Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałem mentalnie przykuty do krzesła i wpatrywałem się bezmyślnie w przestrzeń.

Co prawda, nikogo nie zabiłem, ale też nic nie zrobiłem...

Czyżbym był egoistą?

Życie moich bliskich jest ważniejsze od morderstwa z zimną krwią?

A właściwie braku reakcji na nie...

Najgorsza jest obojętnoąć, a nie nienawiść.

Niemawiść ma podstawę w uczuciach, coś musi ją powodować.

Obojętność jest zimna, bezuczuciowa...

Wydałem ostatnie pieniądze, które mi zostały, na leki dla Marthy.

Lekarze wciąż walczyli o życie Sandry...

Byłem w kropce. Sam potrzebowałem pieniędzy, na rachunki, jedzenie...

Nagle zadzwonił telefon.

Podniosłem słuchawkę.

-Mark, przyjdź szybko. Mamy robotę.

To był koniec rozmowy.

Kiedy dotarłem do kryjówki, przywitał mnie Trembley.

W ręce trzymał jakiś kieliszek z mętnym płynem.

-Masz, wypij. Rozjaśni ci umysł...

-Co to?

-Specjalny napój, pozyskiwany z bagna w Kolorado... Ekskluzywny towar, mówię ci! Otworzy ci oczy, zobaczysz to, co było ukryte... -Rozkręcał się Dustin.

Cofnąłem się i podziękowałem za napitek. To, co mówił, mogłoby z powodzeniem być hasłem reklamowym jakiejś sekty...

Dustin tylko wzruszył ramionami i sam wypił.

-Dobra, chodź. Przedstawię ci największy plan w moim życiu.

Na szkicach i mapach był bank Gradience.

-Oto plan: Wchodzimy do banku, strzelamy na postrach, potem Mark i Sam pójdą do skarbca i wyniosą tyle kasy, ile się spakuje do samochodu. Ja i reszta pilnujemy drzwi. Jasne? Napadamy dziś po południu, niech ludzie wiedzą, co potrafią Wilki z Gradience! -Powiedział Dustin, a reszta mu przytaknęła, że wszystko zrozumieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro