Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie sądziłam, że trening aż tak mnie wykończy. Lysander kazał mi biegać przez dwadzieścia minut wokół dziedzińca w ramach rozgrzewki, a potem wykonać kilka ćwiczeń siłowych. Moje mięśnie bolały już, gdy chłopak pokazywał mi, jak skutecznie wykonywać pchnięcia. Po rzutach nożami zmęczone ręce bezwładnie zwisały po bokach.

Ledwo włóczyłam nogami, gdy prowadził mnie do spiżarni. Nawet po pieczywie i serze chciałam jedynie wrócić do łóżka.

Oczywiście mój opiekun mi nie pozwolił. Zamiast tego zabrał na tyły zamku, a stamtąd w podziemia.

— Idziemy do jaskiń — oznajmił. — Tam dosiądziemy nasze demony i wylecimy. Twój żmij wciąż przyzwyczaja się do wysokości, więc tylko okrążymy górę, żebyś nauczyła się siedzieć na jego grzbiecie.

W wąskich korytarzach panowała wilgoć i ciemność. Bardzo żałowałam, że nie wzięliśmy ze sobą żadnej pochodni, gdyż mój wzrok nie przystosował się do mroku.

— Twój demon również potrafi latać?

Poprzedniego dnia oprócz Adira, jedynymi Dziećmi Głuszy ze skrzydłami były dwa ogromne ptaki. Jeden z nich musiał być połączony z Lysandrem.

— Jestem sparowany z niebieskim rarogiem. Władczynią Ognia — odrzekł.

Zmarszczyłam brwi. Pióra pomarańczowego rzeczywiście przypominały płomienie, lecz błękit zupełnie nie pasował do tego tytułu.

— Skoro jest Władczynią Ognia, dlaczego jest niebieska?

— Bo niebieskie płomienie są najgorętsze.

Zatrzymał się, a ja na niego wpadłam. Popatrzył z ciekawością w moją stronę i turkus zaświecił w ciemnościach.

— Wiesz, co również jest gorące?

Przeszedł mnie dreszcz.

— Nie. — Żadna inna odpowiedź nie przyszła mi do głowy.

— Energia błyskawic. — Mrugnął. — Żmije potrafią ją przywołać.

Kontynuował wędrówkę przez zawiłe, kamienne korytarze, aż doszliśmy do większego, oświetlonego pomieszczenia.

Tam dostrzegłam leżące stwory. Biesa, dwa rarogi oraz Adira.

Żmij spojrzał na mnie i niechętnie pokiwał głowami. Z takim nastawieniem, lepiej dogadałby się z Mironem.

— Deirdre! Czas na przejażdżkę — zawołał Lysander, a błękitny ptak, skierował na niego czujny wzrok.

Zaskrzeczał i podszedł do chłopaka, zerkając na nas nieufnie.

— Wiem, że chciałabyś częściej wychodzić, ale jeszcze rok musimy się przemęczyć. Potem będziemy na granicach.

Nie potrafiłam rozróżnić jej słów, choć on zdawał się świetnie rozumieć jej krakanie. Założyłam, że demony komunikowały się tylko z wybranymi ludźmi.

— Adirze... — Spojrzałam na żmija, a on westchnął.

— Już idę. Słyszałem, że dzisiaj latamy.

— Na to wygląda.

Wcale nie byłam podekscytowana wizją szybowania na takich wysokościach. Zbyt przerażał mnie upadek.

— Lepiej wejdź teraz, by dobrze się usadowić podczas drogi do okna. W powietrzu może już nie być tak łatwo — mruknął.

Nachylił się, by ułatwić mi wdrapanie się po jego łuskach. Potrzebowałam kilku podejść, lecz ostatecznie, po lekkim rozbiegu z zaciśniętymi zębami, wskoczyłam na jego grzbiet.

Usiadłam pomiędzy kolcami wystającymi z kręgosłupa i chwyciłam jeden z nich. Adir zaczął iść korytarzem, a ja z trudem utrzymywałam się na jego plecach. Przy każdym ruchu jego kończyn chwiałam się na boki.

— Użyj ud — doradził Lysander. On wciąż szedł obok swojego raroga.

Pokręciłam głową. Mięśnie nóg były zbyt zmęczone, by zrobić z nich dobry użytek.

Dotarliśmy wreszcie do otwarcia w skale — wystarczająco dużego, by pozwolić obu stworom rozłożyć skrzydła.

Czułam bębnienie w uszach.

Lysander zwinnie wszedł na grzbiet Deirdre

— Ostatnia rada? — zapytałam, oddychając z trudem.

Wzruszył ramionami.

— Nie spadnij. — Raróg wzbił się w powietrze.

Jak oryginalnie.

— Trzymaj się mocno — zawołał Adir.

Nie wystrzelił jak Deirdre. Powoli uniósł się nad ziemię i wślizgnął w gęstą ścianę mgły.

Pulsujący strach zagłuszał wszelkie dźwięki. Wstrzymałam oddech i przytuliłam się całym ciałem do wielkiego kolca, a uda przycisnęłam do czarnych łusek, jakby mogło mnie to ochronić przed przepaścią.

Wylecieliśmy z zasłony mgły. Ciepłe promienie słońca musnęły moje plecy.

Drżałam z napięcia, wciąż odmawiając wyjrzenia poza czarne łuski żmija. Po wczorajszym incydencie podczas wspinaczki mój lęk przed wysokościami wzrósł o wiele bardziej, niż chciałabym przyznać. Dodatkowo, nie lecieliśmy już spokojnie nad lasem jak poprzednim razem, a setki metrów wyżej, otoczeni gigantycznymi szczytami.

— Lepiej się do tego przyzwyczajaj. — Środkowa głowa Adira odwróciła się w moim kierunku, a jego głos wydał dziwnie odległy. — Każdy następny lot będzie dłuższy.

Z trudem przełknęłam ślinę i skinęłam.

Powolnym ruchem odchyliłam głowę. Wiatr uderzył mnie w twarz, zmuszając do zamknięcia oczu, ale zdeterminowana otworzyłam je z powrotem.

Widok zapierał dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak oszałamiającego. Słońce rozbłyskiwało na niebie niczym ognisty klejnot, łańcuchy górskie rozpościerały się w nieskończoność, a mgła pokrywała Onyksową Górę jak ciepły koc.

Mnie samej przydałaby się jakaś okrycie, gdyż moje ciało przeszedł dreszcz zimna.

Zerknęłam na Lysandra. Choć widziałam jedynie jego niewyraźną sylwetkę siedzącą na ogromnym niebieskim ptaku, zdawał się czuć w swoim żywiole. Wykonywali przeróżne akrobacje, na widok których moje serce podskakiwało.

Sama nie zgodziłabym się na nic podobnego, lecz z każdą minutą mój strach stopniowo ustępował miejsca innemu uczuciu — mieszanki niepewności i ekscytacji.

Urosły we mnie do takiego stopnia, że niemal poczułam zawód, gdy zaczęliśmy z powrotem kierować się do okna jaskini.

Gdy zeskoczyłam z grzbietu Aidra, adrenalina wyparowała. Zachwiałam się na nogach i oparłam o kamienną ścianę, by złapać równowagę.

— I jak się podobało? — zapytał Lysander z szerokim uśmiechem.

— Kiedy następny raz?

𖤓

Mój opiekun zmusił mnie do kilku innych ćwiczeń, zanim zaprowadził do stołówki, w której jadali niemal wszyscy oprócz Krwawego Księcia, generały Czarnego Oddziału oraz Kosiarza.

Nałożyłam sobie gulaszu, a następnie usiadłam obok Teina i Zanei. Oboje wyglądali na wycieńczonych, bezwiednie wpatrując się we własne miski.

— Ciężki dzień? — zapytałam.

— Mam wrażenie, że nogi mi zaraz odpadną — jęknął Tein.

— Przynajmniej Oktawiusz ciągle nie narzekał — mruknęła Zanea, kręcąc głową. — Nie wiem, jak wytrzymam z Mironem przez cały rok.

Zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby Lysander trenował dodatkową osobę. Być może czułabym się raźniej? Część mnie wolała jednak pozostać przy byciu jego jedyną podopieczną.

Oczywiście tylko dlatego, że mógł lepiej dostosować swoje nauki.

— Wiecie, co ma się dziać po tym tygodniu? Czy przez resztę roku będziemy mieli tylko zajęcia z opiekunami?

— Pytałam o to Aneasa i powiedział, że nie. Teraz oceniają nasze silne i słabe strony, a potem spróbują przygotować indywidualne zajęcia. Mamy również zacząć sparingi między sobą, by nauczyć się walki wręcz. Otrzymamy listy książek z biblioteki do przeczytania, by lepiej poznać historię naszego kraju, w tym jej części, które nie są powszechnie dostępne... — Zanea recytowała bez zająknięcia.

— Ja najbardziej nie mogę się doczekać, aż rozwiniemy nasze talenty. Deanna nie pamiętała, jaki oznaczają brązowe oczy, więc będę miał niespodziankę.

— Możemy przecież znaleźć listę w bibliotece — przypomniałam mu.

— A wiesz, gdzie ona jest?

Pokręciłam głową.

𖤓

Po jakimś czasie dołączyli do nas Oktawiusz i Miron. Posiedziałam z nimi przez chwilę, ale zmęczenie sprawiło, że przestałam udzielać się w rozmowie. Słuchałam, jak porównywali swoje doświadczenia i treningi, jednak ostatecznie postanowiłam wrócić do pokoju.

Nie byłam pewna drogi powrotnej, więc starałam się podążać za instynktem. Niestety zawiódł mnie on i całkowicie się zgubiłam.

Krążyłam czarnymi korytarzami, czekając, aż wpadnę na kogoś, kto będzie w stanie wskazać mi drogę. Gdy zza jednego z zakrętów usłyszałam damski głos, pośpieszyłam, by zapytać nieznajomą o położenie sypialni rekrutów.

Ledwo dostrzegłam dwójkę towarzyszy kobiety, zawróciłam i się skryłam. Obok niej stali Krwawy Książę i Kosiarz.

Samą zainteresowaną okazała się generała Rzeźniczka. Poznaliśmy ją podczas kolacji, lecz wtedy ani razu nie zabrała głosu, jedynie siedziała w milczeniu, lustrując nas szarymi oczami.

Wiedziałam, że powinnam pośpiesznie zawrócić. Planowałam to zrobić. Jednakże słowa, które doszły moich uszu, mnie zatrzymały.

— Selekcja już nam nie wystarcza — wyrzekł Krwawy Książę chłodnym tonem. — W tym roku straciliśmy piętnastu wojowników, co roku przeżywa czterech jeśli mamy szczęście. Potrzebujemy więcej rekrutów.

— Grzecznie przypomnę ci Najciemniejszy Panie, że wczorajszej nocy pozbyłeś się obiecującego kandydata. Jedynego z czerwonymi tęczówkami od lat — wypomniał mu Kosiarz cichym, lecz stanowczym głosem.

— Stanowiłby dla nas zbyt duże niebezpieczeństwo. Poza tym związał się z byle ognikiem, więc nie utraciliśmy potężnego demona.

— Co w takim razie proponujesz? — Rzeźniczka brzmiała na znudzoną.

— Musimy zwiększyć liczbę wybranych podczas Selekcji. Przynajmniej podwoić, najlepiej potroić. Powinniśmy również pozwolić kilku nadzorowanym demonom opuścić Mistyczny Las i spróbować sparować się z ludźmi w nieoficjalny sposób.

— Doskonale wiesz, że król się na to nie zgodzi — mruknął Kosiarz.

— Król nie musi o tym wiedzieć — warknął Krwawy Książę. — Rzeźniczka na własne oczy widziała zastępy smoków przy wschodniej granicy. Jeśli tylko wyczują osłabienie Czarnego Oddziału, Maoria ponownie zaatakuje. I tym razem zniszczą wszystko na swojej drodze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro