(15) JESTEŚ PRAWDZIWYM ANIOŁEM

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek, 23:01

— Ty. Jebany. Śmieciu. — warczał, oddzielając każdy wyraz uderzeniem metalowego lewarka o jego głowę.

A przynajmniej o to, co z niej zostało.

Emre stał obok samochodu szefa, próbując nie zwymiotować. W pamięci przywoływał obraz małych, puszystych kotków tylko po to, żeby jak najdalej uciec od widoku tkanki mózgowej na zderzaku czarnego Audi.

— Ze mną się w chuja nie pogrywa, nędzna kurwo. — wysyczał Haydar, podnosząc się znad zwłok delikwenta.

Młody chłopak, który towarzyszył tej nocy narkotykowemu baronowi, od razu wzdrygnął się na widok lewarka, który Haydar rzucił mu pod nogi.

— Co się tak patrzysz, mała gnido? Zawiń w torbę foliową i wrzuć do bagażnika. Później się go pozbędziesz. — warknął starszy, spuszczając rękawy białej koszuli, delikatnie ubarwionej bordowymi plamami.

Emre pośpiesznie wykonał polecenie szefa, uważając przy okazji, aby nie wdepnąć w resztki różowej galarety. Cholerna papka była teraz wszędzie.

— No, młody. Podobasz mi się. Trzeba cię jeszcze doszkolić, ale jesteś idealnym kandydatem na moją prawą rękę. — rzucił, klepiąc Emre po plecach swoją zakrwawioną dłonią.

Chłopaka przeszły ciarki na samą myśl, że będzie musiał zmywać z siebie resztki faceta, który jeszcze przed kilkoma minutami stał i patrzył mu prosto w oczy.

— Dziękuję, szefie. — szepnął, zamykając bagażnik.

Już miał wsiadać na miejsce kierowcy, kiedy z naprzeciwka zauważył dwa światła, które z każdą sekundą się powiększały. Chłopak sięgnął do kieszeni po pistolet. Zanim jednak zdążył go wyciągnąć poczuł dłoń Haydara na swoim ramieniu.

— Miło mi, że tak reagujesz. Masz kolejny plus. Ale spokojnie, to tylko mój znajomy. Byliśmy umówieni. — odparł brodacz, po czym wyminął Emre i stanął przed maską swojego samochodu.

— Co jest tak ważnego, że przerywasz mi w środku rozpierdalania głowy klienta, który wisiał mi za towar od trzech miesięcy? — zaśmiał się, spoglądając na sylwetkę kolegi, który opuścił swój pojazd.

— Mnie też tak urządzisz, jak zmienię dostawcę? — cmoknął żartobliwie widząc, jak Emre ściera krew z maski samochodu.

— Nieee, ciebie to za jaja powieszę na nartach. — odpowiedział, prychając głośno, na co znajomy zareagował tak samo.

— Dobra, do rzeczy. Muszę jeszcze rozliczyć się z dwoma dłużnikami. O co chodzi? — spytał Haydar, wygrzebując spod paznokci krew, która zdążyła już zaschnąć.

— Mamy problem. Jeden, całkiem spory. Chociaż wzrostem niewielki. — zaczął, na co baron zareagował głośnym westchnięciem.

— Linni? A już myślałem, że uspokoi swoje nadpobudliwe dupsko chociaż na chwilę. Widocznie paczka, którą jej wysłałem w ogóle jej nie wzruszyła. — odpowiedział z udawanym żalem, ścierając z policzka niewidzialną łzę.

— Martwi mnie, że coraz bardziej spoufala się z Danielem. On nie jest głupi, ja to wiem. Ona tym bardziej. Solheim owija go sobie wokół palca. Powoli, ale skutecznie. Jak ta blond szmata cokolwiek piśnie, to jesteśmy w czarnej dupie. Dobrze o tym wiesz. — rzucił, poprawiając kaptur swojej czarnej bluzy.

— Spokojnie. Linni tak łatwo się nie przełamie. Nie po tym, co zrobiła mojemu bratu. — warknął, ściskając zakrwawioną dłoń w pięść. — A z resztą, mówiłem ci wszystko. Znasz każdy aspekt życia tej małej, niewdzięcznej kurwy. Byłeś dla niej miły. Można powiedzieć, że zdobyłeś jej zaufanie. I tak trzymaj. — dodał, opierając się o maskę Audi.

— A Daniel? — spytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Haydar spojrzał na granatowe niebo, na którym świeciły pojedyncze gwiazdy.

— Pilnuj go, ale delikatnie. Rób wszystko delikatnie. Rzucaj im pod nogi kłody, ale rób to tak subtelnie, żeby gołąbeczki nie miały nawet cienia podejrzeń. — uśmiechnął się w stronę kolegi, który porozumiewawczo kiwnął głową.

— Znasz mnie, Haydar.

Baron narkotykowy zaśmiał się, przynając mu rację.

— Jesteś prawdziwym aniołem, Johann. Wszyscy o tym wiedzą.

Na jego słowa obaj zareagowali donośnym śmiechem, przyprawiając młodego Emre o ciarki.

Haydar pożegnał się ze skoczkiem, po czym wsiadł do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.

— G-gdzie teraz, sz-szefie? — chłopak za kierownicą zająkał się kilka razy, cały czas patrząc przed siebie.

Baronowi uśmiech nie schodził z twarzy.

— Jesteś uroczy kiedy się jąkasz. Ale zrób to jeszcze raz, a rozpierdolę ci tą śliczną buźkę o kierownicę. — odrzekł, klepiąc młodego po głowie. — Mamy jeszcze dwóch delikwentów do załatwienia. Więc lepiej się pośpiesz. Noc potrafi być zdradliwa. Czasami niemiłosiernie się dłuży. Innym razem ucieka zbyt szybko, a ty jesteś zdany sam na siebie.

***

chyba bardziej spodziewaliscie sie wygranej kazachstanu w drozynowce, niż mnie tutaj przed maturą. 🤷🏽‍♀️ rozdział dupny i krótki, ale musiałam się gdzieś odmóżdżyć (chociaż i tak juz to zrobiłam czytając komentarze na streamie poláška, niektóre cizie to są jebnięte konkretnie)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro