Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jutuel obudził się w białej sali.
Rozejrzał się dookoła. Jedyne co pamiętał to ból i Jef. Tak, Jef i wieżowiec. 

Dzień wcześniej

-Haha - rozległ się głos Jefa - patrzcie na tego dzieciaka. Jak trzęsie portkami - i zaśmiał się złowieszczym śmiechem, a po chwili dołączyła do niego jego banda.

Jutuel rozejrzał się dookoła, rozmyślając nad możliwością ucieczki. Znajdowali się na parterze wieżowca Okertano. Najwyższym wieżowcu w jego rodzinnym mieście, Kollende. Za nim były tylko schody na górę. A on miał paniczny lęk wysokości. Straszliwie się jej bał. Ale była jeszcze druga opcja. Wbiec szybko gdzieś wyżej i wskoczyć do windy i uciec. Gdziekolwiek. Byle dalej od prześladowców. Jutuel szybko podjął decyzję. Popatrzył na nadal śmiejących się nieprzyjaciół. Nie zobaczył nic niepokojącego. Odwrócił się i zaczął wbiegać po schodach ile sił, nie oglądając się za siebie

-Ej! - krzyknął ktoś za nim - ten smarkacz ucieka!

Jutuel przyspieszył.

-Nie dajcie mu uciec! - rozpoznał głos Jefa, a zaraz po nim odgłos wbiegania po schodach. Przyspieszył jeszcze bardziej. Szybciej już nie umiał.

Po chwili znalazł się na pierwszym piętrze. Obejrzał się za siebie. Pogoń była kawałek za nim. Westchnął i zaczął wbiegać na kolejne piętro. Potem jeszcze jedno. Potem jego kondycja nie wytrzymała. Wiedział, że ma trochę czasu, gdyż prześladowcy podczas pogoni nie bardzo się spieszyli. Wiedzieli, że im nie ucieknie. Chłopak podbiegł do wnęki za windami i schował się tam. Uspokoił oddech i czekał. Czekał.

Zaledwie 10 sekund później usłyszał niedaleko głos Jefa 
-Pospieszcie się ciamajdy! - krzyknął - albo on nam ucieknie!

Następnie usłyszał tupot stóp kilka metrów od siebie. Wstrzymał oddech i popatrzył w stronę klatki schodowej. Zauważył buty niektórych prześladowców. Usłyszał, że jeden z nich zatrzymuje się i wycofuje na koniec. Pewnie cwaniak chce windą pojechać. Pomyślał. Pewnie ten grubcio, którego widział wcześniej wśród bandy Jefa. Wypuścił powietrze z płuc i zaczął oddychać najpłycej jak umiał. 
Usłyszał odgłos przyjeżdżającej windy. Zaskoczyło go to, że przyjechała tak szybko. Z zaskoczenia lekko westchnął. I zamarł z przerażenia, bojąc się, że został usłyszany. Na całe szczęście jego westchnienie zagłuszył dźwięk otwierania się drzwi windy. Taką przynajmniej Jutuel miał nadzieję.

Po chwili drzwi zamknęły się z bandziorem w środku i winda ruszyła do góry. Jutuel odetchnął i minimalnie wysunął głowę za wnękę, żeby sprawdzić czy ktoś przypadkiem nie został. Nikogo nie zauważył, więc wyszedł ze swojej kryjówki. Rozejrzał się jeszcze raz. Nikogo nie było. Odetchnął z ulgą i ruszył w stronę schodów prowadzących na parter.

Gdy mijał pierwszą windę z wnęki następnej wyskoczył Jef. Jutuel stanął jak wryty. Nie spodziewał się tutaj go. Wydawało mu się, że pobiegł wraz z innymi na górę. Cofnął się krok do tyłu 
-Nie spodziewałeś się mnie tu, co? - zagaił Jef i zaśmiał się z pogardą - myślałeś, że pojechałem windą. Widzisz - ciągnął dalej - ja nie jestem taki głupi jak tamci. Banda świrów lecących na hajs mojego ojca - prychnął z pogardą - oni nie wiedzą o co w tym chodzi ty pewnie też nie. Czy może wiesz? - zapytał i podszedł do Jutuela prychając mu śladową ilością śliny w twarz - wiesz?
-Wiem - odparł Jutuel i pięścią uderzył Jefa w twarz, dekoncentrując go. Następnie odepchnął go w stronę windy, tak, że ten w nią uderzył i ruszył w stronę schodów na dół. Za plecami usłyszał przekleństwo Jefa
-Nie uciekniesz mi wieśniaku - wysyczał i ruszył za nim - i tak cię złapię

Jutuel był na drugim piętrze, gdy Jef znajdował się zaledwie metr za nim. Obejrzał się i zobaczył lecącą w jego stronę pięść. Zatrzymał się i uchylił, jednak niedostatecznie. Pięść uderzyła go w twarz i wycofała
-Nigdy - wysyczał Jef - nie waż się - uderzył kolejny raz - podnosić na mnie ręki! - ostatnią frazę wręcz wykrzyczał Jutuelowi w twarz, zamachnął się, by uderzyć raz jeszcze. Jednak pięść zatrzymała się. Jutuel popatrzył się zdumiony.

Dostrzegł niskiego, grubawego mężczyznę w opasłym garniturku
-Hola hola, młody człowieku - powiedział mężczyzna 
-Zostaw mnie! - krzyknął na niego Jef i strząsnął rękę - nie masz prawa mnie dotykać, wiesz kim jestem?
-Mouri Apo'mule - przedstawił się mężczyzna, nie zważając na naganne maniery chłopaka - właściciel wieżowca Okertano, w którym się znajdujemy

Jef zasyczał w niezadowoleniu. Jutuel zaś uśmiechnął się, nie mogąc uwierzyć w swe szczęście. Znał  pana Mouriego. Znaczy jego matka go znała, była jego koleżanką z czasów szkolnych. Pan Mouri należał do zaprzyjaźnionego rodu jego rodzinie. Do rodu Apo'mule'ów. Miał nadzieję, że i właściciel wieżowca pamięta go chociaż z widzenia, gdyż zdarzało im się czasem odwiedzić go w jego apartamencie

-Dzień dobry Panie Mouri - powiedział z zaciśniętymi zębami, szczęka bolała niemiłosiernie - jestem Jutuel, syn Lastery
-Ach to ty? - zapytał właściciel wieżowca - dobrze cię widzieć, jak się czuje matka?
-Dobrze - odparł zgodnie z prawdą chłopak
-Chciałbym wiedzieć - powiedział pan Apo'mule, kończąc uprzejmości,  zwracając się do obydwu chłopców - co to za pogonie uprawiacie w MOIM wieżowcu?!
-Obrażał moją rodzinę - powiedział Jef szybko, przybierając minę niewiniątka i pokazał śliwę na twarzy - widzi pan jak bardzo cierpiałem? - nadał głosowi brzmienie współczucia
-A ja niby nie - prychnął Jutuel cicho
-Co się stało naprawdę?! - zapytał Pan Mouri, nie dając się nabrać na takie sztuczki - słyszałem już co nie co o tobie Jefie Zrathwaw

-Skąd pan mnie zna? - wydusił Jef - żą-żą-d-d-da-aa-am prrr
-Och, przymknij się - powiedział właściciel wieżowca - spadajcie już stąd, a ty przedstaw sytuację mamie, później się jej zapytam - zwrócił się do Jutuela Mouri i ruszył w sobie znanym kierunku

-Słyszałeś mięczaku? - wysyczał Jef do ucha Jutuela, gdy byli przy schodach - mamy stąd spadać - powiedział i pchnął go na dół. 

Jutuel potknął się spadł, zdążył zobaczyć przed sobą schody, dużo schodów.

Potem widział już tylko ciemność

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro