Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Razem z Terrym przemierzaliśmy ciemne ulice miasta i co jakiś czas wybuchaliśmy śmiechem.

- Ups - powiedziałam, gdy upuściłam klucze do domu.

Schyliłam się po nie. Było całkowicie ciemno. Zaczęłam szukać. Nagle moja ręka natrafiła na coś innego.
Odskoczyłam z piskiem.

- Jezuuuuu! - pisnęłam przerażona. Ogarnęło mnie uczucie obrzydzenia. - Tam się coś obrzydliwego rozlało!

Wytarłam rękę o spodnie i odeszłam jak najdalej się dało od tego miejsca. Patrzyłam jak Terry przyklęka obok miejsca gdzie wcześniej stałam. Widziałam jak podnosi jakiś przedmiot.

- I co znalazłeś? - Nie to żebym była jakoś specjalnie ciekawa... Jednak chciałam wiedzieć co sprawiło, że się tak przeraziłam.

- Nic godnego uwagi. Możemy iść dalej... - powiedział przyciszonym głosem. Nie rozumiem tej zmiany. Wcześniej zachowywał się jak król ulicy, a teraz wydaje się jakiś taki zaniepokojony.

Chciałam jeszcze raz podejść w tamto miejsce, ale miałam wrażenie, że to nie najlepszy pomysł i powinnam dać spokój. Przecież nic takiego się nie wydarzyło.

Niepewnie przybliżyłam się do Terry'ego.

- Idziemy dalej? - zapytałam całkowicie poważnie. Uczucie wesołości w całości mnie opuściło. Miałam złe przeczucia.

- Wiesz co... - zaczął. - Teraz mi się tak przypomniało, że mam ważne spotkanie....

- W środku nocy? - Zapytałam zdziwiona. - Do tego się jeszcze tak upiłeś, że nawet prosto nie umiesz iść - zauważyłam.

- To nie ma znaczenia. Spotkanie to spotkanie. Poza tym nie będę ci się tłumaczył! Idziesz ze mną czy nie? Odprowadzę cię do przystanku autobusowego, na pewno jeździ teraz jakiś autobus. Wrócisz do domu, a rano do ciebie zadzwonię, spotkamy się na mieście i pogadamy.

- No dobra... - zgodziłam się po chwili. - Ale obiecaj, że się do mnie odezwiesz...

- Obiecuję.

Wolałam się upewnić. Nieraz tak było, że mówił, że się odezwie, a nie dostałam od niego żadnej wiadomości przez kilka miesięcy. Znałam go odkąd skończyłam piętnaście lat, ale nadal pozostał dla mnie wielką zagadką.

Droga do przystanku nie zajęła nam długo. Kilka minut. Przez ten czas do Terrego dzwoniło przynajmniej pięć telefonów. Gdy tylko odbierał mówił, że zaraz będzie. Oczywiście, że próbowałam się dowiedzieć kto do niego tak wydzwania, ale pewne rzeczy są niemożliwe do wykonania.

Siedziałam na przystanku autobusowym. Terry zostawił mnie jakieś piętnaście minut temu. Autobus spóźniał się jakieś dziesięć minut. Myślałam, że gorzej być nie może... Nagle coś mi się przypomniało. Klucze... Jak ja bez nich wejdę do mieszkania. jedyne co mi zostało to wrócić się i ich poszukać. Nie byłam zadowolona z tego pomysłu. Był środek nocy i do tego byłam sama. Nie mogło być gorzej.

- To nic trudnego - powtarzałam sobie idąc w stronę alejki, w której zgubiłam klucze. - Pójdziesz tam, znajdziesz szybko klucze, wrócisz na przystanek, poczekasz na autobus i wrócisz do mieszkania. Rano będziesz się jeszcze z tego śmiać...

Serce biło mi tak głośno, że mogłoby pobudzić ludzi śpiących w pobliskich blokach. Schyliłam się w miejscu, gdzie wydawało mi się, że mogły się znajdować klucze. Nagle usłyszałam szelest. Wyprostowałam się i odwróciłam w stronę, z którego dobiegł dźwięk. Jedyny plan jaki miałam w głowie to powoli wyjść z tej uliczki. Mogłabym zacząć biec, ale jaka jest szansa, że jeżeli tam jest człowiek to mnie nie dogoni? Niewielka. Wykonałam pierwszy krok do tyłu. A potem następny. Odwróciłam się w przeciwną stronę.

- Stać! Nie ruszaj się! - Usłyszałam głos mężczyzny. Stał za mną.

O matko.... Nie chcę zginąć w jakimś obskurnym zaułku. Stałam w miejscu. Moje ciało było sparaliżowane ze strachu. Przełknęłam ślinę.

- Nie wykonuj żadnych podejrzanych ruchów. Jestem uzbrojonym policjantem. Nie zawaham się oddać strzał w twoją stronę.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro