Strona 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wóz wjeżdżający w każdą napotkaną dziurę nie jest najlepszym środkiem transportu. Doprawdy, odradzam wam, jako dobra przyjaciółka, mieszanie się w podobne do moich rozrywki. A jeśli już. robicie to na własną odpowiedzialność, żeby nie było, że nie ostrzegałam...

Pola migały na horyzoncie. Wiele z nich ubrało się w złote strączki rzepaku bądź obsypało chabrami (,,Och, szkoda, że nie możemy się zatrzymać. Ułożyłabym sobie bukiecik..."). Mijałam połacie traw, skubanych przez zwierzęta nieświadome wybryków świata polityki, w beztrosce (chyba jako jedyne!!!) czerpiące pełnymi garściami z nadchodzącego, przyprószonego kwieciem lata.

Spokojne, nieskażone żeliwem i krwią krajobrazy ukoiły moje nerwy. Trochę za mocno. W odpowiedzi na kilka burzliwych, nieprzespanych nocy i jeszcze więcej frenetycznych wrażeń, Morfeusz usłuchał moich próśb o sen - wziął mnie w swe objęcia...

***

Sala szpitalna. Blade światło przedostaje się spod zasłoniętych żaluzji. Cisza. Nie, niezupełna. Słychać słaby oddech.

- Będzie żyć? - basowy głos oznajmia swą obecność. Ojciec, dziadek? Na pewno ktoś z rodziny osoby spoczywającej nieruchomo na chirurgicznym stole.

- Jeszcze nie wiemy na pewno, ale puls jest coraz bardziej nierówny, a płuca pracują na niskich obrotach - oddech stał się niezwykle płytki. Operacja nie poszła po naszej myśli. Przykro mi....

Łzy.

Już trzy osoby płaczą.

Nie tylko na wojnie cierpienie
zbiera żniwo...

***

Gwizd. Pociąg, który przewiózł mnie przez granicę dwóch światów wypuszcza pod sklepienie gwiazd obłoki czarnego dymu. Opary stają się coraz gęstsze, skondensowane. Zaczynam się dusić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro