(5) WYRŻNĄ NAS WSZYSTKICH

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sobota, 6:03

Serce waliło jej jak oszalałe. Myślała, że się przesłyszała.

— Kenneth Gangnes. 27 lat. Wczoraj go przesłuchiwaliście, prawda?

Linnea stała z Jorgenem jak wryta. Tylko kiwnęli kilka razy głową, nie odrywając wzroku od skoczni. Mężczyzna przekręcił głowę w prawo i otworzył usta z zamiarem zadania pytania, jednak po chwili je zamknął, żeby minutę później znów je otworzyć.

— Jak to jest kurwa możliwe?

Ciało znajdywało się mniej-więcej po środku skoczni. Kręciło się wokół niego już kilku techników przywiązanych do lin. Mężczyzna miał szeroko rozstawione ręce i nogi. Wszystko wyglądałoby w miarę normalnie gdyby nie fakt, że skoczek został przebity na wylot. Swoimi nartami. Dzięki temu jego korpus idealnie trzymał się powierzchni i nie zjeżdżał w dół.

— Co za zwyrodnialec. Co za chuj... Jakim cudem... Jak? — mruczał pod nosem Jorgen, a Solheim nadal trzymała głowę zadartą ku górze, ciężko oddychając.

— Kto go znalazł?

Agentka w końcu przerwała milczenie, spoglądając na kierownika KRIPOS, który przeglądał dokumenty.

— Ten od głaskania śniegu. No wiesz, ten... Ten co robi, żeby gładko było. No to on. Ten stary tam, o, tam w kącie siedzi.

Linnea rzeczywiście ujrzała starego mężczyznę opatulonego kocem. W swoich zmarzniętych i wychudzonych dłoniach trzymał kubek z herbatą i mętnie się w niego wpatrywał. Kobieta dała znać koledze, że zostawia go samego z ojcem-dyrektorem, a ten tylko wydał z siebie cichy odgłos przerażenia i przełknął ślinę.

— Nazywam się agentka Solheim. To pan po nas zadzwonił?

Mężczyzna się nie odzywał. Nadal spoglądał w swój kubek, oddychając nieregularnie. Linn usiadła na ławce obok niego, również spoglądając na jego kubek, w którym, szczerze, chciała odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, przez które nie mogła spać.

— Dobrze się pan czuje?

Znowu nic. Pracownik skoczni zaczął się trząść. Solheim złapała go za ramię, a ten momentalnie odskoczył, wylewając całą herbatę na śnieg.

— Szatan. Pierdolony Lucyfer. Skurwysyn ma pomocników. On nas wszystkich pozarzyna.

Mężczyzna zemdlał. Linnea patrzyła na brązową plamę od herbaty. Wokół zebrał się tłum. Jeden z policjantów zadzwonił po pogotowie. Kobieta oderwała wzrok od śniegu dopiero kiedy Jorgen agresywnie zaczął nią potrząsać, trzymając ją za ramiona.

Sobota, 16:27

— Szkoda dziadziunia. Ponoć dorabiał tam sobie do emerytury.

Jedyny świadek umarł. Miał bardzo schorowane serce, które nie dało rady znieść tej całej sytuacji. Jorgen trajkotał jak baba na targu, a Linnea od rana nie potrafiła sklecić ani jednego, sensownego zdania.

Siedzieli od godziny w biurze i próbowali poskładać do kupy to wszystko, co do tej pory się wydarzyło. Wiedzieli bardzo dobrze, że obie sprawy są ze sobą połączone. Tylko dlaczego i po co ktoś miałby mordować całą drużynę norweskich skoczków narciarskich? Solheim i jej kolega mieli dodatkowe obciążenie moralne – to oni widzieli ofiarę jako jedni z ostatnich. Szef KRIPOS momentalnie zażądał kserokopii wczorajszych zeznań Gangnesa, które, szczerze mówiąc – gówno wniosły. Solheim było źle, że zobaczyła na tej skoczni akurat niego. Tego radosnego, pozytywnie nastawionego Kennetha, który wczoraj rozkoszował się ciastkami babci Tandego, a dzisiaj leżał w czarnym worku z ogromną dziurą w klatce piersiowej i mętnym wzrokiem skierowanym w nicość.

— Ty, młoda, a co ten świadek ci powiedział? Widziałem, że coś tam gadaliście.

Linnea niechętnie podniosła wzrok na kolegę i przełknęła resztki śliny przez swoje wyschnięte gardło.

— Że nas wszystkich wyrżną. Jak świnie.

Niedziela, 23:01

— Rozmawiałeś o tym z psychologiem kadrowym?

— Niby tak, ale nic mi to nie daje. Stara pokraka chyba całe studia przespała i teraz siedzi, i nie robi nic, tylko rysuje kwiatuszki w notesiku, a ja pierdolę o swoich problemach. I zgadnij co? Wiesz co mówi? „Prześpij się z tym problemem." Byłoby świetnie, po prostu bajecznie. Gdybym tylko potrafił zasnąć.

Daniel i Linnea stali na jej balkonie, a kopcili fajki gorzej niż stare lokomotywy. Przed nimi malował się cudowny widok oświetlonego Oslo, który zachwyciłby każdego. Linnea czuła jak ostry, zimowy wiatr podwiewa jej gruby sweter i próbuje ściągnąć jej czarną czapkę, która śmiesznie leżała na czubku głowy.

— Nie wiem co tak na mnie działa. Ludzie, otoczenie, mój dom? Nie wiem. Kurwa, nie wiem. — mruknął skoczek, po czym zgasił peta o barierkę balkonu.

— Przecież w hotelach też nie mogłeś spać.

Tande nic nie odpowiedział. Rozprostował jedynie swoje ręce, po czym ułożył je na barierkach tak, jakby miał zaraz zrobić damskie pompki. Ugiął ręce w łokciu parę razy, po czym odepchnął się i stanął bliżej kobiety.

— Wiem, że masz tabletki. Widziałem je na stoliku obok łóżka. Proszę cię... Błagam... Ja chcę tylko kilku godzin snu. Ja już pierdolca dostaję. Nie rozumiem co się dzieje w moim życiu. Dlaczego moi najlepsi kumple giną... Ja, ja nie rozumiem... Błagam cię, Linn. Pomóż mi.

Sapał jak mały piesek. A brzmiał jak narkoman na głodzie. Solheim nawet nie podniosła na niego wzroku. W spokoju zgasiła swojego papierosa, po czym go wyrzuciła i weszła do mieszkania.

— Jesteś bezczelny.

Tande stanął jak wryty. Nie spodziewał się takiej reakcji. Widząc kobietę wchodzącą do środka od razu pomyślał, że ma szansę na normalny sen tej nocy.

— Przychodzisz tylko po to, żeby dostać ode mnie tabletki na receptę? Żałosne. Wiesz dobrze, że mogłabym to zaraz zgłosić do przełożonego i mianować cię głównym podejrzanym w sprawie ze względu na twoje problemy mentalne?

Skoczek dalej się nie odzywał. Agentka krzątała się po pokoju, starając się uporządkować stos papierów porozrzucanych po białym, sterylnym pomieszczeniu. Mimo wszystko było jej wstyd, że przyjęła chłopaka w gościach, gdzie czekał na niego taki syf.

— A czy osoba na takim stanowisku, jak twoje, powinna brać tak silne leki?

Solheim znieruchomiała. Po kilku sekundach odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem podeszła do Daniela. Musiała wyglądać komicznie. Taki kurdupel przy wieżowcu mającym  ponad 180 centymetrów wzrostu.

— Czy ty mnie szantażujesz? Wypierdalaj. – odpowiedziała stanowczo, wskazując swoją drobną dłonią w kierunku drzwi. Tande ani drgnął. Wiercił w niej dziurę swoimi niebieskimi oczami.

— Ja cię proszę. Błagam... Błagam cię o pomoc, jak swój swojego. Linn, proszę, tylko jedna tabletka... — skomlał i szeptał, robił maślane oczka, nawet zaczął strzelać kostkami palców, jak miał w zwyczaju w stresujących sytuacjach.

Po dwóch minutach kobieta stała przed nim z małą, okrągłą tabletką w dłoni.

— Jeden warunek – zostajesz dzisiaj u mnie. Nie pozwolę ci chodzić na wpół przytomnym przez Oslo. Jeszcze coś rozpierdolisz. Albo, co bardziej prawdopodobne, sam sobie coś zrobisz.

Mężczyzna momentalnie przytaknął, po czym dostał to, czego tak bardzo pragnął. Wsadził ją do ust i szybko pobiegł do kuchni, aby popić ją wodą z kranu. W tym samym czasie Linn rzuciła mu niedbale poduszkę i koc na sofę, która stała naprzeciw jej łóżka.

Ściągnął spodnie i czarną bluzę, próbując zmieścić się na jego dzisiejszym łóżku. Niestety się nie udało. Jego szczupłe nogi wystawały poza ramę sofy o jakieś 30cm. Obrócił się w kierunku agentki, która kończyła robić porządek w papierach. Światło z małej lampy idealnie oświetlało jej twarz i pozwoliło mu dojrzeć kształt jej piersi, które, chcąc-nie chcąc, były uwydatnione przez bawełnianą koszulkę. Czuł, jak przez jego ciało przepływa fala ciepła.

— A ten lek jest legalny? — zapytał drwiąco czując, jak kręci mu się w głowie.

— W Norwegii? Ani trochę.

Tande czuł jak jego powieki robią się coraz cięższe. Czuł jak odpływa. I tak bardzo tego pragnął od dłuższego czasu. Nie chciał się martwić o nic. Chciał po prostu zasnąć i zapomnieć o tym co wydarzyło się tydzień temu i wczoraj. Nawet na kilka godzin.

Ostatnie co zobaczył przed zaśnięciem to piękne, krągłe pośladki Solheim w koronkowych majtkach. Kobieta odwróciła się by zgasić światło, po czym sama wkopała się pod kołdrę i ciężko westchnęła.

— Wiesz Tande... Mają nas ponoć wszystkich zarżnąć. Ale czy ja wiem, czy byłoby to takie efektowne, jak te wszystkie morderstwa na skoczniach... To byłoby nudne.

Nie miał siły odpowiadać. A chciał. Bo wiedział. I to go martwiło.


Co to będzie, powiedzcie mi, co to będzie? Bo ja już nie wiem. XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro