Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝓛𝓾𝓷𝓪

– Zanim odpowiem na jakiekolwiek pytania, mam zamiar przedstawić swoje warunki – zawyrokowałam, bardzo mocno pilnując, aby mój głos nie drżał.

Wciąż przerażało mnie to, co wydarzyło się wczoraj, ale noc – spędzona w znanej mi komnacie sypialnej, a nie w lochu – przyniosła kilka konkluzji.

Pierwszą z nich była myśl, że nie tylko ja wyglądałam na zaskoczoną dziwnym tańcem czegoś, co najłatwiej byłoby opisać jako połączenie Mroku i blasku Księżyca. Wszystkie pozostałe dotyczyły postanowień o wyzbyciu się strachu i w końcu zrobieniu czegoś, co mogło realnie pomóc.

Wszystkie osoby, pochylone nad kuchennym stołem, którego ciemnego, lśniącego blatu nie było widać spod pożółkłych papierów, rycin i dokładnych, pokreślonych map, spojrzały na mnie, a w ich oczach malowała się iskrząca ciekawość, wrogość oraz cała masa wątpliwości.

Takie same wątpliwości i rozterki szalały we mnie. Rankiem odkryłam, że drzwi do sypialni wcale nie były zamknięte, a ja mogłam swobodnie przemieszczać się po domu.

Nie, żebym to zrobiła. Wróciłam do komnaty zaraz po tym, gdy zatrzymałam się u szczytu kręconych schodów i ujrzałam dwudziestu uzbrojonych Księżycowych, zebranych w hallu. Wcale nie miałam ochoty na spotkanie z nimi. Nie byłam pewna, czy wolność, którą mi niespodziewanie podarowano, nie wynikała z czyjegoś błędu, a moja obecność na dole nie zostałaby uznana za próbę ucieczki lub walki.

– Masz jakieś warunki? – Jako pierwszy odezwał się Draven. Odepchnął się od blatu, oparł na krześle i założył ręce. Wyglądał na zrelaksowanego, ale wciąż dostrzegałam ciemne sińce, odbierające mu nieco zawadiackiego charakteru.

– Owszem. – Uniosłam brodę, szukając wzrokiem Dagana. Nie byłam pewna, czy ucieszył mnie fakt, że go nie odnalazłam. Każde spotkanie z królem budziło we mnie całą gamę uczuć, z którymi wcale nie chciałam się mierzyć. Pragnęłam zakopać je głęboko na dnie serca i udawać, że nigdy ich nie było. – Nie zamierzam wam w niczym pomagać, dopóki wy nie pomożecie mi.

Jedna z jasnych brwi Nadji uniosła się wysoko, a powietrze przeszył zachrypły śmiech Izel. Spoglądała na mnie z wysokiego, srebrnego krzesła, wyłożonego granatowym niczym noc aksamitem, niezbyt pasującym do masywnego, niskiego stołu. Wszystkie meble były jedną wielką mieszaniną stylów, materiałów i gustów, jakby na prędko próbowano dostosować rezydencję do potrzeb zbyt dużej ilości mieszkańców.

– Dobrze rozumiem, że nie zamierzasz pomóc w złamaniu Klątwy, albowiem najpierw pragniesz załatwić swoje osobiste sprawy? – zapytała wieszczka, kręcąc głową, jakby usłyszała największy absurd świata.

Kiwnęłam głową i zacisnęłam ręce w pięści, zapominając, iż każdy ruch moich palców prowadził do ponownego otwarcia głębokich ran wewnątrz dłoni. Żałowałam, że nikt nie dał mi tej cudownej maści, z której korzystałam w Oazie.

– Powiedz mi – syczała Izel, zsuwając się z siedziska. Jej drobne, bose stopy uderzyły o posadzkę. – Czy można być jeszcze bardziej egoistycznym?

Cóż, jeśli moje największe obawy miały się ziścić, a złamanie Klątwy równoznaczne będzie z moją śmiercią lub czymkolwiek innym, co mogłoby nieodwracalnie zmienić moje życie, to nie widziałam nic w złego w fakcie, iż jeszcze przez chwilę pragnęłam pozostać egoistką. O ile tak można było nazwać to, o co zamierzałam ich prosić.

– Izel, zamilcz już – warknął ktoś za mną. Ktoś, kogo głos rozpoznałabym nawet pośrodku pola bitwy, w huczącej, śmiercionośnej burzy lub pomiędzy spoconymi ciałami podczas głośnej zabawy. Po moich plecach przebiegł dreszcz, mówiący mi, iż powinnam w tamtej chwili po prostu wziąć nogi za pas i uciec najdalej było to tylko możliwe... lub rzucić się prosto w ramiona króla. – Ja jej wysłucham.

Stałam w miejscu, postanawiając, iż po prostu się nie odwrócę. Nie chciałam go widzieć ani słyszeć, ale nie chciałam też, by znów zniknął.

Minęła chwila wypełniona ciszą, aż w końcu Dagan się roześmiał, lecz nie było w tym dźwięku ani jednej, nawet najkrótszej, nuty radości. Wyminął mnie, przechodząc tak blisko, że jego palec musnął moje nagie przedramię.

Jeden, niewielki, niewinny dotyk, niewiele intensywniejszy niż muśnięcie skrzydłami motyla, wystarczył, by na mojej skórze wybuchła cała gromada iskier. Dagan nie zatrzymał się, nie spojrzał w moją stronę, a zamiast tego ruszył w stronę stołu, marszcząc brwi i spoglądając na jedną z map – tę, którą pokrywały niezliczone symbole, słowa i notatki, których nie mogłam dostrzec z takiej odległości.

Izel uparcie mierzyła go swoim bezdennym, białym wzrokiem, ale on także i jej nie uraczył ani jednym spojrzeniem. Całą postawę Dagana przepełniała pewność siebie oraz nonszalancja i zapewne to właśnie one sprawiły, że zirytowana wieszczka rzuciła szklanym, misternie zdobionym naczyniem, które trzymała w rękach. Barwione szkło rozprysło się na niewielkie, lśniące kawałeczki, ciemna ciecz o ziołowych zapachu drobnymi strumieniami pełzła pomiędzy stopami zgromadzonych, a kobieta bez słowa opuściła pomieszczenie, omijając mnie największym łukiem, na jaki pozwoliły drewniane, splecione z gałęzi ściany.

– A więc? – Spytał król, wciąż wpatrując się w ryciny. Jedną z nich zmiął i wrzucił do paleniska obok, przywołując kolejne wspomnienie, którego wcale nie chciałam.

Płomienie od razu pochłonęły swą ofiarę, przemieniając stary papier w szary proch.

– Chciałabym... – zaczęłam, ale mój głos zamarł, gdy Dagan skierował swój wygłodniały wzrok prosto na mnie. Ciemne, wilgotne włosy, jakby przed chwilą brał kąpiel, opadały na jego skronie, podkreślając długie małżowiny uszne. Tak samo długie i szpiczaste, jak moje. Przełknęłam ślinę i uniosłam brodę wyżej. – Chcę wiedzieć, co stało się z moimi najbliższymi. Chcę ich zobaczyć i mieć pewność, że żyją i są bezpieczni.

Nadya wymamrotała coś niezobowiązującego, nawiązującego do jakichś lekarstw, po czym wymknęła się niewielkimi, wąskimi drzwiami, zakrytymi ciemnoczerwoną, postrzępioną tkaniną, upstrzoną srebrnym haftem, który lata świetności dawno miał już za sobą. Draven zerknął na uzdrowicielkę, a na jego twarzy dostrzegłam jakiś niewielki zalążek cierpienia. Pokręcił głową i skupił swoją uwagę na mnie.

– Kogo konkretnie masz na myśli? Siostrę, która próbowała cię zabić czy ojca, który nigdy nie potrafił cię pokochać? – Dagan był wyśmienitym strzelcem, doskonale wiedział, gdzie wycelować strzałą utkaną ze zbyt dotkliwych prawd, by sprawić mi jak największy ból.

O Słońce, jak ja go nienawidziłam.

– Nigdy nie był moim ojcem.

– Wiem. – Jakiś grymas, nieśmiałe skrzywienie, może nawet złość, przemknęły przez oblicze samego króla.

Kolejna strzała, kolejny cios prosto w serce – dokładnie w to samo miejsce, z którego niegdyś wystawał sztylet.

Cały czas wiedział, że osoby, które miałam za rodzinę, wcale nią nie były. Wiedział wszystko to, co mogło odmienić moje życie, ale milczał.

– A siostra zabiła mnie przez ciebie – dodałam szybko.

– Ależ ze mnie potwór, prawda?

Mięśnie jego szczęki zadrżały, jakby walczył sam ze sobą. Odniosłam wrażenie, jakby cała ta sytuacja po prostu go... bawiła. Nie zamierzałam dawać mu satysfakcji, odpowiadając na to pytanie, mimo że owszem, uważałam go za potwora.

Najgroźniejszego, najbardziej brutalnego i... najpiękniejszego potwora, jaki tylko mógł istnieć.

– Muszę wiedzieć, czy Arden przeżył. Nie pomogę wam, póki nie spotkam się z Dellą i moją siostrą Tari. A jeśli okaże się, że któreś z nich umarło, to wtedy zastanowię się, czy wciąż chcę z wami współpracować.

– Po tym wszystkim, co się wydarzyło, ty pytasz akurat o nich? Akurat oni wydają ci się ważniejsi, niż ty sama? – zapytał, lecz ja milczałam. Nie rozumiałam, do czego zmierzał. Niczego nie rozumiałam i czułam się coraz to głupsza i głupsza. Wepchnięto mnie prosto do zbyt skomplikowanej gry, o zasadach, których nawet mi nie wytłumaczono. Westchnął, gdy nie doczekał się żadnej odpowiedzi. – Czyli w zasadzie nie mamy żadnej pewności, że nam pomożesz?

Wyprostowałam plecy, wytrzymując druzgocące spojrzenie Dagana. Zacisnęłam usta w wąską linię, próbując przekonać swoje ciało, aby przestało trząść się od nadmiaru emocji.

– A powiedz mi jeszcze... – mówiąc, zbliżał się do mnie powolnym krokiem, jakby bał się, że mogę w każdej chwili uciec. A może był kotem, lubiącym bawić się ze swoją ofiarą. – Skąd w ogóle pomysł, że mogłabyś nam w czymkolwiek pomóc?

Postanowiłam, że się nie cofnę. Wytrzymałam bliskość Dagana, jego zapach, oplatający się wokół moich zmysłów, ale kosztowało mnie to zaskakująco dużo siły i samozaparcia. Każdy mięsień drżał.

– Ponieważ to wasz plan, którego głównym celem była moja śmierć, doprowadził do zaostrzenia Klątwy. Ponieważ to przez was giną niewinni, o których podobno tak bardzo chcecie walczyć, a wszystko to dookoła w jakiś dziwny sposób wiąże się ze mną. Wszyscy wiemy, że tak jest, nawet jeśli dotychczas nikt nie mówił tego głośno. Popełniłeś ogromny błąd, a z jego konsekwencjami muszą mierzyć się teraz wszyscy mieszkańcy Wyspy Słońca.

Mocno zarysowana szczęka Dagana zacisnęła się, gdy obwiniłam go o śmierć poddanych.

– Dobrze – powiedział, wykonując kolejne kilka kroków. Pokonał już połowę dzielącej nas odległości, a ja coraz wyraźniej dostrzegałam każdą, nawet niewielką zmianę jego mimiki, w których mogłabym przysiąc, ukryty został cały ocean emocji. – A mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego nagle zależy ci na synu kogoś, kogo raczej potępiałaś za okrucieństwo?

– To, kim jest jego ojciec, nie ma najmniejszego znaczenia. Arden jest dobry, czuły i troskliwy. – Z każdym moim słowem rysy Dagana stawały się coraz to ostrzejsze niczym stal, formowana przez kowala. Może to właśnie dlatego powiedziałam to, co niemal sprawiło, że cały świat się zatrząsł. – Jest wszystkim tym, czym ty nigdy nie byłeś. Jest taki, jaki powinien być król. I kocham go.

Skłamałam.

Ostatnie słowa były najplugawszym kłamstwem i nigdy nie zrozumiałam, dlaczego je wypowiedziałam. Chyba chciałam pokazać Daganowi, że już mi na nim nie zależy. Że jego plan rozkochania mnie wcale nie poszedł tak dobrze. Że szybko znalazłam kogoś na jego miejsce.

Czarne macki wystrzeliły z jego ciała, lecz zniknęły, zanim zdążyłam mrugnąć. Nie byłam pewna, czy naprawdę je widziałam, czy były jedynie wytworem mojego skołowanego umysłu.

Powietrze gęstniało, jak wtedy, gdy nad horyzontem pojawia się nawałnica, rozświetlona jedynie śmiertelnymi piorunami. W samym centrum żywiołu stał Dagan, całkowicie nieruchomo. Jedynie jego grdyka uniosła się i opadła, a ja zastanawiałam się, co wydarzyło się w jego umyśle, gdy dotarło do niego moje wyznanie.

A potem, gdy znów mógł się poruszyć, nagle znalazł się tak blisko, iż czułam jego oddech na swojej twarzy. Zaplótł dłonie za plecami i nachylił się, bym mogła spojrzeć prosto w jego oczy.

Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, iż miałam wrażenie, że przenikał przez wszystkie warstwy mojej skóry i docierały aż do umysłu i duszy. Milczał, a cisza ta stawała się coraz to cięższa.

– Kochasz go? – zapytał w końcu, a mimo że był tak blisko, że jego wargi niemal muskały moje, wcale nie chciałam się odsunąć.

A raczej jakaś część mnie nie chciała – ta sama, która zapłonęła nieśmiałym ogniem, gdy odległość mniejsza, niż źdźbło trawy, nagle stała się zbyt duża. Doskonale czułam zapach żywicy i lasu, który kusił mnie i przyciągał, przypominając o szorstkości dłoni Dagana i tego, co potrafił z nimi uczynić.

Coś zmieniło się w królu, gdy spomiędzy moich warg uciekł cichy, niekontrolowany oddech. Coś na jego szczęce drgnęło, a ja miałam wrażenie, że drgnęło także we mnie.

– Tak, kocham. – Już w tym samym momencie, w którym wypowiedziałam te słowa, pożałowałam, że to zrobiłam.

Z jakiegoś powodu do moich oczu napłynęły łzy, a ja nie potrafiłam zrozumieć, co właściwie było ich prowodyrem.

Oczy Dagana wypełniła pustka, tak przeraźliwa, iż wystraszyłam się, że mogłaby mnie pochłonąć, a razem ze mną cały ten świat.

– Chyba będę musiał zrewidować twoje poglądy – wycedził przez zaciśnięte zęby, jakby każde ze słów sprawiało mu dyskomfort. – Książę niczym nie różni się od swojego ojca. Jest okrutny, krwiożerczy, a na jego usługach, od kiedy miał szesnaście lat, jest Mniejszy Harem, wypełniony kobietami o urodzie zgoła innej od twojej. – Każde kolejne słowo stawało się coraz to bardziej niewyraźne, gdyż czarne, ostre kły powoli wysuwały się z jego dziąseł. Był to doprawdy niesamowity widok, przyprawiający mnie o szybsze bicie serca.

Musiałam przypomnieć sobie o tym, jak się oddycha.

– Nie widzę powodu, abym miała uwierzyć w chociaż jedno twoje słowo – odparłam, unosząc twarz wyżej. W mojej głowie dudnił szum krwi, pędzącej w żyłach. Przestrzeń pomiędzy nami wypełniona była intensywną nienawiścią. Balansowaliśmy na ostrzu miecza. – Pragnę zobaczyć mężczyznę, którego kocham. W innym przypadku nie mamy o czym rozmawiać.

Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka długich chwil, podczas których Draven próbował zainterweniować tylko raz. Szybko jednak wycofał się, gdy dłoń króla uniosła się, a czarne cienie skoczyły w jego stronę.

– Jak sobie życzysz – powiedział nagle, a macki utkane z mroku owinęły się wokół mojego ciała. Nie czułam ich, nie były tak realne, tak jak te srebrne, wypływające z porów mojej skóry, lecz mimo to nie chciałam ich dotknąć, dlatego robiłam wszystko, by pozostały jak najdalej ode mnie.

Król pociągnął swą moc za sobą, a mnie razem z nią. Nie zwracał żadnej uwagi na moje potykające się o wszystko nogi. W którymś, krótkim momencie, gdy stopnie pod moimi stopami zasłoniła czerń zmieszana ze srebrem, jego palce wbiły się w moje ramię, a mimo że nie niosły ze sobą żadnego bólu, przepełniła mnie pewność, że gdyby tylko zechciał, byłby w stanie jednym ruchem przemienić moje kości w proch. Serce biło jak oszalałe, gdy zastanawiałam się, czy prowadzona byłam z powrotem do lochu, czy może raczej prosto ku szybkiej, wydającej się teraz wyrazem miłosierdzia, śmierci.

Wspinaliśmy się po kolejnych, zbyt stromych schodach. Ledwo nadążałam za jego potężnymi, szybkimi krokami. Mijane korytarze stawały się coraz bardziej klaustrofobiczne. Byliśmy w tej części budynku, której nigdy jeszcze nie poznałam. Powoli zaczynało do mnie docierać, że budowla była zawiłą, ogromną siecią.

Labiryntem, w którym mogłabym się zgubić i umrzeć z głodu, lub pożarta przez coś, co zdawało się mnie obserwować z każdego kąta.

Zbliżaliśmy się do drewnianych, wąskich drzwi o zardzewiałych zawiasach, ale Dagan nawet nie zwolnił. Przez chwilę sądziłam, że one tak samo, jak żelazne kraty w lochu, okażą się złudzeniem, ale nie. Król po prostu uderzył w nie ramieniem, a roztrzaskały się na ciemnej podłodze.

W pomieszczeniu było ciemno i nieprzyjemnie duszno. Cierpkie powietrze owijało się wokół gardła, utrudniając oddychanie. Jedyne źródło światła stanowiło wąskie okno, znajdujące się niemal pod samym łukowato sklepionym sufitem. Nie było tam też wiele mebli. Jedynie łóżko, taboret, niski, zniszczony stół i miska na nieczystości.

Na posłaniu siedział zgarbiony, pokryty zaschniętymi wymiocinami mężczyzna. Wspierał głowę na rękach, spoglądając w dół, na swoje własne stopy. Wyglądał jak ktoś obcy, ktoś, kogo nigdy nie znałam.

– Oto twój ukochany – warknął Dagan, wciągając mnie do pomieszczenia.

Pomiędzy skołtunionymi, matowymi włosami, poszarpanym odzieniem, które na pewno nie należało do niego i zmęczeniem, wymalowanym na twarzy, rozpoznałam mężczyznę, w którego ramiona wpadłam.

Nie wiem, które z nas wyglądało na bardziej zaskoczone.

– Moja droga – wyszeptał Arden, pomagając mi odzyskać równowagę i zamykając w zbyt czułym powitaniu. – Moja kochana, ty żyjesz. Nic ci nie jest. Tak bardzo, bardzo się bałem, że już nigdy więcej cię nie zobaczę.

Pozwoliłam zamknąć się w uścisku, czując we wnętrzu dziwne ukłucie na myśl, iż Dagan obserwował tę scenę i dopiero po chwili, ponad ramieniem księcia, ujrzałam płonące złością oczy Keres.

– Po jaką cholerę ją tu przyprowadziłeś? – zapytała, zrywając się z siedziska i spoglądając na swojego króla. Chyba nie spodobał mu się jej ton albo może jeszcze coś innego. Warknął, a dźwięk ten był dziki, przepełniony nieokiełznaną, pierwotną agresją.

– Uważaj na słowa i szykuj wytłumaczenie, co robiłaś u więźnia w czasie, gdy powinnaś być gdzie indziej – sapnął, ale nie czekał na jej odpowiedź. Od razu skierował całą swoją uwagę na nas. Opuściłam powieki, aby nie musieć tonąć tej całej nienawiści, którą emanował.

– Nic ci nie jest? – Wysunęłam się z ciepłych objęć, bacznie przyglądając się Ardenowi. Wydawał się nieco zmęczony, ale cały i zdrowy. – Co z twoją raną?

– Wyleczyliśmy ją. – Zamiast księcia odezwał się król, odsuwając ode mnie Ardena. – Nakarmiliśmy go, podaliśmy zioła, nawet zaproponowaliśmy kąpiel. Nic mu nie jest. Jesteśmy tu prawie dwa tygodnie, a on ani razu nie zapytał o ciebie. Nie próbował zrobić nic, aby cię uwolnić. Zamiast tego każdą chwilę poświęcał na próby przekupienia moich poddanych, aby pomogli mu uciec, głupio wierząc, że nikt mi o tym nie doniesie.

Dagan wpatrywał się we mnie, jakby upewniając się, że każde z wypowiedzianych przez niego słów do mnie dotarło. Przygryzłam policzek od wewnątrz, przesuwając wzrok na błękitne tęczówki Ardena.

– Próbowałem uciec, żeby dowiedzieć się, gdzie jesteś. Nie sądziłem, że jesteś w pobliżu...

– Nie kłam. Wiedziałeś, że była tuż obok. Powiedzieliśmy ci to – przerwał mu król, tak stanowczo, iż niemal zadrżała podłoga pod naszymi stopami.

Chciałam zapewnić Ardena, że wierzę w jego słowa, lecz nie potrafiłam tego zrobić. Nie byłam pewna, co mną kierowało, ale zamilkłam, skacząc wzrokiem pomiędzy mężczyznami.

Książę uchylił usta, jakby miał coś powiedzieć, a jego dłoń uniosła się i spoczęła na moim ramieniu. Musnął miejsce, gdzie materiał odzienia się kończył i odsłaniał bladą skórę na obojczyku. Nie zdążyłam zareagować, albowiem wielkie cielsko Dagana stanęło między nami, całkowicie zasłaniając mi zaskoczoną twarz Ardena.

– Spróbuj dotknąć ją jeszcze raz, a obetnę każdą twoją kończynę. Palec po palcu, ręka po ręce.

Zadrżałam, gdy nienawiść w głosie Dagana wypełniła całą komnatę, wyszarpując powietrze z moich płuc.

– Nie ty decydujesz o tym, czy mogę ją dotykać, czy nie. – Arden mówił głośno, wyraźnie, jakby gotów był do walki o to, kto ma rację. – Nie masz do niej żadnych praw, ona nie jest już twoja.

Wysunęłam się zza pleców króla, otoczonych przez czarne macki, drżące w zniecierpliwieniu, by móc wtrącić się do rozmowy. Od razu dostrzegłam, jak mocno Arden zaciskał wargi, gdy Dagan spoglądał na niego z góry. Ogromny, czarny wilk w starciu z lisem.

– A więc zapewne uważasz, że jest twoja?

– Cóż, tak...

Złość zabulgotała pod moją skórą, popychając mnie do przodu, nalegając, bym wcisnęła się pomiędzy mężczyzn i przerwała tę bezsensowną kłótnię, lecz nie odezwałam się, gdy pierś Dagana uniosła się, szarpana śmiechem. Król śmiał się tak, że igły strachu zatańczyły wokół mego serca.

– Zabawne. – Każda litera, opuszczająca usta Dagana, wypełniona była szyderstwem. – Ona nie jest pierdolonym przedmiotem, by mogła być czyjąś własnością. Nie możesz jej sobie przywłaszczyć i uznać, że jest twoja. Za to o tobie nie mam tak wygórowanego zdania. Jesteś moim więźniem, a to oznacza, że będziesz dotykał, jadł i robił wszystko to, co ci każę.

Arden coś odpowiedział, lecz sens jego wypowiedzi wcale do mnie nie dotarł. Skupiłam się na słowach króla, które wbiły się w moją pierś. Mężczyźni zbliżyli się do siebie, zmniejszając przestrzeń pomiędzy ich ciałami, w której zostałam uwięziona. Dwie skalne ściany osuwały się prosto na mnie, gotowe mnie zmiażdżyć.

Rozłożyłam ręce, napierając dłońmi na ich klatki piersiowe. Arden nawet tego nie zauważył, zbyt zajęty warczeniem na Dagana.

A Dagan... jego spojrzenie złagodniało, coś błysnęło w ciemnych oczach, gdy skupił się na mojej dłoni. Pod palcami, pomimo grubej wełnianej tkaniny, wyraźnie wyczuwałam ciepło jego ciała i szaleńcze uderzenia serca.

Pochylił się, całkowicie ignorując księcia.

– Twoja kolej – szepnął Dagan. Miałam wrażenie, że przede mną stało dzikie, wypuszczone z klatki zwierze, gotowe przemienić cały świat w pył. Po moich plecach spływał pot. – Powiedz mi coś, co mogłoby przekonać mnie do darowania mu życia. Cokolwiek, co sprawi, że będę gotowy go oszczędzić. Błagam.

Wędrowałam wzrokiem pomiędzy skamieniałym księciem a przerażającym królem, analizując wszystko, co wiedziałam. Czy jeśli powiedziałabym coś zbyt mało ważnego lub w ogóle niezwiązanego z Klątwą, naprawdę by go zabił?

Czemu się nad tym zastanawiałam, skoro wielokrotnie widziałam, jak zabijał?

Zagryzłam wargi.

Wdech, wydech. Powoli. Spokojnie.

– Książę posiada księgi zapisanych Mową Mroku, których nie potrafi odczytać. Wierzy, że w nich znajduje się sposób na złamanie Klątwy, a ja czuję, że może mieć rację.

Gorący oddech króla owiewał moją twarz. Przyglądał mi się tak intensywnie, iż czułam się, jakbym była przy nim jedynie nic nieznaczącą mrówką.

– I to tyle? Księgi? – zaśmiał się. – Chcę czegoś przydatnego. Skoro napisane zostały w Mowie Mroku to niezależnie, co musiał zrobić książę, aby je zdobyć, na pewno pochodzą z czasów przed Ithil i nie mają żadnego związku z obecną sytuacją. Nie widzę sposobu, w jaki mogłyby nam pomóc.

– Ale... jest szansa, że ona... Ithil je czytała. Może to z nich nauczyła się przekuwać nienawiść w klątwy. – Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale wiedziałam, że to miało znaczenie i mogło odmienić nasz los. – Kiedyś... kiedyś miałam wrażenie, że jedna z ksiąg chciała mi coś przekazać. Jestem prawie pewna, że widziałam, jak Mowa Mroku poruszyła się, wyciągając atramentowe zawijasy w moją stronę. To musi być ważne.

– Niechętnie to mówię, ale dziewczyna może mieć rację. – Niespodziewanie wtrąciła się Keres, co chyba bardziej zaskoczyło króla, niż mnie. – Nie zostało nam zbyt wiele opcji, a jakakolwiek szansa na zdobycie informacji jest na wagę złota.

– A więc księgi – mruknął Dagan, zastanawiając się nad czymś, a w tym czasie książę nachylił się ku mnie, szepcząc jakieś obtoczone w lukrze słowa, których nie zrozumiałam.

Spojrzałam w jego stronę, a on uniósł swoją rękę, by położyć ją na mojej, wciąż dociśniętej do jego klatki piersiowej. W tym samym momencie mięśnie Dagana pod moimi palcami napięły się.

Uniosłam brodę wyżej i spojrzałam w ciemne oczy zabójcy.

– Nie ty decydujesz o tym, kto może mnie dotykać – wyplułam te słowa prosto w twarz Dagana, z satysfakcją obserwując nieznaczne, niewielkie zmarszczki niezadowolenia.

 – Skądże. To tylko i wyłącznie twoja decyzja – odparł, a ja wyraźnie poczułam każdy fragment skóry, którego dotykały palce Ardena. 

Król kiwnął głową, dając znać, że wszystko jest zrozumiałe, po czym odwrócił się i odszedł.

Tak po prostu.

Zniknął w mroku, spowijającym korytarz.

Arden objął mnie ramieniem, cały czas szepcząc coś o miłości i uldze, ale ja patrzyłam w kierunku, w którym odszedł Dagan.

Igły wciąż wbijały się w moje serce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro