ROZDZIAŁ 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kraków, październik A. D. 1384

Zawisza bardzo szybko wykonał swoje zadanie i długo panowie polscy z królową nie musieli czekać na wieści o chyżym przyjeździe arcybiskupa do krakowskiego grodu. Posłany przez Zawiszę goniec przybył we wtorkowy ranek, gdy Jadwiga ledwo zdążyła udać się na jutrznię, zastał więc on tylko zmierzających na ostatnią chwilę do kaplicy wojewodów krakowskiego i sandomierskiego, którzy prędko zawrócili z nim do kancelarii. Uprzednio jednak, bo zdążyli się już przekonać, że Andegawenka władczy po przodkach otrzymała charakter, zawiadomili o tym jednego z paziów, który przekazać jej miał w porę wieści. To jednak nie wystarczyło Leliwitom, więc czym prędzej wypytywać o wszystko zaczęli posłańca, nie czekając na innych.

— Arcybiskup trochę się opierał — mruknął goniec, gdy Jan pociągnął go na jedno z krzeseł. Spytek zaś wcisnął mu w rękę kufel zagrzanego dopiero piwa, w drugą zaś grubą kromkę chleba z masłem. — Pan Zawisza musiał go kilka godzin przekonywać, bo ten chciał jeszcze do Sącza zajechać i się pomodlić. Więc mówił, że go królowa nasza chce widzieć teraz na Wawelu i że to rozkaz, a nie prośba. Że wszyscy tu na niego czekają, bo wreszcie musi zapłacić za zadane honorowi królewskiemu krzywdy, odpowiedzieć na zarzuty i przed sądem naszej pani stanąć.

— I co w końcu ustalił? — dopytał zniecierpliwiony Tarnowski.

— Przyjedzie jeszcze dzisiaj, najpewniej przed ceną¹ — rzucił szybko, upijając łyk alkoholu. — Orszak ma się podobno pospieszyć i zrezygnować z większości postojów, byleby udało się im dojechać tu przed zmrokiem. Specjalnie na życzenie miłosiernej pani naszej.

— Jeszcze tu nie zjechał, a już chce się wkupić w jej łaski — burknął Spytek, spoglądając na kuzyna.

— Niech lepiej wolniej jedzie, bo z taką duszą i tyloma krzyżykami na karku to już żywy tutaj nie dojedzie — dodał Jan cicho, na co jedynie Melsztyński uderzył go w ramię. — Uspokój się, kuzynie. Przecież do grobu go nie posyłam.

— Na razie nie — poprawił go Spytek. — Teraz najważniejsze jest, by królewnie o tym opowiedzieć, bo jak nie dowie się tego od nas...

— Mam nadzieję, że wam w niczym nie przeszkodziłam, panowie — nagle przerwała im przechodząca przez próg Jadwiga. Wszyscy skłonili się jej w pas, gdy wraz z Margit i Anną podeszła bliżej nich.

— Skądże, pani.

— Chcieliśmy już do ciebie iść, najjaśniejsza pani — dorzucił Jan, spuszczając głowę, gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z sylwetką Anny. Andegawenka spojrzała na niego zdziwiona, potem wzrok skierowała w stronę zmieszanej dwórki. Nie rzekła jednak nic na ten temat i znów poczęła wysłuchiwać kuzynów. — Przybył posłaniec Zawiszy z Oleśnicy.

— Właśnie widzę — odparła, uśmiechając się lekko i podchodząc bliżej zmęczonego mężczyzny i kładąc mu rękę na ramieniu. Ten pochylił jeszcze bardziej głowę, mruknął ciche pozdrowienie i już powoli zaczął powtarzać to samo, co przed chwilą rzekł Leliwitom. Królewna jednak prędko mu przerwała. — Nie musisz się powtarzać, jestem pewna, że nic nowego, czego nie opowiedziałbyś już im, mi nie przekażesz.

Goniec zawstydził się trochę, mężczyźni spojrzeli na siebie zmieszani, a Anna przełknęła głośno ślinę — w myślach przeklinała jednak Jana i Spytka, że nie pomyśleli o tym, by poczekać na ich przybycie.

— Idź, odpocznij. Przed drzwiami czeka już na ciebie moja ochmistrzyni, wskaże ci twoją komnatę. Śniadanie, jak widzę, już spożyłeś — kiwnęła głową, a wzrok jej powędrował na stojącą obok katedrę, na której stał ciągle pusty już kufel po piwie. — Resztę opowiedzą mi panowie.

Długo czekać nie musieli — posłaniec jeszcze raz pozdrowił „najjaśniejszą panią Jadwigę" i kłaniając się nisko, opuścił pomieszczenie. Jadwiga poczęła więc wtedy spoglądać zniecierpliwiona na wyprostowanych już i dumnie stojących Leliwitów.

— Możecie mówić — rzuciła. — Z chęcią się dowiem czy arcybiskup zechciał wcześniej zaszczycić Wawel swą obecnością.

— Przyjedzie niedługo, zapewne przed następnym posiłkiem — odpowiedział jej Spytek. Spojrzenie ciekawskich, szafirowych oczu królewny nadal jednak go przeszywało i nic nie wskazywało na to, by w końcu przestało. — Z całym orszakiem i Zawiszą.

— To wspaniale! — odparła głośno, klaszcząc w ręce. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że zareagowała zbyt entuzjastycznie. Spuściła nieco głowę i zaśmiała się cicho. — To znaczy, dobrze. Przyjmę go z należytymi honorami, ale nie zapomnę również, że próbował mnie porwać. Cóż, zrobię wszystko, by zobaczył we mnie króla.

— Coś jeszcze macie mi może do powiedzenia?

Jadwiga przyznać by się przed nikim nie chciała, że liczyła na odbycie dłuższej rozmowy o polityce, Polsce, którą powinna dalej kierować, życiu zwykłych mieszkańców. Spytek z Janem nie pokiwali jednak zgodnie twierdząco głową — zapewnili ją, że wszystko już jej opowiedzieli i niczym innym nie powinna sobie myśli zaprzątać. Ona jednak chciała się innymi sprawami zająć, jednak by nie odchodzić zbytnio od wytworzonego już jej obrazu, zgodziła się na wszystko i pożegnała ich szybko. Już łapała za klamkę, gdy nagle odwróciła się jeszcze w ich stronę — Anna i Margit rozeszły się na boki, by Jadwiga lepiej mogła na mężczyzn spojrzeć. Uśmiechnęła się do nich lekko i posłała im ostatnie, uważne spojrzenie.

— Gdy arcybiskup już się pojawi, przyjmijcie go dobrze. W końcu to dostojnik kościelny — zaczęła. — Chcę jednak przyjąć go w sali tronowej bez zbędnej publiki i wśród przejmującej wręcz ciszy. Zbierzcie tylko samych najważniejszych możnych, innych nie chcę tam widzieć.

Wiedeń, Księstwo Austriackie, A. D. 1384

Mikołaj z Grazu² nie był już tak młody, jak wtedy gdy po raz pierwszy zjechał na zamek Habsburgów, by przejąć stanowisko nadwornego nauczyciela książąt austriackich. Choć zmienił się bardzo od tamtego czasu, nadal pozostawał w nim ten sam wigor i chęć działania, by synów Leopolda dobrze przygotować na przyszłe rządy, które rozwijającemu się ciągle księstwu miały przynieść wiele korzyści. Wszystko wraz z upływającymi latami się zmieniało — łącznie z murami zamku potomków Guntrama³, którym jednak udało się zachować dawny blask, by nadal kusić nim zjeżdżających do Wiednia kupców i mieszczan. Nie raz przecież już słyszał plotki służby, że nawet księżna Viridis, choć teraz miłująca wielce swoją nową ojczyznę, na początku nie dała się wcale porwać urokowi tej części Austrii i wiele czasu minąć musiało, by zmieniła zdanie. Mikołaj jednak przed laty nie przybył tam dla oszałamiającego piękna zamku, nie zjechał do Wiednia na polecenie księcia Leopolda czy prośbę księżnej Visconti — zmuszony do znalezienia dobrze płatnej pracy znalazł w końcu dość osobliwe zajęcie.

Książąt było czterech — Wilhelm, Leopold, Ernest i Fryderyk rośli jak na drożdżach i każdy z nich na swój własny sposób mógł w przyszłości zdziałać wiele. Mikołaj, podobnie jak para książęca, najwięcej wiary pokładała w najstarszym z nich. Wilhelm jako król Polski i książę austriacki miał wnieść Habsburgów na sam szczyt europejskiej hierarchii — tam, gdzie jeszcze żaden z jego krewnych nie zdołał postawić choćby stopy. On sam jednak nie czuł z tronem w Krakowie tak silnej więzi, jakby się zdawało. Nie lubił mówić o tym, że w kolejnych listach, które mu jego narzeczona posyła, ciągle wypisuje jak bardzo za nim tęskni i nie może doczekać się jego przyjazdu, podczas gdy on najchętniej sam uciekłby na drugi koniec świata, byleby nie opuszczać Wiednia. Zostać tam, gdzie czuł się najlepiej.

Wilhelm nie był trudnym dzieckiem — tego Mikołaj był pewny, odkąd po raz pierwszy dane mu było go zobaczyć i poznać go lepiej. Był wtedy wprawdzie tylko małym, cichym dzieckiem, zaledwie sześcioletnim chłopcem, który cały czas stał uczepiony długiej, matczynej spódnicy, jednak już od tamtego momentu zdawał się bardziej empatyczny niż inni. Od dziecka nieśmiały i trochę niecierpliwy, radośnie brykający po zamku — trudno było zapomnieć o tym małym chłopcu, z jasnymi lokami i roziskrzonymi oczami, który po godzinach spędzonych na zabawach, czy to z braćmi, kuzynami, czy odwiedzającą go czasami narzeczoną, próbował stać się pilnym uczniem. Nauka jednak szła mu dość opornie, bo pisać i czytać ledwo się nauczył, a natrudził się przy tym okropnie, lecz starał się w piśmiennych sprawach kanclerzem wyręczać, by żadnego błędu niechcący nie popełnić. Nieco dziwny charakter czy swoje trudne do wybicia z głowy przekonania zawdzięczał zapewne swojej nadopiekuńczej matce, która od dawna swoje dziecko traktowała zbyt dobrze, jak traktuje się dorosłego już prawie mężczyznę — była to jednak jedyna wada, jaką na ten czas zauważał u Habsburga.

Tego dnia, tak samo, jak zawsze, po odmówionej w kaplicy modlitwie, odwiedził swego najstarszego wychowanka. Wilhelm siedział przy stole nieobecny, tępo wpatrując się w trzymany w ręku kielich — wokół niego jednak walały się wszędzie kawałki pergaminu, pomięte kartki i brudne inkausty. Między tym piśmiennym bałaganem rozżalony blondyn, Mikołaj szybko zareagował i zmartwiony podszedł bliżej.

— Książę, co tu się stało? — zapytał zdziwiony, jeszcze raz obejmując spojrzeniem całą komnatę młodzieńca.

— Jadwiga przysłała list — wyrzucił z siebie załamany. — Próbowałem jej odpisać. Widzisz, Mikołaju, jak to się skończyło.

Mężczyzna zaśmiał się tylko szczerze, widząc zasmuconą minę Habsburga, ślęczącego nad tym żmudnym zadaniem. Wilhelm spojrzał na niego z wyrzutem, po czym wziął do ręki pergamin od narzeczonej, by przypomnieć sobie jej słowa. Uśmiechnął się lekko, zapominając o strachu przed odpisaniem jej, czytając, że Kraków pięknym jest miastem i że doczekać się nie może na ich spotkanie i gdy w końcu będzie jej dane mu gród cały pokazać. Pisała także, że na razie tęsknota za dawnym życiem ciągle za nią przemawia i trudno jest jej przyzwyczaić się, że tylko kilka znajomych głosów jest w stanie bez problemów rozpoznać. Z wielką wiarą i miłością przelewała swoje uczucia na papier, tak jak zawsze, gdy tylko posyłała mu listy — on jednak, choć bardzo się starał, nie był w stanie dać jej tego samego. Zwykle więc na wiadomości Jadwigi nie odpowiadał, a jeśli już, to tylko zdawkowo. Czasami wprawdzie zdarzało mu się prosić kogoś o pomoc, by zdania lepiej ubrać, więcej uczuć pokazać i nawet trudno mu było się przyznać, że ostatni list napisał wraz z zamkową praczką, a przepisać go kazał nadwornemu skrybie.

— Kiedy nie ma w tym nic śmiesznego. Proszę cię, Mikołaju, nie dworuj sobie ze mnie — mruknął Wilhelm, odstawiając pusty już kielich i odkładając list na ławę. — Wszystko miało być w tym miesiącu dobrze, przez podróż Jadwigi do Polski zacząłem nawet wierzyć, że obejdzie się tym razem bez listów, ale i tak znalazła dla mnie czas.

— I to pewnie byłoby miłe — zaczął Mikołaj. — Ale...

— Ja i tak nie umiem nic dla niej zrobić. Prozy nie napiszę, psalmu czy pieśni też nie ułożę — żachnął się Habsburg. — Kilku języków nie znam, pisać też wspaniale nie umiem. Trudno jest mi odpowiadać na jej listy, bo choć chciałbym, by to wszystko powstało przez czyste serce, nie wiem, jak to zrobić. Nie jestem w stanie spełnić jej oczekiwań. Jedynie chyba modlić się i narzekać umiem.

— Książę, wybacz, ale głupoty same teraz wygadujesz — odparł Mikołaj, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Królewna Jadwiga miłuje i oczekuje cię już na Wawelu, przecież to wiadome jest nie od dziś.

— Chce widzieć to, co czyta, a kocha zaś tylko wizerunek, który udało mi się stworzyć — poprawił go Wilhelm. — Zrozum, że gdybym pojechał teraz na jej koronację i nie zwracał uwagi na poruszane przez nią w listach tematy lub nie umiał się wypowiedzieć, to w końcu zrozumiałaby, że oszukiwałem ją przez ten cały czas. Jedne zaręczyny jej matka już odwołała, nie wiadomo, co jeszcze gotowa jest uczynić.

— Dziecko, którym byłeś, nadal jednak pamięta. I to właśnie ono sprawiło, że spojrzała na ciebie inaczej, zaufała i w końcu pokochała. Tak szybko z ciebie nie zrezygnuje, tego jestem pewny. Nie podejmie pochopnej decyzji, a wszystko wróci jeszcze na swoje miejsce.

Blondyn kiwnął twierdząco głową i jeszcze raz pochylił się nad listem swojej narzeczonej.

— Nie wiem już, co czynić i kogo słuchać — zaczął Wilhelm. — A teraz ta koronacja... Może naprawdę źle robię, ciągle siedząc tutaj w Wiedniu.

— Niedługo zostaniesz królem, Wilhelmie, a wtedy zaczniesz robić to, co będziesz chciał. A teraz chodź, odpocznij trochę. Bardzo chętnie odwiedziłbym z tobą jedną z karczm lub targ. Poznajmy lepiej twój lud — zaproponował uśmiechnięty Mikołaj, klepiąc go po plecach. — A potem porozmawiamy jeszcze o królewnie i pomogę ci dokończyć ten list.

Tego dnia po raz pierwszy od dłuższego czasu Wilhelm Habsburg poczuł się uwolniony od ciężaru miłości swojej matki oraz dumy i ambicji ojca. Na list narzeczonej w końcu odpisał, choć nadal niego wyglądał on tak, jak według nie powinien wyglądać. To jednak był dopiero początek kłopotów, które wkrótce miały na niego spaść.

Zamek na Wawelu, Kraków, Królestwo Polskie, A. D. 1384

Orszak gnieźnieńskiego arcybiskupa był liczny, dość bogaty i strojny, a proporce z uwiecznionym na nich herbem Szeliga powiewały na wietrze, gdy konie w równym odstępie wjeżdżały na dziedziniec zamku wawelskiego.

Przypatrującej się temu przez okiennice Marii nie było trudno rozpoznać, który z możnych panów jadących przy boku Zawiszy z Oleśnicy mógł tytułować się gnieźnieńskim arcybiskupem. Bodzanta nadal był wysokim, lecz tęgim mężczyzną, z długimi i lśniącymi, lecz przyprószonymi siwizną włosami — nie zmienił się wcale od momentu, gdy po raz pierwszy go w życiu widziała, jeszcze jako krakowskiego kanonika. Jedynie stroje nosił już bogatsze, odpowiednie do zajmowanego przez niego miejsca w hierarchii kościelnej, chód miał jednak nadal zwinny, choć powolny. Zauważyć nawet zdążyła, że lekkiego garba się doczekał, choć zaraz pomyślała, że to pewnie wina jego usłużnego klękania przed Siemowitem.
Ma swoją karę za próbę odsunięcia królowej od władzy, rzuciła w myślach, gdy na chrząknięcie Anny musiała odejść od okna. Choć jemu przydałyby się znacznie cięższe konsekwencje.

— Orszak już na Wawelu? — zapytała przejęta Jadwiga, bawiąc się palcami, podczas gdy Margit z Almą upinały jej włosy. Maria kiwnęła tylko głową.

Andegawenka zdawała się już przygotowana na spotkanie z arcybiskupem. Suknię z liliami andegaweńskimi kazała sobie wyłożyć, „by przypomnieć mu, komu się naraził, wybierając Siemowita i łamiąc święte nakazy" i nawet przed lustrem przynajmniej raz już zdążyły ją damy dworu przyłapać, gdy ćwiczyła minę pozbawioną emocji i próbowała nauczyć się na pamięć przygotowanej mowy.

... to nie nas, andegaweńską córę waszego króla Ludwika, widzieliście na tronie. Złamaliście obietnice dane memu ojcu, wybraliście własnego władcę i próbowaliście siłą na tronie posadzić, nie licząc się z resztą kraju. Uznając się do tego za lepszych, arcybiskupie. Na cześć moją i życie nastawać chcieliście, nie ponieśliście jednak za to żadnej kary, woli ojca mego nie uszanowaliście. Moją czcigodną siostrę, Króla Węgier, również obraziliście, bo jej pierwej korona polska się należała... Słowa mowy Jadwigi wryły już się im wszystkim w myśli i tylko o tym potrafiły mówić, zamroczone faktem, że dziewczynka samą prawdę przedstawiała i tylko ją arcybiskupowi pokazać chciała.

— Szkoda, że jeszcze korony założyć nie mogę — odparła smętnie, gdy ostatnia tasiemka oplotła pukle jej włosów, a ona wstała z krzesła, by założyć na ramiona grube futro. — Może wtedy bym się tak nie denerwowała i czuła pewniej. Jakiś respekt mógłby arcybiskup poczuć, a teraz...

— Nie przejmuj się tym, pani — wyszeptała jej Czochna, gdy zapinała jeszcze na jej przegubie złotą bransoletę. — Nie korona czyni z ciebie króla, tylko czyny i serce. Musisz trzymać się tego, co dla ciebie najważniejsze i co chcesz rzec arcybiskupowi i wszystkim zebranym. Reszta dokona się sama.

Jadwiga uśmiechnęła się do niej szeroko i złapała ją za dłoń, by ścisnąć ją w geście podziękowania. Naraz jednak do komnaty królowej wpadła rozemocjonowana Erzsébet. Złapała się szybko drzwi i oddychać zaczęła szybciej i ciężej, chcąc uspokoić rozdygotane serce.

— Erzsébet, co się dzieje? — zapytała przerażona Jadwiga, podchodząc do niej szybko.

— Tragedia, pani — odparła jasnowłosa. — Arcybiskup czeka już na ciebie w sali tronowej, ale nie sam. Wszyscy tam przyszli, salę wypełnili, za nic mają twoją prośbę. Cały Wawel tam jest, jak nie lepiej. Podobno czekają, aż odwołasz arcybiskupa, są też bardzo ciekawi, kogo wybierzesz na jego miejsce.

Andegawenka zmarszczyła brwi i spojrzała na nią niezrozumiale. Po chwili zacisnęła jednak prawą pięść i uderzyła nią w swoje udo.
A niech cię, panie Spytku, pomyślała szybko, gdy Margit zaczęła przedrzeźniać „fałszywie stosującego się do nakazów i tradycji" melsztyńskiego diabła.

Sala tronowa w istocie pękała w szwach, jakoby już ludzie tłumnie zjechali się na wawelskie wzgórze, by wziąć udział w królewskiej koronacji. Przystrojona już częściowo była na niedzielne uroczystości i kolejne dni ucztowania, iglaste girlandy już wisiały na swoich miejscach, a i cała hala wydawała się jaśniejsza, gdy promienie słoneczne odbijały się od bieli wywieszanych wcześniej przez służbę obrusów. Blade twarze możnych i najważniejszych mieszczan czy dostojników kościelnych znów tonęły w urozmaiconym barwami ich strojów morzu — wydawało się, że ludzie ci znów witać mieli króla na jego włościach. Tym razem jednak pośrodku sali, tuż naprzeciw pustego jeszcze tronu, stał już arcybiskup Bodzanta z dłońmi złożonymi do modlitwy.

Tarnowskiemu od razu przeszła przez głowę myśl, że naprawdę musi mieć wiele złych wobec Andegawenki czynów, bo wielce pogrążony w modlitwie się zdawał, jakoby Boga chciał przebłagać. Harmider w auli nie musiał mu przeszkadzać, wcale na przyciszone lub głośne rozmowy i głosy go potępiające nie reagował — stał tam jednak nadal, jakby na cud już oczekiwał. Jan jednak przekonany był, że ratunku od Stwórcy się nie doczeka i zasłuży na karę, którą otrzymać powinien już przed laty, gdy po raz pierwszy władzę w kraju chciał dla Semka Mazowieckiego zdobyć.

Wkrótce jednak słudzy zapowiedzieli przybycie „prawowitej dziedziczki tronu polskiego i przyszłego króla polskiego", a Leliwici zdążyli uśmiechnąć się lekko. Jadwiga znów starsza się zdawała niż wcześniej, szła prosto wzdłuż rzędów rozgadanych mieszczan, uśmiechając się lekko z uniesioną głową. Uśmiech jednak zniknął szybko, a zastąpił go grymas, bo na drodze stanął jej dotąd milczący Bodzanta. Przełknęła ślinę i wyprostowała się znacznie, a strach zawładnął jej ciałem, bo dotąd nie przyjmowała do siebie jeszcze myśli, że stanie przed arcybiskupem twarzą w twarz i na oczach ludu będzie musiała wydać osąd. Pozostać silną i zdecydowaną, odmówić mu szansy na poprawę? Czy może zachować religijne zasady i wybaczyć, stać się władcą miłosiernym? Widok mężczyzny odebrał jej zdrowy rozsądek, przemawiały przez nią same obawy, szczególnie gdy cała mowa, którą starannie przygotowała na ten dzień, uleciała wraz z odwagą.

— Pani — odparł Bodzanta, spuszczając głowę. Jadwiga uniosła jednak lekko podbródek i kiwając głową, ominęła go i usiadła na tronie. Patrzyła na niego uważnie, chcąc wyłapać każde możliwe potknięcie.

— Arcybiskupie — rzuciła głośno, by wszyscy zebrani mogli ją usłyszeć. Wszystkie rozmowy ucichły i tylko setki par oczu wpatrywały się w głowę państwa i Kościoła katolickiego, stojących po wrogich sobie stronach. — Cieszymy się, że prędko do nas dotarłeś, a nasz posłaniec wykonał dobrze swoje zadanie.

Bodzanta spojrzał na nią niepewnie. Ona jednak ciągle uśmiechała się lekko, choć już kąciki ust bolały ją od tej sztucznej życzliwości, którą musiała mu okazywać. Najchętniej uciekłaby stamtąd, a sprawę ukarania arcybiskupa przekazałaby polskim panom. Zdawała sobie już jednak sprawę, że decyzja ta nie byłaby przyjęta dobrze przez resztę możnych, którzy już raz gotowi byli posadzić na tronie jej krewniaków — Wielkopolanom nie zależało na tym, którego z innych pretendentów uda im się ustawić. Dla nich liczyło się, by zmniejszyć wpływy małopolskiej szlachty, a już wiadome prawie było, że w czasie rządów kolejnej Andegawenki, będzie to trudne do uczynienia.

— Pani, to wielki zaszczyt... — rzekł cicho, podchodząc bliżej i łapiąc jej dłoń. Jadwiga spojrzała na niego zdziwiona, oddawać szacunku jej w ten sposób nie musiał, więc wyrwała swoją dłoń z uścisku, póki jej nie ucałował. Nie zwróciła uwagi nawet na prychających z dumy i uśmiechniętych Małopolan.

— Doszły nas jednak już dawno słuchy o tym, że kogoś innego na naszym tronie widziałeś — rzuciła, kładąc dłonie na kolanach i wpatrując się w jego zszokowane oczy — również szafirowe, odcień jednak bardziej podobny był do deszczowej kałuży, nie błyszczał wcale, gdy szukała w nich odpowiedzi. Były nijakie, w tym kompletnie się od jej oczu różniły. — Komuś innemu chciałeś przekazać swoje rady, wspomóc dobrym słowem. Nie nas, bo nas już skreśliłeś.

— Pani, ja... Zapewniam cię, że to tylko nieporozumienie.

— Sugerujesz więc, że matka nasza, królowa węgierska, kłamała? — zapytała, unosząc brew. — Podajesz także w wątpliwość wiedzę i prawdomówność polskich panów, którzy dotąd to państwo w ryzach utrzymywali. Chcesz nam rzec, że każda z tych osób zmówiła się przeciw tobie i prawdopodobnie wymierzyli ci sprawiedliwość we własny sposób?

— Byłeś gotów nastać na cześć andegaweńskiej córy, by zapewnić sobie spokój i dobre relacje z Mazowszem. Już nam mówiono, jak dobre stosunki masz z księciem mazowieckim... — znów zaczęła mówić, jednak szybko przerwał jej arcybiskup, znów sięgając po jej dłoń.

— To fałszywe języki, pani. Nie słuchaj ich — ciągnął dalej. — Nie potrafiłbym stworzyć takiego planu i porwać...

— A jednak to zrobiłeś — rzuciła smutna, a kąciki ust opadły, zmuszając usta do wykrzywienia się w geście niezadowolenia. — Jednak to były trudne czasy. Bezkrólewie zmusiło cię zapewne do takich czynów i pozostaje nam wierzyć, że teraz, gdy króla już Polska ma, nie byłbyś w stanie popełnić tego samego błędu.

— Pani...

Jadwiga przechyliła głowę w kierunku Spytka, a gdy jej chłodne spojrzenie spotkało się z trzymanym przez stojącego obok niego kanclerza pergaminem, ten pchnął go przed szereg. Zaklika czym prędzej podszedł do arcybiskupa i po uprzednim ukłonie podał mu go, nie spoglądając na niego choćby przez chwilę.

— Akt rehabilitacji potwierdza, że Jadwiga, z Bożej łaski królowa Polski, pani i dziedziczka ziem krakowskiej, sandomierskiej, sieradzkiej, łęczyckiej, kujawskiej i pomorskiej okazuje królewskie miłosierdzie przybyłemu tutaj arcybiskupowi Bodzancie herbu Szeliga — mówił kanclerz, podczas gdy starszy mężczyzna spoglądał zainteresowany na trzymany w ręku pergamin. Andegawenka, podobnie jak inni, słuchała tego z przejęciem, modląc się, by Bodzanta przyjął to wszystko spokojnie, a ona nie zbłaźniła się wcale na oczach własnych poddanych. — Pani Jadwiga wybacza Jego Ekscelencji próbę wspomagania księcia Siemowita Mazowieckiego i porwania jej, by koronę i władzę w państwie naszym przejąć i oddać w ręce innego pretendenta, za nic mając przysięgi składane przez panów zmarłemu królowi Ludwikowi.

W Sali tronowej znów nastała cisza. Nikt nie śmiał się nawet odezwać, damy dworu nie wydały z siebie ani jednego westchnięcia czy jęku, panowie polscy nie drwili z siebie lub Bodzanty, co tylko utwierdzić mogło w przekonaniu, że słowa Zakliki potrafiły tak na nich wpłynąć. Szczególnie wtedy, gdy Jadwiga dumnie podniosła się ze swojego miejsca i ciągnąc za sobą poły ciemnej sukni, znów podeszła bliżej Strzeligi. Za nią podążyły jej dwórki.

— Wybaczamy ci, arcybiskupie — powiedziała, patrząc mu prosto w twarz, jednak nie schodząc przy tym z podestu. Tylko tak mogła być równa mu wzrostem. — Kolejna szansa na poprawę nie będzie ci już jednak dana.

¹ - z łaciny: obiad, wieczorny posiłek podawany najczęściej między godziną 15 a 18

² - miasto nad rzeką Murą w południowo-wschodniej, stolica Styrii.

³ - Guntram Brodaty, średniowieczny feudał alemański, hrabia Bryzgowi i książę Muri, prawdopodobnie założyciel dynastii Habsburgów

Dzień dobry!

Wreszcie udalo mi się go skończyć to część, bo myślami już dawno byłam przy kolejnej części i nie mogłam się skupić, by tą dokończyć. Ostatni rozdział przejściowy za nami, w następnym zaczynamy akcję "koronacja", choć nie jestem pewna, czy przy tych zaplanowanych scenach cała zmieści się w jednym rozdziale (nie chciałabym przekraczać jak na razie 4000 słów).

A tutaj przybywa Bodzanta i to wokół niego kręci się całą fabuła, choć na chwilę przenosimy się do Wiednia, gdzie fikcyjny Mikołaj stara się nauczyć pisać listy naszego Wilhelma (który jest dla mnie prawdopodobnie natrudniejszą do rozpisania postacią, nie chciałabym  przedobrzyć i niechcący sprawić, że go znienawidzicie).

Cóż, do zobaczenia już niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro