Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Promienie słońca łagodnie pieściły jej policzek. Otworzyła delikatnie oczy, ale zaraz je zmrużyła, pod wpływem rażących promieni. Usiadła i rozejrzała się dookoła. Była w jasnym pomieszczeniu z jednym oknem bez okiennic, spoglądającym na łąkę i las. Znajdowało się tu tylko duże łóżko, na którym właśnie siedziała pod ciepłym nakryciem. Powietrze było zimne i panowała zupełna cisza. Ptaki nie śpiewały, wiatr nie szumiał, liście drzew nie szeleściły. Słyszała tylko swój parujący oddech. Ta cisza przeszyła jej serce. Ta cisza sprawiała, że mimo słońca i pięknego widoku, wszystko wydawało się być mroczne, nierealistyczne, jak z jakiegoś sennego koszmaru. Serce zaczęło bić jej szybciej. Jako człowiek, była bardzo podatna na strach. Wstała, wzięła łuk oparty o ścianę i szybko opuściła małą drewnianą izdebkę stanowiącą jedyny pokój bardzo niewielkiej chatki, o ile tak można by to nazwać.

Szybkim krokiem podążyła na wschód, w stronę Homa Urbo – miasta zamieszkałego przez ludzi, oddalonego o około dziesięć mil, od miejsca, w którym się znajdowała. Drogi wybierała ostrożnie, tak, by nikt jej nie zobaczył, przynajmniej zanim nie dojdzie do miasta. Sama, na Terytoriach Spornych nie miałaby za wiele szans z Łowcami, Zbójami, czy Elfojami. Nie wspominając o Malhalach – potężnych wojownikach, którzy próbowali podporządkować sobie całe Tero. Mieli oni w sobie coś z Magii Pradawnych, a jakaś cząstka ich dusz była uosobieniem dzikiego zwierzęcia. Stanowili truciznę dla tego świata, byli zwiastunem śmierci. Tak przynajmniej sądziła. W to wierzyła. Nieruchome zewsząd otaczające ją drzewa, pozbawione wszelkiej radości, swą postawą zdawały się utwierdzać ją w tym przekonaniu.

Znała całkiem dobrze te okolice, jeszcze z czasów, gdy była mała, a miejsce, gdzie spała było jej kryjówką. Znalazła ją wiele lat temu i obserwowała przez jakiś czas, kiedy nikt się nie pojawił, uznała, że właściciel prawdopodobnie nie żyje, a tym samym ustanowiła siebie nowym mieszkańcem pokoiku. Nikt oprócz niej nie wiedział o istnieniu izdebki, a przynajmniej tak się jej zdawało. Gdyby ktoś wiedział już byłaby martwa, a mając więcej szczęścia, zdaniem niektórych, jej dom zrównano by z ziemią. Ale nie ma na świecie stworzenia, które zrozumiałoby, co łączyło ją z tym miejscem. Ona sama też nie mogła tego wiedzieć. W końcu to tylko ukryty mały, drewniany domek z jednym pokojem, jednym oknem, jednym łóżkiem. Żadnych ozdób lub kolorów, a jednak taki ciepły, taki jej. To zupełnie nie brzmiało jak ona. Ona miała bardzo skomplikowaną duszę, ale przeznaczoną do bycia wolną. Była na swój sposób niezwykła, ale każdy taki jest.

***

Minęły już prawie dwie godziny, odkąd przemierzała jeden z najniebezpieczniejszych terenów świata, w którym przyszło jej żyć. Walki prowadzone były głównie na północnym zachodzie, ale na całym tym obszarze panował chaos, anarchia, gwałt i śmierć. Jej kryjówka, jak i droga, którą było trzeba przemierzyć, aby się do niej dostać, znajdowały się w rejonie lesistym, z dala od miast i wiosek, w których działy się rzeczy nieludzkie, w których nie dało się żyć. Niestety nie pozwolono na ewakuację. Od niezliczonych lat stworzenia różnej maści musiały tam przebywać, całkowicie odizolowane od względnej normalności, którą stanowiła dla nich tylko wojna, wszystkie jej znaczenia i aspekty. Dwa razy w miesiącu grupa śmiałków próbowała się tam przedrzeć z dostawą żywności i broni, ceną najczęściej była ich śmierć, a mimo to, cały czas ktoś tam wyruszał. Zbyt wielu ludzi straciło już życie w znaczeniu fizycznym, jak i duchowym, i mentalnym, tylko wojna zdawała się trwać bez końca. Czasem górą byli Malhalowie, tylko po to, by ludzie zawiązali niewygodny pakt z Elfojami i przywrócili swoje położenie. Sytuacja się nie zmieniała...

Jej ludzkie serce zabiło mocniej, kiedy usłyszała kroki. Przez cały ten czas panowała mroczna cisza, tak, że człowiekowi będącemu pierwszy raz w takiej sytuacji, mogłoby się zdawać, że nie żyje. Ale dziewczyna wiedziała czym jest dźwięk ciszy, dźwięk śmierci, a dźwięk kroków mógł być tylko przedsionkiem tych poprzednich. Wstrzymała oddech. Bezgłośnie, lecz szybko wyjęła strzałę z kołczanu i założyła na cięciwę łuku. Czekała. Obserwowała. Nie minęła chwila, gdy zza krzaków wyłonił się dzik całkiem sporych rozmiarów. Był cały pokryty krwią. Trudno było stwierdzić, czy to jego, czy nie. Rozluźniła cięciwę i skierowała łuk w dół. Znowu nastała cisza, przerywana tylko odgłosem oddychania dzika i biciem serca dziewczyny. Zwierzę patrzyło jej w oczy przez jakiś czas, a potem robiąc wdech, padło na ziemię. Leżało na lewej stronie i wciąż oddychało, choć już teraz bardzo słabo. Podeszła do niego i uklękła przy nim. Dawno nie widziała już żadnego żywego zwierzęcia. Wyjęła zza pasa spódnicy chustkę i zaczęła ścierać krew z pyska dzika. Pomyślała sobie, że mu nie pomoże przeżyć, więc przynajmniej zadba o jego śmierć. Wyobraziła sobie, że to ona jest tym zwierzęciem. Chciałaby wtedy widzieć wszystko, nie czuć smaku ani zapachu krwi, w której biedny się topił. Była bardzo delikatna, nie chciała, żeby go bolało jeszcze bardziej. Ale najwidoczniej na pysku miał nieswoją krew. Gdy już skończyła, zdawało jej się, że zobaczyła delikatny uśmiech na jego mordce. Wtedy, zaczął padać śnieg. Duże i gęste białe płaty, nie najczęściej występujące na tych obszarach, tworzyły harmonijne piękno, wśród tylu starych drzew. Stwierdziła, że to by była idealna śmierć, gdyby tylko nie ta cisza. W kółko zadawała sobie pytanie: „Dlaczego dzisiaj nie może być wietrznie? Dlaczego szum liści i powiew wiatru nie mogłyby skomponować jakiegoś akordu?". Poczęła nucić nie wiadomo skąd jej znaną melodię. Wiedziała, że to cholernie niebezpieczne, ale wiedziała też, że musi pozostać zgodna ze swoim sercem, żeby nie uciszyć jego głosu, poza tym żałowałaby, że tego nie zrobiła.

Oddech dzika stał się jeszcze spokojniejszy. Chyba już się nie bał. Dziewczyna zafundowała mu śmierć, na jaką nie jeden wojownik zasłużył, nie jeden walczący na tej wojnie, nie jeden cywil. Nie umierał sam, miał piękno tego świata przed oczyma, w jego nozdrzach mógł zawitać zapach wolności, na języku nie było smaku śmierci, nie umierał w ciszy. Co prawda piękna melodia w dość słabym wykonaniu mogłaby się wydawać gorsza od ciszy, ale dla stworzeń lasu, jak tych dwóch bratnich dusz, cisza nie była czymś naturalnym. Mimo tych wszystkich lat. A melodia była radosna, pełna nadziei i miłości.

Po pewnym czasie dzik odszedł. Dziewczyna pozwoliła sobie na kilka łez, po czym pocałowała go w czoło. Nie było jej smutno z powodu jego śmierci, była lonną, czyli wierzącą, ale uznała, że dobrze, żeby ktoś ulał choć łzę z powodu braku tego zwierzęcia w tym świecie. Postanowiła też, że go nie pochowa, by inne zwierzęta miały co zjeść.

W trakcie tego zacnego wydarzenia, dziewczyna straciła czujność. Nie wiedziała, ile dokładnie czasu minęło, nie zważyła, że ktoś może ją obserwować, że ktoś ją obserwował. Dopiero teraz schowała strzałę do kołczanu, a łuk przewiesiła przez ramię. Krew znajdowała się na jej rękach, więc próbowała zmyć ją śniegiem. Chciała też schować swoją chustkę, jednak i ona była cała w czerwonej gęstej mazi, a nie chciała prowokować niepotrzebnych pytań w mieście. Tak więc, zawiązała ją na najbliższej gałęzi, z myślą, że wróci tą drogą i ją weźmie, by wyprać. Bała się takiego rozwiązania, bo na chustkach zawsze znajdowały się inicjały ich właścicieli, jak również magiczne symbole przypisane do poszczególnych rodów i osób, a ona nie chciała jeszcze umierać. Przewiesiła więc chustkę na inną gałąź, mniej widoczną i przykryła ją śniegiem. Wtedy ponownie skierowała się w stronę miasta.

Jej oczy nie zarejestrowały delikatnego ruchu kołyszących się drzew, w których coś się czaiło. Usłyszała jednak cichutki szelest i jak się jej zdawało oddech. Bez namysłu zaczęła biec. Jakby miało to coś zmienić, jakby mieli jej nie dopaść. Biegła szybko i bardzo cicho. Po kilku minutach zatrzymała się. Zazwyczaj nie lubiła biegać, jej kondycja nie była też w najlepszej formie. Łzy napływały jej do oczu. W kościach czuła, że to już jej koniec. Zaczęła się modlić w myślach. Trwało to kilka chwil. Wzięła za głośny wdech i wydech. Cisza. Jeszcze żyła. Nie powinna była żyć! Nie myślała nad powodem, dla którego jej klatka jeszcze się poruszała, a jej serce wciąż biło. Po prostu poszła najszybciej jak potrafiła, dziękując za to niebiosom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro