Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝓛𝓾𝓷𝓪

Czułam na swoim ciele dziesiątki, a może i setki oceniających spojrzeń, a każda z zapalonych świec, umieszczonych na olbrzymich, szklanych kandelabrach, zdawała się świecić zbyt jasno i zbyt mocno w moją stronę.

Przełknęłam gulę stresu zgromadzoną w samym środku mojego gardła. Jakimś cudem nagle zapomniałam o wszystkim, co jeszcze chwilę temu wprawiało moje dłonie w drżenie i napawało strachem tak ogromnym, iż niemal uniemożliwiającym normalne funkcjonowanie. Widziałam tylko zmrużone oczy, spoglądające na mnie zza wielokolorowych masek.

– Spokojnie – szepnął książę, kładąc dłoń na mojej, spoczywającej na jego przedramieniu. – Pamiętaj, jesteś tu najpiękniejsza. I towarzyszy ci najprzystojniejszy mężczyzna w tej sali.

– Przecież to ty mi towarzyszysz – odparłam, próbując żartem zatuszować nagły, obezwładniający stres. Miałam wrażenie, że ogromne, rozlewające się na boki marmurowe schody, prowadzące nas do sali, składały się z całych miriady stopni.

– Uważaj na słowa – burknął książę, lecz kątem oka widziałam, jak na jego twarzy błąkał się uśmiech.

W końcu znaleźliśmy się u dołu schodów, Arden – czując zapewne drżenie mojej dłoni – machnął w stronę muzyków, dając im znać, aby kontynuowali graną wcześniej melodię. Mnie poprowadził w stronę mahoniowego stołu na podwyższeniu, przy którym tylko kilka krzeseł pozostało jeszcze wolnych, w tym pozłacany tron oraz perłowe siedzisko obok niego, przyozdobione rubinami wielkości moich dłoni. Tym samym złamał tradycję. Gospodarz po pojawieniu się winien zatańczyć, wraz z wybraną przez siebie partnerką, wolnego walca.

– Dziękuję.

– Nie zrobiłem tego ze względu na ciebie – powiedział, kiwając głową w stronę wszystkich osób przy stole, które wstały, aby się pokłonić i okazać najwyższy szacunek swojemu księciu. – Martwiłem się o siebie. Odniosłem wrażenie, że gdybym zmusił cię teraz do tańca, przez wiele tygodni musiałbym błagać o pocałunek, a to najpewniej doprowadziłoby mnie do bezgranicznego cierpienia i szaleństwa. Zapewne umarłbym z tęsknoty za twoim dotykiem.

Rumieniec, o kolorze zaskakująco bliskim do barwy lśniących rubinów, wypłynął na mój policzek, gdy zauważyłam, jak usta mijanego przez nas mężczyzny wygięły się w szyderczym uśmiechu. Byłam bardzo wdzięczna za biały jedwab, opadający na moją twarz i zasłaniający jawny dowód mojego zmieszania. Arden zapewne był przyzwyczajony, iż ludzie milczeli w jego towarzystwie i przysłuchiwali się prywatnym rozmowom, dla mnie jednak była to nowość. Dotychczas robili to tylko gwardziści i służący, którzy jednak odwracali wzrok i nie pozwalali sobie na to, aby cokolwiek zdradziło fakt, iż doskonale znali treść rozmowy, nieprzeznaczonej dla ich uszu.

– Usiądźcie – rozkazał Arden, gdy ustały w końcu liczne powitania i zapewnienia o najwyższym szacunku, oddaniu i największej radości z okazji zorganizowanego balu.

Książę rozsiadł się wygodnie na białym, wyszywanym złotymi i czerwonymi nićmi atłasie, a jego dłonie, upstrzone licznymi pierścieniami spoczęły na podłokietnikach, wyrzeźbionych w kształt wzburzonych fal morskich. Spojrzałam na wszystkich, zgromadzonych przy ogromnym stole. Spoglądali na mnie ponad parującymi misami, lśniącymi karafkami, wypełnionymi musującymi płynami i złotymi kandelabrami. Wyglądali, jakby na coś czekali.

– Moja droga – szepnął książę, muskając palcami moją dłoń. – Nie usiądą, póki ty tego nie uczynisz.

Ułożyłam usta w najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać, po czym usadowiłam się na perłowym siedzisku. Książę chwycił moją dłoń, ułożył ją na złotym oparciu i nakrył swoją, dodając mi otuchy.

– Jak widzę, nie wszyscy zdołali jeszcze dotrzeć – mówił spokojnie, ale słyszałam w jego głosie tę samą władczość, którą dostrzegałam za każdym razem, gdy spoglądałam na Króla Słońca. Nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo był podobny do swego ojca. Te same ostre rysy twarzy, ten sam prosty nos i ten sam złowrogi błysk w oku, którego dotąd nie potrafiłam nazwać. – Zaczekamy z rozmowami, aż zjawią się wszyscy, dla których przygotowano miejsca przy tym stole.

Najważniejsze osoby w królestwie pokiwały głowami, zgadzając się ze słowami mężczyzny u mego boku. 

– Tymczasem, moi drodzy, bawcie się do woli – dodał, unosząc w górę złoty puchar, przed chwilą napełniony przez drżące dłonie lokaja.

– Towarzyszka o niemal równie szlachetnej krwi? – zapytałam, sięgając po puchar wykonany z masy perłowej. Odniosłam wrażenie, że został zaplanowany każdy, najmniejszy szczegół, aby wszystko dookoła mnie idealnie pasowało do kreacji opinającej moje ciało. Jakbym była przedmiotem wystawionym do podziwiania. – Nie przesadziłeś trochę? Jestem prawie pewna, że lady Burgos, kryjącą swoją zniesmaczoną twarz za zieloną maską, niemal dostała zawału, słysząc te słowa.

Oboje spojrzeliśmy na niską, pulchną kobietę. Jej jasne, lśniące nieufnością oczy spoglądały na nas za każdym razem, gdy jej mąż akurat nie zasłaniał nas swoim wysokim ciałem lub nie wprawiał jej podrygującej sukni w wir podczas zbyt szybkich i gwałtownych piruetów.

– Całe szczęście, iż się tak nie stało – zaśmiał się, splatając nasze dłonie. Miałam ochotę wyrwać swoją rękę, lecz nie zrobiłam tego, świadoma setek spojrzeń, które na nas spoczywały. – Kto by wtedy rozpuszczał te wszystkie szalone plotki po królestwie?

Zacisnęłam wargi, ignorując jego odpowiedź. Rozejrzałam się po sali. Wcześniej z okna dostrzegłam kilka opończy, lśniących herbem Księżycowego Królestwa, lecz w tamtej chwili nie mogłam dostrzec nikogo, kto nie pasowałby do standardowego, edańskiego tłumu.

– Zresztą, nie uważam, żebym był daleki od prawdy – książę kontynuował temat, spoglądając na mnie zza złotej maski. – Widziałaś może swoje uszy? Nie mam wątpliwości, że w twoich żyłach płynie krew niemal tak samo czysta, jak moja, o ile nie czystsza.

– Lepiej tak nie mów. Król nie byłby zadowolony, gdyby to usłyszał.

– Król rzadko bywa zadowolony, zwłaszcza jeśli chodzi o jego syna – westchnął.

Ścisnęłam jego dłoń, pragnąc dodać mu otuchy. Nieustannie rozglądałam się w poszukiwaniu aksamitnych rękawiczek Thaliena, złotych loków Eleanor lub sztyletu, akurat zmierzającego ku mojemu sercu.

Jakby w odpowiedzi na wyczekiwanie, moim oczom ukazała się tak dobrze znana mi twarz, zawsze skupiona, poważna i pozbawiona jakiegokolwiek ciepła.

– Wasza Wysokość, proszę wybaczyć mi spóźnienie, zatrzymały mnie niespodziewane okoliczności. – Thalien ukłonił się nisko, stojąc po drugiej stronie mahoniowego blatu, spoglądając na księcia z... niechęcią.

– Pierwszy Doradco Altensol. – Arden kiwnął głową, nie zaszczycając mojego ojca ani jednym spojrzeniem. – Nasi zacni goście z Księżycowego Królestwa także nie zapragnęli popisać się punktualnością. Wstrzymamy się z rozmowami do ich przybycia.

– Rozumiem – odparł elf, który przez kilkanaście lat uważałam za swojego ojca. – W takim razie, za przyzwoleniem Waszej Wysokości, oddalę się w stronę parkietu.

Książę machnął dłonią, a Thalien oddalił się niemal tak szybko, jak się pojawił.

Dotarło do mnie, że przez kilka ostatnich chwil wstrzymywałam oddech, wbijając paznokcie w rękę Ardena. Czułam, jak na moich plecach gromadził się pot. Czym były niespodziewane okoliczności, które go zatrzymały? Jak niewielka była szansa na to, iż nie oznaczały całkowitego upadku naszego planu?

Co, jeśli Tari, Delli i Tobiasowi nie udało się nawet dostać się do rezydencji? Co, jeśli Thalien wzmocnił ochronę, zwiększył częstotliwość obchodów lub po prostu był przygotowany na możliwość, iż ktoś będzie próbował uwolnić Rowenę? Co właściwie stałoby się z moją siostrą i przyjaciółką, gdyby zostały przyłapane? Wtrąciłby je do lochu, czy może zabił?

Spróbowałam wziąć głęboki oddech. Słowa Thaliena mogły znaczyć przecież cokolwiek, chociażby to, że koło powozu ugrzęzło w błocie.

– Też za nim nie przepadam. – Arden przerwał moje rozmyślania, rozmasowując dłoń w miejscu, gdzie powstały zaczerwienione ślady po moich paznokciach. – Nie podobało mi się, jak patrzył na kobiety, na swoją żonę i córki.

– Wybacz – mruknęłam, patrząc na krwawe półksiężyce, zdobiące opaloną skórę księcia.

– Zawsze dostrzegałem w jego oczach jakąś dziwną pogardę – mężczyzna kontynuował, jakby nie usłyszał moich przeprosin. – Jakby uważał się za kogoś lepszego od swojej żony lub córek. Czasem patrzył tak nawet na samego króla, a ja miałem ochotę wydrzeć mu serce z piersi.

– Myślałam, że nie bywałeś na balach w Edanii? – zapytałam, bardziej zaskoczona wzmianką o córkach Thaliena, niż o wyrywaniu serca. Ja także miałam ochotę to zrobić.

– Czasem, kiedy ojciec nie potrafił znieść kolejnej z rzędu odmowy, pojawiałem się na kilka chwil, raczej kryjąc się ze swoją tożsamością.

– I udawało ci się to? – Zapytałam, choć przecież znałam odpowiedź. Ja także bywałam na tych balach, niemal na każdym.

– Zazwyczaj tak, do czasu, aż któryś z doradców lub wyżej postawionych lordów nie rozpoznał we mnie Słonecznego Syna – wzruszył ramionami. – Czasem udało mi się zatańczyć z jakąś damą, która nie widząc we mnie następcy tronu, nie zmuszała się nawet do słodkich uśmiechów i trzepotu rzęs.

Zapewne tańczył z Eleanor, będąc jednym z wielu adoratorów, chętnych na jak najbliższe poznania jej urody i zawartości skarbca naszego ojca. Poczułam dziwne, nieprzyjemne ukłucie na wysokości serca, gdy w mojej głowie pojawił się obraz dłoni Ardena, sunących po absurdalnie wąskiej talii Eleanor.

– Żadna nie była tak piękna, jak ty – szepnął książę, prosto do mojego ucha, nagle znajdując się zaskakująco blisko mnie.

Musiałam się powstrzymać, aby nie odburknąć, że jakoś wtedy nie zwracał na mnie uwagi. Zapewne białe włosy, idealna cera i długie uszy były dużo bardziej pociągające niż ciemne, wiecznie niesforne kłaki i zbyt ludzkie kształty.

– Akurat – wszystkie moje zarzuty i złość ubrałam w to jedno, agresywne słowo, wyrzucone spomiędzy ust z zaskakująco dużą wrogością.

– Mówię prawdę – szeptał, zbliżając swoje usta do mojego ucha. Czułam jego ciepły, przyjemny oddech. Odsunęłam się na tyle, na ile pozwoliły mi perłowe oparcia i ramię gwardzisty, stojącego u mojego boku. – Poza tym, może teraz wiele z tych dam chciałoby cię rozszarpać, ale wtedy kilkukrotnie mi odmówiono.

– Tobie?

– O tak – zaśmiał się, opadając plecami na atłas i pozwalając mi w końcu wziąć oddech. – Właśnie jedna z córek lorda Altensol mi odmówiła. I to nie raz.

Eleanor odmówiłaby komuś tak przystojnemu? Spotykała się nawet z gwardzistami, którzy nie mieli jej do zaoferowania nic więcej, niż wyrzeźbione ciało, a wystarczył rzut oka na Ardena, aby domyślić się szlacheckiego pochodzenia i raczej niemałego majątku.

– Może nie wyróżniłeś się na tle adoratorów panienki Eleanor – zawyrokowałam, z jakiegoś powodu zadowolona, iż wizja jego dłoni na jej ciele nigdy się nie urzeczywistniła.

– Zaskakujące, jak dobrze jesteś zaznajomiona z towarzystwem. – Brew księcia znalazła się tak wysoko na jego czole, iż dostrzegłam ją ponad maską, ale kontynuował, nie czekając na moją odpowiedź: – Ale nie tę siostrę miałem na myśli. Ona i tak była zbyt zajęta swoimi wszystkimi... towarzyszami.

Zmarszczyłam brwi, lecz grymas ten pozostał niewidoczny, ukryty za złotą maską, lekko uwierającą mnie w nos.

– To jej młodsza siostra, Luna, odmawiała mi za każdym razem, gdy próbowałem wyciągnąć ją na parkiet.

Spoglądałam na niego, nie czując nic. Rozkopywałam swoje wspomnienia, zanurzałam się w każdym z nich, lecz nie potrafiłam odnaleźć obrazu jego twarzy.

Kłamał.

Musiał mieć powód, by kłamać na ten temat. On... on wiedział?

– Nigdy jej nie poznałam – odparłam, może nieco zbyt szybko, ale książę zdawał się tego nie zauważyć.

– Cóż, zawsze pozostawała w cieniu, a mnie zastanawiało, co kryje się w tej głowie. Chyba jako jedyna nie pchała się na sam środek parkietu. Nigdy się nie dowiedziałem, a teraz już nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. – Złożył delikatny pocałunek na mojej dłoni.

– Bardzo mi przykro, że uraziła twoją dumę – szepnęłam, czując, iż nie zdołam usiedzieć ani sekundy dłużej. Targało mną tak wiele uczuć. Był we mnie strach, niepokój, złość i nienawiść, a każde spojrzenie na nasze złączone dłonie sprawiało, że miałam ochotę zapaść się pod lśniącą posadzkę. Musiałam uciec z tego świecznika, na którym się znalazłam. Mięśnie zaczęły się napinać, nie mogąc wytrzymać bezruchu. – Może w takim razie ja z tobą zatańczę?

– Jeszcze kilka chwil temu wcale nie byłaś do tego zbyt chętna.

– No tak. – Obróciłam głowę w jego stronę, a mój wzrok napotkał lśniące, błękitne tęczówki. – Ale teraz moglibyśmy wmieszać się w ten tłum, uciec przed spojrzeniami.

Nie skończyłam zdania, albowiem następca Słonecznego Tronu zerwał się z miejsca, uniósł moją dłoń i złożył na niej kolejny pocałunek. Powstrzymałam się przed zaciśnięciem warg w wąską linię.

– A więc zatańczmy.

Zawsze uważałam, że elfie pieśni miały w sobie magiczną moc. Poszczególne akordy wplatały się połyskującymi nićmi pomiędzy moje myśli, zatapiały w kościach, popychały do kolejnych kroków i piruetów. Jednak nigdy nie zastanowiłam się nad tym dłużej. Nie poddałam w wątpliwość działania elfiej muzyki.

W tamtej chwili jednak, gdy ramiona Ardena prowadziły mnie przez kolejne kroki, odniosłam wrażenie, że otaczała mnie prawdziwa, najczystsza magia. Niemal byłam w stanie dostrzec efemeryczne iskierki, przeskakujące pomiędzy palcami uderzającymi w fortepian czy też łaskoczące zarumienione twarze zamaskowanych dworzan. Czułam jak, pomimo wszystkiego, co spoczywało na moich ramionach i sercu, na moją twarz wypływał uśmiech.

– Nienawidzę tej maski – mruknął książę, próbując przyciągnąć mnie bliżej. Odskoczyłam, wykonując szybki piruet.

– A to dlaczego?

– Widzę, jak lśnią twoje oczy – szeptał – widzę uśmiech błąkający się po twoich ustach. Całą swoją duszą pragnę ujrzeć teraz twoją twarz.

– Sam wymyśliłeś maskaradę.

– I muszę przyznać, że jestem bardzo dumny z tego pomysłu. – Książę zwinnie wprawił moje ciało w obrót, po czym przylgnął torsem do moich pleców. – Widzisz tamtych pijanych lordów, których stroje niemal krzyczą o bogactwie, majątku i luksusach?

Naszymi złączonymi dłońmi wskazał grupkę mężczyzn, otoczonych niemałym stadkiem lśniących zachwytem kobiet. Każdy z nich odziany był w szaty, tak bogato wysadzane kamieniami i złotem, iż byłam pewna, że fragmenty ich ubrań muszą ważyć niemal tyle samo co oni. Maski zasłaniały ich twarze, lecz było coś znajomego w postawie ich ciała, jakby w każdej chwili gotowi byli rzucić się do walki na śmierć i życie.

– W chabrowej masce wysadzanej diamentami to Regos, ten sam, który jako pierwszy przywitał cię tamtego dnia przy moście. Tamten wyższy, do którego przymila się elfka o wściekle zielonych włosach, to jeden z moich najlepszych gwardzistów.

Jeden z nich uśmiechnął się, dostrzegając nasze spojrzenia. Uniósł kielich i skinął w naszą stronę, jakbyśmy byli bardzo dobrymi znajomymi. Kilka elfek, dostrzegając ten ruch oraz uśmiech na twarzy mojego partnera, w mgnieniu oka skupiło całą swoją uwagę na mężczyźnie.

– Raczej nie byłyby zadowolone, gdyby odkryły, kim są ich towarzysze.

– Prawie połowa zgromadzonych tu osób to zbrojni, pod których szatami kryje się niemal cała pałacowa zbrojownia.

– A ja myślałam, że masz tak wielu przyjaciół.

Książę zaśmiał się, prowadząc mną tak idealnie, iż każdy nasz następny krok współgrał z taktem granej muzyki.

– Nie do końca wiem, czego mogę spodziewać się po Księżycowych. – Nagle z jego głosu zniknęła cała radość i lekkość.

– Chyba nie urządzą tu rzezi? – zapytałam, a w mojej głowie po raz kolejny odegrała się scena, której świadkiem byłam podczas Trójnocy. Mokre uderzenie odciętych głów były tak realistyczne, jakby to obok mnie ktoś właśnie żegnał się z życiem.

– Raczej nie – odparł, siląc się na uśmiech. – Ale jestem na to przygotowany. Możesz być spokojna, wydałem odpowiednie rozkazy. Spora część Strażników Słońca wie, że za wszelką cenę ma chronić twoje życie.

Za wszelką cenę. Te same słowa usłyszałam, gdy Mutant, przypominający najgorsze, najciemniejsze senne koszmary, zbliżał się do przerażonej Delli. Wcale nie chciałam, aby poświęcano innych kosztem mnie. Strażnicy powinni walczyć w obronie każdego edańczyka, zwłaszcza tych najbardziej bezbronnych.

Już miałam otworzyć usta i wyrazić swoją opinię dotyczącą równowartości wszystkich żyć, odpowiedzialności Strażników wobec każdego elfa zamieszkującego Edanię oraz moich umiejętnościach, ale gdzieś w oddali, pomiędzy szałwiowym frakiem elfa a fiołkową suknią jego towarzyszki, mignął żółty muślin, wyszywany szmaragdami.

Opadały na niego niegdyś lśniące, w tamtym momencie matowe, zniszczone włosy.

Doskonale znałam te włosy. Suknię też. Jak mogłabym nie znać, skoro byłam obecna podczas wszystkich przymiarek krawieckich oraz przy wielogodzinnej dyskusji na temat odpowiedniego odcienia żółci, który podkreślałby urodę mojej siostry.

Widziałam, jak męskie dłonie, odziane w aksamitne rękawiczki, popychały Tari, która zatoczyła się, a już po chwili zniknęła z mojego pola widzenia. Tak samo, jak Thalien.

Co ona tam robiła? Gdzie była Della?

Na wysokości mojego serca odezwało się dawne, znane mi uczucie. Delikatny, lecz z każdą sekundą rosnący w siłę ból pulsował w mojej piersi.

Miałam wrażenie, że moja głowa była za mała, a umysł za głupi, aby połapać się w tych wszystkich intrygach, planach, mirażach, iluzjach i kłamstwach.

Musiałam, jak najszybciej dowiedzieć się, co się działo.

– Zaraz wrócę.

Wyrwałam się z objęć księcia z gwałtownością tak ogromną, że tancerze obok nas odskoczyli na bok, spoglądając na mnie zza fikuśnych masek. Nie spojrzałam nawet na Ardena, nie zaczekałam na jego odpowiedź, po prostu pognałam przed siebie.

Niektórzy odskakiwali na bok, dojrzawszy zmierzającą w ich stronę towarzyszkę księcia. Inni, całkowicie pochłonięci muzyką, deptali po moich stopach. Z jakiegoś powodu doprowadzało mnie to do szału, a pieśń, nieustannie dzwoniąca w uszach, straciła swój urok. Nagle stała się namolnym, pijanym lordem, próbującym za wszelką cenę dobrać się do spódnicy damy, lub raczej czegoś, co się pod nią znajdowało.

W końcu wydostałam się z wirującego, barwnego tłumu. Dotarłam do marmurowych arkad, podtrzymujących balkonik, otaczający całą salę. Pnące się ku górze kolumny, przypominające raczej podtrzymujących ogromny ciężar mężczyzn, przyozdobione były ogromną ilością białych kwiatów. Wszystko dookoła mieniło się złotem i bielą, a bogactwo zdawało się wylewać z każdej szczeliny pomiędzy płytkami.

Gdzieś obok mnie rozległ się huk, gdy pijana elfka, wychylająca się niebezpieczne bardzo za złotą balustradę ponad moją głową, wypuściła z rąk szklany kielich. Rozbił się na drobne kawałeczki, przypominające to, co jeszcze jakiś czas temu było moim sercem.

W oddali, pomiędzy rzeźbą kobiety o wydatnych, idealnych kształtach, a białą kolumną, dostrzegłam żółć drogiego materiału. Zniknął za lekko uchylonymi, ciężkimi drzwiami z grubego, ciemnego drewna, z całą pewnością przeznaczonych dla pałacowej służby, a nie dla zaproszonych gości.

Wrota zaprowadziły mnie do niskiego, wąskiego korytarza, w którym unosił się dym niedawno zgaszonej świecy oraz dźwięk oddalających się kroków, przepełnionych gniewem i agresją, której nie powstydziliby się nawet wojownicy na froncie. Ostatni raz spojrzałam w wąską szczelinę, którą za sobą zostawiłam, upewniając się, że Arden, ani żaden z jego gwardzistów, nie podążał moim śladem. Najciszej jak potrafiłam, przypominając sobie każdą z nocy, podczas których wymykałam się z domu, ruszyłam za oddalającymi się dźwiękami.

Kiedy przekraczałam niskie, ukryte za karmazynowym gobelinem drzwi, tym samym opuszczając przestrzeń przeznaczoną dla służby i ponownie znajdując się pod przestronnym, bogato zdobionym sklepieniem, do moich uszu dotarł głos z całą Tari.

– Nie możesz tego zrobić! – Niemal krzyczała, a jakimś cudem w naszą stronę nie biegła cała chmara uzbrojonych aż po zęby mężczyzn.

Wysunęłam się spod grubej tkaniny i czym prędzej ukryłam w pobliskiej wnęce, przeznaczonej na złoty kandelabr, podtrzymujący białe świecie. Kilka razy upewniłam się, iż od tańczących płomyków dzieli mnie odległość wystarczająca, aby uchronić moje włosy i suknie od zapłonu, po czym nachyliłam się delikatnie do przodu, aby móc ujrzeć scenę, która zapewne miała być pozbawiona jakichkolwiek świadków.

– Jesteście wszyscy tacy prości – mówił Thalien, powoli zbliżając się do Tari, zagonionej w kozi róg. Jej słonecznikowa suknia była w nieładzie, mocno pomięta, a turkusowa maska zupełnie nie pasowała do stroju. Moja siostra wyglądała, jakby w pośpiechu i niemal pod przymusem została odziana w pierwszą lepszą rzecz z jej obszernej garderoby. Tari, gdyby tylko miała coś do powiedzenia, nigdy nie zgodziłaby się pojawić na tak ważnym balu w takim nieładzie. Pomimo dzielącej nas odległości doskonale widziałam, jak jej błękitne oczy lśniły od gromadzących się w nich łez.

– Myślicie, że jesteście genialni, że uda wam się nas przechytrzyć, a potem wpadacie prosto w moje ramiona. – Głos ojca wił się po korytarzu niczym zimne cielsko potwora, czającego się na ofiarę. Nawet ja, pomimo iż słowa nie były skierowane do mnie, czułam dreszcze biegające po moich plecach. – A ja tyle dla was zrobiłem. Zawsze o was dbałem. Chciałem dla naszej rodziny jak najlepiej. A ty jak mi się za to odwdzięczasz?

Usta elfki otworzyły się, jakby naprawdę chciała odpowiedzieć na pytanie, które zawisło w powietrzu, ale ja już wiedziałam, że jej się to nie uda.

Widziałam, jak Thalien ściągał rękawiczki.

Miałam wrażenie, że odgłos uderzenia w twarz mojej siostry powtarzał się dłuższą chwilę w moim umyśle, niczym echo. Patrzyłam, jak Tari chwiała się pod wpływem siły, z jaką przyszło się jej zmierzyć, aż w końcu straciła równowagę.

Upadła na podłogę.

Drżące dłonie przycisnęła do policzka, a pomiędzy jej palcami, przyozdobionymi jedynie jednym, skromnym pierścieniem z cytrynem, dostrzegłam intensywny burgund.

Coś się we mnie zagotowało, coś urosło i wypełniło mnie dziwnym, okropnym, a jednocześnie przyjemnym, uczuciem. Czułam mrowienie w palcach, wzdłuż kręgosłupa i w sercu, jakby przemierzała je cała armia mrówek.

– Jesteś bezużyteczna – warknął mężczyzna. – Dokładnie tak samo, jak twoja matka. Tak samo słaba, tak samo naiwna, zbyt uczuciowa.

– Przynajmniej mam serce – szepnęła Tari, a już po chwili poznała konsekwencje tej odpowiedzi. Stopa ojca, odziana w ciężki, uszyty z czarnej skóry but, uderzyła prosto w jej brzuch. Jęknęła, po czym skuliła się, jakby miało jej to w jakikolwiek sposób pomóc.

– Tak – odpowiedział Thalien, sprawiając wrażenie, jakby zastanawiał się nad jej słowami. – Twoja matka też je ma. I gdzie ją to zaprowadziło?

– W końcu ktoś się zorientuje, co jej zrobiłeś.

Śmiech, zimny niczym szron wpełzający na skórę, rozległ się wokół nas.

– Naprawdę tak uważasz? Naprawdę myślisz, że ktokolwiek odważy się podważyć moje słowa?

– Książę się ciebie nie boi. – Mniej więcej po lub tuż przed wypowiedzeniem tych słów, błękit oczy Tari spoczął na mnie. Od razu jednak skupiła się z powrotem na ojcu, jakby nie chciała, aby on także mnie zauważył.

– Książę jest naiwnym głupcem, który nie wie, z czym ma do czynienia. Jest potrzebny tylko do tego, by Mrok zerwał kolejne pęto. – Thalien przykucnął. Uniósł dłoń i pogładził swoją córkę po policzku. Dokładnie po tym samym, po którym cienkimi strużkami płynęła posoka. – I nie pożyje zbyt długo. Nikt nie pomoże twojej matce. Tobie też nie.

Drgnęłam, słysząc te słowa.

– Więc co tu robię? Dlaczego od razu nie kazał przykuć mnie obok twojej nieprzytomnej żony, którą ponoć tak bardzo kochałeś?!

W głosie Tari słyszałam strach. Był tam. Wypełniał całą jej duszę. Niemal widziałam jego migotliwy cień na jej twarzy.

– Uwierz, gdyby nie ta cholerna maskarada, wolałbym zostać z tobą w lochach i pokazać ci, czym jest surowa kara. Wiem, że tu przychodziłaś. – Dłoń, która przed chwilą sunęła po policzku Tari, teraz zaciskała się na jej gardle. – Może i jesteś głupia, ale nie aż tak, żeby działać samej. Dowiem się, co kombinujesz. Dowiem się wszystkiego, a jeśli nie ja, to On.

– Jestem tu pierwszy raz – wyszeptała moja siostra. Jej głos ledwo przedzierał się przez palce, wbijające się w szyję. Widziałam sine plamy, które zaczynały pod nimi wykwitać.

– Miałem co do ciebie wielkie nadzieje. Mogłaś wspiąć się wyżej i być tą, która przebudzi Słońce. O twojej śmierci pisano by ballady, twa chwała trwałaby wiecznie – mruknął, z całej siły odpychając Tari w tył. Uderzyła głową w ścianę. Po bladej twarzy popłynęła łza, mieszając się z krwią, sączącą się z jej drobnego nosa. – A ty okazałaś się jeszcze gorsza od tej córki ludzkiej szmaty, którą musiałem znosić tyle lat.

Byłam gotowa ruszyć do przodu, pomóc Tari, nawet zdemaskować się przed ojcem, który właśnie nazwał moją matkę ludzką szmatą. Ludzką.

Nie zrobiłam tego, tylko i wyłącznie dlatego, iż moja siostra, delikatnie, ledwie zauważalnie, pokręciła głową. Zatrzymałam się w połowie kroku.

– Wolałabym być córką tej ludzkiej szmaty niż twoją.

Mogłabym przysiąc, że Thalien zamarł na jedną, krótką sekundę. Jakby uszło z niego całe życie. Jakby całe jego ciało na sekundę stało się martwym, rozkładającym się workiem mięsa.

– Nikogo nie obchodzi, co byś wolała – odparł w końcu.

Obserwowałam, jak jego stopa odnalazła dłoń Tari. Jak powoli opadała w dół. Jak twarz mojej siostry wypełnia ból tak ogromny, jakiego zapewne nie zaznała przez całe swoje życie. Słuchałam, jak kości Tari pękały pod naciskiem siły Thaliena. 

Byłam już całkowicie pewna, że Thalien oszalał. Większość jego słów nie miała najmniejszego sensu.

Wiedziałam też, że miał jakiś plan, którego częścią była śmierć Ardena. Musiałam ostrzec księcia.

Gdzieś w oddali rozległ się odgłos ciężkich kroków, należących do kilku lub kilkunastu osób. Thalien oderwał wzrok od córki, zapewne próbując oszacować, z której strony zbliżały się nadchodzące postacie.

W tamtej właśnie chwili usta Tari ułożyły się w niemy rozkaz, przeznaczony tylko dla moich oczu.

Uciekaj! Dam sobie radę.

Coś w moim wnętrzu umarło, gdy odwróciłam się od mojej przerażonej siostry. Umierało wciąż, gdy oddalałam się od niej, najciszej jak potrafiłam. Musiałam wracać na bal, do Ardena, któremu jak się okazało – mogło grozić wielkie niebezpieczeństwo.

Nie zwróciłam wtedy uwagi na świece w złotym kandelabrze, które nagle, jakby za dotknięciem magicznej różdżki lub podmuchem chłodnego wiatru, który jakimś cudem ominął moje nagie ramiona, zgasły, pozwalając korytarzowi zalać się mrokiem.

A powinnam była.

☽ ☾

Wybaczcie, że taki długi ten rozdział! Staram się dodawać krótsze, bo sama wolę takie czytać, ale nie wiedziałam, gdzie go podzielić. 😅

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro