VI. Ostatnia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rankiem, kiedy drzwi komnaty uchyliły się nieśmiało, Maya była już przygotowana. Skryta w cieniu czekała, aż służąca wejdzie głębiej. Podkradła się do niej od tyłu i przydusiła ramieniem, zanim nowoprzybyła zdążyła choćby pisnąć. Oczywiście jej nie zabiła, sprawiła tylko, że dziewczyna straciła przytomność. 

– Wybacz – mruknęła Maya, układając ją na ziemi. 

Służąca wyglądała na przynajmniej kilka lat młodszą od niej. Miała na sobie przykrótką szarą sukienkę, a jasne włosy skryła pod burym czepkiem. Maya bez większego zastanowienia szarpnęła za sznurki lichego gorsetu dziewczyny i rozebrała ją do naga. Swoją sukienkę też zrzuciła, aby następnie przywdziać ukradziony strój, a dziewczynę przebrać w szatę, którą przeznaczył jej książę Albert. 

Działała w pośpiechu. W każdej chwili ktoś mógł tu wejść. Maya miała spore doświadczenie z nieprzytomnymi ludźmi, ale jeszcze jej się nie zdarzyło robić tego, co teraz. To oficjalnie największa podłość, jakiej kiedykolwiek się dopuściła. Dziewczyna leżąca u jej stóp wyglądała tak niewinnie. Z pewnością nie zasługiwała na los, który ją czeka, jeśli plan Mai się powiedzie.

Wcisnęła czepek na głowę i przejrzała się w lustrze. Zanim opuściła komnatę, wciągnęła służącą na łóżko i przykryła ją kołdrą po sam nos. Spojrzała na łagodną, pogrążoną w głębokim śnie twarz i przygryzła wargę.

To nie czas i miejsce na wyrzuty sumienia, którego przecież i tak nie masz, upomniała się ostro, po czym odwróciła na pięcie i podeszła do drzwi. Zastukała w nie delikatnie i zaczekała, aż się otworzą.

Kiedy po drugiej stronie mignęła jej Czarna Szata, opuściła głowę nisko, żeby nie dało się dostrzec jej twarzy.

– Gotowa? – Dotarł do niej świszczący szept. 

Przytaknęła ostrożnie. W napięciu czekała, czy osoba przepuści ją przez próg. 

– Idź do reszty, już czekają. – Ramię Mai zostało zamknięte w żelaznym uścisku, szarpnięte do przodu, a następnie popchnięte w kierunku ciemnego korytarza. Wszystkie okna zasłonięto ciężkimi kotarami.

Dziewczyna stłumiła westchnienie ulgi i pospiesznym krokiem ruszyła przed siebie. Musiała jak najszybciej uciec z zamku, zanim inni się zorientują, co zrobiła. 

Dotarła do zakręconych schodów dla służby. Stopnie były śliskie, musiała bardzo ostrożnie stawiać stopy, żeby się nie przewrócić. Podążała nimi tak długo, że zaczęła wątpić, czy kiedykolwiek dotrze na dół. Odkąd zdecydowała się nimi pójść, nie trafiła na żadną odnogę prowadzącą do innego korytarza. Była w pułapce. 

Gdzieś daleko za jej plecami rozległ się rytmiczny tupot. Ktoś ją gonił, więc instynktownie przyspieszyła kroku i mało brakowało, a skręciłaby sobie kostkę. W pewnym momencie zbiegała co cztery stopnie, odbijając się od ścian, ale adrenalina odcięła ją od bólu. W końcu dostrzegła przed sobą słabe światło dnia. Dotarła do końca schodów, potknęła się i upadła w wysoką trawę. Skoczyła na równe nogi, zakasała sukienkę i puściła się pędem w kierunku bramy. Biegła do innych kobiet, ubranych tak, jak ona. Stały zbite w ciasną gromadę, gotowe do wymarszu na plac.

– Spóźniłaś się, Saro – warknęła jedna z nich, kiedy Maya stanęła obok, sapiąc ciężko. 

Bezpieczniej było pochylić głowę i darować sobie przeprosiny. Chwila nieuwagi i zorientują się, że Maya nie jest żadną Sarą.

– Jesteśmy w komplecie – oznajmiła inna służąca, zwracając się bezpośrednio do Czarnych Szat, które najwyraźniej miały pełnić rolę eskorty. 

Zwartą grupą wymaszerowali do miasta. Maya rozglądała się dyskretnie na boki, szukając możliwoci oddalenia od reszty, ale póki co nie było na to szans. Dopiero gdy dotarli na miejsce zgromadzeń, tłum zgęstniał. Ludzie wyglądali na przestraszonych. Szeptali między sobą. Wskazywali palcem na przygotowany stos i kręcili głowami z niedowierzaniem.

Krok za krokiem, bardzo powoli, żeby nie zwracać na siebie uwagi, zaczęła się coraz bardziej oddalać od swoich towarzyszek. Mieszkańcy byli tak pochłonięci rozprawianiem na temat tego, co się wydarzy, że nie zwrócili na nią uwagi. Pokonała już naprawdę imponujący kawałek drogi, kiedy na plac wjechał drewniany powóz wypełniony słomą, na której posadzono rozpaczającą dziewczynę. 

– Błagam, to pomyłka! Nic nie zrobiłam! – szlochała. 

Serce Mai na moment podeszło do gardła, ale szybko przywołała je do porządku. Ktoś musi zginąć, żeby inny ktoś mógł żyć, a ona zamierzała odegrać rolę, wspomnianą w drugiej kolejności.

Wrzaski służącej były coraz bardziej rozpaczliwe. Nawet jeśli odczytano jej wyrok, w co Maya wątpiła, nie dało się tego usłyszeć. Dziewczyna szarpała się z Czarnymi Szatami, kiedy przywiązywano ją do pala. Dopiero po ciosie w głowę nieco osłabła, ale nadal płakała i jęczała, prosząc o litość.

– Oto wiedźma, odpowiedzialna za magiczną zarazę trawiącą to miasto! 

Maya zatrzymała się gwałtownie i podniosła głowę. Bez problemu odnalazła wzrokiem Czarną Szatę, która odezwała się donośnym głosem księcia Alberta. Tchórz skrył się wśród nich, nie pokazał swojej twarzy poddanym. 

– Rzuciła klątwę na nas wszystkich! – dodał mężczyzna, nie spuszczając z tonu.

Przez tłum przesunął się pomruk niezadowolenia. 

– Karą... jest śmierć! – oznajmił z namaszczeniem książę.

Maya w napięciu obserwowała, jak mężczyzna odwrócił się w kierunku dziewczyny przywiązanej do słupa i zamarł. Chyba dopiero teraz ją rozpoznał. Maya wstrzymała oddech i znów zaczęła się cofać. Nadepnęła na nogę, jakiemuś mężczyźnie. Sapnął na nią z irytacją i odepchnął tak mocno, że aż się przewróciła. Czołganie się po ziemi było ryzykowne, ale jeśli zachowa ostrożność, nikt tego nie zauważy. Poruszała się powoli. Przeszła może z kilka kroków, gdy wrzask Sary przeciął powietrze jak strzała i trwał tak długo, aż dziewczyna zachrypła.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi, Maya ponownie się wyprostowała. Zobaczyła kłęby dymu unoszące się znad stosu i przywiązaną do słupa służącą, miotającą się w płomieniach. Czarne Szaty opuściły podest. Wmieszały się w tłum i przeczesywały go, chwytając każdą kobietę za lewą dłoń, żeby sprawdzić, czy ma wszystkie palce. Ludzie nie protestowali. Byli wpatrzeni w żywą pochodnię, z której właśnie uchodziło życie. Maya też stała jak skamieniała. Nogi jej wrosły w ziemię. 

Albert wiedział. Szukał jej. Wymierzyła sobie mentalny policzek i wróciła do przeciskania się między mieszkańcami. Musiała uciekać. Postawienie nowego stosu nie potrwa długo, a tym razem się nie wywinie. 

Dotarła do granic placu, kiedy jej stopy niespodziewanie oderwały się od ziemi. Wzniosła się w powietrze. Ktoś dyrygował nią jak kukłą. Czepek spadł jej z głowy. Jasne włosy rozsypały się na twarz i przez moment przysłoniły pole widzenia. Uderzyła ciężko plecami o ścianę budynku i zsunęła się po niej do siadu. Obraz się zamazał. Wszystko widziała na czarno.

– Naprawdę sądziłaś, że ci się uda? – spytał kpiącym tonem książę Albert.

Maya zamrugała z wysiłkiem. Zobaczyła maskę Czarnej Szaty, ale nie miała wątpliwości, że to on się za nią skrywa.

– Mało brakowało – sapnęła.

– Niewinna osoba straciła przez ciebie życie – mruknął, nachylając się nad dziewczyną tak nisko, żeby nikt poza nią go nie usłyszał. – Jak się z tym czujesz?

– Przecież to nie ja ją zabiłam. – Wzruszyła ramionami. 

Książę Albert parsknął ponurym śmiechem. 

– Bardzo się cieszę, że ostatecznie cię oszczędziłem – stwierdził cicho.

Spojrzała na niego z wahaniem i przygryzła wargę od środka. 

– Od początku wiedziałem, co kombinujesz. – Pokręcił głową. – Potulna zgoda na stos? Prośba o tylko jedną służącą? No błagam... Byłem ciekaw, jak daleko się posuniesz – oznajmił niemal gawędziarskim tonem.

Maya aż się zatrzęsła ze złości. 

– To dla ciebie zabawa? – wycedziła. – Jakaś chora gra, w której jestem pionkiem? 

– Tak – odparł bez zastanowienia. 

Zacisnęła dłonie w pięści.

– Twój opór jest daremny. Nie uciekniesz przede mną, już ci to udowodniłem. Wróćmy do zamku...

– A jeśli odmówię? – Zmarszczyła brwi.

– Wezmę cię siłą i znów dam czas, żebyś skruszała w tej samej przyjemnej celi, co poprzednio – westchnął z rozbawieniem. – Wolałbym jednak tego uniknąć i przejść od razu do przyjemniejszej części naszego układu.

– Układu – powtórzyła gorzko.

– Nie wymagam od ciebie wiele – parsknął.

Maya zaśmiała się histerycznie. A więc do tego doszło? Zostanie klaczą rozpłodową tego potwora. Będzie mu rodzić dzieci na rzeź, aż sama sczeźnie. 

Wyobraziła sobie, jak wyciąga sztylet z pochwy wiszącej u boku księcia, a potem przebija mu pierś. Później zobaczyła, jak tym samym sztyletem podcina sobie gardło i pada martwa już teraz, a nie za dziesiątki lat, bo czuła, że nie pozwoli jej tak prędko odejść na tamten świat.

– Zgoda – szepnęła zduszonym głosem.

Mężczyzna zdjął maskę i uśmiechnął się do niej krzywo.

– Ale mam warunek – dodała szybko.

Uśmiech odkleił się od jego twarzy. W oczach błysnęły groźne ogniki.

– Słucham, Mayu – mruknął stalowym szeptem.

– Jeśli urodzę córkę, od razu gdy dorośnie do odpowiedniego wieku, zastąpi mnie, a ja odzyskam wolność – powiedziała z powagą. 

Książę Albert parsknął niemal serdecznie. Długo dochodził do siebie, zanim znów dał radę się odezwać.

– Umowa stoi. – Wyciągnął do niej dłoń, a gdy ją ścisnęła, szarpnął nią, przyciągając do siebie. – Pozwolę ci odejść, o ile faktycznie będziesz tego chciała. Czuję, że się dogadamy. Jesteśmy podobni...

– Nie jesteśmy! – zaprzeczyła tak gwałtownie, że aż go opluła.

Książę Albert niedbałym ruchem otarł policzek ze śliny, a potem chwycił Mayę za szczękę i syknął:

– Jesteś nawet gorszym potworem, niż ja, bo udajesz, że zło, które w tobie siedzi, nie istnieje, a karmisz je regularnie, bezwiednie... Liczysz się tylko ty i nikt inny. Tak było od zawsze. Nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata.

Maya zadrżała. W jej oczach stanęły łzy.

– Wydaje ci się, że po prostu walczysz o przetrwanie, ale w głębi swojego czarnego jak węgiel serca wiesz, że jesteś zepsuta, wyzuta z emocji i tylko czasem miewasz ludzkie odruchy, a poza tymi rzadkimi momentami, potrafisz myśleć tylko o sobie. Te dzieci, których ci tak szkoda – mruknął z przekąsem – tak naprawdę nic dla ciebie nie znaczą. Właśnie przehandlowałaś ciało swojej nienarodzonej córki, zauważyłaś w ogóle?

– Przestań – jęknęła głucho.

– Ale mi to nie przeszkadza, Mayu. Mrok, którego się z tak uporczywą konsekwencją wypierasz, bardzo mi imponuje. Pod moją opieką dokonasz wielkich, choć czuję, że bardzo złych rzeczy – zakończył tyradę z krzywym uśmiechem. 

Dziewczyna oddychała płytko. Powoli trawiła słowa, które padły w jej kierunku. Podświadomie wiedziała, że Albert miał rację, ale nie było jej łatwo się z tym pogodzić. Pierwszy raz ktoś nazwał rzecz po imieniu. Powiedział, co z nią było nie tak... ale akceptował ją taką i nie chciał zmieniać. 

Puścił jej szczękę i wyciągnął do niej dłoń. Patrzyła na nią nieufnie, ale w końcu westchnęła i zacisnęła wokół swoje palce. 

– Mądra decyzja – mruknął z zadowoleniem Albert.

To samo powiedział, gdy podała mu pierwszego syna. Zawahała się. Wiedziała, co z nim zrobi, a mimo tego wypuściła go z ramion i odprowadziła wzrokiem do drzwi. Czekała, aż poczuje ukłucie żalu, lub tęsknoty, ale nic podobnego nie nadeszło. Coś, co początkowo wytłumaczyła szokiem, przy kolejnych porodach okazało się dla niej czystą formalnością. 

Wypchnęła z siebie łącznie jeszcze dziewięciu męskich potomków, którym nigdy nie było dane dożyć starości i trzy córki, ale tym od razu własnoręcznie skręciła karki. Dość szybko zrozumiała, że nie da rady odejść od Alberta i wcale nie chce żadnego zastępstwa. 

– Gratulacje, wasza wysokość! To dziewczynka! – zawołała z entuzjazmem akuszerka.

Maya spojrzała na dziecko z odrazą. Malutkie usteczka wykrzywiły się w podkówkę, a potem otworzyły szeroko, wypuszczając skrzek, przypominający zawodzenie wrony. Kobieta bez głębszego namysłu przekręciła głowę córki w bok, aż usłyszała trzask łamanej kości. 

Akuszerka zadrżała i w przerażeniu otworzyła oczy szerzej. 

– Nie gap się tak – warknęła Maya. – Przynieś nóż i ulubiony kielich mego męża.

Kobieta dygnęła i na sztywnych nogach opuściła pomieszczenie. Podskoczyła nerwowo, kiedy w progu wpadła na księcia Alberta. Maya podniosła na niego wzrok i poprawiła się na poduszkach.

– Nie słyszę płaczu – stwierdził z rozbawieniem – Czyżby wydarzył się... wypadek?

Uśmiechnął się do niej znacząco.

– Wyjątkowo niefortunne zrządzenie losu – westchnęła.

– Kolejna martwa dziewczynka. – Pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem i przysiadł na brzegu materaca. – Chyba nigdy się ode mnie nie uwolnisz.

– Na to wygląda – mruknęła, patrząc mu głęboko w oczy i pochyliła się do przodu, odnajdując drogę do jego ust.

Oddał pocałunek i spróbował wyciągnąć dziecko z jej ramion, ale przycisnęła je mocniej do siebie i cofnęła, żeby znaleźć się poza jego zasięgiem.  

Akuszerka wpadła chwilę później z kielichem w prawej dłoni i nożem w lewej. Prawie je upuściła, kiedy zobaczyła, w czym przeszkodziła.

– Najmocniej przepraszam –  jęknęła.

Maya machnęła na nią niecierpliwie ręką, więc kobieta podeszła i położyła na łóżku przedmioty, o które ją poproszono. Książę Albert uniósł brwi w udawanym niedowierzaniu.

 – Ja to zrobię, a ty potrzymaj kielich – powiedziała Maya i odwróciła dziecko do góry nogami.

Mężczyzna spełnił jej prośbę, a kiedy przeciągnęła ostrzem po delikatnej skórze, zebrał krew w naczyniu i nie uronił ani kropli. Widać było, że miał w tym wprawę.

Maya cisnęła opróżnioną dziewczynką w ramiona akuszerki i wyciągnęła dłoń po kielich. Albert podał go jej bez słowa, a ona umoczyła w nim wargi i oblizała się ze smakiem. Maya była ostatnią zdrową kobietą... i tak już zostanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro