Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy wróciłam do swojej sypialni, od razu padłam na łóżko. Do oczu napłynęły mi łzy. Otuliłam się kocem i zaczęłam łkać.

Lepiej byłoby, gdybym zginęła w tamtym przeklętym lesie.

Nikt nawet nie drgnął, kiedy Krwawy Książę wyrzucił Rewiusza przez okno. Nikt nie zareagował. Nikt nie skomentował wybitego szkła czy fali chłodu wypełniającej pomieszczenie.

Mogłam jedynie wyobrażać sobie, jak ciało chłopaka obijało się o ostre skały. Liczyłam, że umarł szybko.

Po tym, jak gdyby nigdy nic, przedstawiono nam podstawowe zasady oraz plan na najbliższe dni. Nasi opiekuni mieli rozpocząć treningi już następnego poranka, a ja czułam, że zaraz całkowicie się załamię.

Wszystko uderzyło mnie na raz.

Jelena zginęła, a ja nie potrafiłam jej pomóc. Trafiłam do zamku psychopaty, któremu nikt się nie sprzeciwi ze względu na status bohatera wojennego. Już nigdy nie zobaczę rodziców, ani siostry czy brata.

Krwawy Książę jednym posiłkiem odebrał mi nadzieję na ucieczkę.

Z goryczą pomyślałam, że moja babcia musiała być szczęśliwa, wierząc, że na zawsze przestałam plamić wizerunek idealnej rodziny.

Uderzyłam pięścią o łóżko i z trudem zdusiłam krzyk. Nie powstrzymałam jednak słonych łez spływających po moim policzku.

Byłam bezsilna.

Własny szloch oraz dudnienie deszczu, niczym posępna kołysanka, utuliły mnie do snu.

𖤓

Pierwsze promienie świtu padły na moją twarz.

Przetarłam oczy i podeszłam do okna. Tym razem krajobraz zdawał się bardziej przyjazny — blade, czyste niebo nie wskazywało na ulewę, która trwała większość nocy. W oddali dostrzegłam pojedyncze szczyty, lecz większość krajobrazu została przykryta przez mgłę.

Ziewnęłam, a następnie wzięłam z szafy ręcznik i za duże ubrania na zmianę.

Wypłakałam wszystkie łzy. Teraz musiałam przetrwać.

Z zaciśniętą szczęką wyszłam na korytarz, a tam wpadłam na Mirona, który również zdawał się kierować w stronę łazienek.

— Dzień dobry — powiedziałam, choć mój ton nie zawierał ani grama porannej radości.

Skoro na razie tutaj utknęłam, musiałam postarać się poznać resztę nowych rekrutów. Chociaż nie byłam pewna, czy chciałam się z nimi zaprzyjaźniać.

Jak pokazał przykład Rewiusza, nawet życia członków rodziny królewskiej nie są tu szanowane.

— Chyba oboje wiemy, że nie dobry — mruknął. — Najpierw nam mówią, że zginiemy w Głuszy Śmierci, no ale nie, jednak się okazuje, że przeżyjemy. Tylko po to, by złączyć się z jakimś irytującym demonem i trafić do domu gościa, który w każdej chwili może wypchnąć nas przez okno. Co w tym jest dobrego?

Choć niemal wyjął moje myśli z głowy, nie chciałam wpakować się w kłopoty.

— Może lepiej o tym nie rozmawiać, nie wiemy, czy... — szepnęłam, ale on pokręcił głową.

— Nie obchodzi mnie to. Skończyłbym z tym wszystkim, ale jestem ciekawy, jaką moc dostanę.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Patrzyłam jedynie na niego z szeroko otwartymi oczami.

Miron oddalił się, kręcąc głową. W tym samym czasie minął mnie opalony chłopak o ciemnych włosach.

Chyba nazywał się Oktawiusz.

— Nie przejmuj się nim. — Skrzyżował ręce na piersi i odprowadził Mirona wzrokiem. — Narzekał wczoraj przez całą wspinaczkę. A to buty go obcierały, bułka była za sucha, wiatr za silnie wiał mu w twarz. Aneas nawet go nazwał Panem Marudą.

— Ale powiedział, że skończyłby z tym wszystkim.

Nie chciałam ignorować jego słów.

— Będziemy się martwić, kiedy odkryje, jaki talent dostanie. — Wzruszył ramionami. — Sam jestem ciekawy, podobno nigdy nie widzieli takich tęczówek. Nie ma ich też w ich oficjalnym spisie.

— A jaką umiejętność ty otrzymasz? — Spojrzałam w jego złote oczy.

— Muzyki — poinformował mnie z zadowoleniem. — Lata grania na gitarze do czegoś się przydadzą. W ogóle ostrzegam, woda jest lodowata.

— Wcale mnie to nie dziwi — westchnęłam.

Wszystko w tym pieprzonym zamku było zimne.

𖤓

Lysander czekał na dziedzińcu z uniesionymi brwiami.

— Spóźniłaś się — stwierdził.

— Musiałam się wykąpać. — Ułożyłam dłonie na biodrach. — Poza tym nie ustaliliście konkretnej godziny.

— Hmm... następnym razem staw się równo o wschodzie.

— Przecież nawet teraz nikogo innego tu jeszcze nie ma... — jęknęłam.

— Ale jestem twoim opiekunem, więc to ja ustalam zasady. — Uśmiechnął się nikczemnie.

Zamknęłam oczy i pokręciłam głową. Nie chciałam się domyślać, co planował.

— No dobrze. Wiem, że potrafisz mocno spoliczkować, ale posługiwałaś się kiedyś bronią?

Pokręciłam głową, a moje policzki się zaczerwieniły. Zapomniałam, że uderzyłam go wtedy w puszczy.

— Zaczniemy od noży, gdy je już opanujesz, przejdziemy do mieczy. Jeśli to nie przypadną ci do gustu, wypróbujemy łuki.

— Potrafię używać noży — zaprotestowałam. — Pomagałam mamie w kuchni...

Posłał mi zrezygnowane spojrzenie.

— Rekrutko, nie obchodzą mnie twoje techniki obierania ziemniaków.

— Ta rekrutka ma imię.

— Jeśli więc rekrutka sobie na to zasłuży, może pewnego dnia go użyję. Zresztą, poza granicami tego zamku i tak zawsze posługujemy się pseudonimami, by utrudnić innym identyfikację. Trzeba będzie ci coś wybrać. Słyszałem już, że twój kolega dostał przydomek Marudy, więc to niestety odpada.

Poklepał mnie po ramieniu, a następnie zaprowadził do zbrojowni.

— Jaki ty masz przydomek? — zapytałam, kiedy podał mi dwa sztylety.

— Dowiesz się w swoim czasie. Zaczniemy od rozgrzewki i podstawowych cięć, potem pobawimy się nożami do rzucania.

— Będzie w to wliczone śniadanie?

Żałowałam, że nie przekąsiłam niczego podczas drogi na dziedziniec. Niestety wciąż nie wiedziałam, gdzie znaleźć jedzenie. A na myśl o powrocie do głównej jadalni, przechodziły mnie dreszcze.

— No dobrze, po treningu z bronią pokażę ci, gdzie jest spiżarnia — westchnął. — Ale nie objadaj się za bardzo, bo potem sobie polatamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro