Rozdział 62

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝓛𝓾𝓷𝓪

Trwałam w bezruchu, aż dotarł do mnie jęk, przepełniony bezgranicznym bólem i agonią. Odgłos ten wydawał się zarezerwowany tylko dla tych, którzy coraz śmielej stąpają po cienkiej granicy śmierci, ze świadomością, że nie ma już dla nich odwrotu.

Otrząsnęłam się z emocji, które osiadły na mnie niczym ołowiana powłoka, utrudniająca poruszanie się. Odrzuciłam zimne ramiona Eleanor, robiąc wszystko, by uniknąć jej zamglonego spojrzenia, które już nigdy miało niczego nie ujrzeć. Odwróciłam się, by nie patrzeć też na to, jak bezwładnie uderza o skałę, jak jej kończyny wyginają się pod nienaturalnymi kątami. Miecz wysunął się spomiędzy bladych palców i z metalicznym brzękiem uderzył o kamień, podkreślając nieodwracalność decyzji, którą podjęłam i czynu, który musiałam popełnić. Tego samego, który splamił moje ręce kolejną dawką szkarłatu.

Przełknęłam ślinę, wzięłam oddech i zerwałam się, by już po chwili przyklęknąć przy zmasakrowanym ciele Dagana. Nie wiem, czy bardziej przeraziła mnie rana w samym centrum jego ciała, cuchnąca nadchodzącą śmiercią, krwawy deszcz, który powoli pokrywał go całego, jak i mnie i cały świat, czy może fakt, że Dagan się uśmiechał. Jednak jego wzrok nie był skierowany w stronę nieboskłonu, który powoli tracił swoją okrutną barwę. Patrzył na mnie, oczami przepełnionymi ciepłem i miłością.

– Udało ci się – szepnął, a przy każdej literze opuszczającej jego usta na piękną twarz wypływał grymas bólu. Widziałam cienkie strużki czarnej cieczy, wypływające z jego ust i nosa. Mieszały się ze szkarłatnym deszczem. – Złamałaś Klątwę, moja bohaterko.

Przycisnęłam dłonie do rany, pragnąc zatamować krwawienie. Nie rozumiałam, dlaczego sam tego nie robił, dlaczego nie walczył. Dlaczego po prostu tam leżał i nie walczył z uciekającym przez palce życiem?

Gdzieś w głębi serca znałam odpowiedzi na te pytania, lecz zakopałam je głęboko pod pierzyną wyparcia i nieświadomości. Nie zgadzałam się, by spotkał go taki los.

– Nie – odpowiedziałam, zatapiając swoje ręce w krwi, pokrywającej jego ciało. Przelewała się pomiędzy moimi dłońmi, zupełnie tak jak czas, który nam pozostał. Ostatnie ziarna piasku w klepsydrze losu. – Nam się udało. Zrobiliśmy to razem.

Starałam się zachować spokój, lecz panika coraz śmielej wypełzała na wierzch moich myśli. Musiałam coś zrobić, cokolwiek. Nie mógł umrzeć, nie teraz, kiedy udało się to, o co tak długo walczył. W końcu jego królestwo mogło wyglądać dokładnie tak, jak sobie wymarzył. W końcu wszystko miało być dobrze.

Mieliśmy być razem. Księżycowy Król i ja u jego boku.

Istota Mroku i Istota Księżyca, ramię przy ramieniu, serce przy sercu, dusza przy duszy.

– Przestań – wyszeptał. Jego poranione dłonie zacisnęły się na moich, próbując odsunąć je od rany.

– Nie rozumiem – szepnęłam, czując coraz większy strach. Łzy bezradności błąkały się pomiędzy moimi powiekami, tylko czekały, aż pozwolę im popłynąć.

– Spójrz na mnie.

Zacisnęłam oczy. Kręciłam głową, jakbym pragnęła pokazać światu, że nie zgadzam się na to, co się działo.

– Proszę, spójrz – błagał dalej. Przełykając ogromną gulę i spełniłam jego prośbę, a ten jeden ruch wymagał ode mnie ogromnego samozaparcia. 

Oczy Dagana przepełnione były mrokiem. Nie dostrzegałam w nich tęczówek, źrenic – tylko czerń. A mimo to były piękne. Najpiękniejsze.

I konające.

– Kocham cię – sapnął, gładząc swoimi dłońmi moje ręce. – Nawet nie wiesz jak bardzo.

Mylił się. Tak bardzo się mylił. Doskonale wiedziałam, jak ogromne i gorące było uczucie, które do mnie żywił. Dostrzegałam je w każdym jego spojrzeniu, skierowanym w moją stronę. Wiedziałam, że kochał mnie tak bardzo, iż miłość niemal nie mieściła się w jego sercu, ani nawet w całym ciele. Wiedziałam, że miłość ta była jednocześnie cudowna, piękna, ale tak cholernie bolesna, że niemal uniemożliwiała oddychanie.

Wiedziałam to wszystko, albowiem mnie wypełniało dokładnie to samo.

Przełknęłam płacz, który uniemożliwiłby mi wypowiedzenie słów, których tak bardzo pragnęłam. Nachyliłam się, pozwalając, aby nasze usta się połączyły. Pomimo iż każdy ruch Dagana był słaby i delikatny, doskonale czułam żar, który zamknął w tej pieszczocie. Chciałabym móc całować go do końca moich dni, a myśl, że nie będzie nam to dane, sprawiała, że miałam rozszarpać cały ten świat.

– Ja ciebie też – wyszeptałam, odrywając się od jego warg, by móc zatopić się w jego spojrzeniu.  Przemknęło przez nie coś, co niemal złamało moje i tak rozszarpane serce.

– Powiedz to. – Pomimo wszystko, Dagan się uśmiechnął. Dłonie na moich stawały się coraz cięższe, coraz chłodniejsze. Zbyt dobrze wiedziałam, co to oznaczało. Jego dusza już przygotowywała się w podróż, na którą wcale nie zamierzałam jej pozwolić.

Nienawidziłam bezradności, spoczywającej na moich barkach.

– Kocham cię. – Spełnienie jego prośby okazało się dużo cięższe, niż mogłabym przypuszczać. Przytłoczyły mnie wszystkie emocje, które się we mnie kotłowały. Gorące łzy spływały po mojej twarzy, zmywając z niej krew. – Kocham cię tak bardzo, że nie potrafię wyobrazić sobie chwili, w której mogłoby cię zabraknąć. Tak bardzo, że żałuję każdej chwili, podczas której cię odpychałam, podczas której nie potrafiłam... nie chciałam zrozumieć. Gdybym tylko dostała szansę, by to wszystko cofnąć, by to wszystko zrozumieć wcześniej, zanim... – Nie potrafiłam dokończyć zdania, wypowiedzieć słów o jego śmierci, która rozgrywała się właśnie w tej chwili. – Przepraszam... Tak bardzo przepraszam, że zrozumiałam to tak późno.

Teraz gdy każdy oddech wydawał się walką, której wynik był z góry przesądzony, żałowałam każdego dnia, każdej chwili spędzonej daleko od mężczyzny.

– To nie ma znaczenia – mruknął słabo. Kilka zagubionych łez, może moich, a może jego, spłynęło po poprzecinanych czarną pajęczyną żył policzkach.

– To ma znaczenie – łkałam. – Nasza miłość ma znaczenie! Jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało... Ty jesteś najlepszym, co mogłam dostać od losu. Kurwa, nie znam słów, którymi mogłabym to opisać. Przerasta mnie miłość, którą do ciebie czuję, Daganie. Oddałabym za ciebie życie, gdyby to było możliwe. Zrobiłabym to bez zawahania.

Błysk w oczach Dagana powoli znikał. Stawały się matowe, nieruchome. Wciąż tam był, gdzieś pomiędzy agonią i cierpieniem, ale wiedziałam też, że koniec był bliski. Zbyt bliski i zbyt realny. Uśmiech na jego ustach zmieniał się w coraz słabszy, niewyraźny grymas, jakby brakowało mu sił, aby utrzymać kąciki ust w górze. A przecież zawsze był taki silny.

– Weź ją – szepnął. Zamrugałam, nie rozumiejąc, co miał ma myśli. Dopiero po chwili ujrzałam czarną koronę, materializującą się na jego głowie. Zalśniła, prezentując swoją potęgę i władzę, którą dawała.

Gy dotarło do mnie, czego ode mnie oczekiwał, gwałtownie pokręciłam głową, nie zgadzając się.

– Nie, nie, nie – warknęłam, nachylając się, aby znów móc go pocałować. – Nie zrobię tego. To ty jesteś królem i będziesz rządził jeszcze wiele, wiele lat. Będziesz rządził przez wieczność, ze mną u swego boku, aż będziesz miał nie tylko dosyć władzy, ale też mnie. Zobaczysz, nie będziesz mógł na mnie patrzeć. Co rano będę rzucać w ciebie królewską zastawą, a co wieczór będziemy się godzić. – Słowa scalały się z łzami, opadały na bladą twarz miłości mego życia.

Czułam się, jakby ktoś wyrywał serce z mojej piersi.

– Proszę – błagał. Jego dłonie opadły, wypuszczając moje palce z uścisku. Od razu zatęskniłam za jego dotykiem. Jak miałabym przeżyć resztę życia, wiedząc, że już nigdy mnie nie dotknie? Nigdy nie pocałuje? Nigdy nie rozbawi ani nie zirytuje do granic możliwości niestosownym komentarzem? – Zasłużyłaś na nią. Od samego początku powinna należeć do ciebie.

Tylko przez jeden oddech spoglądałam na utkaną z cieni, niemal transparentną insygnię władzy. Zacisnęłam usta i kręcąc głową w niemej odmowie, skupiłam się na ranie.

– Nie! – Niemal krzyczałam. – Nie zgadzam się! Nie zostawisz mnie samej!

Byłam pewna, że w tamtej chwili jego oczy znieruchomiały. Tak samo, jak klatka piersiowa. Ostatnia, czarna strużka krwi, wypłynąwszy z jego ust, popłynęła po pięknej, poprzecinanej bliznami twarzy.

Cały mój świat się zatrzymał. A może nie tylko mój. Może naprawdę powietrze zastygło w nienaturalnym bezruchu, w swoistej zapowiedzi tego, co miało nadejść. Tego, co kryło się tuż za rogiem, gotowe w każdej chwili zaatakować.

Słone łzy przysłaniały mi Księżycowego Króla, którego rozpaczliwie pragnęłam zobaczyć. Próbowałam je odgonić, lecz one kaskadami spływały po policzkach, drażniły wszystkie rany i uniemożliwiały zaczerpnięcie tchu.

Można by pomyśleć, że nic się nie zmieniło, że czas nadal biegł, słone fale wciąż uderzały o brzegi, a tysiące serc wciąż biło, lecz dla mnie w tamtej chwil świat się zawalił. Przestał istnieć.

Dagan umarł.

Tak po prostu. 

Już go tam nie było. Pozostała tylko nieruchoma powłoka, którą potrząsałam, jakbym wciąż miała nadzieję, że obudzę go ze snu. 

– Nie – łkałam głośno jak jeszcze nigdy wcześniej.

Myliłam się, sądząc, że ból podczas umierania był najgorszym, co mnie spotkało. Nic nie mogło równać się z rozpaczą, która rozrywała moją duszę. Wolałabym umierać w nieskończoność, raz za razem i od nowa, niż trzymać w swych ramionach martwego Dagana.

– Nie! Nie, nie, nie, nie! Nie zgadzam się! – szlochałam, tuląc jego nieruchome ciało. 

Czułam rozlewające się po mnie zimno. We mnie także coś umierało i bezpowrotnie znikało. Przez większość naszej znajomości sądziłam, że go nienawidzę, a przynajmniej bardzo tego pragnęłam. A teraz, gdy nadszedł moment, w którym zrozumiałam, jak bardzo go kochałam i jak bardzo marzyłam o tym, aby spędzić z nim każdą chwilę swojego życia, on po prostu odszedł.

Zostawił mnie. Zostawił mnie samą z całym tym bólem i cierpieniem, którego nie potrafiłam znieść. Nie bez niego. On był moim wsparciem, moim fundamentem. To on wydobywał ze mnie wszystko, co najlepsze. Budził moją odwagę, podważał osądy i uczył tego, jak być sobą.

– Błagam – łkałam, a moje srebrne łzy mieszały się z czernią jego krwi. – Błagam, wróć. Nie możesz odejść! Nie teraz!

Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.

Płakałam. Krzyczałam. Wyłam. Błagałam o litość, o czas, o kolejną szansę. 

W jednej chwili nie czułam nic, a w kolejnej pochłonął mnie żar. 

Srebrny żar, gorący i zimny jednocześnie. Wszystko wibrowało, jak istota we mnie napierała na moje ciało, przybierała formę srebrnych wstąg, wirujących wokół Dagana. Początkowo jedynie go muskały, gładziły, aż w końcu wtargnęły prosto w nieruchomą pierś. 

W moich wnętrznościach rozlał się ból tak ogromny, jakby to mnie zadano kolejną, śmiertelną ranę. Czułam, jak chłodna stal niszczyła narządy wewnętrzne. Nie wiedziałam, czy działo się to naprawdę, czy może było wytworem mojej wyobraźni. 

Nie wiedziałam nic, oprócz tego, że coś cicho, ledwie zauważalnie wymsknęło się z mojego serca. Przemknęło przez żyły, przez mięśnie, aż odnalazło drogę ku srebrnym wstęgom, a dzięki nim pognało prosto do ciała Dagana.

Ból rozsadzał mnie od wewnątrz, ale byłam pewna, że dam radę go przetrwać. Znałam uczucie towarzyszące śmierci. Już się go nie bałam. Koścista, chłodna dłoń spoczęła na moim ramieniu. Czułam ją tak wyraźnie, jakby naprawdę tam była. Jakby ucieleśnienie śmierci stało za mną, przyglądając się tej scenie. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że się nad czymś zastanawiała, rozważała opcje i możliwe decyzje.

Gdybym tylko miała w sobie więcej odwagi, odwróciłabym głowę i napotkała mroczne spojrzenie pustych oczodołów. 

 – Cena będzie wysoka. –  Rozległ się głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałam. Był zimny, zniekształcony, słowa składały się z dźwięków, przypominających uderzające o siebie kości. Tak musiała brzmieć Śmierć. A więc naprawdę tam była, zawsze tuż obok mnie.

– Nieważne! – ryknęłam, nie wiedząc, czy naprawdę wypowiedziałam to słowo, czy może rozległo się ono w mojej głowie.

Bezruch świata ustąpił. Jego miejsce zajął chaos. Kamień pod moimi kolanami zadrżał. Huk rozrywanej skały przeciął powietrze. A potem wybrzmiał ryk, który zdolny był ogłuszyć wszystkich mieszkańców wyspy. Przepełniony był głodem i nienawiścią. 

Ale nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia.

Liczył się tylko Dagan.

Może gdybym nie była wtedy tak zrozpaczona, udałoby mi się unieść wzrok i ujrzeć wszystko to, co tkało naszą przyszłość.

Ujrzałabym kruszące się skały i okrutną magię wibrującą w powietrzu.

Ujrzałabym promienie Słońca, ślizgające się po błękitnych falach Wielkich Wód. Na horyzoncie dostrzegłabym coś, co było niczym skaza na idealnym pejzażu. Nieproszony gość, którego nikt nie chciał. Miedziane żagle z wizerunkiem smoka wśród płomieni powiewały na wietrze, sprawiając wrażenie, jakby utkane były z prawdziwego, żywego ognia. Czerń statków rozciągała się niemal na całym horyzoncie.

Jednak nie uniosłam wzroku. Trwałam w nieświadomości, skupiona na mężczyźnie, za którego gotowa byłam oddać życie i na cenie, którą miałam zapłacić. Nie miało znaczenia, jak wysoka ona będzie.

Koścista dłoń na moim ramieniu zacisnęła się, by po chwili zniknąć. Ból zdominował wszystkie inne uczucia i doznania. Był tylko on. Oślepiający i ogłuszający. Niemal drgnęłam, zaskoczona nowym doznaniem, gdy pomiędzy cierpieniem zatańczył chłód – wiedziałam, że to nie był zwykły chłód.

Zanurzyłam się w nim, delektując się tym uczuciem. Tonęłam w nim i jak przez mgłę poczułam, że gorące, namiętne wargi oplotły moje usta. Ciepło wdarło się do mojego wnętrza, a coś we mnie wybrało, że woli to, zamiast znajomego chłodu śmierci.

Odwzajemniłam pocałunek.

I wtedy nastała nicość. Pochłonęła mnie całą, zalała moje zmysły i duszę. Zdążyłam jeszcze poczuć, że na moich skroniach pojawił się nagły, niespodziewany ciężar.

Wiedziałam, czym był. Na mojej głowie spoczęła korona. Wbrew wszelkiej logice wiedziałam, że nie była utkana z mroku. Lśniła srebrem, skradzionym gwiazdom, utkanym z Księżyca. Lśniła tak, jak ja i moja magia.

Dwa rodzaje Energii splotły się wokół mnie, wypełniły bezkres, w którym tonęłam.

Cena została spłacona – szepnęła jedna z nich. 

A więc niech rozpocznie się Próba – mruknęła druga. 


Koniec części drugiej. 

༺•°✮°•༻

Kochani, zanim zabijecie mnie za ten cliffhanger – pamiętajcie, że bardzo Was kocham.

A więc stało się, dotarliśmy do końca drugiego tomu. Dajcie mi koniecznie znać jak wrażenia, bo umieram z ciekawości, co sądzicie. 

Może macie jakieś teorie, co będzie dalej? 

Wypadałoby też podziękować. Planowałam wypisać tutaj moich cudownych czytelników, którzy towarzyszyli mi w tej podróży, ale z obawy, że mogłabym kogoś przez przypadek ominąć (co jest bardzo prawdopodobne przy moim poziomie roztrzepania) uznałam, że lepiej tego nie robić. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym kogoś przeoczyła.

Dlatego też chciałabym podziękować Wam WSZYSTKIM! którzy tu jesteście i czytacie te słowa.

Wasze wsparcie, komentarze, opinie, gwiazdki i wiadomości znaczą dla mnie dużo więcej, niż moglibyście sądzić. Dziękuję, że czytacie moje wypociny. 

To dzięki Wam jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. ❤️

Powtarzałam to już wielokrotnie, ale naprawdę Was kocham. Serio.

W związku z zakończeniem drugiego tomu i tym, że pierwszy zostanie wydany:

✨ KILKA INFORMACJI ✨

1. To pytanie pojawia się co jakiś czas, więc odpowiadam jeszcze raz. Póki co nie usuwam rozdziałów Krwi Zdrajcy – będzie to miało miejsce bliżej premiery, której data jeszcze nie jest podana, ale na spokojnie, o wszystkim będę informować odpowiednio wcześniej. Tak samo z drugim tomem.

2. Jak już wspomniałam – pierwszy tom przejdzie kilka zmian i to samo spotka tom drugi, ale nie tylko po to, by był kompatybilny z pierwszym. Już w tym momencie wiem, że w Karmazynowym Nieboskłonie są rzeczy, które chciałabym poprawić lub poprowadzić nieco inaczej.

3. W związku z powyższym: Trzeci tom nie będzie publikowany na Wattpad. Wynika to z tego, że po prostu nie jest jeszcze skończony i nie mam wersji, która byłaby zgodna z tym, co tutaj przeczytaliście. Mam nadzieję, że to zrozumiecie.❤️

4. Gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować, w jakiejkolwiek sprawie, w opisie profilu podałam maila i SM. Śmiało. :)

Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia! 

❤️


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro