„Cienie Nowego Orleanu" Maciej Lewandowski - KejtElizabet

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Cienie Nowego Orleanu” to kryminał z elementami horroru i szczyptą voodoo. Sięgnęłam po tę książkę, bo skusił mnie opis. Z tych kilku zdań na okładce, dowiadujemy się, że stary, policyjny wyga Legrasse prowadzi śledztwo w sprawie rytualnych morderstw. Akcja rozgrywa się w Luizjanie lat 20 XX wieku. 

Dopiero po przeczytaniu książki, zerknęłam na recenzję pojawiające się w internecie. Odkryłam, że należę do grupki osób, które dobrnęły do końca tej historii. Tu uczciwie muszę przyznać, że momentami nie było łatwo, ale… książka miała kilka plusów. 

Uznanie należy się autorowi za barwne opisy miejsca akcji. Autor opisuje dzielnice, uliczki, większe części miasta i niektóre budynki, tak jakby to było jego rodzinne miasto. Można poczuć gwar miasta i duchotę unoszącą się na podmokłych terenach Luizjany. To samo dotyczy historii. W książce znajdziemy mnóstwo odniesień do polityki i wydarzeń tamtego okresu, głównie do segregacji rasowej i prohibicji. Inną ciekawą rzeczą jest fakt, że autor od czasu do czasu puszcza do nas oczko. Udało mi się wyłapać dwa nawiązania do filmów: Indiany Jones’a i… Daredevil’a. Tak jest, detektyw Matt Murdock okazuje się sąsiadem głównego bohatera, ale zapewniam, że nie ma to wpływu na fabułę.

Przejdźmy jednak do konkretów. Główną osią fabuły jest śledztwo. Niestety tu zaczyna się problem, który towarzyszy tej książce do końca. Zacznę od tego, że pierwsze kilka rozdziałów było strasznie jałowych. Legrasse trafiał na poszlaki, które prowadziły do nikąd. Większość dowodów, czy świadków, pojawiała się tylko po to, by nie pojawić się później już wcale. Nie wiem, czy był to celowy zabieg autora, żeby zmylić czytelnika, czy też po prostu przypadkowy chaos, lub próba rozciągnięcia historii w czasie. 

Lubię główkować, czytając kryminały. Staram się zapamiętywać wszystkie fakty i szczegóły, a w połowie książki wiedziałam jedynie tyle, że żaden z tropów nie miał znaczenia. Pojawiały się naprawdę ciekawe wątki, czy wskazówki, jak np. raport z sekcji zwłok. Do końca liczyłam, że wyjaśnienie pojawi się na końcu. Niestety. 

No, a potem, autor zaserwował nam odrobinę czarnej magii i zamieszał tak, że sama nie byłam pewna, o co tak naprawdę chodzi i co jest przedmiotem śledztwa. Pojawiło się kolejne odniesienie do innego dzieła, innego autora. Chodzi o Cthulhu H. P. Lovecrafta.

Szczerze mówiąc, przeczytałam tę książkę tylko dla wyjaśnienia zagadki. Czekałam na to od początku i widząc, że do końca zostało mi kilka rozdziałów, a nasz bohater (a zarazem i czytelnik) był w czarnej… dziurze, zastanawiałam się, jak to możliwe, by w ciągu tych kilkudziesięciu stron zebrać na tyle dowodów, by w końcu się udało. Pomijam już fakt istnienia obcej istoty, jej kultu i paranormalnych rzeczy, które miały miejsce w trakcie. Zakończenie rozczarowuje najbardziej. Nie tego się spodziewałam. Wszystko rozwiązało się nagle, nowe fakty pojawiły się po rozmowie z nowym, niespodziewanym świadkiem. Tak po prostu. Legrasse nagle coś sobie uświadomił i voila. Wydaje mi się, że nawet nie warto się o tym rozpisywać. 

Na koniec muszę jeszcze dodać, że jeżeli odrzucają was brutalne opisy, czy przemoc, lepiej nie sięgajcie po tę pozycję. Niektóre sceny są naprawdę drastyczne. 

Podsumowując, bardzo mocno rozczarowałam się tą książką. Po opisie liczyłam na więcej. 

Krytyczną recenzję napisała dla Was KejtElizabet.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro