ROZDZIAŁ 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Buda, październik A. D. 1384

Królowa Elżbieta zawsze budziła duży respekt — tego Mara Tomay była pewna od dziecka, gdy po raz pierwszy pojawiła się na dworze królowej i stała się towarzyszką zabaw jej córek. Jednak przez wiele lat żyła w cieniu tej jedynej, prawdziwej władczyni — jak mawiała jej zawsze matka, ilekroć ta wychwalała urodę Bośniaczki i piękne suknie, które ubierała na rodzinne posiłki czy msze święte. Królowa Starsza¹ była mądra, ambitna, pobożna — niepowtarzalna — i przez wiele lat utrzymywała Królestwo Węgier w ryzach, najpierw pomagając mężowi, a potem synowi. Elżbieta, królowa matka i wielka regentka, starała się dorównać mężowi i jego przodkom, by w przyszłości oddać córce pod opiekę dobrze rozwinięte i silne państwo. Mara nie była jednak pewna, czy Elżbieta Bośniaczka jest w stanie to kiedyś zrobić. Węgry nie przypominały już tego samego państwa, które ku sławie popychał Karol Robert, własnymi rękoma ochraniała Elżbieta Łokietkówna, a Ludwik Andegaweński modernizował i dbał o jego siłę. Choć złotowłosej nie raz zdawało się, że podobnie uczynić mogłaby i Maria, gdyby tylko dano jej więcej czasu na zaznajomienie się z polityką i pozwolono na wyrażanie własnych uczuć, pokazywania swojego zdania.

— Możesz zdradzić mi, Maro, co ty tutaj robisz? — zapytała ostro Bośniaczka, na co złotowłosa przełknęła tylko ślinę i mocniej ścisnęła w dłoniach lisią czapę. — Posłałam cię przecież razem z moją córką do Krakowa. Miałaś tam zostać i chronić ją przed Polakami, aż tak ci było spieszno na sabat czarownic, żeś tutaj tak szybko wróciła?

Drgnęła nieznacznie, gdy Elżbieta, czekając już na wniesienie do komnaty półmisków z daniami, wyprostowała się i utkwiła w niej przeszywające spojrzenie. Mara przeczuwała, że jej obecność w Budzie sprawi problemy, wszak wcześniej obiecała przecież kobiecie i jej córce, że razem z Margit "dochowa wszelkich tajemnic związanych z królewskim dworem, zostanie oczami i uszami węgierskiej regentki i dbać będzie o dobro króla polskiego, choćby za cenę własnego życia". Teraz jednak stała w komnatach zamku w Budzie, a przed nią rozgniewana królowa, której miała wiernie służyć.

Niestety, zaproszenie od ciebie na sabat, najjaśniejsza pani, jeszcze nie przyszło, pomyślała w myślach i gotowa była już powtórzyć to na głos. Naraz jednak opamiętała się i tylko lekko uśmiechnęła, chcąc zrobić jeszcze na Bośniaczce dobre wrażenie, po czym przełknęła ślinę.

— Nic z tych rzeczy, najjaśniejsza pani — rzuciła miarowo Mara, spuszczając głowę. — Królewnę Jadwigę na spotkanie z panami pod Sączem wyszykowałam, lecz w dalszą drogę puszczono z nią tylko część orszaku. My zmuszeni zostaliśmy po długiej wymianie zdań powrócić do Budy, wyruszyłam czym prędzej z kilkoma strażnikami, by was i króla Marię o tym poinformować. Królewna Jadwiga pewnie teraz jest już w Krakowie i wyczekuje dnia koronacji.

— Miałaś tylko jedno zadanie, Maro — odpowiedziała jej zaraz, akurat wtedy, gdy służba wniosła do komnaty zastawę i postawiła na stole gotowe jadło. — Dostać się do Krakowa, stać przy Jadwidze, być jak jej trzecie oko i informować mnie listownie o wszystkim, co ma z moją córką jakiś związek. Szczególnie jeśli chodziłoby o kłopoty Jadwigi lub niezadowolenie polskich możnych.

— Przekroczyłaś chociaż granicę, czy może nawet tam cię nie wpuścili? — dodała, kręcąc głową, przez co jasny warkocz skakał ciągle z jednego ramienia na drugie. — Trzeba było jej tam nie posyłać. Zostawić w Budzie, przy nas, rządzić mogłaby i stąd, jak Ludwik. Przecież i tak władzy jej nad krajem nie powierzą, bo za głupią dziewczynkę ją pewnie używają. A tak byłaby przy mnie, bezpieczna i zdrowa.

Mara opuściła głowę, gdy złość zniknęła z twarzy Bośniaczki, a zastąpiła ją obojętność i żal. Nie wiedziała, jak na obowiązek odesłania córki w nieznane reagowała królowa i czy trudno było jej młodziutką Jadwigę posyłać w drogę przez góry — pewna jednak była, że podobnie musiała się czuć jak jej własna matka, która najpierw dwie córki miała stracić, oddać w ręce ambitnych, lecz i fałszywych możnych.

— Najjaśniejsza pani, zapewniam cię, że panny Lackfi i moja siostra, a także, cóż, bardzo mała część dworu, któremu pozwolono jechać dalej, na pewno zaopiekuje się królewną Jadwigą — zaczęła, tym razem już pewniej. Złość i zgorszenie zachowaniem panów polskich już minęły, teraz Mara musiała to wykorzystać, by przekonać ją jeszcze do pozostawienia jej na dworze. — Królewna pragnęła jeszcze przekazać, że listy pisać będzie często i taką samą ilość chciałaby dostawać od naszej królowej...

Pewnie mówiłaby dłużej, gdyby drzwi nie otworzyły się szeroko i szczupła postać nie weszła przez nie prędko, podbiegając do obu kobiet — Mara drgnęła szybko, gdy rozpoznała w dziewczynie starszą Andegawenkę, do tego ukłoniła się nisko, spuszczając wzrok. Tylko dwa miesiące minęły, odkąd po raz ostatni widziała węgierskiego króla, Tomay wydawało się jednak, jakby to już wiele lat minęło, bo Maria bardzo się zmieniła. Dłuższe już, lecz nadal ciemne jak heban, włosy powiewały, gdy biegła w ich stronę, ciepły uśmiech był szerszy niż zapamiętała, skóra trochę bledsza, jednak blask bijący ze zdobnych kamieni na jej głowie, dekolcie i palcach, pozostał taki sam. Nawet nie zdążyła nic rzecz, a już ciągnięta była przez Andegawenkę do ciasnego uścisku — od razu poczuła zapach, tak podobny do tego Jadwigowego, tak bardzo przypominający jej ukochany dom, którego część pozostawiła w Krakowie. Brakowało jej tej pełni szczęścia — tego była już pewna, odkąd ostatni raz ujrzała rozemocjonowaną twarz Jadwigi.

— Jak dobrze cię widzieć, Maro, całą i zdrową. Proszę, usiądź, zjedz z nami. Na pewno jesteś zmęczona długą podróżą — rzuciła do niej uśmiechnięta Andegawenka, gdy starsza z niewiast ścisnęła jej dłonie. Po chwili już pokazywała jej wolne miejsce, tuż obok swojego, dotąd zajmowane przez najmłodszą z córek Ludwika Wielkiego. — Matko, dlaczego kazałaś Marze wrócić do Budy? Przecież miała być damą dworu Jadwigi.

— Polacy nie puścili jej w dalszą drogę, podobnie uczynili z większą częścią naszego dworu — rzuciła Bośniaczka, gdy usiadły już wszystkie przy stole i zaczęły jeść. — Twoja siostra została sama w nieznanym jej zamku, do tego z samymi chłystkami, którzy prędzej uciekną, niż ochronią ją przed niebezpieczeństwem.

— Matko, Jadwiga na pewno sobie poradzi — zapewniła ją Maria, kładąc swoją dłoń na ramieniu królowej. Uśmiechnęły się ciepło do siebie, na co rozjaśniła się nawet Mara. — Uczyłaś nas przecież z ojcem, jak radzić sobie, gdy Bóg zsyła na nas trudne próby. Jestem pewna, że moja siostra nie będzie miała żadnych problemów z odnalezieniem się w Polsce, tak samo, jak my.

Mara uśmiechnęła się po chwili, wyobrażając sobie, że dobra i sprawiedliwa Maria na pewno nie wyśle jej znów do matki, nie skaże na takie cierpienia, może znajdzie jej miejsce na dworze — choćby miała w kuchni podłogę myć codziennie lub po koniach w stajni sprzątać. Wszystko wydawało się proste, póki w domu była, wśród Andegawenów i innych ludzi się obracała, choć bez ukochanej siostry, drogiej Jadwini czy przyjaciółek, które pozostawić musiała daleko za sobą. Chciała jednak wierzyć, że niedługo znów spotkają się wszystkie, gdy siostry wytrzymać bez się już nie będą mogły i zechcą się spotkać, czasy spokoju i dzieciństwa powspominać.

Chmury dopiero zaczęły zbierać się nad węgierskimi równinami i żadna z kobiet nie miała jeszcze pojęcia, jak wielką cenę przyjdzie im za szczęście i bezpieczeństwo zapłacić.

Zamek na Wawelu, październik A. D. 1384

Słońce było już wysoko na niebie, gdy Andegawenka znów ugościła wszystkie damy dworu w swych komnatach. Stół uginał się pod ciężarem soczystych owoców i kołaczy na dużych półmiskach, a szklanice błyszczały w świetle wpadających przez okiennice promieni słonecznych. Choć świat powoli przygotowywał się do przyjścia głębokiej zimy, Jadwiga nakazała służbie otworzyć okna i udekorować komnat kwiatami, by przez dłuższą chwilę mogła poczuć się jak w Budzie. Starsza Lackfi zgodziła się nawet, ku zdziwieniu młodej Erzsébet, wraz z Almą choć trochę umilić dziewczynce czas oczekiwania na upragnioną koronację. Czyste dźwięki giterny sprowadziły na kobiety spokój i ciszę — na wspomnienie spędzanych tak wieczorów w Budzie uśmiechała się Jadwiga, Maria taktownie uderzała palcami o podłokietnik, chętnie wsłuchiwała się w nie również Czochna, która z powodu braku innych poduch rozsiadła się wygodnie na podłodze, tuż obok nóg Tęczyńskiej. Kompletnie inne wrażenie przyniosło wyszywanie, którego królewna na początku starała się wystrzegać, jednak im dłużej zwlekała, tym dłużej niecierpliwiła się Margit — w końcu zmuszona była ustąpić. Rozmowy jednak, choć wszystkim dwórkom mogło na tym zależeć, wcale nie potoczyły się w kierunku nowych sukien, biżuterii, powieści, religii lub polskich miast. Sprawa koronacji denerwowała mocno Jadwigę, więc ta, czym prędzej postanowiła, że wypyta o nią jak najwięcej obeznanych w tym polskich dam.

— Najpierw post, spowiedź i pielgrzymka. W dniu koronacji przyjdzie po ciebie orszak na czele z arcybiskupem Bodzantą, pani — rzuciła po łacinie Marii, spoglądając na swoją chustę. Nie trudno było Andegawence zauważyć, że to Tęczyńska wiodła wśród nich wszystkich prym w wyszywaniu. Jaskrawe i wyraziste postacie na jej materiale wydawały się zupełnie żywe jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki. Lub napoju. — Obudzi cię w sypialni, tak jak nakazuje tego tradycja, kapłani biorą w szaty, zaprowadzą do katedry i ukoronują. Wtedy pani, zaczną się twoje rządy...

— Jeśli Bóg da, będą tak owocne, jak te króla Ludwika — dopowiedziała Erzsébet, siadając przy oknie i zwracając na siebie uwagę królewny.

— A ten Bocianta, czy jak on tam ma... — zaczęła Jadwiga, odkładając tamborek z chustą na kolana. — Czy to ten sam kapłan, który strzegąc układów i prawd naszej wiary, zgodził się na moje pohańbienie? Ten sam, który sprzedał mnie księciu mazowieckiemu i zgodził się brać udział w moim porwaniu? To ten człowiek ukoronuje mnie na króla, choć wcześniej robił wszystko, by mnie od tronu odsunąć?

Na jej słowa zmieszały się wszystkie, bo nie takich słów się po dziewczynce spodziewały. Ta jednak uparcie się w nie wpatrywała, oczekując na ich odpowiedź. Jadwiga zdawała sobie sprawę, że widok koronowanego na króla dziecięcia, a co dopiero niewiasty, może spowodować problemy. Pamiętała dobrze kłopoty, z którymi radzić sobie musiała Maria, gdy przed dwoma laty zastąpiła na tronie ojca. Nie mogła jednak poradzić sobie z myślą, że niektórzy naprawdę za nic mieli przykazania chrześcijańskie i wcale się do nich nie stosowali, szczególnie zmartwiło ją zachowanie najważniejszego polskiego kapłana, człowieka, w którym pragnęła mieć przyjaciela i ważne oparcie. Zamiast niego dostała zdrajcę i krętacza, który gotów był sprzedać ją Siemowitowi.

— Niestety tak, królewno — mruknęła Czochna, a Anna pokiwała tylko głową. Od samych kłopotów Jadwiga musiała, niestety, rozpoczynać swoje rządy. — Ale nie powinnaś się tym przejmować. Panowie zajęli się tą sprawą już w tamtym czasie, gdy cała Polska o tym rozprawiała.

— Chyba chciałaś rzec, że działo się to wtedy, gdy powinni najpierw zadbać o bezpieczeństwo królewny — rzuciła w jej stronę Margit, na co Polka jedynie pokiwała głową. — Dzięki Bogu, nie mieli kogo ci ludzie wtedy porywać.

Deo gratias², rzuciła w myślach Alma. Dzięki Ci, Boże, że tak o nią dbasz.

— Tylko właśnie o to mi się rozchodzi, Ciochno — rzuciła rozżalona Andegawenka, szybko wstając z krzesła i zaczynając długą wędrówkę po komnacie. — Jaki ze mnie będzie król, skoro o najważniejszych sprawach, które mnie dotyczą, dowiaduję się z plotek. Jeśli nie chcieli mówić tego w mojej obecności, mogli powiadomić o tym moją matkę. Ktoś z mojej rodziny powinien to wiedzieć, a ja powinnam znać własne królestwo.

— Niestety, pani, ale możni zapomnieli już, jak to jest żyć pod czyimiś rządami — odpowiedziała złotowłosej Anna, gdy ta podeszła do zajmowanego przez niej krzesła. — Wiele lat minęło, odkąd opuściła nas królowa Elżbieta, a kolejni namiestnicy byli niestety gorsi od poprzednich.

— Dla nich liczy się nadal król Kazimierz, a przy tym muszą też przywyknąć, że znów będą zmuszeni słuchać rozkazów króla. Do tego młodej niewiasty, którą najchętniej zamknęliby w komnacie — dorzuciła Maria, kończąc już wyszywanie. Rzuciła gotową chustę na stół, po czym poczuła na sobie ostre spojrzenia innych dwórek. — O co wam chodzi?

Jadwiga spojrzała na nią zasmucona, ściskając mocniej wiszący na jej szyi krzyż. Niestety, nigdy nie będę taka, jaką chcieliby widzieć...

— Masz rację, Mario. Muszę w końcu przywyknąć, że dla nich na zawsze zostanę tylko królową — mruknęła, powracając na swoje miejsce. Zdążyła tylko złapać pocieszające spojrzenie Anny i Margit, na co uśmiechnęła się lekko. — Pomódlmy się o światły umysł dla polskich panów, na pewno im się przyda. Później przeczytam wam najpiękniejszą pieśń, jaką dane wam będzie kiedykolwiek usłyszeć. Mam nadzieję, że słyszałyście o „Pieśni o Rolandzie"?

Kraków, październik A. D. 1384

Pojawienie się w Krakowie nowego króla pozytywnie wpłynęło na polski lud, który krakowski gród od pokoleń już zamieszkiwał. Z końca bezkrólewia cieszyli się także zamieszkujący polskie ziemie Żydzi, Rusini czy Litwini — nawet Węgrzy, dotąd pochowani w swych kamienicach i obawiający się kolejnej rzezi, zaczęli wychodzić z domów i udzielać się w tłumie gawiedzi, która wkrótce zaroiła cały Kraków. Kramy i karczmy pękały w szwach, odkąd Jadwiga przywiodła za sobą ludzi z granic Korony, wsi i małych miasteczek, urzędników i chłopów, kupców czy rycerzy — dworską mowę i tysiące dialektów i języków można było już usłyszeć z daleka, ludzie radośnie świętowali przyjazd nowego władcy i dumnie chwalili się każdym uśmiechem lub spojrzeniem, które mogła w ich kierunku posłać urocza dziewczynka w koronie.

Im bliżej było do dnia koronacji, tym większy tłum przewijał się przez stolicę Królestwa Polskiego i więcej karczmarzy lub kupców odetchnąć mogło z ulgą. Handel rozwijał się pełną parą, ludzie chętniej odwiedzali wielkie kramy lub gospody, każdego dnia świętując bycie świadkiem tworzenia się nowej historii, karczmarze zwiększali ceny, by móc jeszcze więcej zarabiać, a krawcy i szewcy otrzymywali coraz więcej zamówień, by na koronacji szlachta i mieszczanie dotrzymać mogli kroku polskiej władczyni. Nawet przybyli z daleka Wielkopolanie lub krzyżaccy czy mazowieccy wysłannicy zdawali się coraz bardziej przekonywać do koronowania na króla małoletniej niewiasty, nadal jednak szukali w tym szansy na zdobycie nowego poparcia lub wzbogacenie się. Nie inaczej było ze szlachtą małopolską, która mimo najlepszych stosunków z Andegawenką, ciągle rozmyślała nad lepszymi sojuszami, wymieniała między sobą uwagi i tworzyła nowe plany na rozwój państwa polskiego. Najmniej w tym jednak było udziały króla, bo nawet możni, by nie narazić się na ciekawskie pytania ze strony królowej i jej dwórek lub plotki służby, na miejsce obradowania do czasu koronacji, wybrali żydowską karczmę w samym środku Krakowa.

Karczma była ta dość znana wśród mieszkańców, bo choć przekazywana od pokoleń była pod zarządzanie członkom rodziny Żyda Abrahama, przedstawiciel każdej narodowości lub mniejszości mógł znaleźć tam schronienie. Tak więc było i tego popołudnia, gdy możni panowie po odmówieniu z królewną seksty³ ruszyli czym prędzej do miasta, by tam wśród gwaru omówić kolejne ważne kwestie. Najważniejsi Wielkopolanie i Małopolanie usiedli przy jednym stole, najmłodsi z nich dotrzymali towarzystwa podskarbiemu z Goraja i tylko pochylili się nad resztą. Dostrzec można tam było kuzynów Leliwitów, kasztelana krakowskiego z wnukiem, królewskiego marszałka, kilku wielkopolskich starostów i wojewodów na czele z Domaratem z Pierzchna, pana na Szubinie, kasztelana wojnickiego i kilku innych, mniej rzucających się w oczy Małopolan. Przekrzykiwali się nawzajem, śmiali głośno i przezywali, większość nawet smutki związane ze sprawami królestwa przepijała litrami piwa, przeklinając "baby, którym pozwolono zasiadać na tronach królów".

— A teraz, moi drodzy, wypijmy za zdrowie naszej pani Jadwigi, dziedziczki Królestwa Polskiego! — krzyknął na cały głos Jan z Tęczyna, unosząc kielich do góry.

— I zdrowie królowej Elżbiety, że wreszcie zgodziła się ją nam oddać — dorzucił od siebie roześmiany Sędziwój.

Ludzie patrzyli tylko na nich z niepokojem lub z politowaniem, bo głośniej się odzywali niż największe krakowskie pijaczyny. Jan z Tarnowa patrzył na to z przymrużeniem oka, wiedział jednak, że najważniejsi ludzie w państwie nie powinni pokazywać się tak później przed królewną i jej dwórkami.

— Niech sobie obie długo żyją, ale ja nadal wam będę mówić, że źle czynimy — rzucił zgorszony Domarat z Pierzchna po wypiciu kolejnego kufla piwa. — Kto by to widział, by takie dziecko na tron rzucać, jak na głęboką wodę. Trzeba nam prawdziwego króla, a nie jego marnej imitacji.

— Powtarzamy to na każdym spotkaniu i piszemy w każdym liście, mój drogi Domaracie ­— rzucił Dobiesław, uderzając pięścią w stół. Zawisza przewrócił na to tylko oczami i w myślach przeklinał ciągle upór i zamiłowanie do piwa dziadka. — Sami sobie weźcie tego waszego Niemca wspaniałego albo Siemowita na zarządcę, my mamy naszą kochaną panią Jadwinię. Już my ją nauczymy rządzić, zobaczysz.

Rudowłosy Wielkopolanin, zasiadający tuż obok starosty generalnego, roześmiał się głośno, a zaraz po nim kolejni. Słowne utarczki między mieszkańcami Wielkopolski i Małopolski stały się już codziennością, jednak sprawa z przysięgą złożoną córkom Ludwika i ofiarowaniem najmłodszej z nich polskiej korony podsyciła tylko ich konflikt. Każda ze stron miała swoją własną wizję nowego Królestwa Polskiego, które nie musi już rozwijać się pod dyktando państwa Andegawenów i prawie pewne już było, że jeszcze wiele czasu minie, zanim wreszcie osiągną porozumienie.

— Możemy wreszcie zacząć rozmawiać o sprawach państwa, a nie upijać się jak zwykli chłopi? — warknął wojewoda sandomierski, po czym zwrócił się do swego kuzyna. — Kto to widział, by możni polscy tak się zachowywali?

— Cieszmy się lepiej, że nie skaczemy sobie do gardeł — odburknął mu Spytek, podpierając się łokciem o ławę. — Chociaż wolałbym porozmawiać o zbliżającej się już koronacji. Dymitrze, wszystko gotowe?

— Gotowe, gotowe - mruknął podskarbi, grzebiąc w swojej potrawce. — Dużo nas to kosztowało, jak tak dalej pójdzie, to skarbiec tego przeciążenia nie wytrzyma. Chyba lepiej już było, jak króla nie mieliśmy i nie musieliśmy się aż tak martwić o znikający majątek.

— To czegoś ty tam tak nazamawiał, Dymitrze? ­— zapytał Zawisza z Oleśnicy. — Chyba że to pan marszałek tak wydaje to złoto.

— Nie nasza wina, że królowa zbyt hojna i wrażliwa na ludzką krzywdę — odpowiedział Przedbór. — Większą jałmużnę chce rozdawać, większą liczbę biednych wspomóc, a to dopiero początek. Już zapowiedziała, że zastanawia się nad wsparciem opactwa w Tyńcu i kościoły chce stawiać, klasztory powiększyć. Nawet nasza kancelaria podobno już stara i wymaga zmian.

— To przecież kobieta. Czegoś się więc po niej spodziewał?

— No! I macie swojego króla wspaniałego! Teraz wy się nim zajmujcie.

— No tak, bo przecież Siemowit to by biednych skórami z niedźwiedzia obdarował i od razu nowe grody stworzył — rzucił Tęczyński. — Poczekajcie jeszcze z tym osądem. Nie od razu przecież Kraków zbudowano⁴, czyż nie?

Karczmę jednak znów wypełniły wrzaski i śmiechy, wkrótce Wielkopolanie rozpoczęli kolejne natarcia na nową królową, a sprawa z koronacją zeszła na drugi plan. Polacy dogadać się ze sobą nie mogli i nic nie wskazywało na to, by tego dnia było inaczej.

Spytek nie wiedział, co podkusiło go, gdy zgodził się zaprowadzić zamroczonego alkoholem marszałka i słaniającego się ze zmęczenia podskarbiego na zamek. Jeden okropnie głośny, drugi ledwo co stojący o własnych siłach, a pomiędzy nimi zmęczony Leliwita, który powoli dość miał tych przeklętych spotkań w karczmie i z wielką wiarą w przyszłość odliczał godziny do koronacji królewny i pierwszej rady z ciekawą świata Jadwigą. Gdy wreszcie udało mu się doprowadzić mężczyzn do kancelarii i zostawić ich tam śpiących, bez strachu, że coś się im stanie, postanowił wrócić do miasta, by jeszcze raz porozmawiać z kuzynem. Jego plany uległy jednak zmianie, gdy przechodząc obok sali tronowej, w oczy rzuciła mu się mała postać, wpatrująca się w ustawiony na podwyższeniu tron.

Choć ciemność opanowała już cały Wawel, nie trudno mu było dojrzeć złote włosy Andegawenki, która, choć z głową opartą o kamienną ścianę i grubym futrem na ramionach, zdawała się już bardzo zmęczona. Złote włosy plątały się wokół jej głowy, obok świeciło się światło z małej świecy. Podszedł do niej powoli, z lekko opuszczoną głową.

— Pani, co ty tutaj robisz o tej porze?  — zapytał szybko, ale gdy zauważył przestraszone i niezrozumiałe spojrzenie Jadwigi, przestał mówić po polsku. Choć jego umiejętności mówienia po węgiersku pozostawiały wiele do życzenia, wydawały się teraz odpowiednim narzędziem do rozmowy z dziewczynką.

— Rozmyślam — rzuciła niewinnie, nadal spoglądając w kierunku tronu. — Usiądź przy mnie Spytku, chciałabym z tobą porozmawiać.

Spojrzał na nią przestraszony, jednak uczynił to, co chciała. Poprawił zapięcie futrzanego okrycia i podszedł jeszcze bliżej, aż udało mu się dojrzeć, że Jadwiga ściskała w dłoni perłowy krzyżyk, a bose stopy ustawiła na oparciu drewnianego krzesła.

— Spytku, pamiętasz może króla Kazimierza? — zapytała cicho, gdy usiadł obok niej, starając się, by nie dotknąć jej choćby końcem futra. — Pamiętasz, jaki był?

— Niezbyt dobrze — przyznał cicho. — Byłem jeszcze dzieckiem, gdy chowaliśmy go w grobowcu, a w tamtym czasie ojciec nie zabierał mnie tak często na Wawel. Powinnaś spytać o to, pani, kogoś starszego lub bardziej doświadczonego na dworze. Może kasztelana Dobiesława, Jana z Tarnowa albo podskarbiego.

— Zapytałam o to ciebie, Spytku — odpowiedziała surowo, aż Melsztyńskiego naszła myśl, że kiedyś swoją pewnością siebie i dumą niejednego możnego zaskoczy. — Chcę usłyszeć to od ciebie. Jaki był?

— W moich wspomnieniach zawsze był pewny siebie, dumny, ambitny, przy rodzinie zawsze uśmiechnięty — zaczął pewnie. — Choć nie umiał czytać, politykiem był sprawnym, do tego wspaniałym przyjacielem i mój ojciec zawsze powtarzał, że mógł jeszcze więcej dla nas zrobić.

— A mój ojciec? — zapytała cicho. — Jak go zapamiętałeś?

— Nie miałem niestety zbyt wielu okazji — przyznał zgodnie z prawdą Spytek, a Andegawenka zmieszała się na jego słowa. Zdawała sobie sprawę, że Polakom trudno było przystosować się do rządów króla, który władzę oddawał urzędnikom i kolejnym regentom, namiestnikom. — Jestem jednak pewien, że mógł być dla nas wielkim władcą tak jak dla Węgier. I wspaniałym opiekunem jak dla swoich córek.

Jadwiga spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Ucałowała ściśnięty w dłoni krzyż i zgasiła płomień świecy, a ostatnie światło wśród ogarniającej ich ciemności zniknęło. Tak szybko, jak pojawiające się w niej ciągle wątpliwości.

— Chciałabym być taka jak oni — mruknęła, znów odwracając wzrok w stronę tronu. Przyciągał ją co chwilę i zachęcał do podejścia, założenia tej ciężkiej korony obowiązków i wojen, z drugiej strony bała się i nie potrafiła przezwyciężyć tego strachu. — Chciałabym, by ludzie kiedyś potrafili docenić to, co uda mi się dla nich zrobić. Nie wiem jednak, czy będę w stanie zaprowadzić tutaj pokój, spełnić ich oczekiwania. Choć Bóg jest przy mnie, nie czuję się w pełni gotowa, by stanąć przed nimi jako król.

— Pani, czeka cię jeszcze dużo owocnych lat rządów — zapewnił ją uśmiechnięty, na co i jej twarz się rozjaśniła. — Daj tylko sobie czas, uwierz w to, że we wszystkim ci pomożemy.

— Wierzę, Spytku — odpowiedziała szybko. — Wkrótce wszystko będzie jednak inne. Najpierw koronacja, potem nowe obowiązki, dwór, ceremoniały, do tej pory wszystko zdawało się nierealne. A teraz? Jestem na Wawelu, niedługo będę rządzić tym państwem wraz z Wilhelmem i każda sprawa wróci na swoje miejsce. A ja jeszcze będę tutaj szczęśliwa.

Spędzili tam jeszcze kilka chwil, rozmawiając i słuchając siebie nawzajem — Spytek z Melsztyna był już jednak myślami w innym świecie, gdzie od swojej królowej usłyszy tylko słowa pogardy i otrzymywać będzie od niej tylko złe lub krzywdzące ich wiadomości. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że reakcja Jadwigi na wieść o planowanym sojuszu z Litwą i zmianie męża może nie być tak satysfakcjonująca, jak do tej pory Małopolanie myśleli.

¹ - chodzi tu oczywiście o Elżbietę Łokietkównę, która w trakcie pełnienia funkcji regentki w celu odróżnienia od synowej używała tego tytułu (Elżbieta z Bożej łaski starsza królowa Polski)

² - z łaciny: Bogu niech będą dzięki

³ - jedna z godzin kanonicznych, modlitwa południowa

⁴ - polskie przysłowie (inna wersja to także "nie od razu Rzym zbudowano")

Dzień dobry!

Mały poślizg czasowy jest, ale rozdział 4 już gotowy, a w nim pierwsze spojrzenie na główne bohaterki perypetii na Węgrzech, rosnące obawy dotyczące koronacji i wstęp do ważnego spotkania z głową polskiego Kościoła (ale to już niedługo). Zaczynamy także aferę z Litwinami, a Korygiełło Olgierdowicz wprost nie może już się doczekać na swój pierwszy występ.

Do zobaczenia już niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro