V. Śmierć albo śmierć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W głowie Mai pulsował tępy ból. Leżała na zimnej, twardej podłodze. Czuła każdy fragment ciała. Powieki, które z niemałym trudem uniosła, niemal natychmiast opadły z powrotem. Wciąż była otumaniona. Książę Albert może i właściwie wybrał zioła, ale zastosował na niej końską dawkę. Idiota prawie ją zabił. Mogła się nie obudzić.

Spróbowała podeprzeć się ramieniem, ale ledwo nim poruszyła, zrozumiała, że daleko nie odejdzie. Wokół jej nadgarstków zapięto żelazne kajdany, połączone krótkim łańcuchem, przeciągniętym przez obręcz, wystającą z podłogi. Poderwała się gwałtownie i rozejrzała w panice.

Siedziała w niewielkiej celi bez okien. Słabe światło sączyło się tylko przez szparę pod drzwiami. 

Szarpnęła z całej siły łańcuchem, ale obręcz ani drgnęła. Kopnęła w nią z frustracją, osiągając identyczny efekt, co wcześniej, ale tym razem kończąc z obolałą stopą.

Westchnęła ciężko, a potem nabrała powietrza w płuca i wydarła się na całe gardło:

– Halo! Jest tam kto?!

Odpowiedziała jej cisza, więc ponowiła próbę.

– Jakim prawem mnie więzicie?! 

Światło pod drzwiami przysłonił cień. Ktoś do nich podszedł i zaczął majstrować przy zamku. Chwilę później otworzył je tak agresywnie, że uderzyły o przeciwległą ścianę.

– Dlaczego... – zaczęła, ale mężczyzna, który wszedł do celi, wepchnął jej w usta knebel.

–  Stul dziób, ty tępa dzido – warknął książę Albert. –  Wszystko popsujesz.

Maya spojrzała na niego wyzywająco. Kajdany pozwoliły jej dosięgnąć ust, więc nie omieszkała wyciągnąć knebla i odrzucić go od siebie, a potem splunąć mężczyźnie na buty.

– Przyjemnie mieszkasz, mości książę – syknęła. – Choć muszę przyznać, że jak na osobę o twoim statusie, spodziewałam się nieco większego metrażu.

– To cela – burknął. 

Maya parsknęła nerwowym śmiechem.

– Nie gadaj. A myślałam, że te błyskotki, które mi sprezentowałeś to bransoletki uznania z litego srebra. Zamierzałam je opchnąć na targu, wiesz?

– Czekasz na audiencję u króla. Póki nie wyrazi chęci, żeby cię zobaczyć, zostaniesz tutaj – wycedził mężczyzna, z wyraźnym trudem hamując złość.

 – Jesteś najmniej gościnnym kutasem, jakiego poznałam – syknęła. – Masz mnie natychmiast rozwiązać, bo znów zacznę się drzeć.

Książę Albert pochylił się nad nią niebezpiecznie. Znalazł się tak blisko, że poczuła jego oddech na policzku.

– Jeśli znów zaczniesz się drzeć, załatwię ci krótszy łańcuch i solidniejszy knebel. Współpracuj, Mayu, bo przestanę być dla ciebie miły – mruknął ponuro.

Przełknęła ciężko ślinę i oblizała wargi, zanim zdobyła się na odwagę, żeby odezwać ponownie.

– Jestem zatem szalenie ciekawa, jak odnosisz się do wrogów – szepnęła.

Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco i ruszył do drzwi. 

– Nie mam wrogów – oznajmił z powagą. 

Zanim wyszedł, spojrzał na Mayę jeszcze raz, mrużąc oczy.

– Wszyscy już nie żyją. Sam tego dopilnowałem – dodał i opuścił celę.

Maya otworzyła usta, żeby mu odpyskować na do widzenia, ale po namyśle postanowiła odpuścić. Właściwie nie miała żadnej innej możliwości, jak poddać się woli tego mężczyzny i liczyć, że jej nie oszuka. Mgliście pamiętała, że obiecał zapłatę za poświęcenie, którego dokona, ale coraz wyraźniej czuła, że nie będzie ono warte zachodu, a wręcz może kosztować ją życie. 

– Nie w takim bagnie siedziałaś i wybrnęłaś – mruknęła, starając się dodać sobie otuchy. – Zobaczysz, jeszcze będziesz się z tego śmiała.

Okłamywanie innych przychodziło jej gładko, ale z sobą zawsze miała problem. Łudzenie się nic nie da. Była zgubiona. Już o tym wiedziała, a jednak konsekwentnie odsuwała tę myśl najdalej, jak potrafiła.

Westchnęła ciężko i położyła się na podłodze. Jedyne co jej pozostało, to czekać. 

***

Burczenie w brzuchu Mai było głośne, żałosne i rozlegało się cyklicznie co kilka minut od wielu godzin. Tak jej się przynajmniej zdawało, bo całkiem straciła poczucie czasu. Przemarzła na kość, ale zacisnęła zęby. Starała się ułożyć sobie w głowie, co powie Albertowi, kiedy w końcu wróci, ale jej umysł działał na spowolnionych obrotach. Na przemian traciła przytomność i ją odzyskiwała. 

– Ty chuju obmierzły – wysyczała.

Nie, to za mało

– Podła gnido – mruknęła.

Wciąż nie to. Gdzie się podziała jej kreatywność, kiedy była potrzebna? 

– A żeby cię magia rozerwała na kawałki, ciało zgniło, odpadło od kości i żebyś już nigdy nie doświadczył radości, nie zaznał spokoju, jak zwierzę w uboju i żeby robaki zżarły twoje flaki – sapnęła i uśmiechnęła się krzywo.

Zmęczyła się. Znów odpłynęła, ale przynajmniej wreszcie była względnie zadowolona.

Ocknęła się na dźwięk do złudzenia przypominający przekręcanie klucza w zamku, ale nie dała rady spojrzeć w kierunku, z którego się rozległ. Drzwi otworzyły się z cichym jękiem. 

Maya była zbyt słaba, żeby się ucieszyć, kiedy ktoś odpiął jej kajdany, dźwignął ją z ziemi i przerzucił sobie przez ramię, jak worek kartofli. Zwisała głową w dół i obijała się czołem o szerokie męskie plecy odziane w czerń. 

– Dokąd mnie zabierasz? – spytała zachrypniętym głosem.

Nie dostała odpowiedzi. 

– To ty, Albert? – spróbowała ponownie, bez większego przekonania.

Mężczyzna, który nią niósł, zatrzymał się gwałtownie, a potem otworzył drzwi po swojej prawej stronie i bezceremonialnie wrzucił ją do środka. 

Potłukła się niemiłosiernie. Jęknęła głucho i zwinęła się w kłębek. 

– Głodna?

Pogodnie zadane przez księcia Alberta pytanie, zadziałało na Mayę jak płachta na byka. Dźwignęła się z kolan, a potem ostrożnie wstała, przytrzymując ściany. Łypnęła na mężczyznę z pogardą. Siedział rozwalony na poduszkach i zajadał się winogronami. Miał na sobie białą, bufiastą koszulę. Jasne włosy spływały mu po ramionach. W oczach błyszczały złośliwe ogniki. Położył miskę na podłodze i popchnął ją stopą w kierunku dziewczyny.

– Coś mi podpowiada, że tak – mruknął.

Maya nawet nie drgnęła. Czuła, że jeśli schyliłaby się po naczynie, już nie dałaby rady wstać. 

– Naprawdę uważasz, że kiść winogron zrekompensuje mi warunki, w których trzymałeś mnie przez kij cię, wie ile? – warknęła.

Wzruszył obojętnie ramionami. Wydawał się rozbawiony.

– Mówił ci ktoś, że pięknie wyglądasz, kiedy się złościsz? – spytał i sięgnął po kielich, z którego upił solidny łyk.

– Mam nadzieję, że... – burknęła.

– Magia mnie rozerwie, ciało zgnije i takie tam. Słyszałem tę twoją rozkoszną tyradę. – Machnął lekceważąco dłonią. – Obawiam się, że muszę cię rozczarować. Nigdzie się nie wybieram, a co więcej, zamierzam cię przeżyć, Mayu.

Zaschło jej w ustach. Przecież to nie było możliwe. Zaraził się, nie miał szans na długie życie. Skoro jednak planował zatrzymać je dłużej niż ona, mogło to oznaczać tylko jedno.

– Wcale nie chciałeś, żebym zabiła twojego ojca – wyszeptała.

Książę Albert parsknął ponurym śmiechem i utkwił w niej intensywne spojrzenie.

– Nie żyje od dwudziestu lat – oznajmił spokojnie.

Otworzyła usta, ale niemal od razu je zamknęła. Huczało jej w głowie. Przycisnęła czoło do chłodnej ściany.

– Więc po co te wszystkie kontrole Czarnych Szat? Szukanie zdrowych? Polowania na ciężarne? –  wymieniała łamiącym się głosem. – Co właściwie robicie z nimi i ich dziećmi? 

Objęła się ramionami i zadrżała.

Na usta mężczyzny wpłynął leniwy uśmiech. Przeniósł wzrok na kielich, który trzymał w dłoni. Zamieszał nim powoli, a potem znów pociągnął spory łyk. Nie otarł warg od razu, więc gęsta ciecz spłynęła mu po brodzie cienką stróżką. Była bordowa, ale konsystencją zdecydowanie nie przypominała wina. Maya wstrzymała oddech. To była krew.

– Mój ojciec był idiotą – stwierdził z namysłem. 

Podniósł się z poduszek i ruszył wolnym krokiem w kierunku dziewczyny.

– Miał tyle możliwości, zdrowie, władzę absolutną, wpływy... i zmarnował to wszystko, bo się zakochał w kobiecie, która zaraziła go magią – dodał.

Maya cofnęła się instynktownie pod drzwi i przytuliła do ściany.

– Początkowo upuszczał noworodkom krew i zażywał w niej kąpieli – kontynuował gawędziarskim tonem. 

W jego oczach rozbłysło niezdrowe podniecenie.

– Ojciec nie lubił czekać. Kiedy dzieci było więcej, od razu opróżniał je do cna i pozbywał się trucheł. Kobiety, które donosiły ciążę, były zamykane w celach takich, jak twoja. Cyklicznie odwiedzali je królewscy strażnicy, a jeśli ponownie zasiano w nich ziarno, rodziły do momentu, póki ich ciała mogły. 

Maya zgięła się w pół i zwymiotowała treścią żołądka na podłogę. Torsje wstrząsały nią raz za razem, kiedy tylko próbowała się wyprostować i znów spojrzeć na księcia.

– Kluczem do sukcesu było utrzymanie odpowiedniej temperatury krwi w wannie. Ojciec długo eksperymentował, zanim odkrył, kiedy najlepiej udaje mu się uśmierzyć ból. Ciało odpadało płatami od jego kości. Przyszedł taki moment, że praktycznie nie opuszczał wanny. Któregoś razu zadbałem, żeby nieco dłużej przytrzymał głowę pod powierzchnią i już się więcej nie wynurzył. 

– Jesteś chory – jęknęła Maya.

Książę Albert zaśmiał się paskudnie. Doskoczył do niej w dwóch krokach i zmusił, żeby skupiła na nim swój wzrok. Dziewczyna szarpnęła głową w bok, ale zamknął jej szczękę w żelaznym uścisku i odwrócił z powrotem w swoją stronę.

– Kąpiele we krwi mimo wszystko nie dają pełnej skuteczności – oznajmił miękko. – Trochę mi zajęło, zanim się zorientowałem, że picie przynosi lepszy efekt. Bardziej długotrwały. Zobacz tylko... – Puścił ją i zdjął z prawej dłoni rękawiczkę, odsłaniając skórę. Przesunął jej wierzchem po policzku Mai. Wzdrygnęła się, ale nie odskoczyła. Nogi wrosły jej w ziemię. 

– Czujesz, jaka gładka? – wymruczał z dumą i szarpnął dziewczynę za włosy. – A twarz? Czyż nie wygląda młodo? Domyśliłabyś się, że jestem zarażony, gdybym nie użył przy tobie magii?

Spojrzała na niego z wahaniem. Bardzo niechętnie musiała mu przyznać rację. Wyglądał jak młody bóg. Ani jednej zmarszczki. Włosy gęste i lśniące. 

– W tym roku skończę sześćdziesiąt lat – oznajmił z kpiącym uśmiechem.

Maya otworzyła szerzej oczy. Nie dałaby mu więcej niż trzydzieści. Czas ewidentnie się dla niego zatrzymał. 

– Jestem ostatnią zdrową kobietą? – odezwała się przez zaciśnięte gardło.

Mężczyzna oblizał wargi. W kącikach ust zostało mu trochę krwi. 

– Tak, droga Mayu – odparł spokojnie.

Kolejne pytanie miała na końcu języka, ale skutecznie spychała je w głąb gardła. Równie mocno chciała poznać prawdę na temat tego, co ją czeka, jak i żeby nie dowiedzieć się o tym nigdy. Patrzyła na księcia, starając się nie okazywać strachu, ale udawanie odważnej w tym momencie było pozbawione sensu i nierealistyczne do bólu.

Mężczyzna chwycił ją za lewą dłoń i przesunął językiem po kikucie, który został z jej małego palca. Wzdrygnęła się, ale pozwoliła mu na to. 

– Czego ode mnie chcesz? – szepnęła.

– Z racji tego, że jesteś anomalią, której magia się nie ima, otrzymasz ode mnie dwie możliwości – powiedział, opuszczając jej dłoń wzdłuż ciała.

Zmarszczyła brwi.

– Możesz zamieszkać ze mną w zamku, zostać moją partnerką i rodzić mi dzieci tak długo, aż twoje ciało się rozpadnie.

– A ty byś je mordował i pił ich krew? – warknęła bez zastanowienia.

– Z jedno bym oszczędził, żebyś nie czuła się pokrzywdzona – mruknął wielkodusznie.

Maya parsknęła. 

– Na czym miałaby polegać druga opcja? – zazgrzytała zębami.

– Spalę cię żywcem na stosie. – Wzruszył ramionami. 

Dziewczyna zamrugała i zaśmiała się nerwowo.

– Słucham? – wykrztusiła.

– Spalę cię żywcem na stosie – powtórzył. – Złożę z ciebie ofiarę bóstwom, w które nie wierzę. To będzie bardzo poetyckie, nie uważasz? Zdrowa poświęci się dla chorych. 

Zaśmiał się paskudnie i zatoczył łuk dłonią w powietrzu. 

– Potrafię gospodarować zasobami, zadbam, żeby zastępowalność pokoleń pozwoliła mi na spokojne, pełne wygód, wieczne życie. Jeśli zaczęłabyś pić krew noworodków, jak ja, mogłabyś podzielić mój los. Zostałabyś królową. Już nigdy nie zaznałabyś głodu, chłodu, ani innych przykrych aspektów chłopskiej egzystencji. Musiałabyś tylko sprawić, żebym był z ciebie zadowolony.

Maya milczała przez dłuższą chwilę, trawiąc słowa, które do niej skierował. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Żadna z propozycji, które przedstawił książę, nie była kusząca. Każda wiązała się z niewyobrażalnym bólem, cierpieniem i samotnością.

– Stos – warknęła.

Książę Albert spojrzał na nią szczerze zdziwiony.

– Co powiedziałaś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Wybieram stos – oznajmiła stalowym głosem.

Mężczyzna wydawał się skonsternowany. 

– To twoja ostateczna decyzja, Mayu? – Uniósł wysoko brwi i uśmiechnął się kwaśno. 

Przytaknęła spokojnie.

– Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że się tego spodziewałem – stwierdził ponuro. – Liczyłem, że jesteś mądrzejsza.

– Nawet sobie sprawy nie zdajesz, jak cieszy mnie twoje rozczarowanie. – Posłała mu czarujący uśmiech.

  Książę zmrużył oczy i szarpnął za klamkę. Wystawił głowę na korytarz i warknął:

– Straże! Odprowadźcie mojego gościa do komnaty. To jej ostatnia noc tutaj.

Maya wzdrygnęła się mimo woli, kiedy w progu zaroiło się od Czarnych Szat. Otoczyły ją ze wszystkich stron ciasnym kręgiem. 

–  Rano przyślę służbę, przygotują cię do ceremonii – rzucił na odchodnym.

– Wystarczy mi tylko jedna służąca – powiedziała pospiesznie Maya, chwytając go za rękę.

– Pożegnam cię jak królową, którą postanowiłaś nigdy nie zostać – burknął wyraźnie urażony.

– To moje ostatnie życzenie, nie chcę więcej kobiet w moim towarzystwie. Przyślij tylko jedną – powtórzyła. 

– Skąd pomysł, że masz prawo do jakichkolwiek życzeń? – mruknął kpiącym tonem.

Maya przesunęła lewą dłonią po jego klatce piersiowej i zajrzała mu głęboko w oczy. 

– Gotujesz mi okrutną śmierć, pozwól więc, że pożegnam się z życiem na moich zasadach – szepnęła.

Książę patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Wreszcie potrząsnął głową i westchnął:

– Popełniasz błąd, Mayu – oznajmił z wyraźnym smutkiem.

– Trzeba było nie dawać mi wyboru – parsknęła cicho. – Przychylisz się do mojej prośby?

Zacisnął usta w wąską linię, ale po chwili wahania przytaknął sztywno i wypchnął Mayę na korytarz. Odprowadzono ją wąskim korytarzem prosto do komnaty, o której wspomniał książę.

Była ogromna, ociekała luksusem. Ściany pokrto złotem. Wielkie łoże z baldachimem wołało do Mai, żeby się w nim wyciągnęła, ale w pierwszej kolejności zdecydowała się podejść do stołu, który aż się uginał pod ilością jedzenia, które na nim położono. Dziewczyna wpychała ciasta do ust garściami. Potem zabrała się za owoce, paszteciki i inne smakołyki, których dotąd nie miała okazji nawet powąchać. 

Gdyby przyjęła propozycję księcia, mogłaby pewnie jadać tak codziennie, ale cena, której za to zażądał była zdecydowanie za wysoka. Na tamten świat również jej się nie śpieszyło. Nie zamierzała umierać. Jeszcze nie teraz, ale póki co musiała odzyskać siły. Miała tylko nadzieję, że mężczyzna dotrzyma słowa. Z jedną służącą sobie poradzi. Gorzej, jeśli przyśle tuzin. Wtedy naprawdę będzie zgubiona.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro