Draco 🤵🏼‍♂️🌹

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



– I musiałeś nam to wszystko opowiedzieć, bo? – zapytał Teo, patrząc na mnie kpiąco.

– Żebyście zrozumieli, dlaczego jesteśmy tu i teraz, w tym miejscu o tej porze – odpowiedziałem, ponownie przemierzając trasę między oknem a drzwiami.

– Stary – zwrócił się do mnie Blaise, który siedział rozparty na niewielkiej, czerwonej sofie. – Tego to najstarsi magowie nie będą w stanie zrozumieć, choćbyś tłumaczył pięć dni.

– No właśnie! I problem w tym największy, że ja też próbuję to zrozumieć i mi nie wychodzi. Gryzę się tym od rana.

– Czym? – zapytał znudzony Teo.

– Wszystkim, dosłownie wszystkim.

– Gryziesz to ty chyba truskawki – zaśmiał się Blaise, patrząc na miskę z czerwonymi, cudownie pachnącymi owocami, które znikały w zastraszającym tempie. – Co ty w ogóle z nimi masz?

– Nie wiem. Po prostu je uwielbiam. Hermiona też. Poza tym czuję, że ktoś ciągle mi każe je jeść.

– Dwa truskawkowe świry – stwierdził Teo, sięgając po jedną. – Mnie chyba też nimi zarazisz.

– Trochę świruję, ale gdy gadam, to mi lepiej zrozumieć.

– Jeżeli będziesz nam opowiadał ze szczegółami o tym, co się wydarzyło w czasie kolejnych dwóch lat od waszych łóżkowych zaręczyn, to ja tutaj zejdę – jęknął Blaise. – Albo będę potrzebował podwójnej dawki znieczulenia z potrójną porcją lodu.

– Nie rozumiesz – warknąłem i zatrzymałem się przed lustrem.

Patrzyłem na swoje odbicie. Widziałem mężczyznę z gładko zaczesanymi włosami, ubranego w nieskazitelnie białą koszulę z postawionym sztywno kołnierzykiem, czarne, garniturowe spodnie z pasem. Mężczyznę, który właśnie przeżywał jeden z najważniejszych dni w swoim życiu.

Widziałem na mojej bladej, szczupłej twarzy uśmiech.

Byłem szczęśliwy.

– To mi wytłumacz.

– Gadam już do was od godziny i jak do gumochłonów – jęknąłem. – Nic nie dociera.

Pewnie jesteście ciekawi, gdzie jesteśmy i o co, to całe zamieszanie. Już wyjaśniam. Właśnie dzisiaj w dniu moich trzydziestych drugich urodzin jesteśmy w Londynie w jednym z hoteli, w którym mamy z Hermioną wziąć ślub. Wszystko to brzmi bardzo surrealistycznie, prawda? Zupełnie, jakbym wciskał Wam kit, że ja i Potter jesteśmy przyjaciółmi. Totalny kosmos. A prawdą jest, że regularnie chodzimy razem na magicznego squasha. Mało się tam nie pozabijamy, ale jest fajnie. Lubię to. To znaczy grę w squasha, nie Pottera. Ustaliliśmy na samym początku, że będziemy zwracać się do siebie po nazwisku i on na to przystał. I tak sobie malfoyujemy i potterujemy, i wszyscy są usatysfakcjonowani.

Jak do tego doszło?

Nie wiem.

To znaczy, wiem.

Hermiona nas wrobiła.

Powiedziała i mnie i jemu, że tego samego dnia, o tej samej porze wybierze się z każdym z nas na meczyk. Mogłem się domyślić, że to będzie całkowita podpucha. Hermiona i jakakolwiek gra? Ale wcześniej nie byłem taki mądry. Łykałem wszystko, co mi mówiła. Przyszedłem o umówionej porze, patrzę, a tam, kto? Potter. On był nie mniej zdziwiony ode mnie, ale w ostateczności, po wymienieniu wrogich, a potem zrezygnowanych spojrzeń, weszliśmy do środka. I tak już zostało.

Ale miałem Wam opowiedzieć o ostatnich dwóch latach. Nie skłamałbym, gdybym nazwał je najlepszymi latami w moim całym życiu.

Hermiona mnie nie zmieniła, bo ludzie się nie zmieniają. Ona mnie odmieniła. Ona mnie nauczyła patrzeć zupełnie inaczej na ten świat.

Oświadczyłem się jej całkowicie nagle i spontanicznie w łóżku, a ona się zgodziła. Pamiętacie.

Pół roku później zrobiłem to jeszcze raz, tym razem już porządnie, a ona znowu powiedziała, że wciąż chce, żebym został jej mężem. Zaczęliśmy planować ślub, a ona promieniała szczęściem.

Muszę Wam przyznać, że ona promieniała taką codzienną radością cały czas.
Uśmiechała się, gdy popijała poranną kawę.

Uśmiechała się, gdy jedliśmy razem śniadania i kolacje.

Uśmiechała się, gdy opowiadałem jej o głupotach.

Uśmiechała się, gdy przedstawiłem ją moim rodzicom.

Uśmiechała się, gdy przyznała się swoim przyjaciołom, że jesteśmy razem.

I musicie mi uwierzyć, że to właśnie ten jej uśmiech sprawił, że zakochiwałem się w niej każdego dnia coraz mocniej.

Hermiona nie chciała się do mnie wprowadzić. Jednak i tak spotykaliśmy się prawie codziennie. Zabierałem ją na randki. Ona zabierała mnie, wciąż mnie zaskakując swoimi oryginalnymi pomysłami na spędzanie czasu. Nigdy się z nią nie nudziłem. Powoli pokazywała mi mugolski, nieznany mi świat, który poznawałem i musiałem przyznać, że na swój sposób był fascynujący. Czasem wyjeżdżała, ale zawsze do mnie wracała i to było w tym najpiękniejsze. Po każdej rozłące nie byłem w stanie wypuścić jej z objęć.

To były piękne, czasem trudne, ale wyjątkowe dwa lata. Bo musicie wiedzieć, i nie wiem, co Hermiona powie na to, że Wam to wyznałem, ale jak ona się kłóciła, to robiła to tak, jakby świat miał się zaraz skończyć, a ona za wszelką cenę musiała dowieść, że ma rację.

A potem się ze mną godziła, wiecie CO mam na myśli, więc pozwalałem jej krzyczeć, szarogęsić się, a potem mnie przepraszała.

Sprytny plan, prawda?

I dotrwaliśmy do dzisiaj. Stałem w pokoju, w którym miałem się przygotować do ślubu, wciąż spoglądając na zaczarowany zegarek, który wskazywał na napis: "Jeszcze masz czas na ucieczkę".

Bzdura, nigdzie nie zamierzałem uciekać. Wręcz przeciwnie nie mogłem się doczekać, kiedy nareszcie wskazówka przesunie się na kolejny napis "Czas się ożenić, kolego".

Gdybym powiedział, że nie boję się nowej rzeczywistości, to bym skłamał. Ale czekałem na nią tak długo, że teraz nie wiedziałem, czy jestem bardziej podekscytowany, czy zniecierpliwiony. Bałem się tego, że ją w którymś momencie zawiodę albo rozczaruję. Wydawało mi się, że wciąż byliśmy na silnym etapie zakochania, gdzie nie dostrzegaliśmy swoich wad. Chociaż te jej wrzaski dostrzegałem, bo ich się nie dało zignorować.

A co się wydarzy, kiedy ta przesłodzona bańka pęknie?

Czy ja zawsze będę w niej zakochany?

Czy ona będzie zakochana we mnie?

Czy uda nam się przetrwać kryzysy, które na pewno kiedyś się pojawią?

Zamknąłem oczy i zacząłem wolniej oddychać, aby się uspokoić.

Przywołałem z pamięci jedno wspomnienie, które zawsze, bez względu na nieprzyjemne okoliczności, poprawiało mi humor.


Siedzieliśmy razem na kocu w Hyde Parku. Zawsze wybieraliśmy przestrzeń niedaleko stawu. Hermiona lubiła patrzeć na wodę. Byliśmy wyjątkowo zmęczeni. Każde z nas miało dosyć nieprzyjemny dzień w pracy. Potrzebowaliśmy wyciszenia.

Hermiona milczała, siedząc po turecku, gapiła się bezmyślnie na taflę wody, na której odbijały się promienie słońca.

Pamiętam dokładnie, miała na sobie jeansy, takie obcisłe, ale rozszerzone na kostkach, jak dzwony, czy coś w tym stylu. Kremową koszulę, a na niej dziesiątki maleńkich, kolorowych kwiatków. Na głowie słomkowy kapelusik z niedużym rondem. Na kapeluszu tym była przewiązana błękitna wstążka. Spod kapelusza wysypywały się kaskady lekko pofalowanych włosów.

Wyglądała tak zwyczajnie, a jednocześnie pięknie.

Ona patrzyła na świat, a ja tylko na nią, bo niczego więcej nie potrzebowałem.

Widziałem jej lekko zmarszczone brwi i spięte usta. Ewidentnie się czymś martwiła.

Pewnie powinienem poczuć się nieswojo, ale uwierzcie mi, wiedziałem, co robię. Znałem już ją trochę i wiedziałem, że muszę ją zostawić samą z jej myślami. Jeśli będzie potrzebowała pomocy, to mnie o nią poprosi. Była cholernie silna i ceniła sobie niezależność, a ja nie zamierzałem naruszać bez powodu jej strefy komfortu.

Wyciągnąłem z torby kilka pojemników. W jednym znajdowały się świeże truskawki, w drugim przygotowane przeze mnie kanapki napakowane różnorodnymi warzywami, pokrojone w trójkąty tak, jak lubiła. W papierowej torbie miałem jedne z jej ulubionych ciastek, maślane z kawałkami czekolady i orzechów. Pomyślałem też o winie i wybrałem białe, które potraktowałem jeszcze w domu zaklęciem, aby wciąż było chłodne. Nalałem je do kieliszków i podałem jej jeden. Przyjęła go i zaczęła pić.

Spojrzała na koc i się uśmiechnęła, widząc, że tyle jedzenia przygotowałem i to całkiem sam.

Sięgnęła po truskawkę. Ugryzła połowę, a drugą włożyła mi do ust.

Taka nasza mała tradycja.

– Draco – zwróciła się do mnie, a ja posłałem jej lekki uśmiech.

– Tak?

– Dobrze, że jesteś.

– I tyle?

– Aż tyle – odpowiedziała i splotła razem nasze dłonie.

Nie mówiliśmy nic więcej, bo niepotrzebne była słowa.

Sama nasza obecność dodawała nam otuchy potrzebnej w trudach codzienności.

Wyciągnąłem przed siebie nogi, a ona skupiła na nich wzrok. Miałem na sobie krótkie, lniane spodenki, które sięgały mi do kolan.

– Draco.

– Tak?

– Masz wyjątkowo zgrabne łydki.

Zamarłem.

– Naprawdę?

– Uwielbiam je – dodała i poklepała mnie po prawej nodze, a ja specjalne napiąłem mięsień. – Są takie umięśnione.

– Nie są bułkowate?

– Bułkowate? – szczerze się zdziwiła. – Nie, absolutnie nie są.

Ja nie wiem, jak to mogło się wydarzyć.

Nie wiem, ale kochałem ją za to, że zwracała uwagę na moje szczegóły.

Moje kompleksy jednym słowem zamieniała w moje mocne strony.

– Kocham cię całego, Draco – powiedziała, a ja przyciągnąłem ją do siebie, otaczając ramieniem.

– Kto ci powiedział o moich łydkach?

– Harry – zaśmiała, a ja przypomniałem sobie, jak coś, kiedyś, raz jeden mi się przy nim wymknęło.

– Zmiażdżę go na kolejnym squashu.

– Nie rób tego – mruknęła i pocałowała mnie w policzek.

– Nie zrobię – zapewniłem ją.

– Naprawdę tak się nimi przejmowałeś? – zagadnęła.

– Tak, jakoś mi krytyka w głowie utknęła, widocznie zbyt mocno.

– Teraz niech ci utkwi moje uwielbienie.

Merlinie, trafiła mi się najcudowniejsza kobieta pod słońcem.

– Kocham cię – wyznałem, a musicie wiedzieć, że jakoś często jej tego nie mówiłem.



– Draco, już czas – powiedział Teo, wyrywając mnie brutalnie z moich rozmyślań.

– Już czas – powtórzyłem za nim.

– Żenisz się, stary! – krzyknął wesoło Blaise, podchodząc do mnie z marynarką.

Odwróciłem się i pozwoliłem, żeby pomógł mi ją nałożyć. Potem Zabini wyrównał klapy i poprawił burgundową muszkę. Teo podniósł różdżkę i wymruczał zaklęcia, na których skutek pojedyncza czerwona róża, leżąca do tej pory na stoliku, uniosła się i przepłynęła w powietrzu w naszą stronę, aby za chwilę zostać porządnie przypięta do mojego garnituru.

– Jesteś gotowy – stwierdził, a ja zdołałem tylko kiwnąć głową.


Od J.:

Ja już się nie będę wypowiadać na temat tego, ile rozdziałów będzie jeszcze do końca, bo widzicie sami, co tu się odwala.

Cała ta historia powstała pod wpływem chwili i wciąż ewoluuje, zmienia się, a ja nie jestem w stanie nad tym zapanować.

Niezmiernie cieszy mnie Wasza obecność. Dziękuję! Jesteście cudowni!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro