~2~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nastał kolejny dzień. Słońce właśnie powoli wschodziło zza horyzontu budząc po kolei wszystko dookoła. Również i Korony to nie ominęło. Dziewczyna, jak co ranka, wstała skoro świt, ubrała zwiewną jasną sukienkę i po uczesaniu swoich lśniących czerwonych włosów, wyszła pędem z zamku. Ledwo dobiegła do murku gdy jej usta ułożyły się w słodki i, co najważniejsze, szczery uśmiech. Już tu jechał! Zarówno oczy Korony jak i Litwina rozszerzyły się nieco z radości.

- Pola! - Krzyknął chłopak z daleka machając ręką na powitanie. Korona również odmachała i wybiegła na powitanie. Z jednej strony czuła ogromną radość, jednak z drugiej dziwiła ją ta niecierpliwość. Chłopak zazwyczaj robił wszystko na spokojnie, a teraz gnał na galopującym koniu i wymachiwał do Poli, jakby ta go nie widziała. "Może coś chce? Może ma jakąś wspaniałą nowinę niecierpiącą zwłoki?" pomyślała i w pewnym sensie miała rację. - Poleńka! - Powtórzył Litwin zeskakując już z konia. Tak szybko gnał na spotkanie z Koroną, że omal się nie wywrócił.
- Jejciu, spokojnie Litek! - Zaśmiała się dziewczyna łapiąc go w ostatniej chwili. - Stało się coś?
- W zasadzie... nic takiego. - Wyjaśnił prostując się nieco. - Po prostu gdy cię zobaczyłem z daleka to wpadłem na genialny pomysł!
- To znaczy? - Zapytała.
- Zabiorę cię w jedno miejsce. - Powiedziawszy to bez chwili zawahania złapał dziewczynę za rękę i pociągnął w stronę konia. 
- Ale że teraz? - Odparła zdziwiona próbując zatrzymać chłopaka, co oczywiście ten posłusznie zrobił. - I w jakie miejsce?
- Racja, wybacz... Zagalopowałem się. - Litwin wziął głęboki wdech po czym na spokojnie zaczął tłumaczyć Koronie. - Wczoraj przed treningiem byłem z ojcem w pobliskim lesie i znalazłem przecudną małą polanę, przez którą przepływa rzeczka. Te miejsce jest na tyle  prześliczne, że jak je tylko ujrzałem to pomyślałem od razu o tobie! - Pola momentalnie się lekko zaczerwieniła. Czy ona śni? Czy jej luby naprawdę o niej myślał? - Muszę ci to pokazać! Chodź! Teraz! - Litwin ponownie zaczął ciągnąć dziewczynę za sobą.
- Ale ciocia! Wujek! Muszę im to powiedzieć! - Tłumaczyła.
- Jedź! - Zarówno Korona ja i Litwin odwrócili się i ujrzeli Moskiewkę zawiązującą kokardę od kapelusza pod szyją. - Tylko wróć przed zmierzchem! 
- Oh, dziękuję cioteczko! - Uśmiechnęła się Pola, a Litwin z radości aż zaczął przeskakiwać z nogi na nogę.
- Obiecuję, że siostrzenica pani męża wróci cała i zdrowa! Dopilnuję tego! - Powiedział uradowany po czym pomógł wejść dziewczynie na konia, a następnie sam na niego wskoczył i odjechał w stronę lasu.

***

Gdy tylko dojechali na miejsce ich oczom ukazał się piękny malowniczy obraz. Cały zielony dywan trawy był usiany przeróżnymi polnymi kwiatami w odcieniach od bieli, przez czerwień aż po błękit i fiolet. W samym sercu płynęła leniwie wąska rzeka, której krystalicznie wręcz czysta woda mieniła się przez promienie słońca. Dookoła całej polany rosły, między innymi, smukłe brzozy i potężne dęby szumiące pod wpływem lekkiego wiatru. Spokój tego miejsca, gdzie jedyną melodią był szum wody oraz śpiew ptaków sprawiły, że Korona momentalnie zakochała się w tym miejscu.

- Tu jest... cudownie. - Powiedziała powoli podchodząc do brzegu podziwiając przy okazji wszystko dookoła niej. Litek natomiast stał w miejscu głaszcząc czule swego konia nie odrywając niemal wzroku od dziewczyny. 

Jej charakter i wdzięk imponowały młodemu chłopakowi. Nie wiedział, jakim cudem ona jest zarówno tak energiczna jak i spokojna. To było coś wręcz niewiarygodnego! Korona dla niego była radością w ludzkiej skórze, słońcem, które rozjaśniało każdemu zwykłą codzienność. I do tego jej niebywały urok. Pomimo czerwonych fal i oczów płonących niczym rozgniewany ogień wyglądała tak delikatnie niczym prawdziwa księżniczka rodem wyciągnięta z baśni. Im dłużej patrzył na nią tym bardziej się zastanawiał czy aby na pewno Korona nie była dla niego kimś ważniejszym. "To tylko przyjaciółka" pomyślał próbując zakończyć jakoś ten natłok myśli. Nie miał zamiaru teraz zagracać sobie głowy miłostkami... A dokładniej nie chciał zagracać głowy Poli swą osobą... Nie w tym momencie. 

- Wiedziałem, że ci się spodoba. - Skwitował podchodząc do Korony. - Jeśli chcesz to możemy zrobić z tego nasze miejsce.
- Naprawdę? - Pola myślała, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
- Oczywiście! Możesz tu przychodzić kiedy tylko chcesz, usiąść, porozmyślać trochę przy rzece, pozbierać kwiaty... Nikt tu ci nie będzie przeszkadzał, końcu wiemy o tym miejscu tylko my! No i mój ojciec... Ale on raczej tu nie będzie przychodzić. - Zapewnił, a Pola tylko się uśmiechnęła. Nie... To musi być sen... On na prawdę znalazł tak przecudowne miejsce tylko dla ich dwoje? Toż to coś wspaniałego! Korona nie mogła uwierzyć w to co się dzieje!

Wszelakie rozmyślenia przerwał nagle dziwny dźwięk dochodzący z krzaków nieopodal ich. Przez chwilę oboje rozglądali się dookoła szukając źródła dźwięku, jednak nic nie dostrzegli. Litwin uspokoił nieco przerażoną Polę i wyciągnąwszy miecz udał się w jednym z kierunków. "To zapewne jakiś dziki zwierz" pomyślała dziewczyna próbując się uspokoić, jednak dość szybko sama się przekonała, jak bardzo się myliła. Zamknęła na chwilę oczy, wzięła kilka głębokich wdechów i gdy je ponownie otworzyła ujrzała po drugiej stronie jakąś postać. Był to młody chłopak, który widocznie nie był zadowolony z widoku tej dwójki. Z twarzy można byłoby rzec, że był dość przystojny jednak jego wygląd sprawiał, że Polę momentalnie przeszedł zimny dreszcz. Zaraz po tym dziewczyna z przerażenia zaczęła krzyczeć. Litwin na początku był zdezorientowany, jednak szybko ujrzał młodzieńca, który momentalnie zaczął uciekać. Ten, nie chcąc aby chłopak mu uciekł, wsiadł na konia i ruszył czym prędzej za nim w pościg. A Korona? Cóż... Stała chwilę próbując zrozumieć o się stało. Ten chłopak może i miał złowrogą minę, ale jego oczy mówiły co innego. On... też był przerażony. Być może już wcześniej znalazł to miejsce? Korona już dłużej się nie zastanawiała i wziąwszy nieco sukienkę do góry pobiegła za chłopakami.

Po kilku godzinach zasapana dziewczyna oparła się o jedno z drzew. "Przecież on go zabije" pomyślała zrozpaczona powoli tracąc nadzieję, że ich znajdzie. Chciała już się poddać i wrócić nad rzekę, a najlepiej do zamku, jednak wtedy uświadomiła sobie, że się zgubiła. "Jeszcze tego brakowało!" krzyknęła zirytowana w myślach i usiadła załamana. Co ona teraz pocznie? Czy ktoś ją znajdzie? Wszelakie te myśli, ponownie jak wcześniej, przerwał szelest krzaków. Nie musiała się zastanawiać kto to, bo zaraz po tym ujrzała tego samego chłopaka. Nieco nieudolnie zbliżał się w kierunku Poli kulejąc na prawą nogę, jednak nie to zaintrygowało dziewczynę najbardziej. Miecz. On trzymał zakrwawiony, długi miecz. Przez głowę Korony zaczęły przebiegać tysiące myśli, przez które chciała uciekać, jednak strach dosłownie ją sparaliżował w całości. Nie umiała wykrztusić nawet ani jednego logicznego słowa, a co dopiero biec! Dopiero gdy chłopak był wystarczająco blisko ta zaczęła płakać i zasłaniać się rękoma. Ten natomiast już chciał się zamachnąć mieczem, ale ostatecznie odpuścił, jakby coś mu po cichu podpowiadało aby tego nie robił. Wahał się tak chwilę po czym jednak rzucił swój miecz na ziemię.

- Ku*va! - Przeklął i odwrócił się do niej plecami. - Miért jöttél ide? - Zapytał wyraźnie zdenerwowany. Po krótkiej chwili odwrócił się nieco zdziwiony brakiem odpowiedzi. Dziewczyna wyraźnie go nie rozumiała. Patrzyła tylko na niego swoimi zapłakanymi oczami próbując jakkolwiek pojąć o co mu chodzi, co on od niej chce.
- Ja... To znaczy my... Proszę, nie zabijaj nas! - Powiedziała nadal przerażona podsuwając się pod drzewo. Nie wiedziała, czy ją zrozumie... Prawdą było, że nie myślała teraz logicznie i mówiła to co uznawała w strachu za stosowne... Ale chłopak zrozumiał doskonale.
- Ty... Słowianka? - Zapytał nagle. Oczy Poli lekko się rozszerzyły gdy usłyszała swój nieco podłamany ojczysty język. Zdziwiona pokiwała tylko głową, na co chłopak zacisnął pięści. - A fene vigye el! Ja znowu mieć problemy! - Załamany chłopak usiadł przy innym drzewie niemal na przeciwko dziewczyny. - Wy, Szlávok, wszędzie! 
- Czemu problemy? - Zapytała Korona wycierając swoje łzy. Chłopak spojrzał się na nią nie wiedząc do końca czy jej mówić, czy nie.
- Wy nas nie lubić... Moi ludzie napadać waszych. - Tłumaczył kalecząc polski. - To złe, ja wiem... Ale my chcieć tylko swojego miejsca.
- Spokojnie, nie denerwuj się... Zostaw te sprawy ludziom. - Korona powiedziała tak, jakby momentalnie zapomniała o strachu, co zdziwiło nawet chłopaka.
- Ty nie zła? Ja myślał, że znowu jakieś problemy... - Nieznajomy położył rękę na nodze po czym jednak dość szybko ją zabrał sykając przy tym z bólu. Pola widząc to chciała już zerwać się na równe nogi, ale wtedy przypomniała sobie, że chłopak może być niebezpieczny... Ten zakrwawiony miecz... Strach momentalnie ponownie przeszył dziewczynę w całości. - Aj... Ten twój chłopek... 
- Zrobił ci coś? - Zapytała cicho obserwując cały czas reakcje nieznajomego.
- Jak widać... Ale on dobry. Nie chciał mnie ubić. - Usłyszawszy to Polą zawładnęło dziwne poczucie winy... W końcu Litek zrobił to dla niej... Chciał odstraszyć nieznajomego aby ta była bezpieczna. Szkoda tylko, że tak brutalnie.
- Mogę to zobaczyć? - Rzekła po chwili zastanowienia. Ten natomiast, nie móc się nadziwić zachowaniu Poli, skinął jedynie potwierdzająco głową. Korona więc podniosła się z ziemi by następnie uklęknąć przy prawej nodze chłopaka. - Rana cięta. - Oznajmiła szybko gdy tylko obejrzała zakrwawione miejsce. - Ale spokojnie, nie jest duża ani głęboka. Opatrzę ją tobie i będzie wszystko dobrze... Masz jakiś materiał? - Chłopak ponownie skinął głową i odwiązał z paska dość sporą chustę. Korona dość szybko ją zabrała i zaczęła opatrywać ranę co chwila zerkając na nieznajomego dla bezpieczeństwa.

Dopiero teraz dziewczyna mogła na spokojnie się mu przyjrzeć dokładniej. Chłopak miał potargane włosy sięgające do ramion koloru morskiej zieleni spięte nieco ułomnie w kitkę oraz białe oczy, które, wydawać by się mogło, że potrafiły przeniknąć duszę każdego. Do tego nieco krzaczaste brwi, o dziwo, nie szpecące, a dodające mu tylko urody i wizerunku poważnego, groźnego mężczyzny gotowego zrobić wszystko. No i znowu flaga... Ponownie jak w przypadku Zakonu, nie widziała jej nigdy wcześniej więc odgadnięcie z kim ma do czynienia było utrudnione.

- Gotowe. - Oznajmiła odsuwając się nieco od chłopaka. Ten zaczął się przyglądać nodze, a następnie spojrzał na dziewczynę.
- Pomogłaś mi. - Powiedział jakby nie mógł nadal w to uwierzyć. 
- Nie miałam wyjścia. Gdyby nie Litek...
- Daj spokój... On był przestraszony... Ja też... Zrobił to, bo on się bać o siebie i o ciebie. - Chłopak próbował wstać jednak ostatecznie uklęknął na lewe kolano. - To moja wina... Wybacz. - Powiedział z wyraźnym bólem w głosie. - Ja wiem, że ja straszny. Chodzę jak ten zbój po lesie, z tępym mieczem we krwi. Ale ja nie morderca! To po zwierzętach tak zostaje. - Mówiąc to wstał na równe nogi zaciskając zęby z bólu. - Ale po co ja się tłumaczyć będę... Wracaj do... jak mu tam... Litek? - Korona skinęła głową potwierdzająco. - No... To biegnij, bo on na zawał zejść... Zejdzie... Tak chyba poprawniej...
- Problem w tym, że nie wiem jak. - Oznajmiła Korona nieco zawstydzona, że musiała się do tego przyznać. Chłopak stał tak chwilę po czym westchnął.
- Dobra... Podnieś mój miecz i idziemy. - Odparł ruszając powoli do przodu.
- Poważnie? - Zapytała Pola nie wierząc do końca, że nieznajomy, który zarządził jej tyle strachu, teraz ofiaruje swoją pomoc.
- No poważnie. - Młodzieniec mówiąc to stanął w miejscu i odkręcił się do Poli. - Jakoś muszę się odwdzięczyć. - Na te słowa Korona zaczęła promieniować radością i szybciutko podniosła miecz z ziemi. - Tylko się tak nie ciesz. Ja odprowadzić cię tylko kawałek, bo ten chłopek Litek mnie ubije, jak mnie zobaczy raz jeden znowu. - Oznajmił jednak widząc szczęście Korony nie wytrzymał dłużej i po raz pierwszy się uśmiechnął.

***

Po pewnym czasie znaleźli się na prostej drodze do polany, a przynajmniej tak twierdził nieznajomy. Rozmowa pomiędzy nimi kwitła z każdą sekundą i wyglądała jak zwykła pogaduszka dwojga starych dobrych przyjaciół. Oboje zachowywali się tak, jakby to co było wcześniej nigdy się nie wydarzyło! Jaka szkoda, że czas ich rozstania musiał nadejść.

- Więc mówisz, że miano vendi gdzieś już tam na ciebie czyha, tak? - Dopytała z uśmiechem Korona.
- Tak. Wiesz, dużo człowieków...
- Ludzi. - Zaśmiała się Pola.
- Ah, tak! Ludzi... Dużo ludzi przyjmuje kereszténység, tą religię, gdzie jest Bóg, Jezus...
- Chrześcijaństwo. - Wyjaśniła dziewczyna.
- Tak, to! Już nie będę powtarzać, bo i tak nie zapamiętam, a tylko język sobie ja złamać. W każdym razie, ja myślę, że Madziarów też to spotka, zwykła kwestia czasu. No a jak przyjmą, to i zrobią kraj, i tak przyjmę vendi! 
- To wspaniale! Ale musisz wiedzieć, że to wielka odpowiedzialność.
- Ja wiem, ale myślę, że jak już Madziarowie będą mieć kraj, czyli oczywiście mnie, i przyjmą te... chrzecoś jak mówiłaś ty po polski, to i będą grzeczne człowieki.
- Ludzie. - Zaśmiała się ponowie Pola,
- Ludzie, srudzie, dziewuszko! Ja się cieszę, że ja umiem się z tobą dogadać! Słowiańców się ja nasłuchałem, że chodź tyle ja się nauczyłem! - Chłopak w końcu stanął i zaczął nasłuchiwać. - O! Twój chłopek! - Powiedział nieco ciszej. - Słyszę galopującego konia i to jak cię woła. Leć szybko do niego, o tam! - Mówiąc wskazał palcem miejsce, gdzie załamany Litek szukał Korony. - I przekaż mu ode mnie przeprosiny, wytłumacz, że ja zwykły prosty chłopak i ja też się wystraszył. Ja nie chcieć nic złego, naprawdę! 
- Poczekaj! - Pola w ostatniej chwili złapała nieznajomego, który już miał zamiar odejść. - Jak mam mu przekazać, skoro nie wiem od kogo! 
- Głupi ja... Od Księstwa Węgierskiego rzecz jasna! A panienka, to pewnie od Rusi, skoro Słowianka. - Strzelił.
- Korona Królestwa Polskiego. - Przedstawiła się ładnie. - Ale może być Pola, albo Korona, albo...
- Lengyelország, kraj Lecha, toż to zaszczyt! 
- Może być i Lengy... coś. - Rozmowę przerwał ponownie głos zrozpaczonego Litwina.
- Biegnij już! - Węgier poklepał dziewczynę po ramieniu i na tyle, ile mógł szybko odszedł w przeciwnym kierunku. Korona natomiast pobiegła w stronę Litwina.

- Tu jesteś! - Krzyknął uradowany Litek widząc dziewczynę i czym prędzej zeskoczył z konia. - Bogu dzięki, żeś ty cała! Nawet nie wiesz jak się przestraszyłem gdy wróciłem na polanę, a ciebie...
- Zaatakowałeś go. - Przerwała mu Korona. Litwin widocznie nie spodziewał się, że dziewczyna będzie mieć o to pretensje... Że w ogóle się o tym dowie.
- Skąd ty...
- Napotkałam go z zakrwawioną nogą. Nawet nie wiesz jaki biedak był przestraszony!
- Poluś, ale ja chciałem go przestraszyć! Sam mi się jakoś podłożył, nawet nie wiem jak! - Litwin zaczął się tłumaczyć pocąc się przy tym z nerwów. - Polcia, błagam, nie bądź zła na mnie. - Mówiąc to złapał ją za dłonie, jednak ta tylko westchnęła.
- Zabierz mnie z powrotem do zamku... Starczy mi atrakcji na dziś.

***

Słońce wisiało wysoko na niebie co sugerowało, że było niemal samo południe. Upał był wręcz nie do zniesienia, a niestety wiatr nie chciał ani trochę pomóc w ochłodzie jakby obraził się na biedne kraje. Życie w Europie jakby ucichło i tylko od czasu do czasu dało się słyszeć jakieś odgłosy rozmów. Nic dziwnego - kto niby usiedziałby w takim skwarze? Oboje aktualnie przejeżdżali polną dróżką pomiędzy polami zbóż w grobowej ciszy, co akurat do Korony nie było podobne. Litwin cicho westchnął pod nosem. Myślał, że gdy tylko dziewczyna ujrzy złote kłosy i zorientuje się, jaki jest czas, to zacznie opowiadać o Południcy i straszyć go żartobliwie, jak zwykle robiła. Kochała rozmawiać o swojej kulturze, legendach, jednak teraz wydawała się być jakby myślami w innym świecie. "Jest na mnie zła za to" pomyślał. "Nie dość, że wyrządziłem krzywdę zupełnie obcemu chłopakowi, to jeszcze naraziłem ją na takie niebezpieczeństwo".

- Przepraszam. - Rzekła w końcu Pola przerywając ciszę. Litek z ogromnym zdziwieniem zerknął na chwilę w stronę przyjaciółki.
- Ty? Mnie? To ja powinienem przeprosić! Naraziłem cię na niebezpieczeństwo!
- Sama się naraziłam, Litek... A dodatkowo się na ciebie obraziłam, jakbyś co najmniej kogoś ubił.
- Może nie ubiłem, ale okaleczyłem.
- Oj od razu okaleczyłeś... Drobna rana, nic mu nie jest. - Przez chwilę znowu jechali w milczeniu jednak tym razem wyglądało to tak, jakby Litwin nad czymś myślał.
- Chwila... Rozmawiałaś z nim. - Podsumował chłopak.
- Miałam inny wybór? - Korona poprawiła się na siodle. - Pomogłam mu, a on pomógł mi.
- Przyprowadził cię do mnie? I się nie pokazał?
- A ty byś chciał się pokazać komuś, kto ci mieczem nogę rozciął? - Rzuciła bez namysłu przez co znowu zamilkli oboje na chwilę. - Wybacz... Nerwy...
- Spokojnie, rozumiem...
- Ale jeśli to cię pocieszy, to nie jest na ciebie zły. Kazał mi powiedzieć, że to co było, to zwykłe nieporozumienie, po prostu strach wziął w górę...
- Tym bardziej jestem zły.
- Na niego?
- Na siebie! - Litwin nie wytrzymał i zatrzymał konia aby móc na spokojnie spojrzeć Koronie prosto w oczy. - Umiem przecież trzymać emocje na wodzy, ale wtedy zwyczajnie się przestraszyłem, że coś ci się stanie! - Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, które w końcu powoli nabierały radosnych kolorów. - Ale przez to bardziej wystawiłem cię na niebezpieczeństwo... Głupi ja...
- Chciałeś dobrze. - Uśmiechnęła się. - Po za tym też mogłam pomyśleć.
- Przynajmniej pomogłaś temu chłopakowi i sprawa się wyjaśniła. - Odwzajemnił uśmiech. - Chociaż, nie powiem, to też niosło za sobą ryzyko!
- Daj spokój, jestem dzieckiem szczęścia!
- Po prostu Bóg ma cię w opatrzności. - Zachichotał cicho i odwrócił się ponownie plecami do dziewczyny. - Wiesz kto to w ogóle? - Dopytał łapiąc za wodze.
- Królestwo Węgier.
- Nie słyszałem... Jakiś nowy kraj?
- Można tak rzec... Będzie miał pod swoimi skrzydłami Madziarów.
- Że kogo?! - Zapytał Litek ruszając przypadkowo dość agresywnie. Liczył po cichu, że jednak się przesłyszał, albo Korona przekręciła nazwę. - Tych Madziarów co przybyli ze Wschodniej Europy i Azji?!
- Tak. - Odparła krótko.
- Toż to niebezpieczni ludzie są, Poluś! 
- Sam wiesz, że czasami nasze narody robią na przekór nam!
- Nie wiem, ale zdaję sobie z tego sprawę, co nie znaczy, że ten Węgier jest takim aniołkiem!
- Jest duża szansa, że jego ludzie przyjmą chrzest!
- To nie zmienia faktu! Chrześcijanin też umie mieczem machać!
- Litek...
- Nie! Nie spotkamy się już z nim nigdy więcej!
- Nie zabronisz mi tego! - Korona ewidentnie była zdenerwowana zachowaniem Litwina.
- Ja nie, ale Ruś już na pewno!
- Nie mieszaj w to mojego wuja! - Kłótnia pomiędzy tą dwójką wcale nie pomagała im bliższym relacjom, to było pewne, jednak tym bardziej nie pomagała naszemu Wielkiemu Księstwu Litewskiemu w jeździe. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie koń nagle zahamował wyrzucając chłopaka prosto do jeziora, które było idealnie przed nimi. Korona natomiast w ostatnim momencie złapała się zwierzęcia i już z mniejszą werwą upadła na ziemię. Przez chwilę znowu panowała cisza spowodowana jednak szokiem, którego nasi bohaterowie doświadczyli. Dopiero później Pola zerwała się na równe nogi i po otrzepaniu już i tak brudnej sukni, pobiegła na pomoc Litkowi. Ten natomiast wychodził akurat obolały i cały przemoczony na brzeg, po czym, nie zwracając większej uwagi na Koronę, usiadł na ziemi. 

- Nie nadaję się dzisiaj do niczego. - Skwitował załamany. Korona podeszła bliżej do chłopaka i zdjęła mu liść z włosów, który jeszcze niedawno dryfował leniwie po wodzie.
- Przynajmniej mamy niezłą przygodę. - Oznajmiła smyrając Litka liskiem pod nosem, który widząc co robi Korona, wybuchł ostatecznie śmiechem.

~~~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro