Rozdział 5
Przyszedłem do kryjówki około 15:00.
Wszyscy już czekali.
Omówiliśmy szybko jeszcze raz plan i poszliśmy do auta.
Pod bankiem byliśmy około 15:45.
Założyliśmy kominiarki, załadowaliśmy broń i weszliśmy szybkim krokiem do budynku.
Morgan puścił serię z kałasznikowa, a Sebastian ubezpieczał wyjście. Dustin czekał w wozie.
Razem z Samem poszliśmy w stronę skarbca. Po drodze zaskoczyło nas dwóch ochroniarzy, ale ich obezwładniliśmy paralizatorem. Kiedy dotarliśmy do pomieszczenia pełnego sztabek słota i gotówki, Sam zaczął pakować wszystko do plecaka. Ja stałem i patrzyłem. Miałem już własny plan.
Złapałem ciężką sztabkę kruszcu i rozbiłem ją o głowę Samuela. On cicho jęknął i osunął się na ziemię. Tymczasem ja spakowałem kilkanaście plików dolarów, żeby były dla córki...
Potem minąłem dogorywającego pana Lee i pobiegłem w stronę holu. Złapałem od tyłu Michaela i skręciłem mu kark, następnie strzeliłem w stronę Morgana i Sebastiana.
Pierwszego trafiłem śmiertelnie, ale drugi uchylił się zaskoczony, lecz po chwili się puścił w moim kierunku serię z karabinu. Rzuciłem się na podłogę i schowałem się za ladą. Kiedy Sebastian przeładowywał swoją pukawkę, ja wystrzeliłem z mojej. Dostał w szyję. Minąłem go, kiedy się dusił i próbował zatamować ogromne krwawienie.
Wyrzuciłem broń i wybiegłem do auta. W tle słyszałem wyjące syreny policji.
-Co jest? Gdzie reszta?! - Denerwował się Dustin.
-Dostali, ochrona jednak nie jest taka niemrawa, jak przewidywałeś... - skłamałem, pakując się do samochodu.
-CHOLERA... DOBRA, JEDZIEMY.
Goniły nas wozy patrolowe policji i ochrony banku. Gnaliśmy przed siebie, nie bacząc na przepisy i inne auta. Kiedy dotarliśmy do muzeum, Trembley zaklął cicho. Naokoło kryjówki czekały radiowozy.
Nasze auto zawróciło z psikiem opon w stronę głównej drogi.
Kiedy byliśmy w połowie drogi do wyjazdu z miasta, postanowiłem działać. Wyrwałem Dustinowi broń z kabury i wycelowałem w niego.
- Ha! Dobre. Mogę się domyślić, że kasa, która jest w torbie, pójdzie na leki dla córeczki? Słodkie... Przyznaj, co zrobiłeś z resztą chłopaków? Zabiłeś ich z zimną krwią? Nie wierzę. Znam cię dobrze. Nie jesteś mordercą.
- Nic nie wiesz. Zmieniłem się. Teraz skończysz jak tobie podobni. - strzeliłem, ale w tym momencie wjechaliśmy na wybój i autem szarpnęło.
Kula rozorała Dustinowi polik. Ten stracił kontrolę nad pojazdem i wjechał na drzewo. Pistolet wyleciał mi z dłoni i potoczył się po drodze.
Na chwilę straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, byłem ciągnięty przez Dustina po ziemi. Puścił mnie na środku drogi i wycelował w moją głowę pistolet.
-Do zobaczenia w piekle, Harper. - Szepnął i nacisnął spust. Pistolet szczęknął głucho. - Kurwa... Wybacz, zapomniałem naboi... Trudno... Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, Mark. O ile wyjdziesz z więzienia, he he he... - To powiedziawszy pobiegł przez las, przedzierając się przez gęste zarośla.
Nie byłem nawet wstanie wstać, a co dopiero iść... Potem zgarnęła mnie policja... I było tylko gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro