Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się w stodole. Związany i zamroczony nie wiedziałem początkowo co się stanęło.

Dopiero potem przypomniałem sobie las na bagnach, rudego barmana, sektę, Dustina Trembley'a i jego cios w tuł głowy.

W moim więzieniu śmierdziało padliną, starą wodą, pleśnią i grzybami.

Przed sobą zobaczyłem walające się kości i coś mi mówiło, że są bardzo podobne do ludzkich kości udowych.

Pozatym w stodole był stary pług, jakieś pudła, wiszące haki a o kilka kroków odemnie zobaczyłem niewyraźny krztałt. Postać była związana jak ja.

-Hej. Hej ty? Żyjesz?-szepnąłem wystraszony.

-Wolałbym być martwy...

-Jak się nazywasz?
-Marsh. Andrew... Dziennikarz.

-CHOLERA! Siedzisz tu od dwuch lat?!

-Dwa lata? O rany... Tu czas płynie inaczej... Bardziej krwawo.

-Szukałem cię... Trafiłem na świerzy trop w sprawie zaginionych studentów sprzed tygodnia... Znalazłem twoje zapiski. I doszedłem tu... Ale czemu trzymają cię przy życiu? - Dociekałem.

-Czemu? Bo już miałem ich w garści. Miałem dowody... Sprawozdania itd..
Złapali mnie i chciali mnie od razu zabić, ale taki jeden z blizną powiedział, żeby zaczekali trochę czasu. Powiedział, że poczekają aż ich "przyjaciel" tu przyjedzie. Jakiś Mark czy coś... I że złożą mnie i tego gościa w ofierze dla Cthulhu... Wiesz o czym mówię?

-Wiem... Niestety. To ja jestem Mark Harper.

-O zajebiście! Mogę ci uścisnąć dłon? -Spytał sarkastycznie.

-Chciałbym...

W tym momencie drzwi stodoły się otworzyły i zobaczyłem cienie kultystów. Rozwiązali mnie i Marsha i powlekli na zewnątrz.
Tam to dopiero był dom wariatów.

Nadzy ludzie z pochodniami i tamburynami zawodzili i wrzeszczeli we wszystkich intonacjach ludzkiej mowy. Koncert ten przejół mnie taką trwogą, że zemdlałem. Ale niestety zaraz się obydziłem. Na tle wielkiego ogniska zobaczyłem Trembleya.

Był ubrany w jakąś czarną szatę z kapturem a na piersi nosił srebrne łańcuchy. Przeglądał dziennik Marsha.
Zobaczył nas i cisnął go w ogień. Potek zawołał:

-Bracia i siostry! Dziś nadszedł ten dzień! Dziś złożymy w ofierze bluźnierców, ośmielających się kalać tą świętą ziemię! Niech bluźniercy cierpią!
Dziś nastąpi koniunkacja ciał niebieskich. Dziś składamy ofiary. Dziś CTHULHU się przebudzi!

Odpowiedział mu zadowoly ryk gwary psychopatów.

Najpierw zabrali Andrew. Dustin wycągnął pozłacany nóż, dźgnął dziennikarza w brzuch, potem w jedną i drugą nogę. Poten dał znak, i wrzucono go w ogień.

Tłum skandował:

-Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn, w swym domu w R'lyeh czeka w uśpieniu martwy Cthulhu!

Nagle zdało się słychać grzmot. Daleki i odległy ale hałas ciągle rósł. Byłem przerażony. To co widziałem nie było odpowiednie dla oczu śmiertelnika.

Dustin zaśmiał się opentańczo i zawył:

-POWSTAŃ Z MROKÓW,
POWSTAŃ Z CZELUŚCI,
POWSTAŃ Z NASZYCH SERC,
POWSTAŃ Z NASZEGO UMYSŁU,
POWSTAŃ Z MEGO WOŁANIA,
OBJAW SIĘ NAM, WYZNAWCOM,
OBJAW SIĘ I ZAGARNIJ TEN ŚWIAT,
NIECH NASTANIE NOWY POCZĄTEK,
WZYWAM CIĘ CTHULHU!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro