ROZDZIAŁ 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Kraków, początek września A. D. 1384

Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, gdy dotarła pod wawelską bramę z innymi niewinnymi dzieweczkami, które niedługo miały zasilić szeregi służby andegaweńskiej następczyni tronu. Wszystkie wyglądały tak samo, gdy stały obok siebie w jednakowych czapeczkach i płaszczykach, choć ich rodowody nie były do siebie wcale podobne. Niektóre wychowały się na piastowskich równinach, inne spędzały dni w swych węgierskich komnatach czy w nadmorskich zamkach. Ona jedna odstawała od tej grupki, jawiąc się innym jako czeska wiedźma, choć wiele lat spędziła na dworze świdnickim, pobierając nauki u austriackiej księżnej. Jednak ona nie przejmowała się krzywymi spojrzeniami towarzyszek — Anna z Tarnowa była Polką i tylko Królestwu Polskiemu oddać mogła całe swe serce.

— Wpuszczać nam ludzi na zamek zabroniono. Rozkaz marszałka — rzucił strażnik, gdy tuzin niewiast wraz ze swymi opiekunami stanął przed nim i oczekiwał na możliwość przejścia bramy.

Ludzie od razu zaczęli się przekrzykiwać, wskazywać na siebie palcami jak szaleni. Niektórzy skarżyli się na złe traktowanie, inni już zamek chcieli szturmować, bo długą drogę przebyli, aby córki odprawić do rąk służbowych zarządczyń. Tylko jeden z mężczyzn, który towarzyszył jej w tej męce, stał spokojny, a wkrótce pociągnął ją w stronę strażnika, nie zwracając zbytniej uwagi na tłum wokół nich.

— Rozkaz marszałka nie obowiązuje chyba wojewody krakowskiego czy służby królewskiej — odpowiedział mu blondyn, prostując się nieznacznie, na co ciemnowłosa przewróciła oczami. — Nikogo niepotrzebnego tutaj nie ma, tylko same nowe kucharki i panny pokojowe, a także jedna dama dworu, z polecenia samego marszałka przywieziona. Nikt nieproszony tędy nie przejdzie.

W końcu stateczny, lecz zdenerwowany strażnik przełknął ślinę i opuścił głowę, dając innym znak, by przepuścili tabun ludzi do środka. Kłębiącym się pod zamkiem ludziom dwa razy nie trzeba było powtarzać, ruszyli szybko na dziedziniec, żegnając swoje córki i oddając je pod opiekę starszym doświadczeniem kobietom. Tutaj miały nauczyć się dobrego fachu, który przyda im się po zamążpójściu, a kto wie, może któraś jeszcze na tym skorzysta i upoluje sobie na męża jakiegoś kuchcika czy innego obytego w świecie i równego stanem mężczyzny. Anna jednak nie zastanawiała się nad tym, gdzie i jak spojrzeć, by przykuć uwagę młodzików wawelskich. Szła za wojewodą jak skazaniec na szafot, ciągle mrucząc coś pod nosem i prosząc go, by w końcu się zatrzymał. Wreszcie dotarli na dziedziniec, gdzie ich drogi miały się rozejść.

— Mówiłam ci już, że nie musisz tego robić — rzekła cicho, ale stanowczo, gdy w ostatniej chwili złapała go za ramię i zmusiła, by pozostał przy niej. Wiatr znosił już w ich stronę coraz zimniejsze powietrze, jednak nie zamierzała tak łatwo mu odpuścić.

— Obiecałem ci coś, Anno. Pamiętasz? — odpowiedział jej z poważną miną, wyszarpując się z jej uścisku. Spojrzał na nią pewnie, na co szlachcianka znów przewróciła oczami. — I słowa zamierzam dotrzymać.

Dziewczyna pokręciła niezdecydowana głową i ruszyła za resztą zamkowych pokojówek. Spytek z Melsztyna jednak stał tam dalej - na początku patrzył, jak kobieta znika wśród innych pracowników na Wawelu, po czym szybko skręcił w prawo. Nadal liczył, że w królewskiej kancelarii spotka marszałka, bo rozmowa o rychłym wyjeździe na spotkanie nowej królowej nie mogła czekać.

Wawel był pięknym miejscem, choć gdzieniegdzie nadal można było dojrzeć jeszcze dziurę w obrusie, niewielkie pajęczyny czy koty z kurzu, których usilnie próbowała pozbyć się służba. Wiadome było, że zamek przeżył już swoją młodość — w czasach, gdy królestwem władał syn Władysława Łokietka, a przy jego boku stała Aldona Anna, gwarancja dawnego polsko-litewskiego sojuszu. Niektórzy wierzyli jednak, że obiecana im młoda królowa, która wkrótce przyjechać miała na ziemie zjednoczone przez swego pradziada i objąć po ojcu tron królewski, tchnie życie w mury smutnego zamku, jak i inne polskie tereny. Wiara w to, że dostojna, wykształcona i urodziwa niewiasta, jak mówili o niej wysłannicy państwowi, wniesie na zamek nowe możliwości, unowocześni i upiększy zimne mury Wawelu, była zbyt wielka — ludzie w mieście już ją wychwalali, choć może raz tylko w życiu ją widzieli. Bo gorące słońce znów miało zawisnąć nad polską krainą, mimo że pogoda nie była już taka piękna i cała przyroda przygotowywała się na kolejny zimowy sen.
Powietrze było rześkie, mimo wieczornej pory, gdy zajmująca obecnie najważniejszą wśród wawelskich dam pozycję kobieta oprowadzała wszystkie przybyłe niewiasty po wschodnim skrzydle zamku. Wszelkie sprawy i zasady objaśniała szybko, nie pozwalając nikomu przerwać jej monologu, a każde krzywe spojrzenie czy przewrócenie oczami od razu odwzajemniała groźnym wzrokiem, nieznoszącym sprzeciwu. Zdawała się Annie być jeszcze gorsza niż starsze matrony z dworu świdnickiego, które nijak pasowały do rządzącej księstwem Habsburżanki, mimo dojrzałego już wieku nadal cieszącej się życiem, lecz przeżywającej wieczną żałobę. Jednak Joanna z Brzezia, stara jak świat ciotka marszałka, zrobiła na niej okropne wrażenie — szczególnie gdy tamta pozbyła się nowej służby i tylko ona jej do dręczenia pozostała.

— Anna z Tarnowa? — zapytała kobieta, poprawiając swój czepiec i wbijając nieprzenikniony wzrok w jej opanowaną twarz. Ciemnowłosa jedynie kiwnęła głową, licząc, że kobieta nie rozpocznie żadnego bezsensownego tematu. — Pani wojewodzina powróciła już z wygnania? Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś wrócisz do stolicy.

— Świdnica ma piękny dwór — rzuciła jej spokojnie, lekko unosząc głowę, by móc na nią spojrzeć. — Księżna Agnieszka dobrze się nim opiekuje, mimo swojego wieku, ale teraz woli, byśmy i na Wawel, specjalnie dla naszego króla, wnieśli trochę szczęścia. Bo jak na razie, to tylko pajęczyny i kurz tu widać. Pan wojewoda miał rację, gdy mówił, że przyda się wam wiele rąk do pomocy.

Twarz starszej kobiety zrobiła się czerwona, wzburzona spojrzała na nią po raz kolejny, by po chwili złapać ją za ramię i prowadzić dalej, ku jej komnacie. Podczas przechodzenia do kolejnych pokoi starała się mówić cicho, odpowiadając na każde jej pytanie, czując się jednak jak trudny do uspokojenia rycerz na polu walki. W pamięci miała słowa Spytka, który kazał jej za wszelką cenę zdobyć zaufanie przyszłej królowej i dobrego sojusznika, by w przyszłości móc ją chronić. Wprawdzie nie zamierzała spędzić tutaj reszty życia, wiedziała jednak, że musi się starać, dla dobra swojego i wojewody. Już i tak wiele dla niej Melsztyński zrobił, pora odwdzięczyć się tym samym.

— No tak, jak mogłam się nie domyślić. Kolejna, która na Wawel dostała się niezasłużenie — prychnęła Joanna, gdy zakończyły drogę, a kobieta wskazała Annie jej malutki alkierz, w którym na czas przyszykowania komnat dam królewskiego dworu miała zamieszkać. — Doprawdy, za króla Władysława, a nawet Kazimierza wszystko odbywało się zgodnie z tradycjami, teraz nic nie jest już pewne. Chociaż ty jeszcze mówić umiesz i może najjaśniejszej pani Jadwidze szacunek okażesz. A ta Tęczyńska, skaranie boskie z taką damulką. Spokojna się wydaje, ale oby z niej taki diabeł jak z matki nie wyszedł. Niby w kościele cały czas przesiaduje i pierwsza jest w klasztornej ławie, ale zachowaniem to dorównuje tylko tym wszetecznicom, co na Kleparz uciekają, bo nie mają z czego żyć. Taki jest teraz ten świat.

Anna parsknęła cicho śmiechem, słysząc opinię Joanny i zwracając uwagę na długi wisior z połyskującym w świetle pochodni krzyżem, który wyłaniał się spod materiału płaszczyka. Tylko to mogła uczynić, doskonale zdając sobie sprawę, jak religijni są ci wszyscy ludzie, zamieszkujący królewskie wzgórze. A zatem gdzie w tym wszystkim jest ten Bóg, pytała siebie każdego dnia, gdy dzwony biły na Anioł Pański, a dwórki świdnickie po plotkach zmawiały tylko pacierze i pierwsze biegły z rana na jutrznię. Więc skoro aż tak bojaźliwa, a przy tym fałszywa, jest zwykła szlachcianka, bała się pomyśleć jak trudno będzie tu żyć z andegaweńską władczynią, o której niezwykłej pobożności rozprawiano w Polsce często.

— Bóg na pewno nie byłby zadowolony, gdyby usłyszał, jakie świadectwo o innych osobach wydajesz, pani Joanno — odpowiedziała prędko, zanim zdążyła wszystko przemyśleć i ugryźć się w język. I choć większości kolejnych słów kobieciny nie słyszała, bo ta szeptać do siebie zaczęła, jakby duchów się bała i ludzi ukrytych po drugiej stronie ściany.

Wiedziała jednak, że teraz są one skierowane w jej stronę i na pewno powstydziłyby się nich katolickie święte, które przezorne szlachcianki wybierały na swoje autorytety.

południe Małopolski, koniec września A. D. 1384

Suknia, w którą ją tego dnia ubrano, leżała na niej idealnie, a kamienie w biżuterii mieniły się wszystkimi kolorami tęczym. Również szafirowe oczy błyszczały z podekscytowania, jakby Słońce rzuciło swe promienie na taflę morskiego jeziora. W tak bogatym, lecz stonowanym stroju Jadwiga z Andegawenów nie przypominała dziesięcioletniego pacholęcia, którym wciąż była. Stała przed Spytkiem i innymi możnymi wyprostowana, a przy tym wysoka jak sosna, aż sam pomyślał, że z takim wyglądem mogłaby dorównywać, a nawet przewyższać wiekiem jego jedyną siostrzenicę. Wyglądała na silną i opanowaną, jedynie wzrok ją zdradzał, gdyż ciekawskim spojrzeniem szafirowych oczu musiała obdarzyć każdego z przybyłych gości. Przy tym jednak nadal pozostawała spokojna, jakby do tej chwili przygotowywała się od lat. Nie dała po sobie poznać, czy w tym niewieścim sercu czaił się jakiś strach lub przemęczenie. Zaiste, przedstawiciele jej dynastii dobrze przygotowali ją do objęcia królewskiego tronu.

— Rada jestem, że w końcu was widzę, drodzi panowie, na waszej ziemi — rzekła spokojnie, przywdziewając lekki uśmiech na swojej dziecięcej jeszcze twarzy. — Liczę, że niedługo i Polskę swym domem będę mogła nazywać. Piękny to kraj, jakby wyjęty z opowieści mojej świętej pamięci babki. Teraz wiem, że cały czas samą prawdę o tym miejscu mi mówiła.

Płynnie po polsku już rozmawiała, czasami tylko wyczuć można było, że za granicami Polski się wychowywała i węgierski akcent pozostał w niej. Panowie wierzyli jednak, że wraz z upływem lat, królowa stanie się jeszcze bardziej przyjazna językowi i obyczajom w Polsce praktykowanym. Liczyli na to, odkąd po raz pierwszy córce Ludwika wierność przysięgali, gdy Luksemburczyka spod bram Wawelu przeganiali — wiedzieli też teraz, że prawnuczka Łokietka przyniesie im dobrobyt. A oni pomogą jej w tym trudnym wyzwaniu, ciężar władzy wspólnie będą z nią odczuwać, wielki krzyż nadziei i miłości nosić również zamierzali.

Jednak nawet swym najsilniejszym stronnikom ostatnie dziecię Andegaweńczyka jawiło się jako niewinne dziewczątko, które od tej pory, zamiast bawić się lalkami, miało dyrygować całym państwem. Trudne to było zadanie, szczególnie że mało czasu miała, by przystosować swoje rządy do praw w Polsce znanych. Wszak od śmierci najstarszej siostry przygotowywała się do objęcia rządów na ukochanych Węgrzech. Los jednak sobie z niej zakpił, gdy jej matka zmieniła zdanie i Koroną świętego Stefana przyozdobiła skronie starszej córki, ukochanej siostrze Marii. Wszystkie jej plany, nauki i marzenia poszły na marne, straciły prawo bytu. Nie mogła się jednak poddać, ciągle w pamięci miała słowa umiłowanej babki, by ufała Bogu i jego czynom. Wierzyła w to mocno, wiedząc, że Elżbieta Łokietkówna by jej nie okłamała. Na moment, gdy wreszcie zasiądzie na piastowskim tronie, czekała prawie dwa lata — cały czas się przygotowując, by w odpowiednim momencie pokazać się Polakom z jak najlepszej strony. W końcu matka przestała zwlekać z przyjazdem i wypuściła ją w świat daleki, zupełnie inny od ukochanych Węgier. Wdzięczna jej za to była, gdyż już zdążyła umiłować sobie ten kraj. Teraz jednak nie dawała po sobie tego poznać. Miała być królem, więc jak władca musiała się zachowywać, mimo że młodym była jeszcze dziewczęciem.

— Pani, to zaszczyt móc znów widzieć kolejnego władcę na naszej wspólnej, polskiej ziemi — rzucił dwornie kasztelan krakowski Dobiesław, wychodząc przed szereg i kłaniając się córce Ludwika. — Długo na to czekaliśmy, jednak warto było, szczególnie teraz, gdy cieszysz się zdrowiem i królowa Elżbieta mogła puścić się w podróż.

— Również się z tego cieszę, kasztelanie — odpowiedziała mu z powagą, gdy podeszła bliżej nich, a za nią jak cień podążyły jej dwórki. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie, lecz ciekawskim spojrzeniem przesuwała po twarzach możnych, jakby jeszcze pewności nie miała, co do ich dobrych zamiarów. — Choć nie rozumiem, czemu część dworu musiała mnie opuścić, przecie pogoda dobra, spokojnie byśmy tu dotarli i z całym orszakiem. Wszak mówiono mi zawsze, że jesteście gościnnym narodem. Może ty mi rzekniesz, czemu tak uczyniliście, panie wojewodo?

— Pani, zapewniam cię w imieniu twego ludu, że zawsze według tradycji i zasad wiary wszelkich gości czy podróżnych przyjmujemy — rzekł niepewnie Spytek z Melsztyna, przełykając ślinę i spuszczając głowę. Przecież nie mógłby jej powiedzieć, że najważniejsi urzędnicy bali się o swoje miejsca w szlacheckiej hierarchii i nie zamierzali zwiększyć wpływów Węgrów na Wawelu i w całym państwie. — Pogoda inna teraz w Polsce niż na Węgrzech, a i drogi w górach nawet o tej porze mogą być nieprzejezdne. Nie chcieliśmy spowalniać całego orszaku, a zależało nam bardzo na twoim przybyciu, pani. Gdy tylko minie ten zły czas, na pewno zawrócona część dworu będzie mogła z polecenia królowej tu wrócić.

— Mam taką nadzieję, panie Spytku — uśmiechnął się lekko, słysząc, jak próbowała grać przed nimi opanowaną niewiastę, czy też króla. Dobrze jej to wychodziło, w tym skłamać nie mógł — wiedział jednak, że jeszcze młoda jest i długa droga przed nią, by mogła uczynić dla Polski więcej dobrego niż jej poprzednicy.

— Więc gdy będziesz już gotowa, poślij kogoś po nas, a my zarządzimy przygotowania do drogi powrotnej — oznajmił Sędziwój, pan na Szubinie, wtrącając swoje trzy grosze. Podszedł bliżej Melsztyńskiego i spojrzał na królową, powoli się kłaniając. — Czeka nas również dłuższy przystanek w Sączu, wielu możnych się tam zebrało. Doczekać się już nie mogli, by znów ujrzeć króla przejeżdżającego przez bramę w Krakowie, więc zjechali tam jak najprędzej.

— Nie traćmy już czasu. I tak długo czekaliście na mój przyjazd, do tego musieliście zwlekać z koronacją — rzekła, podchodząc do ustawionego przy otworze namiotu krzesła. Usiadła na nim szybko, zakładając niesforne kosmyki złotych loków za ucho. — Zajmijcie się przygotowaniami jak najprędzej, bardzo jestem ciekawa Krakowa i całego państwa, ludu mojego.

Pożegnała ich uśmiechem i razem z najstarszą ze swoich dwórek, które pozostały przy niej, patrzyły, jak oszołomieni i skłonieni panowie odchodzą, a za nimi idą pozostałe węgierskie niewiasty. Złotowłosa prędko podeszła do Jadwigi i pomogła jej przywdziać ciepły płaszcz, który choć trochę miał uchronić ją od chłodnego powietrza.

— Okropne jest to miejsce, pani — rzuciła szybko w stronę królewny, tak jak za każdym razem, posługując się mową węgierską. — Jak można tutaj żyć, skoro to ma być dopiero wrześniowa pogoda. A jak trudno będzie tutaj wytrzymać w zimie, wszędzie tylko ziąb i moczary. Boże święty, gdzie to nas przywiało.

Nyugodtan*, droga Margit. Po prostu jeszcze nie przywykłaś — odpowiedziała cicho swej opiekunce. Mówiła jednak do niej po polsku, na co starsza z niewiast przewróciła tylko oczami. — Wkrótce łatwiej będzie ci się do tego przekonać. Zobaczysz, że jeszcze kiedyś przyjdzie czas, gdy Wawel sobie aż tak umiłujesz, że nie będziesz chciała go opuścić. I pamiętaj, możesz bez obaw mówić przy mnie po polsku.

— Prędzej po moim trupie — warknęła cicho Margit, chowając resztę pozostawionych na wierzchu ubrań do dużych kufrów. — A poza tym, pani, przecie ty nigdy na oczy tego zamku nie widziałaś. Świętej pamięci królowa Elżbieta dawno tutaj nie była, cała budowla mogła się zniszczyć. Kto wie, może nawet się rozpadła albo pod ziemią zniknęła. Wszystko się tam mogło zdarzyć, w końcu to Polska.

Jadwiga nic jej na to jednak nie odpowiedziała, jeno nadal wyglądała przez duży otwór namiotu na polskie lasy i biegnących z jednego kąta w drugi polskich panów. Andegawenka uśmiechnęła się na myśl, że jeszcze kilka niedziel, a zostanie królem — spełni powinność każdego władcy, marzenie babki o ujrzeniu jej na polskim tronie, a także wystąpi jako niezależna od nikogo, córka króla Ludwika. Wkrótce z pomocą ukochanych dwórek, wiecznie opanowanych możnych i ze wsparciem umiłowanego Wilhelma nic nie będzie już jej straszne.

* - z węgierskiego: spokojnie

Dobry wieczór, dzień dobry!

Pierwszy rozdział już za nami — Jadwiga pojawiła się już w Małopolsce, a w międzyczasie Wawel, na oczach Anny Tarnowskiej, budzi się powoli do życia. Kolejne rozdziały to kilka spokojnych części z wprowadzeniem do postaci i sytuacji, a potem koronacja, zaczynamy akcje, a koło fortuny nie przestanie się kręcić. Zachęcam serdecznie do komentowania i cóż...
Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro