4. Opowiem Ci bajkę
Nora nie chciała zająć swojego tradycyjnego miejsca naprzeciwko doktora Lepusa. Stała przy półce, wiszącej nad kominkiem i w pełnym skupieniu układała porcelanowe figurki zwierząt.
– Zastanawia się pan czasem, panie doktorze, co czują ci, którzy nie potrafią latać? – spytała rozmarzonym tonem.
Mężczyzna stłumił westchnienie.
– Ja często – oznajmiła, nie czekając na odpowiedź.
Doktor Lepus przesunął sobie dłońmi po twarzy. Nora rzadko odmawiała współpracy, ale jeśli już się na to decydowała, robiła to koncertowo.
– Może usiądziesz, Noro? – zaproponował po raz któryś z kolei.
– Taki wieloryb, na przykład – mruknęła, chwytając ostrożnie figurkę i podnosząc ją bliżej oczu. – Biedne stworzenie. Takie ograniczone. Zmuszone do życia w wodzie. Prawie jak ja, mi też nie wolno rozwinąć skrzydeł.
Mężczyzna podniósł głowę znad zeszytu i spojrzał czujnie na kobietę. Postanowił zaryzykować.
– Czym różni się wieloryb od kruka, Noro? – odezwał się z wahaniem.
Wreszcie przyciągnął jej uwagę. Uniosła brwi z zaciekawieniem.
– Wszystkim, panie doktorze, poza jednym – odparła zamyślona.
Teraz to on poczuł się zaintrygowany. Dał jej znak głową, by kontynuowała.
– Wieloryb zobaczy w swym życiu o wiele więcej ryb, niż kruk, chyba że ów kruk wybierze się na rybi targ. Wtedy szanse się wyrównają – powiedziała śmiertelnie poważnie, ale pod koniec głos się jej trochę załamał i parsknęła perlistym śmiechem.
– W istocie, ciężko się z tobą nie zgodzić – przyznał dobrodusznie.
– Szkoda, że moje skrzydła odcięto. Odfrunęłabym stąd – mruknęła.
Doktor Lepus zmarszczył brwi. Przerzucił kilka stron w notesie. Nie przypominał sobie, by Nora wcześniej mówiła cokolwiek na ten temat.
– Powinien mnie pan rozumieć – westchnęła z nutą nostalgii, zbliżając się do parapetu.
Wyjrzała na zewnątrz przez zakratowane okno.
– Powinienem? – powtórzył.
– Tak, bo panu też je odcięli. – Posłała mu smutny uśmiech.
– Skąd ta pewność? – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Zacisnęła palce między prętami i szarpnęła za nie lekko. Co jakiś czas sprawdzała, czy trochę się obluzowały. Niezmiennie, nawet nie drgnęły.
– Nie widzę na pana plecach skrzydeł – odparła spokojnie.
Odwróciła się do niego bokiem i znów wyjrzała przez okno.
– Wysoko tu – stwierdziła ponuro. – Dobrze, że wprawiono kraty. Bez nich inny Skrzydłoujemny, taki jak ja niewykluczone, że spadłby i umarł.
Mężczyzna nie zdążył jej poprawić. W gruncie rzeczy nie czuł takiej potrzeby. Słownik Nory poszerzył się o nową pozycję, a on skwapliwie odnotował ten fakt w swoim zeszycie.
– Tkwiłam już kiedyś w podobnym miejscu. Wysoko nad ziemią – oznajmiła cicho. – Nie wypuszczano mnie na zewnątrz. Patrzyłam w dół i marzyłam, aby odlecieć.
Doktor Lepus przyjrzał się jej uważnie. Melancholijny nastrój nie pasował do Nory. Zupełnie jakby pogoda ducha wyparowała. Może odleciała na tym, czego ją pozbawiono, a za czym tak bardzo tęskniła?
– Opiszesz mi, jak wyglądały te skrzydła? – spytał po krótkim namyśle.
Rozpromieniła się. W końcu usiadła na fotelu. Widział, że ekscytacja ją rozpierała. Przebierała nogami, jak małe dziecko.
– Gdy rozpościerałam je na pełną szerokość, szara membrana drżała, a ja łapałam w nią wiatr. Unosiłam się wysoko, tak wysoko! – Wstała i wyciągnęła rękę w kierunku sufitu. – Szybowałam w przestworzach, jak potężny nietoperz!
– Nietoperz? – zdziwił się.
– Nie tego się pan spodziewał? – Uśmiechnęła się nonszalancko.
– W żadnym wypadku – przyznał. – Wyobrażałem sobie ciebie, Noro, jako wróżkę, ze skrzydłami motyla.
Parsknęła serdecznym śmiechem.
– Smokom daleko do wróżek – stwierdziła.
Doktor Lepus przełknął ciężko ślinę. Poprawił na nosie grube okulary i drżącą ręką stworzył nową notatkę. Kobieta tymczasem z powrotem zajęła swoje miejsce.
– Zanim mnie uwięziono, chroniłam Księżniczkę przed natrętnymi adoratorami – szepnęła z przejęciem.
Mężczyzna poczuł stróżkę potu spływającą mu po plecach. Przytaknął z wahaniem.
– Siadałam na basztach zamkowych, wypatrywałam z daleka jeźdźców na białych rumakach, a gdy się zbliżali, wzbijałam się w powietrze, otwierałam paszczę i ziałam ogniem tak długo, aż przemieniali się w skwarki! – Wyrzucała z siebie słowa w zawrotnym tempie.
Język jej się plątał, jak u pijaka, a co gorsza, po ustach kobiety błądził nienaturalnie szeroki uśmiech. Bawiło ją to, o czym opowiadała. Wspominanie wyraźnie sprawiało jej radość.
– Ależ pan zbladł, doktorze – wykrzyknęła. – Czyżby się pan przeląkł?
Wyglądała na zadowoloną z siebie, jakby o dokładnie takim efekcie marzyła.
– Regino, czy to ty? – spytał ostrożnie.
Dobry nastrój kobiety wyparował. W oczach zabłysły łzy.
– Znowu popsuł mi pan humor – oznajmiła cicho, głosem przesączonym smutkiem.
Doktor Lepus pokręcił głową z niedowierzaniem. Spędził tyle czasu zarówno z Reginą, jak i z Norą, że bez problemów je odróżniał. Aż do teraz. Tracił przez nie zmysły. Mieszały mu w głowie. Nauczyły go kwestionować każde słowo. Tym razem również poddał je w wątpliwość.
– Wybacz, wasza wysokość – zaryzykował.
Po spojrzeniu, jakim go obdarzyła, momentalnie się zorientował, że nie trafił. Spięła się. Wolno wstała z fotela i ruszyła do drzwi.
– Chcę już wrócić do mojego pokoju, o ile cokolwiek można w moim przypadku nazwać "swoim", posiadając świadomość, że nigdy nie zobaczysz we mnie tylko Nory – mruknęła niezadowolona.
– Przepraszam, usiądź, Noro. Proszę – dodał pospiesznie, kładąc nacisk na jej imię.
Sprawił, że się zatrzymała.
– Zostanę, jeśli dostanę prezent – wymamrotała pod nosem.
Brwi mężczyzny odjechały wysoko na czoło. Zamknął zeszyt i pochylił się ku Norze w fotelu.
– Czego sobie życzysz? – spytał.
Rozejrzała się dookoła. Wyglądała tak, jakby szukała konkretnej rzeczy, ale czuł, że grała na czas. Na pewno od początku to planowała i już dawno wybrała obiekt, którego zażąda.
– To bardzo mała rzecz o wielkiej mocy, pomoże mi zasnąć w nocy – szepnęła.
– Powiedz wprost, wiesz, że nie lubię zagadek – westchnął, masując sobie skronie.
Tylko na moment przymknął powieki. Zdawał sobie sprawę, że Nory nie wolno spuszczać z oka na dłużej, jednak gdy ponownie na nią spojrzał, znów siedziała naprzeciwko niego i uśmiechała się czarująco.
– Zmieniłam zdanie, postanowiłam panu wybaczyć – oznajmiła.
Jej wielkoduszność od razu wydała mu się podejrzana.
– Co z prezentem? – mruknął.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i sięgnęła do kieszeni.
– Pozwoli mi pan to zatrzymać?
Przytuliła do policzka porcelanową figurkę wieloryba.
– To wszystko?
Przytaknęła gorliwie. Zbyt entuzjastycznie. Pewnie coś knuła...
Wyciągnął zegarek z kieszeni i sprawdził godzinę.
– Możesz go zabrać, ale niestety musimy się rozstać. Zaraz przyjdzie następny pacjent – powiedział niechętnie.
Ależ się na siebie wściekał za to niedopatrzenie. Przez chwilę rozważał, czy nie przesunąć kolejnej sesji, chociaż o parę minut. Powinien wykorzystać fakt, że Nora się otworzyła. Wyciągnąć z niej coś więcej, ale w trakcie, gdy myślał, zniknęła. Nie zarejestrował momentu, w którym opuściła gabinet.
Zamrugał zdezorientowany i rozejrzał się dookoła, w nadziei, że jednak zdąży ją powstrzymać, ale został sam. Jego wzrok padł na rozkład dnia. Twarz mężczyzny pokryła się bladością. Potarł oczy i wypuścił wolno powietrze z płuc. Zerwał kartkę i zbliżył ją do oczu. Obejrzał ją z każdej możliwej strony, ale wniosek, do którego doszedł już wcześniej, nie uległ zmianie.
Kartka nie zawierała ani jednego nazwiska. Ziała z niej pustka. Nie zaplanował na ten dzień ani jednej sesji.
Co się z nim działo? Oszalał? Sesja z Norą mu się przyśniła? Jak wyjaśnić racjonalnie to, czego doświadczył.
W ostatnim przypływie zdrowego rozsądku spojrzał na półkę nad kominkiem. Na porcelanowe zwierzątka ustawione w równym rzędzie. Przeliczył je od prawa do lewa, aż trafił na wyrwę w szeregu. Jednego z nich brakowało.
Wieloryba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro