5. WAMPIR KONTRA CZŁOWIEK

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LAMBERT

-Gdzie jest Diana?
-Nie wiem, nie widziałem jej od rana.
-A ty Andy nie widziałeś jej?
-Nie. Pewnie jest u sieniie w pokou. Dzisiaj sobota pewnie chciała dłużej pospać.

W wampirzym tempie znalazłem się w pokoju Diany. Rozejrzałem się ale nigdzie jej nie było. Szybko zszedłem na dół.

-Mamo wiesz gdzie Diana?
-Nie wiem myślałam, że jest w domu.

*W TYM SAMYM CZASIE*

QWIN

Po chwili siedzieliśmy oparci o wielkie drzewo. Diana onieśmieliła się trochę od kąd się pocałowaliśmy. Tak bardzo chciałem ją przelecieć, że wcisnął bym jej każdy kit byle tylko to mnie wybrałą.
Żeby przerwać niezręczną ciszę...:

-Pouczę cię trochę jak "być wampirem". Co ty na to?
-Po co bym mogła się przed wami obronić kiedy będziecie chcieli mnie złapać?
-Diana, listen. Nasze rodziny od dawna są skłucone, więc nam też "przypisali" taki los, ale nie musi tak być. Może nie zaczeliśmy zbyt dobrze, ale musisz wiedzieć że nie jesteś mi obojętna.
-Dobrze możemy poćwiczyć.

DIANA

Nie mogłam pokazać, że coś do niego czuję. Wystarczyło że odwzajemniałam jego pocałunki. Czułam do niego coś wyjątkowego, jakby już od początku coś nas łączyło.

-To co mi najpierw pokażesz?
-No nie wiem, może sprawdzimy jak biegasz?
-Nie, może być coś innego?
-A czemu?
-Bo nie bardzo lubię biegać. Biegam bardzo żadko.
-Nie bój się, nie będę się śmiać :). No dobra. Biegałaś już kiedyś w wampirzym tempie?
-Nie.
-Musisz wezbrać w sobie całą energię i na raz jej użyć. Tak po za tym to normalnie biegasz. Spróbuj.
-Dobra.

Wstałam. Starałam się skupić na tym co mówił Qwin. Nagle poczułam jego dłonie na moich biodrach. Odpłynęłam...

Postarałam się, sprężyłam w sobie wszystkie mięśnie i ruszyłam. Było nieziemsko!
Zrobiłam rudkę w okół polay i stanęłam na przeciwko Qwina. Przybliżyłam do niego swoją twarz, nasze usta się dotknęły i wchwili gdy on liczył na więcej ja odbiegłam od niego w mgnieniu oka i znalazłam się po drugiej stronie polany.
-Chyba będę żałował że cię tego nauczyłem. Ale pamiętaj, że jetem starszy od ciebie.
-Dziękuje. Mimo wszystko.
-Nie ma za co. Mówiłem, że to proste.
-Muszę już iść, bracia już mnie pewnie szukają.
-Nie, zaczekaj jeszcze chwilę.
-Bye.

QWIN

Wróciłem do domu. Poszedłem prosto do swojego pokoju. Na łóżku leżał Athur - mój brat.
-Co tu robisz?!
-Wiesz że to ja zmieszam krew naszych rodów i to właśnie z Dianą. Jestem najstarszy nie masz ze mną szans.

Żuciłem się na niego chcąc choć trochę go zlać za to co powiedział. Ale był silniejszy i to mi się oberwało.

-Masz ją zostawić!
-Tak? Bo co mi zrobisz?

Zszedłem na dół szukając mamy.

-Mamo, czy plan zmieszania krwi Simphsonów z krwią Andrewsów nadal jest aktualny?
-Tak. A czemu pytasz?
-A kto ma to zrobić i kiedy?
-Aż Diana stanie się wampi...
-Już jest.
-Naprawdę? No to trzeba się pośpieszyć. Zawołaj wszytkich braci.

Krzyknąłem, żeby zeszli na dół. Nicolas, Alan, Jazon i Arthur. Mama powiedziała;

-Posłuchajcie jak pewnie wiecie Diana przeszła już przemianę co nawiązuje do naszego planu. Musimy wybrać jednego z was, więc dla ułatwienia - czy któryś z was nie jest chętny?
-Ja nie. (Nicolas)
-Ja też nie. (Jazon)

Czyli zostałem tylko ja z Arthurem. Wiedziałem, że tak będzie. Nie dam mu wygrać.

-Żeby było jasne - powiedziała mama. -Ten, który przegra pod żadnym pozorem, nie rusza Diany. Zrozumieliście?
-TAK
-TAK.-powiedziałem
-Dobrze.
-Macie tydzień na ewentualne polepszenie stosunków z nią, a potem dowiem się, którego z was woli i ten to zrobi.

Rozeszliśmy się do pokoi.

ARTHUR

Gdy Qwin myślał, że jestem w pokoju, po cichu wymknąłem się z domu i pobiegłem do lasu nie daleko domu Diany. Wszedłem na drzewo i postanowiłem zaczekać, aż Diana będzie tędy wracać. Nagle poczułem ten zapach.


DIANA


Wrócałam do domu, gdy usłyszałam jakiś szelest na drzewie. Popatrzyłam się w górę i ujrzałam brata Qwina - Athura.
Przestraszyłam się trochę gdyż nie spodziewałam się go tutaj.
-Czego chcesz?
-A jak myślisz? CIEBIE
-Kolejny się znalazł - powiedziałam ze sztuczną pewnością siebie.
-Czyżby Qwin mnie wyprzedził?
-W czym?
-W zdobywaniu twoich wdzięków.

No tak pewnie rywalizowali, z którym mam mieć dziecko. Co za idioci... Nie pozwolę mu na tą satysfakcję. Szybko wyjęłam z torby nóż i przyłożyłam sobie do gardła.
Arthur natychmiast zszedł z drzewa.

-Nie podchodź bo się zabiję! Czy wy myślicie, że możecie sobie tak po prostu mnie wykorzystywać?! Nie jestem waszą własnością!
-Rozumiem. OK. Tylko nie rób czegoś nie przemyślanego.
-Ja mam nie robić niczego nie przemyślanego?! To wychcecie zmieszać ze sobą krew dwóch rodów! W jego oczach widziałam strach.

W jedej sekundzie znalazł się przy mnie przyciskając mnie do drzewa, że póściłam nóż.

-Nie pozwolę na to. Czy jesteś mi potrzebna czy nie zależy mi na tobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro