Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiedziałam, że moje uszy nie powinny były usłyszeć tamtej konwersacji, więc wycofałam się z korytarza. Gdy wystarczająco się oddaliłam, zaczęłam biec, nie zwracając uwagi na zmęczone mięśnie, bezdech czy śliskie podłogi.

Musiałam znaleźć się jak najdalej od tego potwora. Nie mogłam uwierzyć, że planował poddać torturze jeszcze więcej osób. Mówił o trzystu. Dodatkowo zamierzał wypuścić bestie, by wędrowały po Krusji i mordowały niewinnych.

Nie potrafiłam powstrzymać łez. Nie wiedziałam już, który raz płakałam w ciągu ostatnich kilku dni.

Nie chciałam być częścią tego wszystkiego. Zarazem ucieczka nie wchodziła w grę. Nie obchodziło mnie własne bezpieczeństwo, ale nie zaryzykowałabym życia mojej rodziny. Kosiarz znał moje imię, na pewno wiedział również, jakie nazwisko nosiłam.

Wciąż nie miałam pojęcia, w której części zamku byłam.

Szłam powolnym krokiem, czekając, aż zauważę punkt orientacyjny, znajome schody czy cokolwiek, co wskazałoby mi moje położenie.

Zamiast tego drzwi po lewej się otworzyły, a z nich wyłonił się Lysander.

Zmarszczył czoło i rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.

— Co robisz przy naszych sypialniach? — Skrzyżował ramiona. — Niech zgadnę, Dea zmuszała cię do oglądania swojej kolekcji fiołków? Straszna sprawa, Lydia maluje dla nich doniczki, a nie ma za grosz talentu...

Jak mógł żartować w takim momencie?

— Nie chcę o tym rozmawiać — załkałam.

Jego szelmowski uśmiech zbladł, gdy zobaczył wyraz mojej twarzy.

— Wszystko w porządku, Nemirio? — spytał poważnym tonem.

Nie zauważyłam nawet, że po raz pierwszy wymówił moje imię.

Kolejne łzy spłynęły po moich policzkach.

— Po prostu zaprowadź mnie do pokoju — zażądałam.

— Na pewno nie chcesz o tym porozmawiać? — Położył swoją rękę na moim ramieniu.

Odrzuciłam ją.

Przecież nie mogłam nic wyznać, nie ufałam mu.

— Nie.

— Powiedz przynajmniej czy to przez innego rekruta lub któregoś z opiekunów — poprosił, a w jego głosie wyczułam troskę.

Zupełnie mi to do niego nie pasowało.

Pokręciłam głową.

— Nikt mi nic nie zrobił — mruknęłam.

Lepiej by nie szukał winnych ani nie przyciągał niepotrzebnej uwagi. Wolałam pozostać w cieniu.

— Tęsknisz za domem? To całkiem normalne, nie powinnaś się wstydzić...

Choć zaskoczyło mnie jego nagłe zaangażowanie, nie chciałam kontynuować dyskusji. Musiałam ją uciąć, zanim dowie się czegoś więcej. Mógłby przecież o wszystkim donieść Krwawemu Księciu.

— Powiedziałam, że nie chcę o tym rozmawiać — warknęłam. — Wskaż mi drogę do pokoju.

Przymrużył oczy, lecz skinął.

Nie odezwał się już ani słowem. Przeprowadził mnie surowym labiryntem i w kilka minut dotarliśmy do znajomego korytarza sypialni rekrutów.

Przyjęłam z ulgą, że nikogo innego tam nie zastaliśmy.

Zanim zdążyłam wejść do swojej sypialni, Lysander delikatnie chwycił mnie za ramię i przytrzymał.

— Jeżeli chcesz się komuś zwierzyć, możesz mi zaufać. Jestem twoim opiekunem.

— Czy gdybyś był na moim miejscu, ufałbyś sobie? — Zdołałam nieco się uspokoić, choć w sercu wciąż czułam niepokój.

Uniósł brwi. Przez chwilę rozmyślał nad pytaniem, jakby zaskoczyło go bardziej, niż chciał pokazać. Ostatecznie wzruszył ramionami.

— Szczerze? Pewnie nie — stwierdził. — Nawet teraz nie zaufałbym nikomu w Onyksowym Zamku. Każdy z nas został zmuszony, by tu zamieszkać. Szczera lojalność, nie podszyta strachem, to towar deficytowy.

— Więc do kogo należy twoja? — Oparłam się o framugę drzwi i spojrzałam prosto w jego oczy.

— To oczywiste. — Niespodziewana nutka powagi rozbrzmiała w jego głosie. — Do mnie samego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro