4. Jestem po waszej stronie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- ... jeszcze w tym tygodniu uciekniecie z tego więzienia. Będziecie wolni.

- Wolni? - zapytałam, nie dowierzając. Będziemy wolni. Cholera jasna. Nie spodziewałam się, że ten moment nadejdzie tak szybko. Moje serce przyspieszyło z podekscytowania. Rozejrzałam się po stadzie. Każdy bez wyjątku wpatrywał się w Grega maślanymi oczami pełnymi nadziei.

- Zacząłem to planować odkąd tylko was zobaczyłem - kontynuował mężczyzna. - Wiedziałem, że nie może być jak jest. Wystarczyło, że spojrzałem na trzyletnich Max, Totala, Kaydena i Aarona. Trzyletnie bezbronne dzieci zamknięte w klatce. Nie mogłem się z tym pogodzić i już wtedy zacząłem planować waszą ucieczkę. Wiedziałem jednak, że musicie podrosnąć, dojrzeć, musicie więcej dowiedzieć się o życiu na wolności i przede wszystkim musi wyłonić się spomiędzy was przywódca. Oczywiście stała się nim Max, wiek i dojrzałość to tylko kwestia czasu, więc zacząłem godzinami opowiadać wam o prawdziwym życiu, żebyście umieli się w nim odnaleźć po ucieczce. Tak naprawdę to nie tylko ja jestem po waszej stronie. Wielu pracowników wam pomaga, tylko wy nie zdajecie sobie z tego sprawy. Plan jest praktycznie gotowy, muszę tylko dopracować drobne szczegóły i wtedy... - urwał w pewnym momencie. Ym, o co chodzi? Niestety nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Kilka sekund potem usłyszałam kroki na korytarzu. Greg szybko wstał z krzesła, odstawił je na miejsce i ustawił się przed drzwiami, jakby miał właśnie zamiar wyjść z pokoju. Szybko przeleciałam wzrokiem po całym stadzie. Staraliśmy się wyglądać w miarę normalnie, a nie jakbyśmy właśnie omawiali plan naszej ucieczki. Drzwi do naszej sali otworzyły się, a Greg wpadł na dyrektora laboratorium zupełnie tak, jakby właśnie wychodził.

- Panie Willow, a co pan tu robi?

- O pan dyrektor. Ja właśnie wychodziłem na swoją zmianę przy monitoringu - odpowiedział Greg starając się wyminąć dyrektora. Nie powiem, był wiarygodny.

- Mhm, czyli to tak? A można wiedzieć co pan tu robił?

- Odprowadzałem obiekt EA013 do klatki.

- A kto panu na to pozwolił?! - podniósł głos ze złością wpatrując się w Grega. Oho, będą kłopoty.

- Obiekt żądał przeniesienia i...

- A co mnie to obchodzi?! - krzyknął, a ja prawie podskoczyłam.

- Ja po prostu... - zaczął Greg, ale ja szybko mu przerwałam.

- Chciałam żeby mnie tu przeniesiono - odezwałam się chłodno i pewnie. - Więc mnie przenieśli. Koniec historii - dodałam. Wiedziałam, że mogę za to oberwać. Za samo odezwanie się nie raz dostawałam w pysk. Jednak Greg dba o nas cały czas. Czasem trzeba też zadbać o niego. Nie pozwolę, żeby oberwał przez nas. Total szeptem próbował mnie uciszyć jednak nie zwracałam na to uwagi. Wlepiłam wściekły wzrok w dyrektora. Chciałam go sprowokować za wszelką cenę. Nie. Ja musiałam go sprowokować za wszelką cenę. Stado z przerażeniem obserwowało następne ruchy dyrektora. Podszedł on do Grega, wziął od niego pęk kluczy i otworzył moją klatkę.

- Co ty powiedziałaś?! - krzyknął po wyciągnięciu mnie z klatki. Złapał mnie za koszulkę, podniósł nad ziemię i zaczął szarpać. - Po tylu latach nie dotarło do ciebie, że takie mutanty jak ty nie mają głosu?!

- Nie. Nie dotarło! My też mamy prawo do mówienia! A jeśli myślisz że jesteś lepszy od nas to się mylisz. Jesteś jedynie łysą, spasioną, marną podróbką człowieka! - wykrzyczałam. Wiedziałam, że tym go sprowokuję już do granic. I dobrze. Nie skupi się na mnie. Dyrektor jedynie postawił mnie na ziemi i zaśmiał się pod nosem. Dłoń ścisnął w pięść i z ogromną siłą uderzył mnie w twarz. Pod wpływem tak silnego uderzenia, momentalnie upadłam na ziemię. Od razu poczułam krew w ustach. Świetnie. Stado zaczęło szaleć w klatkach. Ja natomiast podniosłam się, splunęłam krwią na jego buty, po czym wstałam z podłogi i teatralnie otrzepałam koszulkę. W odpowiedzi dostałam kolejną dawkę bólu. Tym razem krew wypłynęła z rozciętego łuku brwiowego. Czułam jakby twarz miała mi zaraz odpaść. Dyrektor znowu złapał mnie za koszulkę i podniósł do góry.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia?! - wykrzyczał po raz kolejny.

- Tak. Kiedy ostatni raz myłeś zęby? - zaśmiałam się. Cudowne zakończenie. Wściekły mężczyzna rzucił mną o ziemię, a potem kopnął w brzuch. Standard. Leżałam chwilę na podłodze, śmiejąc się cicho. Wygrałam. Mimo tego, że dostałam nieźle w kość. Rozejrzałam się po pokoju. Grace wpatrywała się we mnie ze łzami w oczach, Total siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, Aaron uderzał pięściami o kraty, a reszta z przerażeniem obserwowała dyrektora. Grega gdzieś wywiało. Dosłownie chwilę potem do pomieszczenia wparowali lekarze. Jeden z nich podszedł do dyrektora i zaczął z nim gorączkowo dyskutować. Słyszałam jedynie pojedyncze słowa, które po dogłębnej analizie, tworzyły spójną całość. W skrócie, dyrektor dostał kazanie, że to co mi zrobił było nieodpowiedzialne i bezmyślne. Miło. Podczas tej rozmowy dwaj pozostali lekarze zajęli się mną. Posadzili mnie na krześle, po czym jeden oczyszczał mi ranę na brwi, potem na wardze, a drugi sprawdzał czy przez kopnięcie nie doszło do obrażeń wewnętrznych. Na koniec zaprowadzili mnie do klatki. Zamykając mnie za kratami, jeden z nich odezwał się.

- Jestem po waszej stronie - wyszeptał, a potem wstał i wyszedł jakby nigdy nic. Słucham? Czy ja dobrze słyszę? Posłałam mu zdziwione spojrzenie, a on odpowiedział mi dyskretnym uśmiechem. Czyli Greg mówił prawdę. W tym piekle są jeszcze ludzie, którzy nam pomagają. To wiele zmienia. Dyrektor wraz z lekarzami na szczęście już wyszli, więc mogliśmy się spokojnie zrelaksować. Ułożyłam się wygodniej w klatce i przeniosłam wzrok na Aarona. On natomiast posłał mi mordercze spojrzenie. Serio. Gdyby wzrok mógł zabijać, byłabym już martwa.

- Czy ty w ogóle myślisz co robisz? - zapytał zdenerwowany. Wiem, że nieźle go tym wkurzyłam. Trudno. - On mógł na prawdę zrobić ci krzywdę.

- Musiałby mnie chyba zabić - parsknęłam złośliwie. - Poza tym co innego miałam zrobić? Pozwolić, żeby Greg oberwał za to, że nam pomagał? On się o nas troszczy, więc zasługuje na jakąkolwiek rekompensatę.

- Ale...

- Mniejsza o to. Nie możemy się teraz kłócić. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie - przerwał mu Total, a ja westchnęłam cicho. Mój brat ma rację. Musimy opracować plan naszej ucieczki, a kłótnie nam w tym nie pomogą. Wręcz przeciwnie. Mijały dni, a każdy kolejny dłużył się w nieskończoność. Pierwszy był nawet znośny, ale dwa pozostałe to normalnie koszmar. Nie mieliśmy żadnych informacji, absolutnie żadnych. Zostało nam czekać na Grega. Mówił, że do końca tygodnia uciekniemy. Dzisiaj jest ostatni dzień. Niedziela, godzina 16:00. A Greg nadal nie przychodził. Chyba coś poszło nie tak. Może mamy poczekać jeszcze jeden dzień? Około godziny 16:30 do pomieszczenia wpadł nasz przyjaciel. Podbiegł do kamery, pokazał kciuk w górę i zasłonił ją czarnym materiałem. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Greg wybiegł kolejny raz z pokoju i wrócił kilka sekund później z czterema plecakami. Postawił je na ziemi i wyciągnął pęk kluczy z kieszeni. Migiem otworzył nasze klatki i gestem pokazał nam, że mamy z nich szybko wyjść.

- Greg, co się dzieje? - zapytałam lekko zdenerwowana. Nie znaliśmy planu, nie mieliśmy pojęcia co mamy robić. Nie wiedzieliśmy absolutnie niczego. Jednak wszyscy szybko wygramolili się z klatek, a Greg jak na zawołanie zaczął tłumaczyć nam plan naszej ucieczki krok po kroku. Słuchałam uważnie i wiecie co? To nie może się nie udać.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro