Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dowiedziałam się, że ciemnoskóry chłopak, który mnie obudził oraz dał jedzenie, nazywał się Aneas. Razem z Deą oraz Lysandrem mieli zaprowadzić naszą siódemkę na szczyt, gdzie czekał na nas Krwawy Książę.

Gdy tylko padł ten tytuł, poczułam, jak gula urosła mi w gardle. Każdy mieszkaniec Krusji doskonale go znał. Był bohaterem wojennym. To dzięki jego Wielkiemu Paktowi z Dziećmi Głuszy uzyskaliśmy niepodległość od Maorii.

Jednakże specyficzny przydomek nie wziął się znikąd. Słynął z brutalności przeciwko wrogom na polu bitwy. Zgodził się na warunek corocznego ofiarowania stu dusz wybranych przez Kosiarza podczas wyżynek. Wyszkolił skuteczny i zabójczy Czarny Oddział, który walczył u boku demonów...

— A jego oczy świeciły szkarłatem — wyszeptałam sama do siebie zdanie, które czytałam w książkach historycznych.

Wszystko w mojej głowie ułożyło się w całość.

Popatrzyłam na twarze pozostałych wybrańców, lecz większość z nich wydawała się nie zwrócić uwagi na komentarz Lysandra.

Poza jednym.

Ciemnowłosy chłopak o kilkudniowym zaroście i czerwonych oczach wpatrywał się z determinacją w górę. Wyglądał znajomo, lecz nie dlatego, że kiedyś go spotkałam. Jego podobizna widniała na wielu obrazach.

Mogłam przysiąc, że przede mną stał najmłodszy syn króla Mieszka, co czyniłoby go bratankiem Krwawego Księcia. Nie wypadało jednak podejść i zapytać.

Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.

— Dobra rekruci, podążajcie za mną! — Dea klasnęła w dłonie. — Aneas i Lysander, wy zabezpieczajcie tyły.

Posłuchaliśmy jej, a sparowane z nami stwory ustawiły się na samym końcu. Wyglądały na całkowicie obojętne, choć miałam wrażenie, że jedna z głów Adira wyrażała zirytowanie.

— Jak pewnie się domyślacie, wybieranie stu dziewiętnastolatków podczas wyżynek nie ma na celu jedynie złożenia ich w ofierze demonom. — Dea musiała niemal krzyczeć, by każdy ją usłyszał. — Tacy jak my posiadają specjalną cząstkę, która umożliwia nam połączenie się z Dziećmi Głuszy. Dzięki temu jesteśmy w stanie wykorzystywać ich magię i pomóc w obronie naszego kraju. Od dzisiaj będziecie zasilać szeregi Czarnego Oddziału!

— A czy możemy grzecznie zrezygnować? — zapytał brunet o oczach w kolorze piasku.

— Nie — odpowiedział mu Aneas, kręcąc głową. — Nie możecie również kontaktować się z waszymi rodzinami czy przekazać komukolwiek, że żyjecie. Nie pytajcie o podobne rzeczy przy Krwawym Księciu, on... — Zacisnął zęby. — Nie toleruje niesubordynacji.

— Lekko mówiąc — prychnął Lysander.

Ruszyliśmy szeroką ścieżką. Chciałam porozmawiać z Adirem, lecz on uparcie trzymał się z tyłu razem z resztą stworów. Wyglądały jak ciekawa zgraja, każdy inny, w różnych stopniach przypominający ludzi i zwierzęta.

Jeśli chodziło o pozostałych wybranych, trzymali się od siebie z daleka, na twarzy części malowała się nieufność. Zauważyłam również, że oczy każdego mieniły się zupełnie innymi kolorami. Liczyłam, że dzięki temu prościej będzie ich zapamiętać.

Jeden z chłopaków napotkał mój wzrok i posłał mi uśmiech. Po chwili zrównał ze mną krok.

— Mam na imię Tein. — Wyciągnął rękę.

— Nemiria. Który z nich jest twój? — Skinęłam w stronę Dzieci Głuszy.

— Bies. Ten rogaty z ostrymi zębami.

— Och, wygląda... — Wcześniej się go przestraszyłam. — Niekonwencjonalnie?

— Jest przerażający. Prawie się zsikałem, jak na mnie wyskoczył — stwierdził.

Wcale mu się nie dziwiłam.

— Ja trafiłam na żmija. Tego trzygłowego, wygląda jak połączenie smoka i węży. — Wskazałam na Adira, a on spiorunował mnie wzrokiem, gdy tylko zauważył mój palec. — Jeszcze się docieramy.

— Nie wy jedni. — Tein popatrzył niepewnie na biesa. — Dziwne to wszystko, prawda? W jednej chwili myślisz, że twoje życie jest skończone, potem przeżywasz koszmar, a gdy myślisz, że wreszcie umrzesz...

— Lądujesz z demonem, który mówi ci, że jesteście złączeni, ale postanawia nie odpowiedzieć na żadne z pytań — dokończyłam z uśmiechem.

Dobrze było porozmawiać z kimś, kto przeszedł przez to samo.

— Otóż to. Też cię tak strasznie wszystko bolało? Ja wciąż czasami czuję, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować.

Przytaknęłam.

Przegadaliśmy następną godzinę. Dowiedziałam się, że pochodził z górskiej wioski na zachodzie, miał dwóch starszych braci i, podobnie jak ja, od zawsze marzył o nauce w Akademii. Niestety nie dostał się pomimo dwóch prób. Zrzucił to na problemy z koncentracją.

Poczułam się w jego towarzystwie na tyle komfortowo, że sama opowiedziałam mu o moich rodzicach, jak to przez większość życia mieszkaliśmy w mieście z powodu zawodu ojca, ale rok temu przeprowadziliśmy się na wieś, bliżej rodziny matki. Wspomniałam o moim starszym bracie, którego podziwiałam ponad wszystko, oraz ukochanej siostrze. Nawet przytoczyłam babkę, choć ona nienawidziła mnie całym sercem.

Nie chciałam jednak wytłumaczyć dlaczego. Dowiedziałam się niedawno, a rany były wciąż zbyt świeże.

Gdy ścieżka się zwęziła, a nachylenie zwiększyło, musieliśmy przestać rozmawiać, gdyż z coraz większym trudem łapałam oddech. Zamiast tego rozejrzałam się wokół.

Widok zaparł mi dech w piersiach.

Góra i wzgórza porośnięte zielenią rozciągały się we wszystkie strony, a na niebie nie znalazłam żadnych chmur, poza tymi kłębiącymi się wokół szczytu, który mieliśmy zdobyć.

Z każdą godziną wspinaczka stawała coraz bardziej wymagająca i, pomimo kilku przerw, Dea ciągle nas ponaglała. Aneas otworzył swój plecak, rozdał każdemu po bułce oraz bukłaku wody, a następnie kazał odpowiednio dawkować je na cały dzień.

— W zamku powinna czekać uczta — stwierdził, lecz jego zachęta nikomu nie polepszyła humoru.

Od szczytu dzieliło nas jeszcze osiem godzin. A im wyżej, tym trudniejsza stawała się droga.

W pewnym momencie poczułam uścisk na ramieniu.

Odwróciłam się ze zdziwieniem i ujrzałam turkusowe oczy Lysandra.

— Możemy porozmawiać na osobności? — szepnął.

— Tutaj raczej nie ma na to miejsca — mruknęłam.

Byłam na niego zła za sposób, w jaki zachowywał się przy stawie. Jak zupełnie bez emocji podszedł do śmierci mojej przyjaciółki.

Jego chwyt się umocnił, zmuszając mnie, bym się zatrzymała. Tein już od jakiegoś czasu szedł na przodzie razem z ciemnoskórą dziewczyną oraz dwoma chłopakami. Reszta znajdowała się kilka metrów z tyłu, więc rzeczywiście nikt nie mógł nas podsłuchać.

— A więc to nasze spotkanie w lesie... doceniłbym, gdybyś nikomu o tym nie wspominała.

Spojrzałam na niego spod rzęs. Liczyłam, że przynajmniej powie, że cieszył się, że widział mnie całą i zdrową. Choć rzeczywiście, niby czemu miałby się przejmować przypadkową dziewczyną, z którą droczył się w sercu puszczy?

— Dlaczego? — Skrzyżowałam ramiona.

— Nie chciałbym, by Krwawy Książę myślał, że interweniowałem w proces...

— Ale to przecież wtedy nie będzie ciekawe! — jęknęłam teatralnie i przyspieszyłam.

Próbowałam utrzymać szybsze tempo, by zniechęcić go do próby dogonienia mnie, lecz już po kilku minutach moje czoło i plecy oblał pot, a oddech przyśpieszył.

Musiałam popracować nad kondycją.

— Uwierz mi, lepiej go nie irytować. Jeśli coś mu nie będzie pasować, ucierpisz tak samo jak ja.

Pokręciłam głową. Nie zależało mi na niczyjej aprobacie. I tak przy pierwszej dogodnej okazji planowałam uciec. Nie mogli nas przecież trzymać cały czas na szczycie góry, oddział podlegający Krwawemu Księciu strzegł granic, a czasem nawet był wykorzystywany w operacjach wewnątrz Krusji.

Kiedyś będzie musiała nadarzyć się dogodna okazja. Pozostało mi jedynie zrozumieć, jak dokładnie działało połączenie z Adirem. Czy potrafił wyczuwać moją lokację?

Zorientowałam się jednak, że jeśli miałam stworzyć sobie szansę na ucieczkę, lepiej było nie wzbudzać niczyich podejrzeń.

— Zgoda — wysapałam. — Ale będziesz mi winien przysługę.

— Przysługę? Przecież zrobisz ją nam obu, jeśli będziesz trzymać buzię na kłódkę...

— W takim razie się zastanowię. — Wzruszyłam ramionami. — Może powinnam zapytać Anaesa o radę? Wygląda dość przyjaźnie.

Lysander pokręcił głową.

— Dobra. Tylko nie możesz prosić o nic dużego.

Wywróciłam oczami, lecz ostatecznie skinęłam.

Ta rozmowa kosztowała mnie dużo energii, a za chwilę mieliśmy zacząć najtrudniejszą część wędrówki.

Weszliśmy we mgłę.

𖤓

Podążając za radami Dei, trzymaliśmy się jak najdalej od krawędzi, niemal przylegając do skalnej ściany. Nie widziałam zarysu dłoni, gdy prostowałam rękę, a tym bardziej podłoża. Musiałam ostrożnie stawiać każdy krok, gdyż jeden błąd wiązał się z ryzykiem upadku. W najlepszym wypadku na ścieżkę, w najgorszym w dół zbocza.

Wolniejsze tempo pozwoliło odpocząć zmęczonym mięśniom, lecz z każdą minutą czułam, jak wyczerpanie przejmowało kontrolę nad resztą ciała, wliczając umysł. Chociaż straciłam przytomność po pierwszym spotkaniu z Adirem oraz zdrzemnęłam się przez chwilę po naszym locie, miałam wrażenie, że ogarniała mnie senność.

Powieki stawały się coraz cięższe, a skupienie niemal niemożliwe do utrzymania. Nawet w obliczu niebezpieczeństwa.

Co jakiś czas z ust pozostałych słyszałam pojedyncze sapnięcia czy przekleństwa. Chłopak o piaskowych tęczówkach poślizgnął się, jednak Aneas zdążył go przytrzymać. Jak dotąd nikt nie spadł.

W pewnym momencie widoczność się poprawiła, ale musieliśmy zacząć używać rąk, by dostać się wyżej. Gdy wdrapaliśmy się na wąską półkę skalną, natychmiast przywarłam do czarnego zbocza góry.

Zastanawiałam się, jak w takich warunkach radziły sobie Dzieci Głuszy, zwłaszcza tak wielkie jak Adir. Choć posiadał skrzydła, zgadywałam, że nawet one nie ułatwiłyby mu lotu na takiej wysokości.

Ostrożnie stawiałam krok za krokiem i usilnie starałam się nie patrzeć w dół. Podejrzewałam, że zobaczyłabym tylko biel oraz szarość chmur, lecz wolałam nie ryzykować zawrotów głowy. Już i tak miałam mroczki przed oczami.

Nagle pod stopą osunął mi się kamień, a ja straciłam równowagę. Poczułam, jak ciężar mojego ciała przechyla się w stronę przepaści.

Czas zwolnił.

Żołądek podskoczył mi do gardła. Próbowałam chwycić się skalnej ściany, do której wcześniej przylegałam, lecz moje palce jedynie prześlizgnęły się po śliskiej powierzchni. Otworzyłam usta, by krzyknąć, ale mój głos odmówił posłuszeństwa.

Czy po tym wszystkim tak miałam zginąć?

Zanim zdążyłam w pełni zdać sobie z tego sprawę, silna ręka przytrzymała mnie z przodu i delikatnie popchnęła w tył, tak że uderzyłam plecami o skałę.

Lysander.

Jego turkusowe tęczówki zaświeciły przez mgłę.

Odetchnęłam, wciąż oszołomiona. Szaleńczy rytm pędzącego serca bębnił w moich uszach. Nie potrafiłam się ruszyć.

— Spełniłem swoją przysługę, nie sądzisz? — sapnął.

— Skąd się tu wziąłeś? — Wydawało mi się, że znajdował się przynajmniej kilka metrów za mną.

Jakim cudem zdążył dotrzeć do mnie na czas, samemu nie tracąc równowagi?

— Wystarczy „dziękuję". A teraz idź dalej, bo zaraz zatrzymamy cały ruch. Już jesteśmy prawie na miejscu.

Nie kłamał. Po niecałych godzinie wreszcie mgła całkowicie zniknęła, a naszym oczom ukazały się wysokie, czarne jak noc mury.

Dea obróciła się do nas z uśmiechem.

— Witajcie w Onyksowym Zamku — zawołała.

Kilka minut później wreszcie przeszliśmy przez ogromną bramę i trafiliśmy na dziedziniec. Tam czekało na nas kilka osób, a rudowłosa dziewczyna o różowych oczach z ekscytacją podbiegła do Dei i ją przytuliła.

— Już zaczynaliśmy się martwić — zawołała słodkim głosem.

Mój wzrok wędrował pomiędzy pozostałymi zebranymi i z przerażeniem zatrzymał się na jednej z sylwetek, która rzuciła mi zaintrygowane spojrzenie.

Pomimo szarego kaptura założonego na głowę, od razu dostrzegłam trupiobladą cerę, białe oczy oraz twarz, pozornie młodą, bez zmarszczek, lecz nienaturalnie napiętą na kościach i z zapadniętymi oczodołami.

To on tamtej nocy wskazał moją siostrę, podobnie jak wszystkich innych wybranych.

Kosiarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro