Rozdział Trzeci
Wyszłam z komisariatu, do którego mnie przewieźli i ruszyłam drogą bez celu. Musiałam pomyśleć na spokojnie co się stało. Szłam z Terrym, upuściłam głupie klucze, potem po nie wróciłam i zatrzymali mnie za morderstwo, którego nie popełniłam... Klucze... Zapomniałam o nich....
Wyjęłam telefon z zamiarem zadzwonienia do Terry'ego. Może po mnie przyjedzie i mnie przenocuje, a rano wezwę ślusarza...
- Czego? - usłyszałam głos przyjaciela w telefonie.
- Przyjedziesz po mnie? Wyjaśnię ci wszystko jak się spotkamy - powiedziałam.
- Teraz? Miałaś do domu wrócić - odpowiedział. Już myślałam, że się rozłączy i będę zdana na siebie. Po długiej chwili ciszy odpowiedział - Dobra, niech będzie, ale będę potem musiał załatwić kilka spraw. Gdzie jesteś?
- Pamiętasz kawiarnię otwartą dwadzieścia cztery godziny na dobę? Tą, na wschodzie miasta...
- Daj mi dziesięć minut - powiedział i się rozłączył.
Weszłam do kawiarni i usiadłam przy najbardziej oddalonym stoliku.
Terry przyjechał kilkanaście minut później. Zatrąbił, dając znać, że muszę się pośpieszyć. Wsiadłam do samochodu.
- Wszystko mi opowiesz potem, teraz nie mamy czasu - powiedział, ruszając spod kawiarni. - Jedziesz na spotkanie ze mną, ale masz siedzieć w samochodzie i nie wychodzić. Zrozumiałaś?
- Niezłe spotkanie w środku nocy - mruknęłam pod nosem. Już wiedziałam jaki to będzie rodzaj spotkania.
- Powtórzę jeszcze raz. Zrozumiałaś?
- Zrozumiałam.
Droga na miejsce 'spotkania' nie zajęła nam długo. Już po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Wjeżdżaliśmy na jeden z wielu podziemnych parkingów poza miastem. Nie jestem pewna, gdzie dokładnie się znajdujemy. Terry wyszedł z samochodu, a ja zgodnie z umową zostałam w samochodzie. Oprócz naszego samochodu, na parkingu znajdował się też drugi, z którego wysiadło trzech czarnoskórych mężczyzn. Mieli około po dwadzieścia pięć lat. Nie przypatrywałam im się długo, bo jeden z trzech mężczyzn zauważył, że siedzę w samochodzie. Wskazał na mnie palcem i coś powiedział do Terry'ego. Nic nie usłyszałam. Stali za daleko. Porozmawiali chwilę przy ich samochodzie, po czym jeden z nich otworzył bagażnik i wyjął z niego kilka dziwnie wyglądających torebek. Domyślałam się co to jest. Gdy Terry wsiadał do samochodu, a potem wracał do swojego mieszkania, nie odezwałam się ani razu.
- Więc... - zaczęłam, gdy weszliśmy do mieszkania. - To było to spotkanie, na które byłeś wcześniej umówiony?
- Można tak powiedzieć - odpowiedział. Wyjął dwa piwa z lodówki, otworzył je i podał mi jedno. - Słuchaj Amanda, im mnie wiesz, tym lepiej dla ciebie.
- A nie uważasz, że już wystarczająco niedawno zobaczyłam, że to i tak bez różnicy czy będę wiedzieć jeszcze więcej? - zapytałam.
- Wystarczająco? A co tam mogłaś zobaczyć?
- No nie wiem... niech pomyślę. Kokainę? To nie jest dla ciebie dużo?
Patrzył na mnie w ciszy kilka minut po czym odłożył pustą butelkę po piwie na podłogę i podszedł do okna.
- Nie chcesz się w to mieszać. Powtarzam jeszcze raz: im mniej będziesz w to zaangażowana tym lepiej dla ciebie. Ja się tym zajmuję, a ty się zajmij własnym życiem - powiedział. - Miałaś mi powiedzieć dlaczego musiałem cię odebrać spod kawiarni, która znajduje się po przeciwnej stronie miasta od przystanku, przy którym cię zostawiałem.
To by było na koniec rozmowy o drażliwym dla niego temacie. Już miałam opowiadać o tym co się stało lecz nagle zadzwonił jego telefon.
- Zaczekaj chwilkę - odrzekł po czym odebrał telefon.
Ktoś po drugiej stronie powiedział coś co najwyraźniej nie spodobało się Terry'emu.
- Co? Jeszcze raz powiedz, bo wydaje mi się, że źle usłyszałem - powiedział do rozmówcy. co jakiś czas słyszałam jakieś niewyraźne dźwięki, ale nie byłam w stanie stwierdzić o czym rozmawiali.
Terry kilka razy przytakiwał, po czym rozłączył się.
- Dobra, nowy plan - powiedział. Nie poznałam nawet starego... - Mamy male komplikacje. Policja kręciła się przy parkingu, gdzie miało miejsce nasze spotkanie. Śledzili chyba tych cymbałów i widzieli jak pakuję kokainę. Niewykluczone, ze będą mnie obserwować...
- Poczekaj... czegoś nie rozumiem, to jest za bardzo pogmatwane. Tajniacy z policji jakimś cudem jechali za tamtymi kolesiami i widzieli jak się spotykacie i jak oni dają ci towar, tak?
Terry potwierdził skinieniem głowy.
- To dlaczego po prostu nie wjechali tam na ten parking i nie zatrzymali was. Mieli by wystarczający dowód, żeby was posadzić.
- To nie jest takie proste - zaśmiał się nerwowo. - Powiedz, co byś wolała, będąc psem, działającym na dużą skalę. Posadzić kilka facetów za posiadanie trochę koksu, czy uwalić prawdopodobnie całą grupę przestępczą? - No tak... nie pomyślałam. Nie dał mi czasu na odpowiedź. - Sama widzisz. Muszę teraz trochę przystopować, bo jak mnie złapią to po mnie. Z tym, że nie mogę sobie pozwolić teraz na zniknięcie na kilka dni. I dlatego ty będziesz mi potrzebna... Nikt nie będzie ciebie podejrzewał, a możesz mi bardzo pomóc.
- Jak? - zapytałam.
- Wszystkiego się dowiesz, tylko powiedz czy w to wchodzisz.
- Ale miałam ci pow... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nie ma czasu teraz na to.
Wiem, że nie powinnam się godzić, ale się zgodziłam. Czułam, że to się może źle skończyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro