Upadek Królestwa Elfów - Posłaniec Czarnoksiężnika 3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Ocknął się po kilkunastu minutach. Pulsujący od skroni ból nie pozwalał mu myśleć. Przed oczami miał mgłę, a w uszach wciąż słyszał nieprzyjemny pisk, jakby coś eksplodowało kilka metrów od niego. Wszystkie zmysły były przytępione przez wciąż nasilający się ucisk w czaszce, rozchodzący się od czoła, aż po potylice. Nawet po najbardziej zakrapianych imprezach w elfickim zamku, nigdy nie czuł się tak okropnie.

    Odruchowo chciał rozmasować sobie skronie, lub choć przytrzymać głowę, z nadzieją, że niewyraźny obraz chociaż przestanie wirować mu przed oczami, lecz wyczuł silny opór, nie pozwalający mu nawet odrobinę poruszać rękoma. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę co jest tego przyczyną. Grube sznury opasające go wokół torsu, od łokci, aż po nadgarstki, skutecznie krępowały ruchy półelfa. Mimo swych usilnych starań, nie był w stanie nawet podnieść się z ziemi. Zresztą, nie musiał. Gdy tylko strażnicy zauważyli, że odzyskał przytomność, jeden z nich, barczysty mężczyzna o gęstej, kasztanowej brodzie, jednym szybkim ruchem podniósł byłego księcia za ramię i postawił na równe nogi.

    — Dobra, skoro już wróciłeś do żywych, to może wyjaśnisz nam, kim ty, do cholery, jesteś? — Jeden z rycerzy podszedł na tyle blisko więźnia, by ten poczuł krople jego śliny na policzku.

    Wciąż zamroczony Aurerius nie potrafił chociażby dostrzec pytającego, a same słowa ledwo przebiły się do jego ociężałego umysłu. Nim sklecił w myślach jakieś sensowne zdanie, zostało ono rozbite przez następne pytanie, które wykrzyczane w twarz półelfa prześwidrowały mu czaszkę niczym młot pneumatyczny, lecz zanim zagościły wewnątrz, by zostać poddane chociażby szczątkowej analizie, przeszywający ból na dobre rozproszył każdą najdrobniejszą myśl.

    — Słyszysz? — Mężczyzna chwycił otumanionego więźnia za kołnierz płasza i przyciągnął do siebie. — Dla kogo szpiegujesz?

    Po raz kolejny żołnierz spotkał się z brakiem odpowiedzi. Rozwścieczony, pchnął półelfa z całych sił, a ten z impetem wylądował na rosłym mężczyźnie, który go wcześniej podniósł. Brodacz, mimo siły uderzenia, nawet nie drgnął. Jedynie chwycił Aureriusa pod pachę, by ten nie runął ponownie na ziemie.

    — Tak chcesz się bawić? — warknął żołnierz, podchodząc do więźnia. Następnie machnął ręką na barczystego rycerza, by ten mocniej przytrzymał związanego chłopaka. — No to zaczynamy.

    Po tych słowach chwycił za najmniejszy palec lewej dłoni półelfa, by jednym szybkim ruchem odgiąć go do grzbietowej strony nadgarstka. Rozległ się nieprzyjemny trzask łamanych kości, a oczy Aureriusa powiększyły się do rozmiaru złotej monety. Na raz wszystkie zmysły wyostrzyły się, skupiając jego uwagę na wyłamanym palcu.

    Były książę wrzasnął przeraźliwie, rzucając się na wszystkie możliwe strony, jak opętany. Jednak silne ręce brodacza wciąż mocno trzymały go w pionie. Aurerius załgał agonalnie, szukając wzrokiem swojego oprawcy, lecz mimo ustępującej już mgły, teraz oczy zalały mu się łzami. Nie rozumiał co doprowadziło go do tej sytuacji. Nadal nie wiedział gdzie w ogóle się znajduje. Czuł jedynie przejmujący ból, ogarniający jego ciało.

    — Gadaj! — wrzasnął żołnierz, ściągając po drugi palec więźnia. — Kto cię nasłał?!

    Były książę wierzał dziko, próbując wyrwać dłoń z uścisku mężczyzny. Na raz zrozumiał z kim na do czynienia. Rozpoznał głos porucznika, który dzień wcześniej pchnął go przed bramą. Próbował odpowiedzieć, lecz głos ugrzązł mu w gardle, a prymitywny węzeł okazał się zbyt silny, by umożliwić mu jakikolwiek ruch ręką. Otworzył usta, usiłując wykrztusić cokolwiek, ale wydobył się z nich jedynie stłumiony jęk, gdy drugi palec dotknął paznokciem nadgarstka.

    — Kim jesteś?! — Porucznik zacisnął dłoń na środkowym palcu półelfa, gotów w każdej chwili złamać również i ten. — Gadaj!

    — Aurerius! — krzyknął piskliwie więzień. Ledwo stał na nogach, a gdyby nie silny uścisk brodatego rycerza, pewnie już dawno znajdowałby się na kolanach. W głowie huczały mu znacznie mocniej niż przedtem, lecz tym razem wymusił na własnym ciele posłuszeństwo. — Książę elfów!

    Przez chwilę w obozowisku zapadła głucha cisza. Żołnierze patrzyli po sobie z dezorientacją. Przez tłum przepchnął się jeden z rycerzy, znacznie bardziej wątły od towarzyszy, lecz wyróżniały go głównie nieproporcjonalnie długie, szpiczaste uszy. Na widok Aureriusa stanął jak wryty.

    — Ale co ty, w ogóle, pierdolisz? — Porucznik jako pierwszy otrząsnął się z chwilowego szoku. Od razu założył, iż więzień łga, byleby tylko zostać łagodniej potraktowany, dzięki rzekomym statusie księcia. Brakowało mu typowo elfickich uszu i choć rzeczywiście, miały one nietypowy kształt, wciąż przypominały jednak bardziej ludzkie. Poza tym, chłopak musiał być świadom, jak cennym zakładnikiem mógł się stać, gdyby ktokolwiek mu uwierzył. — Jaja sobie robisz?! Po cholere nas śledziłeś?!

    Ostatnie pytanie poprzedził kolejny trzask łamanych kości, gdy środkowy palec półelfa wygiął się nienaturalnie pod naporem dłoni porucznika. Aurerius wrzasnął, lecz tym razem jego krzyk szybko zamienił się w ciche łkanie.

    — Aurerius — powtórzył cicho, próbując powstrzymać łzy. — Przysięgam...

    Porucznik powoli zaczynał tracić cierpliwość. Powstrzymał się od wyłamania kolejnego palca więźnia, by tym razem złapać za jego przedramię.

    — Rozwiązać go — rozkazał, przyklejając na pniu leżącego nieopodal drzewa.

   Sznur w kilka sekund już znajdował się u kostek chłopaka, a ten, drżąc patrzył błagalnie na swojego oprawcę. Wciąż cicho łkał, nie rozumiejąc co się dzieje

    — Ja chciałem tylko zabić smoka. — Ciche jęki Aureriusa jednak nie spotkały się z żadną reakcję porucznika, który z całych sił przyciągnął rękę półelfa do swojego, ugiętego kolana. Aurerius dopiero wtedy pojął co się zaraz wydarzy. — Nie... Błagam.

    — Czekaj! — wrzasnął ktoś z tłumu.
    Szczuplutki elfa podbiegł do swojego przełożonego i wręcz wyrwał mu z dłoni rękę Aureriusa.

    — On nie kłamie! — zapewnił. Wyglądał na przerażonego, lecz zarazem pewnego siebie. Stał, zasłaniając byłego księcia własnym ciałem, w pełni świadom konsekwencji, jakie spadną na niego za sprzeciwianie się przełożonemu. — To naprawdę Aurerius!

    Porucznik na chwilę zamarł. Przypatrywał się chudziutkiemu żołnierzowi z niedowierzaniem. Zaskoczenie stłumiło nawet narastające uczucie furii, której wybuchy należały dla młodego oficera do raczej częstych. Wyprostował się powoli i równie flegmatycznie chwycił, znacznie niższego od niego, elfa za włosy.

    — Jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, to ci ją oderżnę najbardziej tępym mieczem jaki tylko znajdę — powiedział spokojnie, lecz na tyle głośno, by stojący nieopodal żołnierze usłyszeli każde słowo. — A za niesubordynację i tak policzę się z tobą, kiedy tylko wrócimy do Hexalii. Módl się, żebym miał wtedy dobry humor.

    Porucznik, szarpiąc młodego szeregowego za włosy, cisnął nim w bok, niczym słomianym manekinem. Z satysfakcją obserwował, jak elf upada na ziemię, przygniatając prawą rękę ciężarem swojego napierśnika. Bez wątpienia postanie mu po tym ślad, co tylko potwierdził, ledwo słyszalny jęk bólu.

    — A co do ciebie... — Mężczyzna wbił wzrok w Aureriusa. — Czego tu szuka sam elficki książę?

    Półelf zatoczył się i ledwo utrzymując równowagę, patrzył z wdzięcznością na zbierającego się z ziemi żołnierza. Następnie przeniósł spojrzenie na porucznika, czując jak uczucie strachu, towarzyszące mu od przebudzenia w obozie, pierwszy raz powoli zanika.

    — S-smoka — wyjąkał. Wziął głęboki wdech, próbując opanować drąży głos, czego nie ułatwiały mu obolałe, świeżo połamane palce. — Przybyłem tu, by zabić terroryzujacego okolicę smoka.

    Porucznik prychnął na tyle mocne, że Aurerius poczuł na policzku krople jego śliny. Cześć zgromadzonych wokół żołnierzy również zaczęła rechotać. Nawet szczuplutki elf miał minę, jakby pożałował decyzji o uratowaniu ręki ex-księcia.

    — I ty się masz za jakiegoś szlachcica? — zapytał z rozbawieniem porucznik. — Tylko byle hołota dałaby się nabrać na tę bajeczkę o smoku. — Urwał i teatralnie rozłożył ręce, po czym mówiąc jeszcze głośniej, dodał; — Oczywistym jest, że mały oddział Videra został zaatakowany przez podpalaczy!

    Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy rycerze odwrócili głowy, byleby tylko nie złapać kontaktu wzrokowego z przełożonym. Zdecydowanie nie wyglądali na przekonanych, ale mężczyzna postanowił to zignorować.

    — Więc... Dlaczego żołnierze Videra upierali się, że to smok? — zapytał ostrożnie półelf.

    Porucznik wzruszył lekko ramionami.
    — Przerażonym, rannym ludziom łatwo wmówić, lub wyobrazić sobie różne rzeczy — stwierdził, po czym zreflektował się, iż to nie on tutaj powinien odpowiadać na pytania. — Powiedz, jak wiele zapłaci za ciebie król elfów?

    — Bardzo dużo — skłamał natychmiast Aurerius. Nie chciał, by chociaż chwila zwłoki wybiła oprawcę z pewności o wielkiej wartości byłego księcia jako zakładnika. W końcu, jako zwykły człowiek, choć wysoko postawiony w miejskiej hierarchii, porucznik nie miał prawa wiedzieć, że następca elfickiego tronu został wydziedziczony. — Z pewnością obsypie cię złotem, jeśli zwrócisz mnie do domu całego.

    Kąciki ust porucznika uniosły się nieznacznie w lekkim uśmiechu. Zaraz jednak całkiem opadły, gdy uświadomił sobie, iż to nie w jego gestii jest decydowanie co zrobi z królewskim jeńcem. Wszak, przez status księcia, to już sprawa wagi państwowej.

    — Po wszystkim odeskortuję cię do Hexali, tam zadecydują co z tobą zrobić — rzucił, tracąc zainteresowanie więźniem. Jakby od niechcenia machnął ręką na brodatego rycerza.— Przywiąż go do jakiegoś drzewa i pilnuj, żeby nie uciekł. Możecie się zmieniać, ale mają go pilnować co najmniej dwie osoby.
    Nie czekając na odpowiedź, porucznik skierował się do namiotu, zostawiając cały oddział z masą pytań.

    — Sami się podzielcie — dodał, zatrzymując się w wejściu. — Ja idę spać, więc ma tu być absolutna cisza. Zrozumiano?

    Wszyscy żołnierze na raz zasalutowali, lecz przełożony już dawno zniknął we wnętrzu swojego namiotu. Nie minęło nawet kilka sekund, a Aurerius poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Brodaty mięśniak, który wcześniej go trzymał, teraz siłą zawlókł byłego księcia pod najbliższe drzewo. Grubym sznurem przywiązał półelfa do pnia, tak, by ten pozostał w pozycji siedzącej.

    Już po zaledwie kilkudziesięciu minutach Aurerius zaczął tracić czucie w kończynach, a do rana było już tylko gorzej.

    Obudził się cały obolały, zesztywniały od tkwienia całą noc w jednej pozycji. Nogi i ręce odmówiły mu posłuszeństwa, na skutek odcięcia krążenia. Gdy wreszcie został odwiązany, poczuł jak żyły płoną mu żywym ogniem. Oczywiście nikt nie przejął się losem byle więźnia. Skoro nie mógł chodzić, zarzucono go na jeden z wozów, niczym wór ziemniaków, oczywiście wcześniej ponownie unieruchomiając mu nogi i ręce. W takiej atmosferze Aurerius spędził większość dnia. Zbolały, wymęczony oraz ubezwłasnowolniony, leżał na drewnianych deskach, ledwo mieszcząc się obok wypełniającego resztę wozu prowiantu. Próbując jakoś przetrwać, co kilka minut rzucał się po ziemi, by zmienić niewygodną pozycję, na choć trochę wygodniejszą, w efekcie czego skończył z niezliczoną ilością drzazg wbitych w ciało.

    Wreszcie cały oddział zatrzymał się, a głosy otaczających go żołnierzy całkiem ucichły. Dopiero po chwili, z oddali dobył się dobrze wszystkim znany głos porucznika.

    — Wy! Za mną! Reszta, rozdzielić się na dziesięcioosobowe grupki i przeszukać teren!

     "Przeszukać teren?!" — myśli Aureriusa nagle oszalały. — Czyli jesteśmy?! Gdzieś tu jest Lasar? Czy uda mu się mnie znaleźć, zanim rycerze go dopadną?

    — E, wy gdzie, tumany? Weźcie ze sobą więźnia! — Porucznik nadal wywrzaskiwał swoje polecenia. — Jeśli wam ucieknie, to wy też możecie równie dobrze nie wracać!

    Aurerius podziękował w duchu swojemu oprawcy. Dzięki jego dyskrecji, jeśli gdzieś w okolicy był Lasar i jakimś cudem przegapił liczący ponad stu ludzi oddział, teraz na pewno ich usłyszał.

    Nagle drzwiczki do przyczepy otwarły się z hukiem, a chwilę później brodaty mięśniak, chwycił półelfa za przedramię i jednym szarpnięciem wyciągnął go na zewnątrz. Szybkim ruchem rozciął więźniowi sznur krępujący nogi, po czym bez słowa pociągnął w stronę reszty jego drużyny.

    Aurerius powłóczył nogami, próbując nadążyć za mięśniakiem. Chciał nawet zażartować, by poznali się bliżej, skoro i tak są na siebie skazani, lecz wtem jego wzrok spoczął na otaczającym go krajobrazie. Miasto, a raczej to co z niego zostało, było doszczętnie zrujnowane. Co rusz leżały zwęglone, ludzkie zwłoki — pozostałości po wcale nie tak małym oddziale Videra oraz mieszkańcach osady. Większość budynków została doszczętnie spalona. Tylko nieliczne drewniane konstrukcje, chociaż częściowo przetrwały. Ostał się tylko zbudowany z kamienia kościół. Rozbite witraże, zniszczony dach oraz leżące przed wejściem trupy nie zachęcały do modlitwy.

    Były książę zamarł, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Co tu się, do cholery, wydarzyło?  To miała być robota Lasara? Nie ma opcji! Żaden mag ognia nie ma w sobie tyle mocy, by doprowadzić do takich zniszczeń. Wszystko przywodziło na myśl atak prawdziwego smoka. Co innego mogłoby sprawić, że tego rozmiaru miasteczko tak szybko zostanie zmiecione z powierzchni ziemi?

    — To nie mogli być zwykli podpalacze — odezwał się brodacz. Ton jego głosu zdawał się podzielać obawy półelfa, choć jego twarz nie zdradzała ani kszty strachu. — Musieliby przybyć tu całą armią.

    O armii też oczywiście nie było mowy. Żołnierze, którzy przeżyli atak wyraźnie zaznaczyli, iż żaden z nich nie widział wroga. Nim ktokolwiek zdołał podzielić się swoimi wątpliwościami, z oddali dobył się przejmujący wrzask. Po chwili dołączyły do niego inne, męskie głosy.

    Agonalne krzyki nasilały się wraz z każdą sekundą. Aurerius czuł narastające przerażenie i tym razem to samo mógł powiedzieć o towarzyszącym mu brodaczu. Mięśniak ściskał jego przedramię coraz mocniej, aż ucisk stawał się bolesny. Pozostała dziewiątka żołnierzy również nie zachowała zimnej krwi. Rozglądali się ze strachem w oczach, wypatrując potencjalnego zagrożenia.

    Nie musieli długo szukać. W oddali dostrzegli kilka sporych płomieni. Wyglądało to, jakby ktoś rozpalił kilka ognisk na raz, a chwilę później zaczął je studzić. Ogień zmalał, a krzyki ucichły, lecz nie minęło sporo czasu, gdy na ponów półelf usłyszał przeraźliwe wrzaski. Tym razem znacznie głośniejsze i zdecydowanie bliżej.

    Zza kościoła, po wschodniej stronie miasta, wyłoniła się grupa ludzi. Dziesięciu żołnierzy, zdzierało sobie gardła, biegnąc bezmyślnie w nieładzie. Ich ciała, do stóp do głów, spowijały płomienie. Mężczyźni palili się żywcem. Wrzeszcząc agonalnie, próbowali ugasić trawiący ich ogień, lecz byli bezsilni wobec destrukcyjnego żywiołu. Miotali się chaotycznie, aż na dobre zgasło w nich życie.

    Aurerius i pilnujący go żołnierze obserwowali tą brutalną scenę z przerażeniem. Nikt nie wiedział jak powinien się zachować, ani co należało zrobić w tej sytuacji. Mogli tylko biernie stać i patrzeć, jak ich towarzysze tracą życie w niewyobrażalnym cierpieniu.

    Pozostałe, dziesięcioosobowe grupy żołnierzy natychmiast skierowały się w stronę, z których dobiegały te przeraźliwe krzyki. Oddział brodacza czekał bez słowa, aż pozostali do nich dołączą, lecz, gdy tylko wszystkie grupy dotarły w pobliże kościoła, rozpętało się prawdziwe piekło. Fala ognia zalała całą wschodnią stronę miasta, pochłaniając przy tym kilkunastu rycerzy.

    Nim Aurerius się obejrzał z wszystko wokół stało w płomieniach. Żołnierze wrzeszcząc, rozbiegli się. Cześć z nich dosięgnął śmiercionośny ogień, pochłaniając ich ciała w kilka sekund. W mieście zapanował chaos, niektórzy próbowali odnaleźć napastnika, inni szukali drugi ucieczki. Nim ktokolwiek się zorientował, zostali otoczeni przez ogień. Zamknięci w ogromnym pierścieniu płomieni, o ścianach sięgających nawet kilka metrów.

    Aurerius, korzystając z zamieszania, wyrwał się brodaczowi i popędził do jedynego miejsca, które wtedy wydawało mu się rozsądną opcją — do kościoła. Kamienny budynek trzymał się całkiem nieźle, nie licząc wypalonych drewnianych elementów, takich jak chociażby drzwi. Wnętrze również było zdemolowane, lecz to wciąż był znacznie lepszy obraz, niż to, co czekało go na zewnątrz.

    Brodaty rycerz również wbiegł do środka. Aurerius już miał rzucić się do ucieczki, kiedy zrozumiał, że mięśniak wcale go nie goni. On, jak i czterech innych rycerzy, również próbowali się tu schronić przez morderczym żywiołem. Wśród nich znalazł się też młody, szczuplutki chłopak o krótkich, kruczoczarnych włosach i szpiczastych uszach. Były książę od razu rozpoznał w nim elfa, który poprzedniej nocy się za nim wstawił.

    Wrzaski na zewnątrz przybierały na sile. Temperatura otoczenia również znacząco wzrosła. Aurerius w panice próbował zlokalizować jakikolwiek ostry przedmiot, dzięki któremu mógłby uwolnić nadgarstki z krępujących go więzów. Dopadł do zniszczonego posągu jakiegoś okolicznego bóstwa. Zdesperowany pocierał liną o kamienny kant ukruszonego pomnika, lecz nie zdołał osłabić tym grubego sznura. Zdołał za to zwrócić na siebie uwagę pozostałych.

    Brodacz natychmiast podbiegł do półefla, lecz zamiast niego, chwycił za rzeźbę, próbując przepchać ją do wyjścia. Pozostali szybko domyślili się co mięśniak próbuje zrobić i dołączyli, by mu pomóc. Razem przepchnęli kamienny posąg na drugi koniec kościoła, by zablokować nim wejście. Prawdopodobnie liczyli, że w ten sposób zamknął drogę również płomieniom. Jedynie Aurerius zdał sobie sprawę, iż w rzeczywistości właśnie pozbawili się jedynej drogi ucieczki.

    — To nic nie da! — krzyknął, lecz pozostali zignorowali go.

    Zrezygnowany, wrócił do poszukiwania ostrego narzędzia. Dostrzegł jednak coś znacznie bardziej interesującego. W miejscu, w którym stał posąg, odkrył małe, żelazne drzwi. Wyglądały jak wejście do piwnicy, jednak było zamknięte na kłódkę, a nigdzie w pobliżu nie widział klucza.

    Już miał ogłosić swoje znalezisko reszcie, gdy na raz dotarło do niego, dlaczego wszyscy go ignorują. Przeraźliwe wrzaski nagle ustały, razem z dźwiękiem trzaskającego ognia. Na zewnątrz panowała głucha cisza. I choć pozornie mogło napawać to optymizmem, półelf miał wrażenie, jakby świat miał zaraz się skończyć. Głucha cisza, z sekundy na sekundę była coraz bardziej nieznośna. Lecz mimo upływu czasu, nic się nie wydarzyło.

    — To... To chyba koniec. — Brodacz przerwał milczenie.

    Choć jego słowa spotkały się z aprobatą pozostałych żołnierzy. Aurerius jednak czuł, że coś jest nie w porządku. Kierowany obawą, ruszył w stronę drugiej rzeźby, identycznej co ta, którą zabarykadowali wejście. Tuż nad nią znajdowało się niewielkie okno, przez które miał zamiar wyjrzeć na zewnątrz. Zaczepiając nadgarstkami o wystające elementy, zaczął się wspinać po kamiennej postaci. Związane ręce, jednak utrudniały mu to znacznie bardziej niż przypuszczał. Po dłuższej chwili starań znalazł się zaledwie na wysokości metra nad posadzką i już miał zrezygnować z dalszej wspinaczki, gdy nagle uderzyła go fala gorąca.

    Do wnętrza budynku wdarły się płomienie. Przeciskały się przez szczeliny między posągiem, a ścianą niczym węże. Rycerze w panice rozbiegli się po kościele, próbując uciec nienaturalnym strumieniom ognia. Aurerius natomiast dostał zastrzyku motywacji do wznowienia wspinaczki. Odbił się stopami od uda rzeźby, by dosięgnąć łokciami kamiennej głowy. Zawiesił posągowi ręce na szyi, obejmując go niczym kochanek i zawisł z dłońmi splątanymi za jego karkiem.

    — Pomóżcie mi! — krzyknął do pozostałych, czując, że utknął w obecnej pozycji. Nie mógł trafić stopami na żadne podparcie, a do okna dzielił go zaledwie jeden metr. — Tu są jakieś drzwi! Chodźcie tu!

    Informacja o drzwiach podziałała. Wszyscy rycerze zebrali się pod posągiem, przeczesując ściany w poszukiwaniu wyjścia. Jedynie elf zainteresował się losem byłego księcia. Chwycił go za stopę i pomógł podnieść się na tyle wysoko, by ten znalazł oparcie w przedramieniu posągu.

    — Gdzie drzwi? — zapytał błagalnie, wciąż na wszelki wypadek trzymając Aureriusa za stopę.

    — W podłodze — wydyszał półelf, próbując sięgnąć do okna. Gdyby nie związane ręce, mógłby bez problemu podciągnąć się na kamiennej ramie, lecz teraz wciąż brakowało mu paru centymetrów.

    Wszyscy żołnierze, włącznie z elfem zebrali się wokół zamkniętych drzwi, patrząc błagalnie na zamkniętą kłódkę, jakby ta miała zaraz magicznie odskoczyć od rygla. Cała nadzieja znikła, gdy uświadomili sobie, iż teraz uratować się zdoła jedynie wiszący nad nimi Aurerius.

    Były książę, zdesperowany skoczył na rzeźbę, odbijając się nogami od jej torsu. Udało mu się wybić na tyle wysoko, że zdołał zahaczyć rękoma o okno. Zignorował ból, od wbijających się w ciało kawałków pogruchotanego szkła. Resztami sił podciągnął się na łokciach, dzięki czemu po chwili już torsem wystawał na zewnątrz budynku.

    Zdołał jeszcze zerknąć przez ramię, co wydaje metaliczny szczęk, który od jakiegoś czasu powtarzał się co kilka sekund. Ujrzał brodatego rycerza, który z całych sił zajadliwie walił ostrzem miecza w kłódkę blokującą dostęp do tajemniczych drzwi.

    Ogień wypełniał już niemal połowę kościoła. Aurerius, nie chcąc tracić więcej czasu, odepchnął się dłońmi od zewnętrznej ściany. Przejechał całym brzuchem, po kamiennych cegłach i leżących na nich szklanych odłamkach. Zacisnął zęby, by nie wrzeszczeć z bólu, kiedy szkło raniło mu podbrzusze. W końcu wychylił się na tyle mocno, by grawitacja zrobiła swoje.

   Runął w dół, wykonując przy tym niekontrolowane salto i wyrżnął plecami o ziemię. Upadek tymczasowo pozbawił go tchu. Strach jednak zrobił swoje. Kaszląc, ledwo przytomny, obrócił się na bok. Zebrał w sobie całą pozostałą energię, by podnieść się do pozycji stojącej.

    Nie sądził, że będzie to możliwe, ale teraz miasto wyglądało jeszcze gorzej, niż kiedy tu przybyli. Wszystko, co tylko zdołało się ostać, teraz obróciło się w pył. Ogień skoncentrował się na wschodniej części kościoła, pochłaniając w całości niewielki budynek.

    Aurerius chwiejnym krokiem ruszył w przeciwnym kierunku. Wreszcie powróciła nadzieja na ratunek. Jeśli zdąży, może oddali się na tyle, by uciec od płomieni. Ognisty pierścień otaczający żołnierzy już zniknął. Nie było również śladu po liczącym ponad stu ludzi oddziale.

    Nagle półelf usłyszał swoje imię. Zignorował to, zwalając na omamy słuchowe, wywołane zatruciem dwutlenkiem węgla, lecz wołanie powtórzyło się. Zwolnił, zaskoczony. Głos brzmiał znajomo, ale teraz nie był w stanie dopasować go do konkretniej osoby.

    Obrócił się powoli, wypatrując źródła dźwięku. Dostrzegł nagiego mężczyznę, kroczącego poprzez płomienie. Ogień otaczał całe jego ciało, choć ten zdawał się nic sobie z tego nie robić. Wyglądało to bardziej, jakby wręcz to on ów płomienie wytwarzał. Szedł powoli, a z każdym krokiem, otaczający go pożar przygasał.

    Aurerius nie mógł uwierzyć własnym oczom. Patrzył właśnie na sprawcę całej tej brutalnej rzezi, tymczasem on, radośnie machał do niego ręką na powitanie.

    — Jednak jesteś! — krzyknął uradowany Lasar. — Już myślałem, że zrezygnowałeś!

    Były książę miał ochotę podbiec i zdzielić maga w pysk, za piekło, przez które musiał z jego winy przejść. Nie tak się umawiali. Wręcz wszystko poszło nie po myśli półelfa, a jednak w głębi duszy ucieszył się na jego widok.

    — To... To wszystko twoja zasługa? — Wskazał ręką dookoła. Choć co prawda, ogień już całkiem wygasł, nieodwracalne zniszczenia jakie spowodował, mroziły krew w żyłach.

    — Mówiłem, że jestem silny — przypomniał Lasar, uśmiechając się szeroko.

    Były książę nie podzielał jego optymizmu. Jednak trzeba było oddać magowi, że jego plan sprawdził się w stu procentach. Nikt nie ośmieli się podać w wątpliwość istnienie smoka, kiedy tylko zobaczy jak wygląda osada.

    — Ale nie mówiłeś, że aż tak — powiedział z wyrzutem. — I dlaczeg jesteś goły? Człowieku, załóż na siebie chociaż spodnie.

    Lasar spojrzał w dół, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że nie ma ubrań. Zamiast na zawstydzonego, wyglądał, jakby kompletnie mu to nie przeszkadzało.

    — A ty co? Nigdy nie widziałeś nagiego mężczyzny?

    — Nie — przyznał szczerze Aurerius. Ton jego głosu jasno wskazywał, iż nie ma w tej chwili najmniejszej ochoty na żarty.

    Lasar zamyślił się.

    — Cóż... To chyba dobrze o tobie świadczy — stwierdził po chwili. — Dobra, skoro robota wykonana... Zbieramy się?

    Aurerius uniósł wymownie przywiązane do siebie nadgarstki.

    — A, spoko, mam miecz ukryty w lesie. Razem z zapasowymi ubraniami, swoją drogą — oznajmił Lasar z zakłopotaniem. Dopiero teraz zdawał się zauważyć w jakim stanie jest półelf. Tak jakby wcześniej przeoczył przesiąknięte krwią ubrania, fioletowe, zapuchnięte palce i względnie wykrzywioną postawa ciała Aureriusa. — Ja... Ten... Zaraz wrócę.

    To "zaraz" trwało wyjątkowo długo. Były książę miał wrażenie, że czeka kilka długich, nieubłaganie wlekących się godzin, choć w rzeczywistości minęło raptem kilka minut. Mag ognia wrócił, ubrany w swój standardowy, długi, brązowy płaszcz i skórzane spodnie tego samego koloru. W ręce dzierżył krótki miecz, którego ostrze wyglądało na delikatnie wykrzywione.

    — Po cholere, żeś się w ogóle rozbierał — powitał maga Aurerius.

    Znów uniósł związane dłonie, a Lasar szybkim ruchem rozciął krępujące towarzysza więzy. Półelf wreszcie rozprostował ręce, czując jak do jego palców powraca krążenie. Uczucie na należało do najprzyjemniejszych, choć po tylu godzinach unieruchomienia, przyjął je z swego rodzaju błogością.

    — Nie rozebrałem się dobrowolnie — wyjaśnił, przeszukując jednocześnie kieszenie płaszcza. — Poprzednie ciuchy spaliły się, gdzieś tak w połowie walki.

     W końcu znalazł to czego szukał. Wyjął małe zawiniątko i wręczył je Aureriusowi. Półelf natychmiast odwiązał wisiorek, upewniając się, że wewnątrz kryształu wciąż spoczywa martwy smok.

    — Niesamowite — oznajmił, oglądając mikroskopijne gadzie zwłoki. — Wewnątrz kościoła, myślałem, że to naprawdę...

    Urwał, przypominając sobie, iż wewnątrz budynku nie był przecież sam. Natychmiat ruszył w kierunku zabarykadowanych drzwi, mając nadzieję, że wewnątrz wciąż znajduje się piąciu żołnierzy, cali i zdrowi. Choć tak naprawdę zależało mu tylko na jednym z nich, elfie, który wcześniej prawdopodobnie uratował mu życie.

    Z pomocą Lasara wreszcie udało mu się przepchnąć posąg na tyle, by przecisnął się do środka. Kosztowało go to wiele wysiłku i bólu, gdy ocierał się poranionym torsem o kamienną rzeźbę. W końcu jednak przedostał się do sporych rozmiarów ołtarza.

    Wewnątrz nie zastał nikogo. Nie widział również żadnych zwłok, których wcześniej już by tu nie było. Ostrożnym krokiem podszedł do ukrytych w posadzce drzwi. Z ulgą odnotował, że kłódka, wcześniej blokująca dostęp do piwnicy, teraz była roztrzaskana. Obok leżał poszczerbiony miecz, co oznaczało, że brodacz wyłamał niewielką obręcz na czas.

    — Możecie wyjść! — krzyknął radośnie. — Zabiłem smoka!
   

Witam. Mamy niedzielę i jak część z was, bystrzaki, mogła zauważyć... Rozdział jest w niedzielę, czyli dzień po sobocie, czyli tak jakby spóźniony.
Może i długi, może i spóźniony, ale za to średni.
Teraz jestem na okresie życia, gdzie 12 godzin dziennie spędzam poza domem, co jednocześnie oznacza, że kiepsko u mnie z czasem. Tak więc umówmy się, że co sobotnie rozdziały, będą ogólnie pojętymi co-weekendowymi rozdziałami. W skrócie, jak się nie wyrobię na sobotę, to opublikuję w niedzielę.
To tyle z mojej strony, dziękuję za uwagę. Mam nadzieję, się drugi rozdział Kronik Upadłych ci się podobał. Dalej będzie już tylko lepiej. (Mam nadzieję)
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro