Upadek Królestwa Elfów - Wielki Zabójca Smoków 2/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    — To lepiej zrób spore zapasy — mruknął Aurerius. Choć ekscytowała go wizja podróży do rodzinnego domu, czuł też pewnego rodzaju lęk. Bał się jak zareaguje ojciec na wieść o dokonaniach swojego marnotrawnego syna. Może i wróci jako bohater, a w jednym z ludzkich miast jego imię zyskało status legendy, lecz nijak się to nie przekładało na elfickie realia. Król nigdy nie musiał być bohaterem, tylko dobrym przywódcą, a to cecha, której młodemu księciu bez dwóch zdań brakowało. — Ostatnio wziąłem za mało i omal nie padłem z głodu.

   Lasar uniósł jedną brew i już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zamiast tego zamknął je bez słowa. Uznał, iż nie ma sensu krytykować pomysłu wyprawy bez zapasów jedzenia, skoro już raz były książę właśnie takiej się podjął.

    — Po prostu... Po prostu chodź. — Wskazał palcem w stronę hotelu, w który razem wynajmowali pokój. — Ja zrobię szybkie zakupy, ty... Posprzątaj, czy coś. Najlepiej zamknij drzwi i nie wychodź dopóki nie wrócę.

    Aurerius spojrzał na towarzysza z urażoną miną. Obie dłonie przyłożył do klatki piersiowej, dalej wbijając wzrok w maga.

     — Poczułem się... Obrażany?

    Lasar prychnął cicho.

    — Ty się mnie właśnie pytasz o... — Nie dokończył, gdyż nagle zza rogu wybiegł mężczyzna trzymający w rękach stertę jakichś starych pergaminów. Z impetem wpadł wprost na Aureriusa, który grzmotnął plecami o beczkę. Ta zachwiała się mocno, lecz finalnie ustała w miejscu, rozchlapując dookoła jedynie część zgromadzonej w jej wnętrzu wody. Drobne fale wydobywające się z rozbujanej beczki polały się wprost na głowę byłego księcia.

    Aurerius zerwał się z ziemi, próbując odkaszleć płyn, który wypełnił mu płuca. Sprawca wypadku natomiast obił sobie jedynie kość ogonową, upadając pośladkami na kamienną drogę. Zignorował ból promieniujący od dolnego odcinka kręgosłupa, by jak najszybciej pozbierać upuszczone pergaminy.

    — Kretynie! Ty wiesz ile to jest warte? Nie pojmujesz znaczenia tych dokumentów — mamrotał, sprawdzając każdy skrawek papieru, czy aby na pewno nic nie zostało uszkodzone przez rozpryśniętą wodę.

    — Kretynie? — powtórzył zaskoczony Lasar. Przyjrzał się przybyszowi. Miał bujną rudą czuprynę, przyciętą tak, by nie zachodziła mu na oczy. Nosił dostojną koszulę i lniane, eleganckie spodnie, co wskazywało, iż należał raczej do wyższej warstwy społecznej. Nie, żeby stanowiło to dla maga jakąkolwiek różnicę. — Przecież sam na niego wpadłeś. Bliżej masz do kretyna.

    Mężczyzna kompletnie go zignorował, wciąż przeglądając dokumenty. Jeden z nich, stara, zniszczona mapa, leżąca najbliżej stóp krztuszącego się Aureriusa, szczególnie przykuła uwagę maga. Przedstawiała dobrze znane mu Artum, które przez długi czas było dla niego domem. Jednakże, miasto wyglądało na mapie całkiem inaczej, było mniejsze i wręcz nieaktualne. Oprócz Artum, rozrysowana została jeszcze okolica wraz z całym pasmem górskim na zachód od odmłodzonej osady oraz otaczające je ogromne jezioro.

    Lasar pochylił się, by podnieść dziwną mapę, lecz nim do niej dosięgnął, rudowłosy skoczył ku niemu i szybkim ruchem odepchnął rękę maga. Delikatnie chwycił stary, podniszczony pergamin, by przyciskając go do własnego ciała, odsunąć się od wścibskiego przechodnia.

    — Łapy precz — warknął, ściskając mocniej trzymane w obu rękach pergaminy. — Bo ci je obetnę.

    — Mocne słowa — stwierdził z nieukrywanym podziwem Lasar. — Zwłaszcza jak na kogoś, kto nawet nie ma miecza.

    Nieznajomy otaksował przeciwnika wzrokiem. Mimo umięśnionej sylwetki, czy groźnie wyglądającej blizny zdobiącej twarz, mężczyzna nie budził w nim lęku. Wręcz przeciwnie, rudowłosy uznał go za łatwego przeciwnika, który znacznie przecenia swoje możliwości.

    — Nie użyłbym ostrza na byle wieśniaka.

    Co jak co, ale tego już mag nie mógł puścić mimo uszu. Nie dość, że ten dziwak staranował jego maskotkę, to jeszcze sam się prosił o przestawienie przegrody nosowej. Dawno nikt tak ordynarnie nim nie wzgardził.

     — Oż ty... — Lasar zamachnął się potężnie, celując prosto między oczy pyszałkowatego elegancika. Ten ledwo zdążył zareagować, unosząc przedramię na wysokość własnej twarzy. Mimo, iż wątpliwej jakości ochrona powinna rozminąć się z pięścią maga o kilka centymetrów, ta zatrzymała się tuż przed ręką mężczyzny.

    Lasar zamarł, trochę z zdziwienia, a trochę z bólu. Poczuł, jakby jego pięść natrafiła na ceglaną ścianę, choć przecież nie uderzył o nic konkretnego. "Artefakt" — pomyślał natychmiast – "Tylko co nim jest?". Choć magiczne przedmioty mogły przyjąć dowolny kształt, elegancik nie miał na sobie nic, co mogłoby chociażby je przypominać. Żadnych naszyjników, opasek, sygnetów, czy wybrzuszeń w kieszeniach spodni.

    Mag uderzył raz jeszcze, co skończyło się podobnym efektem. Przeciwnik uniósł przedramię, a pięść Lasara odbiła się od powietrza, jakby natrafiła na niewidzialną barierę. Tym razem jednak dostrzegł coś, co wcześniej mu umknęło. Pod długim rękawem koszuli rudzielca ujrzał małe zgrubienie. Wyglądało to, jakby ten miał miejscowy obrzęk na przedramieniu, lub chował tam coś w rodzaju ochraniacza.

    Elegancik, wciąż ściskając w obu dłoniach stertę pergaminów, widząc minę przeciwnika musiał zdać sobie sprawę, że został zdemaskowany. Odskoczył od Lasara, po czym rzucił się do ucieczki.

    Mag błyskawicznie ruszył w pogoń. Szybko dogonił elegancika i chwycił go za lewy nadgarstek, by ten nie miał jak użyć artefaktu. Wyczuł pod palcami skórzany ochraniacz, który wcześniej, bez wątpienia, wytwarzał te dziwne, niewidzialne bariery.

    — I co teraz, cwaniaczku? — Lasar cofnął pięść, gotów w każdej chwili pozbawić przeciwnika zębów. — Oddasz mi to z własnej, czy z mojej woli?

    Elegancik upuścił trzymane dokumenty i błyskawicznie podniósł wolną rękę. Gdy palce, odwróconej wierzchem do maga dłoni znalazł się na wysokość jego oczu, Lasar dostrzegł, że ten ma coś na paznokciu środkowego palca. Wyglądało to jak złota, ozdobna nakładka, lecz nim zdążył zastanowić się na specyfikacją tej przedziwnej rzeczy, ta nagle rozbłysnęła światłem na tyle jasnym, by oślepić maga.

     Lasar krzyknął, zasłaniając dłonią oczy. Dzięki elementowi zaskoczenia, rudzielec bez trudu wyrwał się z uścisku przeciwnika, który tymczasowo nie mógł nawet unieść powiek. Szybko zebrał upuszczone wcześniej dokumenty i pędem ruszył przed siebie.

    — Niech cię szlag! — wrzasnął za nim Lasar. Rozwścieczony, przywołał kulę ognia wielkości dłoni i cisnął nią na oślep. Pocisk rozbryznął się na kamiennej ścianie pobliskiego budynku, kilka kroków od uciekającego elegancika. Ten, widząc płomienie rozbijające się o bloki kamienia, tuż za swoimi plecami, zdecydowanie przyspieszył. Po kilku sekundach zniknął już za rogiem.

    Lasar wykrzyczał jeszcze wiązankę wulgaryzmów pod adresem przeciwnika, próbując przyzwyczaić oczy do panującego wokół półmroku. Pluł sobie w brodę, że tak dziecinnie dał się ograć. Jak on mógł nie dostrzec tej cholernej złotej nakładki na paznokieć? Musiał zasłonić mu ją którąś z tych zbieranych przez niego map. A zresztą, ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż uganianie się za średniej klasy artefaktami. Wszak czekało na niego coś wartego znacznie więcej, niż jakiś magiczny ochraniacz na przedramię.

    — Aurerius! — zawołał, powoli odzyskując zmysł wzroku. — Nie stój jak kołek, tylko prowadź do hotelu! Jesteś tu w ogóle?!

    — Jestem — odparł nieśmiało półelf, który dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jednak lepiej byłoby włączyć się zawczasu do walki i pomóc przyjacielowi. Był jednak tak pewien, że mag bez trudu upora się z chuderlawym elegancikiem, iż wolał nie wchodzić w potencjalne pole rażenia ognistych pocisków.

    — To ruszaj dupe i pomóż mi! — ponaglił go Lasar, wciąż przecierając łzawiące oczy. Ledwo dostrzegał kontury budynków, a co dopiero detale takie jak wątły, kulący się za beczką półelf. W tym stanie, przygotowania do podróży będzie musiał odłożyć na później, a ciskanie ognistymi kulami po ścianach raczej nie dodało im czasu. — Musimy stąd spieprzać, zanim zbiorą się gapie!

    — To się nie drzyj — mruknął Aurerius, chwytając przyjaciela pod ramię. W ten sposób poprowadził go z powrotem do hetelowego pokoju, gdzie razem obmyślili dalszy plan podróży.

    Skończyło się na tym, że to Aurerius musiał zakupić jedzenie. Być może to nawet lepiej, wyglądało jakby zaopatrywał się na kolejną imprezę. Lasar natomiast, gdy już w pełni odzyskał wzrok, kupił dwa wierzchowce, na których niemalże od razu ruszyli w drogę.

    Pierwszą godzinę pokonali w milczeniu. Częściowo dlatego, że rozmowa na galopującym koniu mogłaby skończyć się odgryzieniem języka, a częściowo przez brak chęci do prowadzenia jakiekolwiek konwersacji. Aurerius zaczynał powoli panikować, myśląc z jaką reakcją ocja spotka się na miejscu, a Lasar wciąż rozmyślał nad tajemniczym elegancikiem. Jakim cudem taki młody, raczej wątły mieszczuch zdobył aż dwa magiczne artefakty? Co prawda, nie należały one do najwybitniejszych, ale wciąż sama ich obecność u jednego użytkownika robiła wrażenie. Dwa na raz! Jedynym posiadaczem więcej niż jednego artefaku, z jakim Lasar kiedykolwiek się spotkał, był Oracus. Choć w jego wypadku magiczne przedmioty należałoby liczyć raczej w dziesiątkach.

    — Trzeba dać koniom odpocząć! — Głos Aureriusa wyrwał go z zamyślenia. — Inaczej nam tu padną w połowie drogi!

    Lasar pociągnął za wodze, a jego wierzchowiec momentalnie zwolnił. Były książę zrównał z nim tempo.

    — Jaki jest najbliższy punkt orientacyjny? — zapytał mag, gdy już jechali obok siebie.

    — Małe miasteczko, pół dnia drogi stąd — odparł bez namysłu Aurerius. W ferworze niedawnych zdarzeń nie miał czasu nawet zastanowić się nad losami małżeństwa, które kiedyś bohatersko uratował. Wspomnienie to napawało go niemałą dumą. Wszak, to w zasadzie jedyna dobra rzecz, jaką dokonał odkąd opuścił rodzinne strony.

    — Świetnie, może wpadniemy po drodze do jakiejś gospody.

    Następne kilka godzin minęło im bardzo szybko. Zrobili łącznie trzy przerwy. Podczas jednej, najdłuższej, Lasar usmażył surowe mięso, które były książę zakupił przed wyjazdem. Zjedli suchy posiłek, po czym niezwłocznie ruszyli dalej. Dwie kolejne przerwy służyły już tylko do krótkiego odpoczynku. Ranny półelf wciąż wymagał specjalnych warunków, by nie otworzyły mu się rany i najzwyczajniej nie miał tyle siły, by bez ustanku jeździć konno.

    W końcu, z daleka ujrzeli niewysokie mury otaczające małe miasteczko. Aurerius szybko je rozpoznał jako te, w którym walczył z wampirem. Bezzwłocznie udali się w jego kierunku.

    Tak jak poprzednio, bramy miasta pozostawały otwarte. Już wcześniej dziwiło to Aureriusa, lecz tym razem to nie była jedyna nietypowa rzecz, jaką napotkał wewnątrz. Miasto wyglądało na opuszczone. Mimo późnej pory, brak jakichkolwiek przechodniów nieco skonsternował przybyszy. Dodatkowo, już za bramą powitał ich drażniący fetor, jakby intensywny zapach zgnilizny. Po przejechaniu parunastu metrów napotkali pierwsze zwłoki. Zasuszone ciało leżało tuż pod drzwami pobliskiej chaty. Trup zdecydowanie nie należał do świeżych. Prócz chmary much, dało się dojrzeć również fragmenty ciała w zaawansowanym stopniu rozkładu.

    — Co tu się stało? — zapytał szeptem Lasar, rozglądając się czujnie wokół.

    — Nie wiem — skłamał Aurerius. W głębi duszy przeczuwał, że przyczyną tego stanu rzeczy było jego zuchwalstwo. Prawda, unieszkodliwił wampira, ale zamiast go wykończyć, odjechał jakby nigdy nic, zostawiając przerażone starsze małżeństwo na pastwę potwora. Poradził im również spalić cały swój dobytek wzamian za bezpieczeństwo. Oczywistym było jak to wszystko się skończy. Pół miasta zostało zamordowane, a drugie pół zapewne opuściło miasto w poszukiwaniu bezpieczniejszego schronienia.

    — Gdy przejeżdżałeś tędy kilka dni temu, brama również była otwarta?

    — Tak — odparł bez wahania półelf. Wtedy również wprawiło go to w niemałą konsternację.

    — Więc to wszytko trwa od dawna — zamyślił się Lasar. Uniósł prawą rękę, a z niej buchnął mały płomyk, by po chwili przerodzić się w kulę ognia wielkości zaciśniętej pięści. — Mieszkańcy pewnie uznali, że to jakaś zaraza i spora część z nich opuszczała miasto od jakiegoś czasu. Ja jednak myślę, że odwiedził ich wampir.

    — Wampir? — Aurerius udał zaskoczonego. — To one nie wyginęły?

    — W tym świecie sporo istot uznanych za wymarłe, najzwyczajniej potrafi się dobrze ukrywać — odpowiedział tajemniczo mag. — A my tego wampira musimy znaleźć, zanim przeniesie się do Hexalii.

    Aurerius zamarł. Na myśl o wampirze zapiekło go ramię, w które kilkanaście dni temu potwór wbił swoje kły. Rana do tej pory się w pełni nie zagoiła.

    — Znaleźć? — jęknął. — Jak ty chcesz go niby znaleźć?

    Lasar zacisnął pięść, a unosząca się nad nią ognista kula momentalnie znikła. Niespiesznie sięgnął po wiszący mu u pasa nożyk. Wyjął go i szybki ruchem rozciął sobie wewnętrzną część lewej dłoni.

    — Sam do nas przyjdzie. — Wyprostował rękę, pozwalając by krew skapywała z niej na ziemię. — Te potwory wyczuwają krew na duże odległości. Zwłaszcza, gdy są głodne.

    Mag zsiadł z konia, bacznie obserwując otoczenie. Trzymał skaleczoną rękę wysoko w górze, oczekując na przybycie wampira. I ten faktycznie się pojawił. Chwilę to trwało, nim Aurerius dostrzegł sporą bezkształtną masę zmierzającą w stronę Lasara. Potwór znacznie urósł, odkąd chłopak widział go ostatnio.

    — No i mam cię — rzekł spokojnie Lasar, patrząc jak stwor pełznie w jego stronę z ogromną prędkością. Powoli uniósł prawą rękę, celując w wampira. Nagle z wnętrza jego dłoni trysnął strumień ognia, pochłaniając humanoidalną masę w zaledwie kilka sekund.

    Aurerius patrzył bez wyrazu, jak jego towarzysz robi to, czego on sam się nie podjął podczas swojej poprzedniej wyprawy. Zamiast zostawiać wampira z przerażonymi, nieświadomymi zagrożenia ludźmi, powinien spalić tego przeklętego stwora. Oczywiście, że lepiej było zgrywać bohatera i wyjść zostawiając problem komuś innemu, niż naprawdę posłać potwora tam, gdzie jego miejsce. Dopiero Lasar, jak zawsze, musiał zrobić wszystko za niego. Gdzie on by dzisiaj był, gdyby nie mag ognia, siedzący akurat tego feralnego dnia w gospodzie? Nie mówiąc już o wizycie u Oracusa, którą zresztą podsunął mu pierwszy lepszy wartownik. Sam nawet nie wpadł na to, żeby odwiedzić czarnoksiężnika, a przecież jego kryjówka wcale nie była taka ukryta. Niemalże każdy wiedział co czai się w Lesie Skazańców, tylko wszyscy bali się tam wybrać.

    — Widziałeś młody? — Lasar z szerokim uśmiechem podszedł do swojego konia. Nim jednak na niego wsiadł, szybko odskoczył. — Szlag, prawie go poparzyłem.

    Aurerius przeniósł na przyjaciela swoje smutne spojrzenie. Widok maga, z lewą ręką skąpaną we krwi, od razu przywołał go do rzeczywiści. Zeskoczył z konia, by przeszukać wiszącą na grzbiecie wierzchowca skórzaną torbę z prowiantem, w poszukiwaniu jakiekolwiek skrawka materiału, którym mógłby owinąć ranę towarzysza.

    — Ugryzł cię?! — wykrzyczał z niedowierzaniem. Nigdzie nie znalazł nawet żadnej szmaty, ani niczego podobnego. W panice już miał rozerwać własną koszulę, by posłużyła Lasarowi za opatrunek, lecz ten powstrzymał go niedbałym gestem.

   — Spokojnie, młody — powiedział, pokazując mu jedyną ranę jaką posiadał. Było nią malutkie rozcięcie na wewnętrznej stronie lewej dłoni, które uwcześnie sam sobie zrobił za pomocą noża. — Tworząc większe ilości ognia, podnoszę jednocześnie temperaturę ciała. Jeśli mam jakąś ranę, ta zamienia się w wodospad krwi.

    — No, ale zrób coś z tym zanim się wykrwawisz — zasugerował Aurerius.

    Lasar wziął głęboki wdech. Przyłożył wskazujący palec do rany. Zacisnął zęby, wiedząc jakie odczucia będą towarzyszyć temu co zamierzał zaraz zrobić. Z koniuszka palca buchnął malutki płomyk, rozgrzewając dłonie maga do coraz to wyższej temperatury. Odczekał kilka sekund, aż małe rozcięcie się zabliźni i cofnął rękę.

    — Nienawidzę tego — mruknął, patrząc na świeżą bliznę. — Następnym razem to ciebie skaleczymy. I tak nic nie robisz.

    — Może dlatego, że nie jestem cholernym magiem ognia! — obruszył się Aurerius. — Wyobraź sobie, że nie każdy rodzi się z wyjątkowymi zdolnościami.

    Lasar prychnął i spojrzał na towarzysza z politowaniem.

    — Gdybyś znał cenę tej mocy... — powiedział cicho, bardziej do siebie niż do rozmówcy. — Nie ważne. Ładuj się na konia, królewno.

    Aurerius miał ochotę się odgryźć, lecz zdusił tę pokusę w zarodku, nim mała sprzeczka przerodziła się w kłótnię. Wsiadł na wierzchowca i nie czekając na towarzysza ruszył przed siebie. Lasar szybko zrównał z nim tempo, nie odzywając się przy tym ani słowem. Jechali tak w milczeniu aż do następnego przystanku.

    Cała podróż nie należała do najciekawszych w życiu Aureriusa. Stres nadchodzącą wizytą sprawiał, iż ten nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę. Mimo to, Lasar nie raz uraczył go krótką historyjką z przeszłości, kiedy to sam przeprowadzał się do Hexalii. Rzucał luźnymi anegdotkami, nic nie mówiącymi o niczym konkretnym z jego przeszłości. A to opisy polowania, a to opisy co trudniejszych sytuacji związanych z podróżą.

    W tym nastroju minęły im ponad trzy dni, gdy wreszcie dotarli do Królestwa Elfów. To zaczynało się niepozornie. Nigdzie nie dało się dostrzec wielkich murów, czy budynków. Właściwie Lasar nie mógł dopatrzeć się niczego, co wskazywałoby na obecność cywilizacji. Jednakże patrząc na gęsty, rozpościerający się przed nimi las miał ochotę zawrócić.

    — I mówisz, że to tutaj? — dopytał z powątpiewaniem.

    — Tak, w samym centrum lasu — odparł uradowany Aurerius. Mimo nieustannie dręczących go wątpliwości, cieszył się na widok domu. — Możesz spróbować wejść, choć myślę, że nawet jako mój towarzysz nie zostaniesz wpuszczony.

    Lasar zasiadł z konia. Nie wiedział do końca przez co miałby nie być wpuszczony. Nie dostrzegał wartowników, lub czegokolwiek pilnującego wejścia do lasu.

    Aurerius również zeskoczył z wierzchowca.

    — Do Królestwa Elfów nie może wejść żadne żywe stworzenie, które nie należy do królestwa — wyjaśnił, wkraczając na teren lasu. — Nawet konie. Jedynym wyjątkiem są same elfy.

    Lasar ruszył za towarzyszem, lecz na granicy pierwszych drzew nopotkał opór. Jakby niewidzialna bariera odpychała go od siebie. Nie ważne jak mocno napierał, ta nie chciała ustąpić.

    — Mhm, wygląda na to, że dalej musisz iść beze mnie — oświadczył, przestając pchać niewidzialną przeszkodę. — Poradzisz sobie?

    — Zobaczymy — odparł Aurerius, ruszając wgłąb lasu.

   
   
   
   
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro