Rozdział X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


"Wszystko zostanie wypowiedziane przy kolacji"- myślała, podążając czarnymi korytarzami za dwoma Malhalami. Lękała się. Nie wiedziała, czym miało być owe "wszystko". Przez te kilka godzin zastanawiała się, co powinno dojść do uszu Alijona, co nie, co ona potrzebuje wiedzieć... Ale idąc do Sali wszystko gdzieś jej wyleciało, pomieszało się, zgubiło wśród bałaganu myśli Ofty. Westchnęła ciężko i usiłowała na nowo ułożyć w swej głowie cokolwiek, co mogłoby się okazać pomocne na tejże kolacji. Stukot butów wojowników znacznie utrudniał skupienie się, chociaż w głębi duszy wiedziała, że to nie przez nich nie może odnaleźć swoich myśli.

Ciągle powtarzała sobie, że to tylko kolacja... Ale puste słowa nie mogły zniweczyć palącego uczucia, że nie szła na posiłek, a na wojnę! Bitwa... Jakby kilka następnych wydarzeń, kroków, ruchów, miało zadecydować o jej losie, o jej zgubie bądź oswobodzeniu, o jej śmierci... Chciała stąd uciec! Ocalić swe życie, uwolnić się wreszcie... Ale była uwięziona w morzu swych myśli, emocji. Wszędzie panował chaos, którego była źródłem! Uprowadzenie jej i pojmanie tylko nasiliły ten proces. Wojna... Jedna za oknem, druga w sercu, a teraz trzecia, przy stole z mocarnym wrogiem? Silna fala rozpaczy uderzyła jej osóbkę, sprawiając kujący ból w klatce. Chciała się skulić, zwinąć z bólu, wypuścić morze płaczu! Ale nie mogła... Z trudem wzięła oddech, a krystaliczna łza poleciała jej po policzku i skapnęła na ziemię. Zatarła po niej szybko ślad swą dłonią, nieustannie próbując przywołać się do porządku.

Sekundy później jej stopy wkroczyły na bezbłędnie czarny marmur mrocznego korytarza, na którego końcu widniały duże jasne wrota. Jej serce rozpoczęło szalony taniec, a żołądek podjechał do dziwnie suchego gardła. Ale nie było tu miejsca na słabość. Nie mogło być! Musiała uwolnić choć cień swej odwagi! Zmarszczyła brwi i zacisnęła pięści, mimo drżących kolan... Jak na przekór, w jej głowie pojawiały się coraz to nowe pytania... Najbardziej trapiła, wręcz zżerała ją myśl, że mężczyzna będzie ją zmuszał do wyjawienia informacji... O tym, że mogłoby mu się to udać nie chciała myśleć! „Ale to TYLKO kolacja".

Zatrzymała się. Wpatrywała się w białe dębowe drewno, uspokajając oddech. W końcu nacisnęła klamkę i pchnęła wrota, dając tym samym znak, że strażnicy nie będą jej dłużej potrzebni. Przekroczyła próg Sali z rozpaczliwie kołatającym sercem, a jej szklanym oczom ukazał się on... On, a także stół, dwa nakrycia, parujący potrawy... Ale to na nim skupiła swe zbłąkane oczy. Na jej widok wstał, co ją zaskoczyło, jednak nie wiedziała jeszcze, czy pozytywnie, czy wręcz przeciwnie. Niepewnym krokiem podeszła do miejsca przeznaczonego dla niej – tym razem jej krzesło stało już obok tego, na którym zasiadał Alijon – i zdenerwowana opadła bezwładnie na siedzenie. Utkwiła swe spojrzenie w talerzu, postawionym pod jej nosem. Panował niezręczny bezgłos.

- Witaj, Malplej. – przerwał milczenie swym twardym, dźwięcznym i nieco chłodnym tonem. Spojrzała na niego.

- Witaj, Alijonie. – Nie mogła dostrzec zmiany, która w nim nastąpiła, kiedy swoim niewinnym głosem wypowiedziała jego imię. Trwało to ułamki sekund, a po ich upływie znowu odział się w groźny wygląd wojownika, choć o nieco łagodniejszym spojrzeniu. Wskazał ręką stół, sugerując tym samym, żeby się poczęstowała. Posłuchała. Wzięła swój talerz i nałożyła na niego kilka smakołyków. Znowu zrobiła ruch rękoma przypominający znak krzyża i zaczęła jeść. On spojrzał na nią i uśmiechnął się pod nosem. Także nałożył sobie posiłek.

- Dlaczego wierzysz w Pradawnych? – przestała jeść i spojrzała na mężczyznę z zaciekawieniem i niedowierzaniem.

- Chciałbyś się nawrócić? – powiedziała żartem, a on zmarszczył brwi.

- Nie! – odparł stanowczo – Chodzi o to, – zaczął po dłuższej chwili, przerywanej odgłosami połykania strawy – że to jedyna rzecz, którą mi powiedziałaś od razu! Dałaś tym samym sygnał, że łatwo wydobyć z Ciebie informacje! – wbił w nią swe spojrzenie, a ona głośno przełknęła ślinę. Zauważył to. – Pomijając fakt, że nastają niebezpieczne czasy dla lonnych!

- Czyżbyś udzielał mi swoich rad? Ale to nieważne... - posmutniała – Ty już o tym wiesz... I przecież będziesz mnie tu więził! Nie dasz mi uciec! Przez całe życie będziesz oglądał człowieka, którego życie zniszczyłeś! – powiedziała ze złością, żalem i wyrzutem. Westchnął ciężko i poczuł, jak gniew zaczyna go wypełniać. - Chyba, że chcesz mnie uwolnić? – powiedziała z sarkazmem w głosie i prychnęła.

- Prędzej zabić!!! – drgnęła. Nie zdołała wyłapać w jego słowach ironii i z każdym kolejnym ułamkiem sekundy stawała się coraz bardziej świadoma ich wybrzmienia. – Jesteś... - zacisnął pięści – Uważaj! Po prostu uważaj! – zaczął jeść nie spuszczając swego wzroku, z jej osóbki. Dalsza część jego wypowiedzi sprawiła, że przeszedł ją przyjemny dreszcz i poczuła, jak się czerwieni. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje...

*

- Musimy ustalić zasady! – powiedziała, gdy już skończyła posiłek. Odłożył swój widelec i oparł swe ręce na stole. Jakby chciał wyrazić swoją potęgę, dominację. Nie zadziałało to jednak na nią, a przynajmniej nie w takim stopniu, by nie zawalczyła. Zobaczył to w jej oczach.

- Zasady kolacji? – uniósł brew. – Nie bądź śmieszna! – Już otwierała usta, żeby powiedzieć „Nie możesz wyciągać ze mnie żadnych informacji!", ale w porę ugryzła się w język. Gdyby jej słowa wybrzmiały, wiedziałby, że wie coś ważnego... - „Po kolacji każdy idzie do swojej komnaty" – powiedział szyderczo i uśmiechnął się niejednoznacznie.

- Nie ważne! – odpowiedziała stanowczo z nutą rezygnacji w głosie – Ale tak! Każdy idzie do swojej komnaty!!! – dodała szybko, kiedy zrozumiała sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów. Zaśmiał się szyderczo.

- Wina? – sięgnął po stojący na stole, elegancki dzban, pewny, że odpowie „tak".

- Nie! – spojrzał na nią.

- „Nie"?!

- Nie! Nie piję! – pokiwał głową bacznie się w nią wpatrując.

- Nie wiesz, co tracisz!

- Wiem, co mogłabym stracić, gdybym piła! – Uśmiechnął się i uniósł brwi – Nie to! – zawołała szybko, a jej policzki przyodziały się w delikatny rumieniec – Chodziło mi o godność!

- Widzę, że jednak masz jakieś swoje zasady!

- Być może... - wzruszyła ramionami.

- Bez względu na to, jak niedorzecznie one brzmią! – dodał i znów szyderczy uśmiech zawitał na jego pociągającej twarzy. Chciała mu odpowiedzieć ripostą, ale ostatecznie zamknęła swe usta, a żaden dźwięk z nich nie wybrzmiał. Nalał sobie do kielicha czerwonego trunku i patrząc jej w oczy, wypił całą zawartość czary tak, że kilka kropel spłynęło po jego krótkiej, ciemnej brodzie. Z hukiem odstawił naczynie na stół, wciąż wbijając w nią swe spojrzenie i otarł twarz rękawem.

Dziewczyna zniweczyła jego plan... Miał zamiar ją upić tak, by móc wyciągnąć z niej jakieś informacje... Szybko jednak zauważył korzyści płynące z jej postawy. „Skoro nigdy nie piła musi mieć słabą głowę, więc być może sama woń alkoholu wystarczy". Wyszeptał coś pod nosem i wykonał niezauważalny ruch rękom, a chwilę potem w powietrze zajął intensywny zapach wina.

- Wcześniej powiedziałeś mi, że cząstka waszych dusz pochodzi od Pradawnych...

- Tak! – zmarszczył brwi.

- Czy to stąd się biorą Twoje „moce"? – spojrzał na nią pytająco – Gdy ostatnio musiałam tu jeść użyłeś wobec mnie zaklęcia blokującego...

- Zacznijmy od tego, że to nie żadne moce! Zaklęcie, o którym mówisz i jeszcze paru innych nauczyłem się od czarodzieja z północnego Tero, którego kiedyś uprowadził mój dziad! Praktycznie każdy może się ich nauczyć!

- Czyli tylko rozpowiadacie plotki, o waszych duszach i Duchach Pradawnych, żeby wzbudzić strach w swoich wrogach? – powiedziała zadziornie, ale i z nutką rozczarowania.

- Dasz mi dokończyć?! – zrobiła naburmuszoną minę – Ta cząstka nas objawia się w inny sposób. – mierzył ją chwilę wzrokiem, jakby się wahając – Mamy bardziej wyczulone zmysły – chociaż to także dzięki tej „zwierzęcej" cząstce; jesteśmy dużo szybsi od rasy ludzkiej i mamy niewyobrażalną siłę! W dodatku każdy z nas posiada jakieś cechy indywidualne!

- Na przykład?

- Na przykład uzdrowicielskie, kontrolowania przyrodą, umiejętność rozmawiania ze zwierzętami, wykorzystywanie żywiołów...

- Jakie ty masz?

- Słyszę myśli i odczytuję serca! – przeszedł ją dreszcz i poczuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła. – Tą pierwszą umiejętność posiada wielu z nas, ale druga jest wyjątkowo unikatowa! Oczywiście mam jeszcze wiele innych niesamowitych cech, ale nie musisz ich znać!

- Skoro to potrafisz, to czemu tu siedzimy? – zapytała chwiejnym głosem.

- Ty mi powiedz! – jej zlęknione oczy wpatrywały się w ciemną otchłań jego. Westchnął – Zdarzają się istoty odporne na moje zdolności! Lub... - zaczął przeciągle – ktoś takich szkoli, żeby nie wydali potrzebnych informacji! Którą z nich jesteś ty?

- Pierwszą – powiedziała cicho – chyba... - dodała po chwili.

- Co wiesz? – spytał ostro. Jej wzrok nie mógł długo utrzymać się w tym samym miejscu.

- Że jesteś zabójczo przystojny! – wypaplała i oparła swą, dziwnie ciężką, głowę na ręce, wpatrzona w jego rozbawioną twarz. Jego plan zadziałał, choć nie spodziewał się takiego obrotu sprawy...

- Mówię, o informacjach, które posiadasz! – wzruszyła ramionami i spojrzała na niego niewinnie.

- Nie wiem o czym mówisz! – zatoczyła krąg swymi oczyma.

- Nawet pijana musisz być taka uparta?

- Nic nie muszę! – zacisnął pięści. Jego rozbawienie mieszało się z gniewem na postać dziewczyny.

- Malplej...

- Alijonie...

- Zadziwiasz mnie... - mrugnęła do niego. – Odpowiedz na pytanie!

- Jakie?

- Co wiesz? Potrzebuję informacji! O ludziach, Tajakanie, Homa Urbo... Cokolwiek!

- Dlaczego miałabym ci to powiedzieć? Ty jesteś tym złym...

- Tu nie ma złych i dobrych, Malplej... Skup się!

- Wszyscy inni wołają do mnie po nazwisku...

- Ja nie jestem jak inni!

- To już zdążyłam zauważyć. – uśmiechnęła się zawadiacko.

- Nie sądzę... - zmarszczył brwi - Malplej! – westchnęła.

- Wiesz co odkryłam? – spojrzał na nią z czymś w rodzaju bezsilności – Że chyba boję się stąd uciec! Wyobrażasz sobie, co by zrobił ze mną mój naród? Jakie kary bym miała? Że opuściłam Szkolenie, że przebywałam za długo poza granicami miasta, w dodatku w towarzystwie wroga, że nie mam chustki, że nie poświęcam swojego życia i wszystkich sił by się oswobodzić, że wolę żyć w towarzystwie wroga, niż umrzeć! I jesteś jeszcze ty! - wbiła swe niewinne spojrzenie w jego ciemne oczy. - Ciebie też się boję, ale w inny sposób...

- Nie musisz się bać ucieczki stąd! Nigdzie nie dam ci uciec! – uśmiechnęła się smutno.

- Ale ty jesteś tym złym...

- Nie Malplej, nie jestem! Wojna zatruwa ten świat już od pokoleń! Ja pragnę tylko pokoju...

- Nie wierzę ci!

- Nie musisz! Malplej, proszę! Coś wiesz... Tajakan, Homa Urbo, Neillon...

- Neillon!

- Co z nim?

- On też jest zły! Bardzo zły!

- Wódz twego narodu jest zły?

- Neillon jest zły! Ale ma też wielką dumę... - zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się, jakby przywołując jakieś wspomnienie... Coś go ukuło...

- Dlaczego? Dlaczego jest zły?

- Bo nie dał mi wyboru! Też mnie zniewolił! Zniewolił me serce! Przez niego muszę mieć swój udział w wojnie! To skomplikowane... - jej mowa coraz bardziej przypominała bełkot.

- Nie rozumiem Malplej...

- Bo to skomplikowane! – szturchnęła go pięścią w ramię.

- Posłuchaj... Ja daję ci wybór! Chcę zakończyć wojnę, a gdy to się stanie nie będziesz musiała mieć w niej swego udziału!

- Jakkolwiek nie zrobię, mój wybór będzie zły!

- Nieprawda!

- A co ty wiesz?!

- Wiem Malplej, więcej niż by ci się mogło wydawać! – westchnął – Wiem, że nic mi nie powiesz, chyba, że sama będziesz tego chciała, więc sprawię, że tak się stanie! – dodał głośnym szeptem, a jego ton nabrał nieco mrocznego i groźnego charakteru. Spojrzała na niego w niewinny sposób.

- Dobrze. – odparła, po czym wstała, chwiejąc się – Dobranoc Alijonie, idę do SWOJEJ komnaty! Zrobiła krok, gdy świat przed jej oczyma zawirował. Zaraz zjawił się obok niej i złapał ją, ratując przed nieprzyjemnym spotkaniem z zimną posadzką.

- Zdaje się, że pójdziemy oboje. – powiedział stanowczym głosem. Zaśmiała się zalotnie i położyła swoją dłoń na jego piersi.

- Ale to wbrew naszym zasadom! – Zaśmiał się i pokiwał głową. Nie przewidział, jak na Oftę wpłynie woń alkoholu... Jedną ręką objął jej ramiona, drugą chwycił pod kolanami i zdecydowanym ruchem podniósł jej ciało, przyciągając do swej klatki piersiowej. Westchnęła. On tylko pokręcił głową, po czym ruszył w stronę drzwi. Nie zdążył przekroczyć ich progu, kiedy z ust dziewczyny wydobyło się chrapnięcie. Uśmiechnął się, rozbawiony. Nie zwalniając tępa, skierował swe kroki w stronę komnaty dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro