(16) ON CHYBA NIE ŻYJE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sobota, 03:48

Wiatr agresywnie uderzał okiennicami o ścianę budynku. Małe dzwoneczki zawieszone na altance przygrywały cicho melodię podobną do tych, które słyszy się w dziecięcych pozytywkach.

Nie spała. Wiedziała bardzo dobrze, że w każdej chwili może dostać wezwanie. W głębi duszy błagała wszystkie bóstwa, żeby dzisiejsza sobota okazała się być zupełnie inna.

— Nie śpisz?

Linn aż podskoczyła, odrywając wzrok od ciemnej ulicy za oknem.

— Przebudziłam się, bo zaschło mi w gardle. Nie przejmuj się. — mruknęła, wstając z łóżka.

Wziąwszy ze sobą szklankę wody, zamknęła się w łazience. Trzęsącą się ręką odszukała pojemnika z tabletkami w swojej kosmetyczce, po czym łyknęła dwie i popiła. Nie ufała zwykłej kranówce, mimo tego, że Norwedzy mają jedną z najczystszych wód kranowych pośród innych krajów.

— I co zrobisz, jeśli zadzwonią? Co, Solheim? Już dawno powinnaś rozwiązać to całe gówno. A ty w zamian pierdolisz się z facetem zamieszanym w to wszystko. — mruknęła sama do siebie, spoglądając w lustro.

— Kochanie, wszystko w porządku?

Aż coś ją ścisnęło w żołądku. Czuła się tak żałośnie, kiedy nazywał ją tymi wszystkimi zdrobniałymi przezwiskami. Ale nie mogła przecież tak szybko z tego wszystkiego zrezygnować. Nie, kiedy wpadła na trop. Trop na plecach Daniela.

Nie odpowiedziała nic. Po prostu wyszła z toalety, napotykając zmartwione spojrzenie blondyna. Posłała mu jeden ze swoich uśmiechów typu umieram, ale nie narzekam. Linn wyminęła go w korytarzu, po czym wróciła do sypialni. Trzy razy sprawdziła, czy telefon ma ustawioną wystarczająco dobrą głośność. Chwilę potem poczuła mokre pocałunki na ramionach.

— Idź spać. Dzisiaj nie zadzwonią. Takie mam przeczucie.

Chyba nie tylko przeczucie, pomyślała, po czym odpłynęła w krainę swoich najskrytszych marzeń.

Sobota, 08:21

Linnea weszła do swojego pokoju, który dzieliła z Jørgenem. Na korytarzu minęła kilka nieznajomych twarzy oraz Emmę, naczelną plotkarę KRIPOS. Boże, jaka ona była pojebana.

— Jak tam ci się układa z Danielem?

Jej pytanie nadal dzwoniło jej w uszach mimo, że usłyszała je jakieś 5 minut temu. Linn nie odpowiedziała nic, jednak w myślach karciła samą siebie za takie ryzykowne posunięcie.

— Puk puk, panno Solheim. Szef prosi panią na dywanik. — mężczyzna rzucił przez uchylone drzwi, nawet w pełni nie ukazując swojej twarzy, stąd Linn nie miała pojęcia kim był.

Po trzech minutach przemieszczania się między piętrami budynku KRIPOS, w końcu dotarła do gabinetu ojca-dyrektora.

— O, Linnea, siadaj! — odrzekł uradowany szef, wskazując jej na jedno miejsce po drugiej stronie biurka, gdyż drugie było zajęte.

No właśnie. Idąc tutaj myślała, że ucieszony kierownik zadzwonił po to, żeby omówić fakt, iż póki co nikt nie odnalazł żadnego trupa na skoczniach.

Teraz jednak widząc młodego, postawnego mężczyznę siedzącego na jednym z foteli, wiedziała doskonale co się święci. I ani trochę się jej to nie podobało.

Solheim posłusznie zajęła swoje miejsce, ignorując natarczywe spojrzenie ciemnego blondyna, który świdrował ją swoimi, turkusowymi wręcz, tęczówkami. A myślała, że nikt nie ma intensywniejszej barwy oczu niż Daniel.

— Panno Solheim, to jest detektyw Viktor Fors. Będzie pani nowym partnerem.

Kobieta przełknęła ślinę, po czym kiwnęła głową w stronę nowo poznanego mężczyzny. Fors wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby, które stały się jeszcze bardziej widoczne przez jego sporą brodę, będącą nieco ciemniejszą od włosów na jego głowie.

Był przystojny. Jak cholera.

Solheim jednak czuła narastającą w sobie złość.

— Dopiero co pochowaliśmy Jørgena, a pan, jako jednostka wybitna, znalazł już kogoś na jego miejsce. — warknęła, zaciskając prawą dłoń w pięść.

Szef posłał jej zakłopotane spojrzenie, majstrując coś przy swoim srebrnym długopisie.

— Solheim, taka jest kolej rzeczy. Poza tym, zważając na twój stan lepiej będzie, jak...

— Jak co? Jak ktoś będzie mi się wpierdalał w to, co już zdążyłam sobie poskładać? — powiedziała nieco uniesionym tonem, opadając ciężej na fotel.

— Zobaczysz, że to dla twojego dobra. Z resztą pan Viktor jest profesjonalistą. Dogadacie się. — odparł szef, niezręcznie się uśmiechając.

— Też jestem tego pewien. — dodał Fors, obdarowując Linn swoim iście hollywoodzkim uśmiechem.

Kierownik dogadywał się z detektywem jeszcze w sprawie szczegółów, więc Linnea postanowiła w międzyczasie sprawdzić telefon.

Na wyświetlaczu pojawił się komunikat o 13 nieodebranych połączeniach od Fannemela. Jakim, kurwa, cudem ona niczego nie słyszała? Przecież nie wyciszali telefonu. A najważniejsze - czego on od niej chciał?

Kobieta spojrzała na bok telefonu, gdzie mieścił się przełącznik trybów dźwiękowych komórki. Jej oczom ukazała się widoczna czerwona kreska.

Kurwa mać, tryb cichy.

W pośpiechu poderwała się z fotela, zwracając na siebie tym samym uwagę kierownika i Viktora.

Już miała wybierać numer do tego kurdupla, kiedy otrzymała połączenie przychodzące od Daniela.

— Czy ty wiesz może dlaczego Anders dzwonił...

— Linn, błagam cię, przyjedź tu szybko. On chyba nie żyje.

Solheim od razu pobladła, próbując cokolwiek z siebie wykrztusić. Rozłączyła się, spoglądając na plamę na wykładzinie.

— Mamy kolejnego, szefie. — rzuciła, obracając telefon w palcach.

Mężczyzna prawie zlał się z białą ścianą, która za nim stała.

— Chodź, Fors. Pokażesz jaki jesteś dobry. — dodała, wychodząc z gabinetu dyrektora.

***

cosiędzieje. same trupy. uprzedzam - Viktor będzie fajny, bo namiesza w wielu sprawach. 😏

do następnego. 👋🏽

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro