Rozdział 54

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝓛𝓾𝓷𝓪

Zeskoczyłam z sapiącego zwierzęcia, czując, jak każdy mój mięsień płonął żywym ogniem. Rozmasowałam kark, na którym wciąż czułam gorący oddech Dagana, towarzyszący mi przez niemal cały dzień nieprzerwanej podróży. Jęknęłam, gdy pod palcami rozbłysnął ból, spływający w dół pleców.

– Powinniśmy odpocząć – szepnął mężczyzna, z niepokojem spoglądając na zmęczoną bestię.

Musiałam przyznać, że poczułam wdzięczność, gdy moje nogi w końcu stanęły na podłożu, a nieustanne, chaotyczne kołysanie ustało. Dopiero wtedy usłyszałam zaskakujący, całkiem nowy dla mnie dźwięk. Jedną dłoń od razu skierowałam ku broni i unosząc brwi, spojrzałam na Dagana. Jego twarz była nieprzenikniona. Niedbale machnął ręką, wskazując kierunek, po czym ruszył niegdyś wydeptaną ścieżką, teraz ledwie widoczną pomiędzy umierającymi zaroślami.

Pomruk nabierał intensywności, z każdym krokiem coraz śmielej wibrował w moim umyśle. Był niczym szum liści, targanych przez tańczący pomiędzy nimi wiatr lub szelest drogocennych tkanin, wirujących w takt melodii, ale miał w sobie jakąś dziką nutę. Brzmiał jak wolność. Powietrze osiadało na ustach słonym posmakiem, który zlizałam, napawając się doznaniem. Wszystko wokół wydawało się lżejsze, nawet ja sama.

A to ostatnie było niebywałą rzadkością.

Podążałam za milczącym królem. Szum zapraszał, ponaglał, obiecywał coś, czego nie potrafiłam jeszcze opisać. Zostawiłam za sobą ostatnie zarośla, porośnięte niewielkimi, karmazynowymi kolcami, które szarpały za ubrania i boleśnie uderzały w twarz. Moje buty zapadły się w coś miękkiego, ale nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi.

Jedno uderzenie serca wystarczyło, by mój oddech stał się płytszy, urwany, odziany w bezbrzeżny zachwyt. Pomimo mroku nocy dostrzegałam wszystko, każdy najmniejszy detal. Przyspieszyłam, niemal biegłam, nie zauważając na to, że ziemia zdawała się wciągać mnie w swoje odmęty, otulać nogi. Zatrzymałam się dopiero w momencie, gdy czubki butów dotknęły skotłowanej, czarnej toni. Pozostawiła na nich wilgotne piętno, zaznaczając swoją obecność.

U moich stóp rozpościerała się prawdziwa potęga. Nieposkromiony żywioł, rozlewający się na wszystkie możliwe strony, docierający aż do horyzontu, a może nawet za niego. Czarne, przepełnione gniewem, ale też prastarym, wiecznym spokojem, fale unosiły się, by po chwili z hukiem powrócić do mrocznej toni. Woda nieustannie się poruszała, pulsowała, wiła się w dzikim tańcu. Była piękna.

Była wodą. Czystą, nieskażoną Klątwą, wodą.

– Czy to... – chciałam spytać, lecz szloch uwiązł z moim gardle.

Słyszałam tak wiele opowieści, legend, podań. Słyszałam o korsarzach, przemierzających morza w poszukiwaniu skarbów. O ogromnych, większych nawet niż pałace Rhetta stworach, zamieszkujących mroczne głębiny. O potężnych statkach, które nie znaczyły nic w starciu z siłą natury. Zawsze wydawały mi się zmyślone, utkane z przesadnych kontrastów i zniekształconych plotek. Teraz wiedziałam już, że takie nie były.

– Wielkie Wody. – Głos Dagana wybrzmiał tuż obok mnie. Nie musiałam spoglądać w bok, by wiedzieć, że jego ramię niemal stykało się z moim. Czułam jego obecność tak samo, jak czułam olbrzymią moc, bijąca od strony morza.

Jedna, samotna łza spłynęła po moim policzku. Nigdy nie sądziłam, że będzie mi dane zobaczyć coś tak cudownego. Cały mój świat ograniczał się do Edanii, a ona, mimo iż południową granicą sąsiadowała z Wielkimi Wodami, zawsze pozostawała na nie zamknięta. Tereny otoczone Murem były całym moim światem, bezpiecznym domem.

Były więzieniem.

W tamtej chwili, patrząc na ogromną, otwartą przestrzeń, zrozumiałam w końcu, o jakiej wolności zawsze mówił Dagan.

O wolności, której nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić.

O wolności, której zapragnęłam całym swoim sercem i duszą.

O wolności, której nie sposób opisać, zmierzyć ani zrozumieć.

– To jest... najpiękniejsze, co w życiu widziałam – wyszeptałam, bardziej do samej siebie, niż do kogokolwiek innego.

– Wiem. – Usłyszałam odpowiedź. Mogłabym jednak przysiąc, że wzrok mężczyzny wcale nie był skierowany w tę samą stronę, co mój. Wyraźnie czułam jego spojrzenie, sunące po mojej twarzy. – Wiem.

Nie wiedziałam, jak długo po prostu stałam, wpatrując się we wzburzone wody. Wiedziałam za to, iż nie miałabym nic przeciwko, gdybym zmuszona była robić to przez całą wieczność.

Pomimo wszystkiego, co działo się w moim umyśle i tego, co ciążyło na moim sercu – a było tego zbyt wiele – uśmiechnęłam się szeroko. Szerzej niż kiedykolwiek.

Zrzuciłam buty i z zaskoczeniem spojrzałam w dół, gdy moje stopy zanurzyły się w chłodnym, miękkim piasku. Wolność oplatała ciało, wzywając mnie do siebie. Obiecywała chwilę zapomnienia, ulgi, której tak rozpaczliwie potrzebowałam. Zsunęłam z ciała spodnie i tunikę, pozostając w cienkiej koszuli i bieliźnie.

– Czekasz na specjalne zaproszenie? – spytałam, ale nie zaczekałam na odpowiedź. Nie zerknęłam nawet w stronę mężczyzny, stojącego przy mnie. Po prostu pognałam przed siebie.

Uderzyło we mnie zimno, słona toń odnalazła rany, znacząc je i drażniąc, lecz nie miało to znaczenia. Nie liczyło się nic poza tą chwilą, nawet świadomość, iż mógł to być jeden z ostatnich dni mego życia. Biegłam, aż niemal całe ciało zanurzyło się w mrocznej głębi, a wtedy skoczyłam, przywołując w pamięci nauki pływania w królewskich łaźniach i basenach. Tamto uczucie, ciepła woda, zamknięte pomieszczenie, krzywe spojrzenia kształtnych dam – było jedynie nieudolną namiastką, cichym echem tego, co właśnie przeżywałam.

Wynurzyłam się, odgarnęłam włosy z twarzy i patrząc na horyzont, przysłonięty karmazynową mgłą, wybuchnęłam szczerym, szaleńczym śmiechem. Gdzieś za sobą usłyszałam chlupot wody, wspinający się nieśmiałym dreszczem po moich ramionach. Już po chwili Dagan znalazł się u mego boku. Nie mogłam nie spojrzeć w jego stronę.

Ciemne, mokre włosy opadły na wilgotną skórę. Krople wody spływały po policzkach, po srebrnej bliźnie, po szyi i umięśnionych ramionach, by po całej tej wędrówce powrócić do domu – do czarnej toni. Prześlizgiwały się pomiędzy niewielkimi ranami, podłużnymi zadrapaniami. Nie ruszał się, nie uśmiechał, po prostu patrzył. Mogłabym utonąć w jego oczach, zanurzyć się w nich, tak, jak zanurzałam swe ciało w Wielkich Wodach.

Zmniejszył dzielącą nas odległość, a może to ja to zrobiłam. Moja krew stała się tak gorąca, iż byłam pewna, że była ona zdolna podnieść temperaturę otaczającej nas toni. Uniosłam dłoń, by dotknąć cienkiej rany, biegnącej po jego ramieniu. Potem kolejnej i jeszcze jednej, aż za bardzo świadoma, że w jakiś sposób to ja za nie odpowiedziałam.

A przecież nie chciałam go zranić. Już nie.

OBIECAŁAŚ MI JEGO ŚMIERĆ, CÓRO KSIĘŻYCA

Przymknęłam na moment powieki, odganiając Mgłę, wbijającą swe szpony w me serce.

ZŁAMANE SŁOWO NIESIE KRWAWE POKŁOSIE

Ucisk na klatce piersiowej stawał się coraz to silniejszy, zbyt mocny, bym mogła sobie z nim poradzić.

DOSKONALE WIESZ JAKIE

– Luno? – Szorstki, lecz łagodny głos wyrwał mnie z karmazynowych objęć, na powrót wciągnął w rzeczywistość i uchylił me powieki, pozwalając, bym zatopiła się w nocnym niebie, skrytym w oczach, wpatrzonych we mnie tak intensywnie, iż niemal wydawało się to niemożliwe.

Zamrugałam, uświadomiwszy sobie, że jedna z jego dłoni zawisła w bezruchu, gdzieś po drodze pomiędzy nim a mną, jakby chciał mnie dotknąć, lecz postanowił tego nie zrobić. Za to moja wciąż spoczywała na jego klatce piersiowej, otoczona przez dawne blizny oraz rany, których już nie powinno tam być.

– Przepraszam – szepnęłam, odrywając palce od gorącej skóry. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że niewidzialne, efemeryczne nici błagały mnie, bym tego nie robiła, bym znów go dotknęła. – Przepraszam, że cię zraniłam. Nie chciałam tego zrobić. Nie tym razem.

Urwany śmiech zawisł pomiędzy nami w formie rozbawionego parsknięcia.

– Nie tym razem?

Wywróciłam oczami, wyraźnie dostrzegając, jak kąciki ust Dagana uniosły się jeszcze wyżej. Zignorowałam kolejny ucisk w sercu, przypominający o obietnicy. Nie chciałam o niej myśleć, nie teraz.

– Nie obiecuję, że nigdy cię nie skrzywdzę. Nie wiem, dokąd zaprowadzi nas ta ścieżka, po której w tej chwili stąpamy razem. Nie wybaczyłam ci tego, co mi zrobiłeś – mówiłam powoli, ważyłam słowa, obracałam je, zanim pozwoliłam ustom, by je wypuściły – nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę, ale...

– Ale? – dopytał, gdy zamilkłam, a nadzieja ukryta w tych trzech literach poruszyła coś na samym dnie mojej duszy.

Słona toń uderzyła w me plecy, ponaglając, bym odpowiedziała, bym pozwoliła tej nadziei wzrosnąć i zakwitnąć niczym najpiękniejszemu kwiatu, zwiastującemu koniec Pory Mrozów. Pozwoliłam, by zbliżyła nas do siebie, zanurzyłam się w gęstym, ciemnym powietrzu, otaczającym Księżycowego Króla. Każdy fragment skóry, którego dotykał, zapłonął ogniem, tak dzikim i potężnym, że już wtedy wiedziałam, że nie zdołam go powstrzymać.

– Urządziłeś mi pogrzeb – stwierdziłam, wcale nie pytałam, a mimo to mimika Dagana mi odpowiedziała. Mocniej zaciśnięte szczęki, niewielka zmarszczka pomiędzy oczami, drżący mięsień na szyi – doskonale znałam wszystkie te detale, rozumiałam je, może nawet lepiej, niż bym tego chciała.

– Tak.

– Dlaczego?

Przez jedno uderzenie serca spoglądał na mnie tak, jakby nie rozumiał, dlaczego o to pytam, jakby odpowiedź była oczywista. I owszem, była, wisiała pomiędzy nami, lecz potrzebowałam to usłyszeć. Pragnęłam słów, potwierdzeń, a nie kolejnych domysłów.

– Kiedy zobaczyłem twoje ciało... – odchrząknął, a jego czarne tęczówki zaszły delikatną mgłą, jakby nagle znalazł się gdzie indziej – nie mogłem cię tak zostawić. Samej. Na śniegu. Musiałem coś zrobić, aby twoja dusza mogła spokojnie opuścić ten świat, byś mogła przestać cierpieć po tym wszystkim, co było tylko i wyłącznie moją winą. Chciałem zrobić dla ciebie chociaż tyle, skoro już nic więcej nie mogłem.

Gdybym tylko znajdowała się nieco dalej, może pomyślałabym, że kropla płynąca po jego twarzy była wynikiem kąpieli w morzu. Ale ja widziałam, że tym nie była. Tuż obok popłynęła kolejna.

– Myślałem, że umarłaś – szeptał. – Przeze mnie. Ta świadomość rozdzierała moje serce. Pragnąłem umrzeć, tak po prostu, zostawić to wszystko. Dołączyć do ciebie tam, gdzie byłaś... Nie wiem... – urwał, by nabrać powietrza. – Nie wiem, czy wciąż bym tu był, gdybym cię nie odnalazł. To, co działo się w mojej głowie... Nie masz pojęcia...

Nie wiem, czy sprawiła to zimna toń, otulająca ciało, czy istota, żyjąca w moim wnętrzu, czy może jakiś odłamek serca, który nieprzerwanie i cierpliwie zawsze tego pragnął i do tego dążył, ale wyprostowałam plecy, przemknęłam palcami ku szyi mężczyzny i przywarłam swoimi wargami do ust króla. Pocałowałam go mocno i namiętnie, pragnąc tą pieszczotą odegnać wszystkie krążące wokół nas koszmary i demony.

Pragnąc, by nie mówił tego, co goryczą pokryło jego język.

Pragnąc odegnać nienawiść, która wciąż we mnie kiełkowała, wciąż zapuszczała swe korzenie w mych żyłach, niczym intruz, niszczący wszystko, co spotka na swej drodze.

Nagle, całkowicie niespodziewanie, ogromna czarna fala nakryła nas swoim cielskiem. Popchnęła nas ku brzegowi lub po prostu mnie ku mężczyźnie, jakby świat chciał nam pokazać, że właśnie tak powinniśmy trwać – razem. Jeszcze zanim zdołałam wynurzyć się z toni, by łapczywie zaczerpnąć powietrza, szorstkie od blizn dłonie spoczęły na mojej talii, nagiej talii, gdyż cienka tkanina koszuli uniosła się ku górze, pragnąc wypłynąć na powierzchnię. jakby pragnęła zaczerpnąć tchu.

– Złapałem cię – wyszeptał Dagan, z ustami tuż koło mojego ucha, z wargami, muskającymi moją skórę, w pieszczocie tak delikatnej, że aż przerażającej. – Zawsze cię złapię.

Przez krótką chwilę chciałam odpyskować, wysyczeć coś, co niczym cierń wbiłoby się w jego serce, lecz nie zrobiłam tego. Zamiast tego wplotłam dłonie w ciemne, mokre włosy, przywierając do króla ciałem, pragnąc zburzyć wszystkie mury i bariery, które sama tak pieczołowicie między nami budowałam. Wielkie Wody muskały moją skórę, lecz było to niczym, w porównaniu z tym, co czynił ze mną ten mężczyzna.

Odchyliłam głowę, wdychając słone powietrze i pozwalając, by język Księżycowego Króla przemknął po mojej szyi, coraz to wyżej, aż dotarł do zarysu szczęki, gdzie zostawił pocałunek, oprószony skubnięciem zębami. Nie panowałam nad tym, że cichy, mimowolny jęk umknął z moich ust. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wargi Dagana ułożyły się uśmiech.

Spojrzałam na ten grymas i wszystko we mnie zawirowało, zatańczyło do rytmu, wybijanego przez jego serce. Nie tylko krew, zmieszana z obietnicą domagającą się jego śmierci, ale także istota, wijąca się pomiędzy moimi żebrami. Srebrny blask rozjaśnił mrok, podkreślając jasną szramę, biegnącą przez twarz króla. Była piękna.

Drżałam, ale wcale nie z zimna. Zrodziło się we mnie pożądanie, w jego najczystszej, najbardziej pierwotnej postaci – było gorące i pulsujące, pragnęło Dagana, każdej jego cząstki, także tych złych. Pragnęłam nie tylko jego ciała, jego duszy, ale też jego nienawiści. Jego mroku.

Pod moimi palcami napinały się jego mięśnie. Jego ciało reagowało na każdy mój dotyk, odpowiadało drżeniem, oddechem urwanym przedwcześnie, palcami, zaciśniętymi na skórze. W każdym tym niemym dialogu wyczuwałam głód, pożądanie, żywą potrzebę – tę samą, która rozrastała się we mnie.

Dagan oparł swoje czoło na moim, pozostawiając pomiędzy naszymi wargami przestrzeń niewiele większą od źdźbła trawy. Przymknęłam powieki, unosząc brodę, a wtedy nie pozostało między nami już nic. Jego palce zagłębiły się w moim ciele, jakby bał się, że zaraz ucieknę, a wargi wbiły w usta, w pieszczocie tak gwałtownej i namiętnej, iż zabrakło mi tchu, lecz zdawało się, jakbym wcale go nie potrzebowała. Jakby Dagan był tym, co pozwalało mi żyć i oddychać. Zaciskałam dłonie na jego ramionach, przyciągając go jeszcze bliżej i bliżej, oplatałam jego tułów nogami.

Silne, szorstkie dłonie zacisnęły się na moich pośladkach. Wokół nas wirowały mrok i srebro, splecione w jedność, muskające nas delikatnie przy każdym gwałtownym ruchu, jakby one także pragnęły do nas dołączyć, wpełznąć między nas i poczuć, choć okruch żądzy, płonącej w moich trzewiach. Język Dagana pieścił każdy, nawet najmniejszy fragment moich ust, a wyrwanie się z tej namiętności bardzo wiele mnie kosztowało.

– Skłamałam – wydyszałam, odsuwając się, aby spojrzeć w jego oczy. Każda chwila, w której mnie nie całował, dosłownie bolała.

– Wiem – rzucił krótko, gotowy zatopić mnie w kolejnym pocałunku, lecz musiałam to powiedzieć. Musiałam wyrzucić to z siebie, zanim pozwolę sobie rzucić się w otchłań szaleństwa i namiętności. Przycisnęłam palce do jego ust, zmuszając go, by na mnie spojrzał. Uczynił to od razu, skupiając się na mnie całkowicie, mimo iż miałam wrażenie, jakby on też cierpiał. Jakby jedynym remedium na ból były pocałunki, którymi pragnęłam go zalewać.

– Nigdy go nie kochałam.

– Wiem – powtórzył, składając pocałunek na opuszkach moich palców – wiedziałem od początku. Słyszałem też, jak wyznałaś to moim cieniom tamtej nocy. Ale wcale nie musiałaś. Wiedziałem, zawsze wiedziałem.

– Wiedziałeś? – Moim płucom zabrakło tchu, gdy jedna z dłoni Dagana przemknęła po wnętrzu mojego uda, tak blisko najwrażliwszego punktu mojej kobiecości, iż niemal zapłonęłam. A może naprawdę zapłonęłam? Srebro wokół mnie wybuchło z taką intensywnością, jakby gotowe było spopielić cały świat, byleby tylko król nigdy nie przestawał. – Ale zachowywałeś się...

Nie zdołałam dokończyć zdania, albowiem gorące wargi przywarły do moich, a dłoń króla zanurzyła się pomiędzy moimi udami, o bogowie, w końcu, w końcu, docierając tam, gdzie już dawno powinna. Krew zatrzymała się w moich żyłach, a może to cały świat się zatrzymał.

– On nigdy się nie liczył – mówił, całując mnie, karmił słowami, niczym pieszczotami – zawsze liczyło się tylko to, co czułaś do mnie – urwał, gdy jeden z jego palców zanurzył się w moim wnętrzu, niemal boleśnie gotowym na Księżycowego Króla – a tu mam odpowiedź, czym to jest. Czym zawsze było.

Może coś jeszcze powiedział, może jakaś część mojej świadomości odnotowała, że słoną toń, otulającą nasze ciała, zastąpiło chłodne, gryzące w rany powietrze. Wszystko działo się jednocześnie: w tej samej chwili moje plecy spoczęły na miękkiej trawie, silne dłonie zerwały przemoczone odzienie, usta Dagana błądziły niczym niestrudzony wędrowiec po moich nabrzmiałych od pożądania piersiach. Srebrne płomienie, a może wstęgi, pożądania lizały moją skórę, moje wnętrze i duszę.

– Ale przecież – jęknęłam, wbijając paznokcie w plecy mężczyzny, przyciągając do bliżej, gdy zacisnął zęby na moim sutku – przecież cię nienawidzę.

Dagan zamarł, jego wargi znieruchomiały, zęby ustąpiły, jedynie oddech drżał, szarpany emocjami.

– A więc mam przestać? – wycharczał, głosem tak innym od tego, który doskonale znałam. Głosem tak niskim, iż można by było pomyśleć, że nie były to słowa, a wstrząsy, niszczące ziemię pod nami.

Wiedziałam, że by to zrobił. Wyczułam to w dłoniach, gotowych uciec jak najdalej od mojej skóry, w tonie wypowiedzianych słów, przesiąkniętych zrozumieniem.

– Chyba bym cię zabiła – sapnęłam, unosząc się na łokciach, by dosięgnąć jego ust, lecz nie złożyłam na nich pocałunku. Zamiast tego przygryzłam je tak mocno, iż na języku poczułam metaliczny smak krwi, a huk fal został zagłuszony przez coś, co musiało być splotem śmiechu, jęku i warknięcia.

– W takim wypadku nie zamierzam ryzykować. – W tej samej chwili spojrzał mi w oczy, lecz miałam wrażenie, że zobaczył wszystko: moje myśli, moją duszę, moje jestestwo. Srebro z Mrokiem wiło się za jego plecami, okrywało nas efemerycznym baldachimem.

Nie mrugnął, nie opuścił powiek, nie odwrócił wzroku i zanurzył się we mnie, delikatnie, z wyczuciem, obserwując każdy grymas, który mógł przemknąć przez moje lico. Badał, upajał mnie troską i przyjemnością, która zdawała się pochodzić z innego świata. Czułam każdy jego ruch, który wybuchał w moim wnętrzu pożogą, pożerającą wszystkie tkanki. Pragnęłam... Nie, niczego już nie pragnęłam. Nie pragnęłam ani więcej, ani mocniej, ani szybciej. Wszystko było... Wszystko było idealne, dokładnie takie, jak powinno być. Jakby dwie połówki w końcu się złączyły, splotły w jedność.

– Luno... – jęknął król, uśmiechając się, gdy wciąż wbijałam paznokcie w jego plecy, jakbym miała nadzieję, iż mógłby znaleźć się jeszcze bliżej.

– Tak? – Nie byłam pewna, czy słowo to wybrzmiało tak, jak chciałam. Prawdopodobnie było jedynie zlepkiem urwanego oddechu, przyśpieszonego bicia serca i krzyku rozkoszy, który rósł w moim gardle.

– W bardzo ciekawy sposób okazujesz nienawiść. – Dagan mruczał, nachylił się, by spowolnić nieco tempo i przemknąć językiem po mojej szyi, zatrzymując się na chwilę i kąsając skórę kłami, ciemniejszymi niż noc. – Mam ogromną nadzieję, iż uda mi się zostać twoim arcywrogiem.

– Och, zamilcz królu – syknęłam, unosząc się i napierając na niego dłońmi. Nie oponował, jedynie rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, gdy jego plecy uderzyły o wilgotną trawę. – Zamilcz i delektuj się moją nienawiścią.

Dłonie Dagana błądziły po moim ciele, oznaczały je ścieżką pożądania, lecz oddawały mi kontrolę, a on wpatrywał się we mnie tak, jakbym była najjaśniejszą, najpiękniejszą gwiazdą na nieboskłonie. Jakbym była jego królową, a on mym królem, gotowym spełnić każdy mój rozkaz.

W ciągu tej nocy nasze ciała wielokrotnie zlały się w jedność. Poruszały się w rytmie dawno zapomnianej melodii, zapisanej głęboko w zakamarkach duszy. Każde dotknięcie było jak wiersz, każdy pocałunek jak poemat skrywający tajemnice przedwiecznego świata.

Nie wiedzieliśmy wtedy, jak niewiele czasu nam pozostało.

Nie wiedzieliśmy, jak cenna była ta chwila. 

Bo skąd mieliśmy wiedzieć? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro