła resztę wina ze swojego kielicha. Po chwili założyła nogę na nogę i oparła się mocniej o stół, nie zwracając zbyt wielkiej uwagi na to, że może pobrudzić się walącą się wszędzie mąką. Anna zdziwiła się mocno, bo spodziewała się po Wawelu wrogości i byle jakiej uprzejmości, którą zaznała już od siostry marszałka czy panny Tęczyńskiej — w kuchni tym razem jednak poczuła więcej ciepła i radości, a przy tym nasłuchała się zbyt wielu plotek, niż w swoim dotychczasowym życiu. Ludzie ci, choć zabawni i prości, zdawali się milsi niż dobrze jej znany dwór świdnicki. Tam wszystko pokryte było nadal żałobnym całunem, bo mimo upływających lat trudno było wszystkim pogodzić się z odejściem księcia Bolka. Nawet radosne, lecz melancholijne, usposobienie księżnej Agnieszki nie mogło tego zmienić — Wawel jednak, dzięki pojawieniu się wreszcie nowego króla, mógł otrząsnąć się z długiego, zimowego snu i zaskoczyć jeszcze swym pięknem i innymi zaletami. Ludzie też byli inni, choć i tak bardziej była ciekawa Węgrów, którzy zjechali na zamek wraz z Jadwigą. Już zdążyła przecież usłyszeć, że damy dworu słowa podobno po polsku wymówić nie mogły, a Andegawenka dobre wrażenie zrobiła na panach i sługach, choć większej i ciekawszej przemowy spodziewali się po tym „inteligentnym dziecięciu".

Dominik szybko dojrzał, jak postawa ciemnowłosej mieszczki wpłynęła na Tarnowską. Uśmiechnął się tylko do wszystkich zgromadzonych — jak ojciec do swych dzieci i klepnął Annę w ramię kilka razy, zmuszając ją przy tym, by na niego spojrzała.

— Czochna już taka jest, pani Anno — zapewniał. — Radosna i otwarta, lecz czasami ciekawska. Co prawda, zbyt swawolna i prawdomówna, ale jest nieszkodliwa.

Zapewne dodałaby coś jeszcze, może tym razem zwróciłaby się do Czochny lub wreszcie porozmawiała dłużej z Marią — jednak jakiekolwiek jej plany przerwało pojawienie się w drzwiach rudowłosej niewiasty z grymasem na twarzy. Gwar ucichł, słychać było tylko szepty panien dworskich, które w młodej dziewczynie prędko rozpoznały jedną z węgierskich dwórek. Maria spojrzała na nie markotna, ale zdziwiona, bo po damie dworu ze wspaniałej Budy spodziewała się strojnych sukien z dużym dekoltem, pięknych upięć i lśniącej biżuterii. Rudowłosa kompletnie inaczej wyglądała niż damy węgierskie z jej wyobrażeń, strój wykonany był wprawdzie z dość ładnego materiału, ale kolor był zbyt mdły — nawet ametystowy kamień przy małym wisiorze nie pasował według Marii do szmaragdów na palcach dziewczęcia. Uroku nie dodawało jej też niezadowolenie wymalowane na twarzy, musiała strasznie się ociągać, gdy wypełniała trudny rozkaz Jadwigi. Bo tego wszyscy w kuchni byli pewni — posłanie jednej z opiekunek królewny po kogoś z dworu mogło zwiastować kłopoty.

— Kristina z Biecza, Anna z Tiarnowa i Maria Tecyńska — rzuciła z typowym dla Węgrów akcentem, omiatając spojrzeniem całą kuchnię. Zaraz niska kobieta wstała z zajmowanego przez siebie miejsca, podobnie uczyniła Anna i jedynie Tęczyńska nadal siedziała przy ławie, spoglądając na rudowłosą. Ta wreszcie zrozumiawszy, że i tą siedzącą nadal szlachciankę wzywa do siebie jej pani, podeszła do niej i pochyliła się szybko, by ta lepiej ją usłyszała. — A királynó látni akar téged¹.

Wielkie było zdziwienie służby wawelskiej, z którą do czasu przyjazdu orszaku przyszłej władczyni musiała się Anna trzymać, gdy przedstawiono im wszystkim przybyły wraz z małoletnią Jadwigą dwór. Spodziewano się setek kucharzy, strojnych dam dworu, szafarzy, koniuszy, piwiarzy, nawet kilku kapelanów, nowych sekretarzy, łaziebnych, psiarczyków, woźniczych i możebnych. Zamiast nich na Wawelu pojawiły się tylko kilku dworskich urzędników, niecały tuzin kucharzy i trzy zahukane niewiasty, żadne z nich choćby słowa po polsku wymówić nie umiało. Nikt nie mógł uwierzyć w to, że możni panowie naprawdę zawrócili większość dworu, jakby wystrzegli się za wszelką cenę węgierskich koligacji i możliwości zastąpienia szlachcicami znad Dunaju starych urzędników. O ile o obecności tych pierwszych szybko zapomniano, dwórki najjaśniejszej pani Jadwigi więcej uwagi dworu otrzymały i im tak łatwo odejść po cichu nie pozwolono.

Najstarsza z nich, Margaréta lub też Margit z rodu Lackfi, którą jednak po cichu nazywano Małgorzatą, towarzyszyła Andegawence niemal cały czas, co chwilę pytając ją o samopoczucie i zdrowie. Ciągle chodzi koło niej, jakby była z porcelany, mówiły służące, gdy jasnowłosa raz po raz wzywała je do siebie ze względu na zły stan królewskiej komnaty bądź inne problemy związane z nowym domem Andegawenki. Plotki jednak mówiły, że królewnę znała od kołyski i towarzyszyła jej już całe życie, dlatego tak bardzo pilnowała Jadwigi i starała jej się dogodzić za wszelką cenę.
Elżbieta, czy też Erzsébet, choć też posiadała długie, jasne włosy, była ciekawsza świata i zdawała się żywsza oraz radośniejsza niż jej krewna — a i wiekiem dorównywała swojej pani, gdyż liczyła ledwo ponad trzynaście wiosen. Tą podobno najczęściej można było spotkać na wawelskich korytarzach, jednak ze względu na starszą siostrę, chodzić musiała po zamku w asyście choćby jednego Węgra — jakby któryś z Polaków miał ją zjeść albo pohańbić.
Ostatnia była Alma, której włosy — wściekło rude, jak ogień z dna piekieł — straszyły wawelską służbę. Na nią jedyną cały zamek wołał węgierskim imieniem, gdyż nikomu na myśl nie przyszło, jakby je zmienić, by znaczenie zachować. Nie przynależała do rodu Lackfi, siostra pozostała wraz z resztą orszaku po drugiej stronie granicy — ojciec jej jednak liczył się dawniej na dworze króla Ludwika, a wdowa po nim zadbała, by ta przyjęła dobre wykształcenie.
Jednak w jednej sprawie cała trójka była do siebie bardzo podobna — wszystkie dla przyszłej królowej gotowe były zginąć i z nieufnością spoglądały na polskie szlachcianki, które liczyły na przyjęcie posady damy dworu.

Nieufnym wzrokiem spoglądały więc na stojącą w królewskich komnatach Annę, Marię i obraną na nową ochmistrzynię Krystynę, mieszczkę z miasta królewskiego², która, choć wiekiem powoli zbliżała się już do zamknięcia w trumnie, pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa świetność piastowskiego Wawelu. Stały naprzeciwko Węgierek z pochylonymi głowami, wpatrując się w zamknięte dotąd drzwi do części sypialnianej komnat, gdzie Andegawenka już od niecałej niedzieli urzędowała. Piękne były to pokoje i choć ciągle było po nich widać, że dawno nikt się nimi nie zajmował, nadal błyszczały bogactwem i splendorem, jeszcze bardziej niż okryte wieczną żałobą komnaty w Świdnicy. Wkrótce dębowe drzwi się otworzyły, a Węgierki rozstąpiły się na boki, dając przejść królewnie. Anna przyznać musiała, że nie takiej postaci się spodziewała — złote włosy Jadwigi opadały falami na ramiona, a w prostej sukni i w grubym futrze wyglądała skromniej niż ta postać, która przez bramy wawelskie przy tłumie wiwatujących gapiów przejeżdżała. Nie było jednak trudno zauważyć, że Andegawenka już w tak młodym wieku przewyższała wzrostem większość kobiet zgromadzonych na zamku — szlachcianka uśmiechnęła się w duchu, wyobrażając sobie zdziwienie na twarzy Spytka bądź kasztelana krakowskiego, gdy królowa musiała stanąć obok nich i dosięgać im już do ramion.

Jeszcze chwila i nie będzie musiała wysoko podnosić głowy, by lepiej im się przyjrzeć, pomyślała uśmiechnięta. W końcu jednak uspokoiła się, gdy dziesięciolatka usiadła na krześle, a poważną minę zastąpił nieznaczny uśmiech, przyzwoitszy dla młodej niewiasty niż rozwaga czy opanowanie — jak wszyscy mężczyźni wkoło nich prawili.

— Podejdźcie bliżej — rzekła powoli Jadwiga, starając się brzmieć jak najdźwięczniej, by każda z obcych jej kobiet mogła ją zrozumieć. Głos, choć ciągle należący do dziecięcia, już wydawał się głęboki i dostojny, jak u dorosłej kobiety. Tęczyńską aż naszły myśli, jak dostojnie musi wyglądać i brzmieć król Węgier, skoro już jej młodsza siostra zdawała się starsza niż w rzeczywistości. Jadwiga prędko jednak pojęła, że dukane przez nią sylaby wcale nie przypominają prawdziwych polskich słów, mowę dokończyła więc po łacinie. — Cieszę się, że mogę was poznać. Możni panowie, a szczególnie wojewoda krakowski i kasztelan wojnicki, wspominali, że pomożecie mi lepiej poznać mój lud, ziemie. Marszałek rzekł zaś, Krystyno, że ty świetnie zajmiesz się moim dworem, a moje dwórki dobrze przygotujesz. Powtarzano mi, że nie sposób się na was zawieść.

Polskie dwórki spojrzały po sobie zdziwione, bo spodziewały się, że z królową będą mogły mówić po polsku bez żadnych przeszkód. Ta jednak łaciną się jak na razie w najlepsze posługiwała, jakby jej nowy język ojczysty złe emocje wyzwalał — na wszelki wypadek pozwoliły więc mówić nowej ochmistrzyni o Wawelu i wychwalać zasługi poprzednich zarządczyń, a potem i dokonania polskich władców, jacy wcześniej na krakowskim tronie zasiadali. Królewna zdawała się bardzo zaciekawiona potokiem słów, który co chwilę wypływał z ust Krystyny, nawet Anna z Marią słuchała kobiety uważnie, nie znając jeszcze dobrze opowieści o Wawelu z czasów ostatnich Piastów. Jedynie Węgierki towarzyszące córce króla Ludwika nie rozumiały zapewne nic z tego, co mówiła, bo Krystyna po krótkim czasie znów przeszła na język polski i za nic nie dała sobie przerwać. Stały jedynie przy swej pani, a Margit chłodnym spojrzeniem wpatrywała się w Annę, potem wzrok skierowała na Marię.

Widocznie nawet w nas musiała zauważyć jakieś niebezpieczeństwo, myślała w duchu Tęczyńska, przypominając sobie plotki kuchcików zasłyszane jeszcze przed przyjazdem Andegawenki. Pamiętała dobrze te słowa dotyczące tajemniczej śmierci najstarszej córki Ludwika, która zająć miała początkowo polski tron. Oby i królewnę Jadwigę Bóg zostawił przy życiu, bo ta jeszcze gotowa pomyśleć, że to myśmy, w razie czego, ją do śmierci doprowadziły.

— Dziękuję ci, Kristyno. Możesz już odejść, przyjdź jednak jeszcze wieczorem i przyprowadź też Ciochnę — po wysłuchanym monologu królewna zwróciła się do niej uprzejmie, posyłając też zniecierpliwione spojrzenie swym zaufanym dwórkom. — Wy też idźcie i odpocznijcie. Porozmawiać chcę z Anną i Marią na osobności.

Anna nie rozumiała, co Jadwiga rzekła do stojących przy niej niewiast — wiedziała jednak, że nie była to dobra wiadomość, gdyż starsza Lackfi z niezadowoloną miną pokręciła tylko głową na słowa dziewczynki. Podeszła jeszcze na chwilę do Jadwigi i gdy sprawdziła, czy futro jej dobrze jest zapięte, wyszła z komnaty, ciągnąc za sobą młodsze dwórki. Jadwiga prędko wskazała im tylko dwa krzesła i gdy tylko usiadły przy niej jak stare znajome, Maria zauważyła, że z bliska królewna wydawała się bardziej niewinna i o wiele młodsza niż gdy była otoczona całym fraucymerem lub tysiącem gapiów. W oczach błyszczały ogniki ciekawości, a sylwetka jej dygotała, mimo jeszcze ciepłej pory dnia i tlącego się w kominku płomienia — zapewne trudno jej będzie przekonać się do tej nieznacznej, ale jednak zauważalnej różnicy w pogodzie.

— Pani, chciałabym, żebyś wiedziała, że dla nas Tęczyńskich to wielki zaszczyt znów służyć polskiemu władcy — powiedziała Maria, choć jej głos załamał się, gdy Jadwiga spojrzała na nią z zaciekawieniem. Anna przyznać zaś musiała, że nie spodziewała się ujrzeć jej tak zlęknionej spotkaniem z małą dziewczynką. — Dziad mój i kuzyna mojego, Jana, służył królowi Władysławowi, ojciec królowi Kazimierzowi, a nam przyjdzie słuchać króla-niewiasty. To coś dotąd nieprawdopodobnego, ale jesteśmy radzi, że będziemy czynnymi świadkami pisania się nowej historii.

— Cieszę się, Mario, że mogę liczyć na wsparcie rodu Tęczyńskich — rzuciła uśmiechnięta Jadwiga. — Spytek zapewniał mnie, że tego samego mogę szukać u was, Leliwitów. Inni też mnie o tym infomowali, nie sposób zliczyć, ile już takich rozmów mam za sobą. Jedynie pan wojewoda sandomierski wspominał coś o tym, że Kurozwęccy na takie zaufanie nie zasługują. Czy to prawda, Anno?

Kiedyś go ubiję, pomyślała Tarnowska, gdy wyobraziła sobie Jana nagabującego Andegawenkę na ród z Kurozwęk. Zabiję, wydrapię oczy lub uduszę, nawet Spytek mnie nie powstrzyma... Żeby od razu tak mącić w głowie tego dziecka.

— Od Leliwitów usłyszysz tylko prawdę, pani — odpowiedziała jej Tarnowska, prostując plecy i marszcząc lekko czoło. — Służymy władcom od pokoleń i zawsze mogli oni na nas liczyć, czy to wojna, zaraza lub potrzeba zwykłej porady. Okłamywać rządzących nie umiemy, czynimy wszystko dla ich dobra. Od mojej rodziny dostaniesz tyle wsparcia, ile będzie ci go potrzebne. Znam jednak i Kurozwęckich, byłam kiedyś ich częścią — tam nie wszyscy kierują się wprawdzie rozumem, ale zapewniam cię, pani, że za ojczyznę i dobro króla pójdą nawet na śmierć.

— Pani, jak podoba ci się Kraków? — zapytała szybko Maria, zmieniając szybko temat. Jeszcze tego jej brakowało, by wdawać się z młodą dziewczynką w pogawędkę na temat polityki. — Może nie jest to zbytnio wytworne miasto, ale ma swój niepowtarzalny urok. Podobnie jak polscy panowie, z nimi nie można się nudzić.

— Nie, to miasto jest piękne. Takie kolorowe i ciekawe, a przy tym melancholijne, zupełnie inne niż Buda — wyznała Andegawenka, uśmiechając się szeroko i ciaśniej opatulając futrem. — Choć muszę przyznać, że bardzo się tego miejsca obawiałam. Podobnie jak Wawelu, ale wy wszyscy jesteście dla mnie tacy mili. I Erzsébet wspominała również, że do tej pory mój dwór z żadnym szyderstwem ze strony służby się nie spotkał, co mnie bardzo cieszy. Nie chciałabym, by z mojego powodu wynikły tutaj jakieś nieprzyjemności.

— Panowie również wydają się bardzo uprzejmi, choć nadal nie rozumiem tego konfliktu pomiędzy Małopolską i Wielkopolską. Ile można się tak kłócić, wprawdzie czasami ich potyczki trochę śmieszą. I jest jeszcze taki jeden mężczyzna, strasznie brodaty Wielkopolanin. W czasie ostatnich spotkań patrzył się na mnie z takim politowaniem w oczach, a zawsze myślałam, że tylko mój ojciec tak potrafił, gdy przychodziło mu spotykać się z możnymi.

Zaśmiała się głośno, kładąc dłonie na kolanach, jakby coś bardzo zabawnego powiedziała. Polki były jednak mocno zdziwione, bo zachowanie Andegawenki gryzło się kompletnie z jej obrazem z ich wyobraźni, który przez tyle dni zdążyły stworzyć. Ani to nie było zahukane dziewczę ze łzami w oczach, ani dumna pannica, której trzeba było usługiwać dniami i nocami. Była spokojna i miła, choć trochę zbyt rozbrykana i otwarta, jak na przyszłego króla.

— Domarat z Pierzchna widziałby niestety kogoś innego na tronie — mruknęła Tęczyńska, wspominając rosłego, lecz pulchnego zwolennika Luksemburczyka. — Nie wszyscy poradzili sobie z myślą, że będą zmuszeni słuchać i wypełniać rozkazy niewiasty, wielu z nich miało swoich własnych kandydatów. W końcu jednak przekonali się, że to wyjście jest słuszne i najlepsze dla państwa.

— Och, nie. Jak najbardziej rozumiem — rzuciła radosna Jadwiga, po chwili powracając do powolnego mówienia po polsku. — Ale mam wielką nadzieję, że wkrótce wszystko będzie dobrze. Przecież w końcu będziemy jedną wielką rodziną i wspólnie nawiązywać będziemy, jak to się mówi... O, nawiązywać marchew.

Anna z Marią naraz spojrzały na siebie zdziwione i przestraszone. Takiego obrotu spraw wcale się nie spodziewały — czekała je długa i trudna rozmowa.

Spotkanie przeciągnęło się do późnych godzin, więc gdy wreszcie szlachcianki opuściły królową, przed drzwiami czekała już ochmistrzyni z Czochną, a towarzyszyła im mało rozmowna do tej pory Margit. Anna zdążyła się tylko lekko uśmiechnąć, gdy Węgierka popchnęła kobiety, by szybciej trafiły do środka. Ta po chwili spojrzała zawzięcie na Marię i Annę i uciekła, odwrócacając się szybko na pięcie. Spojrzały na nią tylko przelotnie i obrały przeciwny kierunek, aby czym prędzej znaleźć się w swoich komnatach. Cisza między nimi zapanowała, gdy przechodziły kolejnymi korytarzami, do tego bez żadnego słowa.

— Jest bardzo miła — mruknęła cicho Maria, wpatrując się w zamkowe mury. — Choć to jeszcze dziecina, stara się grać poważną, dobrze jej to wychodzi. Spodziewałam się rozkapryszonej królewny, która okropnie narzekać będzie na swój los. Jan miał jednak rację, nie jest taka jak reszta.

— Muszę się z tobą zgodzić — dopowiedziała Tarnowska. — Przez moment obawiałam się, że ta malutka istotka, którą Spytek tak zachwalał, nie da sobie rady. Na razie jest jednak młoda, ale dużo jest w stanie dla nas zrobić...

— Potrzeba tylko czasu, ale oby ona miała go pod dostatek.

Anna kiwnęła na jej słowa głową i uśmiechnęła się lekko, gdy oczyma wyobraźni zdołała dojrzeć złotowłosą Jadwigę w królewskiej koronie. Ciągle jednak czuła na sobie wzrok Marii, która jedynie odwracała głowę, gdy ta spoglądała w jej stronę.

— Pytaj śmiało, Mario. Widzę, że coś cię dręczy.

— To nic takiego, ale takie pytanie prędzej zadałabym tobie. To nie mnie przecież straszą duchy przeszłości — rzuciła córka Nawoja. — Pani wojewodzino, jesteś tutaj z nami, rodzina cię przyjęła z powrotem, powinnaś się cieszyć. Ty jednak wcale tego nie robisz, wręcz przeciwnie, chodzisz jak wielka cierpiętnica, choć tylko raz wspomniano coś o Janie lub Kurozwęckich. Zadane rany ciągle bolą i będą boleć, jeśli będziesz tak wszystko chowała w sobie. Porozmawiaj z kimś, może nawet twój brat w końcu się do ciebie odezwie i cię wysłucha.

Tarnowska stanęła nagle w miejscu, spuszczając wzrok. Słowa Marii trafiły w nią jak strzały, które jej brat z kuzynem posyłali kiedyś w jej obecności ku leśnej zwierzynie. Po chwili zacisnęła wargi i spojrzała na nią oburzona, łapiąc dodatkowo jej przejęte i zaciekawione spojrzenie.

— Wybacz, Mario — mruknęła Anna, łapiąc w ręce poły swojej sukni. — Wybacz, ale jestem zajęta. Muszę cię opuścić. Do zobaczenia.

Odeszła od niej prędko, prawie wpadając na pilnujących kolejnych wrót strażników. Tęczyńska stała tam jednak nadal, spokojnie patrzyła, jak Tarnowska znika za rogiem. Dopiero po chwili otrząsnęła się z letargu i odsunęła od siebie myśl, by jakoś porozmawiać z kobietą i ruszyła w drugą stronę, nie oglądając się za siebie. Gdyby zmieniła w tym momencie kierunek lub pozostała tam jeszcze chwilę, może udałoby się jej dostrzec lub usłyszeć ukrytą za zakrętem i opierającą się o kamienną ścianą roztrzęsioną Annę. Może wtedy to Maria pomogłaby jej lub otarłaby spływającą po jej policzku łzę.

¹ - z węgierskiego „Królowa chce ciebie widzieć"

² - Biecz w 1306 roku stał się miastem królewskim, czyli zlokalizowanym na gruntach należących do króla (tzw. królewszczyźnie)

Dobry wieczór!

Zamkowej sielanki ciąg dalszy, dwór królewski coraz bardziej się jednak powiększa i coraz więcej wiemy już o kolejnych damach dworu, którym przyjdzie przez następne lata żyć z Jadwigą. Niedługo jednak rozpoczną się rządy nowego króla, co wywoła zbyt wiele emocji, szczególnie u możnych. Ale o tym już niedługo, bo następny rozdział to jedne wielkie rozmyślenia.
Odwiedzimy także zupełnie nowe miejsce, dość częsty przystanek w historii — gotowi na spotkanie w uroczej Budzie?

Do zobaczenia już niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro