Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anwira swoim przybycie nie wzbudziła żadnego zainteresowania i poruszenia wśród niby-ludzi. Uwiązani stagnacją i marazmem, nie przejawiali zainteresowania oferowanymi im jabłkami, podobnie jak ich król. Córka pana sadów bezskutecznie spacerowała po Dolinie Niczego z koszem wypełnionym soczystymi, czerwonymi owocami, próbując podarować je komukolwiek, a najchętniej niby-dzieciom. Uciekały albo chowały się za konarami drzew, obserwując ją lękliwym wzrokiem. Dorośli niby-ludzie mijali ją, ignorując podtykane im pod nos smakołyki i szli dalej w swoją stronę, szukając wyjedzonych żołędzi i spleśniałych liści. Życie toczyło się swoim rytmem, choć do Doliny Niczego zawitał ktoś, kto nie jest niby-człowiekiem. Niebo nadal pulsowało dymem czerwieni.

Mijały dni, a może i tygodnie i wydawało się, że w rezydencji Niby-Króla też nic się nie zmieniło. Niebo bez słońca górowało na horyzoncie, otulając Dolinę Niczego tak przenikliwym chłodem, że niemal niewyczuwalny podmuch powietrza wydawał się mrozić szarawą skórę. Jednak chłód w sercach i trzewiach niby-ludzi był silniejszy niż mroźne pomruki wiatru. Ta sama niezmącona cisza wypełniała każdy zniszczony dom, wdzierała się do opustoszałych pokoi i wciskała w stertę śmieci, przyczajona niczym chytry kot. Poza tym, że...

– Co to za hałas?! – wycedził Kieran, nie mogąc już znieść nieprzerwanych uderzeń obcasów dobiegających zza drzwi sali koronacyjnej.

– Córka pana sadu jabłek, wasza wysokość niczego – odpowiedział Duman, nalewając mu do kielicha ciepłej posoki. Jakiś czas temu do rezydencji doszły wieści, że na skraju Doliny Niczego urodziło się żywe niby-niemowlę.

– Co ona wyrabia?! Dlaczego ona w ogóle nadal tu jest?! – sapnął wściekle, chwytając za kielich.

Przechylił szklanicę zbyt raptownie; drogocenna krew prześlizgnęła się po śnieżnobiałych trzonowcach, spłynęła wartkim strumykiem po brodzie i zniknęła za stójką jedwabnej koszuli.

Król odstawił naczynie z głuchym stuknięciem i szybkim krokiem zszedł z podestu. Skierował się ku północnemu skrzydłu rezydencji, skąd dobiegał go irytujący hałas. Znalazł Anwirę bardzo szybko. Dziewczyna podkasała spódnicę, wspięła się na wysoki taboret i obstukiwała butem listwę pod sufitem.

– Co ty wyrabiasz?! – zapytał ze złością, zadzierając głowę.

Anwira patrzyła podejrzliwie na dziurę w spróchniałej desce, marszcząc piegowaty nosek. Gdy usłyszała władcę, zamarła z ręką uniesioną nad głową i drugą dłonią wspartą na biodrze. Spuściła wzrok i gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się szeroko. Pajęczyna wplątała się jej we włosy; szary welon falował na wietrze, jakby panna młoda stała na skraju klifu gotowa do skoku we wzburzone morze.

– Oglądam, wasza wysokość.

– Co oglądasz? – wysyczał, kładąc rękę na oparciu krzesła, na którym stała.

Zwalczył w sobie pokusę szarpnięcia mebla i zrzucenia dziewczyny. Nadżarte zębem czasu drewniane nogi stały niepewnie na przykurzonej podłodze, ale Anwira pozostawała niewzruszona na lekkie kołysania. Zręcznie łapała równowagę niczym baletnica w tańcu, przyjmująca wyjątkowo skomplikowaną figurę.

– Myszy! Zwierzęta w Dolinie Niczego są fascynujące! – zawołała z radością i zeskoczyła zgrabnie, lądując naprzeciwko władcy.

Kieran spojrzał na nią krzywo, ale cofnął się o krok. Nikt nigdy nie ważył się podejść tak blisko niego, nawet gdy jeszcze mieszkał na dworze ojca i braci. W ociekającym przepychem zamku, gdzie spotykało się służbę na każdym kroku Kieran zawsze miał swobodę ruchu. Gdy kroczył dumnie korytarzem, skromne kobiety w białych czepcach schodziły mu z drogi, a gwardziści odwracali wzrok. Ten mały mroczny książę.

– To myszy.

– Widziałam, jak mysz jadła swoje młode, a potem połamane łapki i zdumione pyszczki odciskały swoje kształty na ścianach przełyku, wędrując aż do żołądka, a potem przez jelita, wasza wysokość – tłumaczyła cierpliwie, wygładzając materiał spódnicy. Uśmiechała się szeroko, a błyszczące tęczówki migotały blaskiem, jakiego Kieran nie widział w Dolinie Niczego. Wywrócił oczami i skrzyżował ręce na piersi.

– Skoro w taki zachwyt wprawiają cię głupie myszy, co być zrobiła, gdybyś zobaczyła konie?!

– Macie konie w Dolinie Niczego?!

Król sapnął z niedowierzaniem, ale bez zbędnych wyjaśnień ruszył schodami w dół, a Anwira za nim. Słyszał jej drobne kroki za plecami i ciche westchnienia za każdym razem, gdy myszy umykały pod ich stopami. Skierowali się długim korytarzem na tyły królewskiej rezydencji. Mrok w tym ciasnym przejściu był tak gęsty, że wydawał się przelewać przez palce, gdy Kieran zaciskał dłoń w powietrzu. Uwielbiał to miejsce. Zaśmiał się szyderczo, gdy Anwira przyspieszyła i na oślep chwyciła tył jego tuniki. Bardziej bawił go jej strach dla czułego mroku, niż złościł fakt dotykania go.

Zaniedbany żywopłot skrywał drewnianą stajnię chwiejącą się na posadach przy najlżejszym podmuchu wiatru. Ostre skrzypnięcia ocierających się o siebie desek do złudzenia przypominał jęki zwierząt, dopełniających tu swojego żywota.

Twarz Anwiry przyozdobił szeroki uśmiech, gdy Kieran chwycił za długą belkę umocowaną w poprzek dwuskrzydłowych drzwi i z wysiłkiem otworzył chyboczące się na jednym, mosiężnym zawiasie wrota. Te zazgrzytały w proteście, ale ustąpiły.

Kilka szczurów umknęło przed słabą, czerwonawą poświatą, która wpadła do środka, gdy tylko drzwi się rozwarły. Pojedyncze źdźbła trawy leżały między nieszczelnymi wiadrami, łopata z ułamaną rączką podpierała ścianę boksu, w której brakowało kilku desek, a nagie gałęzie wdzierały się przez okno z wybitą szybą. Otulone ciasno cienkimi skrzydłami nietoperze, zwisały z belek pod zapadłym dachem.

Agresywne prychanie odbiło się echem od ściany, gdy tylko Kieran i Anwira przestąpili próg stajni. Dziewczyna wstrzymała oddech, wyciągając szyję w stronę boksów. Jeden z nich wierzgnął wściekle i dziewczyna drgnęła przestraszona.

– Jakie piękne i... – Anwira podbiegła do boksu i natychmiast się cofnęła, gdy bestia zarżała, wbijając w nią swoje krwistoczerwone oczy.

Konie w Dolinie Niczego były najszybszymi wierzchowcami na świecie. Narowiste bestie zawsze gotowe do galopu. Nigdy się nie męczyły, a na polowaniach nie miały sobie równych: zawzięte, lawirowały zgrabnie między konarami drzew, aż jeźdźcowi udało się upolować zwierzynę albo tłusta łania padała ze zmęczenia.

Kieran spojrzał obojętnie na szarawy dym wydobywający się spomiędzy brudnych zębów ogiera, gdy chrapy drżały nerwowo. Biała kość pod okiem wierzchowca zamigotała w blasku gwiazd. Wierzchowiec nieco uspokojony obrócił się do nich bokiem, ukazując żebra obdarte z sierści, mięsa i ścięgien. Zanurzył pysk w bali i wypił kilka łyków wody, a różowe, śliskie wnętrzności zapulsowały nierówno.

– Niesamowite – wyszeptała urzeczona, wyciągając szyję, by przyjrzeć się treści żołądkowej.

Ogier parsknął ostrzegawczo i Anwira natychmiast skryła się za Kieranem, chwytając go z przejęciem za rękaw. Zmarszczył brwi, patrząc z rozdrażnieniem na jej długie palce zaciskające się na tunice tuż przy łokciu. Tym razem wyślizgnął rękę z uścisku i klepnął konia w zad, by się przesunął. Posłuszne mu zwierze tak też uczyniło.

Kieran nie przepadał za jazdą konną. We wszystkich królewskich sprawunkach wyręczał go Duman; również w dalekich podróżach. Wydawało mu się, że całe wieki minęły, gdy ostatnio siedział w siodle, a przecież prężący się przed nimi koń był tylko do jego dyspozycji. Najpiękniejszy, najlepszy, najodważniejszy. Prezent od znienawidzonego brata.

– Mam coś dla niego! – zawołała Anwira i wyszarpnęła z kieszeni dorodne, czerwone jabłko. Podeszła ostrożnie i postawiła owoc na drzwiczkach boksu. Wierzchowiec zarżał i znów odwrócił się do nich zadem. – Nie lubi?

– Oczywiście, że nie. Konie jedzą mięso? – odpowiedział po chwili, patrząc na nią z niedowierzaniem. – Świeże mięso – uściślił, nie spuszczając z niej wzroku.

Anwira chwyciła jabłko i odsunąwszy się od boksu, wepchnęła je prosto w ręce Kierana. Przyjął je odruchowo i bezwiednie zacisnął na nim palce.

– Ale wasza wysokość na pewno lubi!

– Nie.

– Wszyscy lubią jabłka – odpowiedziała z przekonaniem. Nie czekając na jego reakcję, dygnęła grzecznie i obróciwszy się, odeszła. Spacerując wzdłuż boksów, wyciągając szyję. Przyglądała się czarnym bestiom, przestępującym nerwowo z nogi na nogę. Kieran pokręcił z niedowierzaniem głową i ruszył jej śladem, nadal ściskając w dłoniach jabłko. Gdy tylko Anwira opuściła stajnie, zapadła cisza. Konie pochyliły łby i zamarły w bezruchu.

꧁𒀯☾𒀯꧂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro