Krzyk

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Słyszę krzyk. Przeraźliwy, donośny krzyk, a potem... Potem cisza... okropna, straszna, grobowa cisza. Modlę się, błagam, skomlę, jeszcze nie dziś... jutro. I z każdym przebytym dniem, moje litanie brzmią tą samą monotonią... nie dziś. Siedzę w kącie, skulony, zastraszony. Zabawiam się filtrowaniem powietrza – oddychanie, to jedyne co mogę robić. Jest zimno, przeraźliwie zimno, nawet w moich myślach. Jestem taki nagi... Taki brudny, On mówi, że pachnę NIM, ale zapach jego spermy drażni moje nozdrza. Chciałbym je rozerwać... krwawić, by czuć aromat krwi – tak bardzo nie chce czuć tego zapachu. Teraz... słychać kroki, ja oszaleję, ich dźwięk, konsystencja, rytm, barwa, wszystko to mówi „idę po ciebie". Gdybym tylko mógł się wtopić w ścianę, zapaść pod ziemię, zniknąć, uciec, tak bardzo tego pragnę. Krok, krok, krok, jak wiertarka w mózgu, tak bolesny to dźwięk. Chciałbym krzyczeć, chciałbym umrzeć, chciałbym... czego ja mogę chcieć? Jest coraz bliżej, zbyt blisko, czuję jego wodę kolońską i oddech, dziki, szalony, postradany. I wiem, że za chwilę drzwi ustąpią, że się zacznie, od nowa, moje własne piekło, nieskończonego cierpienia, na nowo... nieskończenie. Mój koniec jest bliski, a najgorsze, że potem nastaje początek i kolejny koniec przede mną. To się nie skończy. Masywne drewniane drzwi ustępują. On jest silniejszy. Chociaż rzucam błagalne zaklęcia, by choć raz został za nimi, ale gusła tu nie pomagają. Jest jak wilk, przywódca watahy, ma krwawe źrenice, jakby potrafiły przenikać ciemność i usta lubieżne, nieprzyzwoite, pożądliwe. I ON wie, że może mnie mieć, każdą moją część. Ma nade mną władzę, jest moim bogiem, może mnie uśmiercić, zesłać ból i cierpienie, może uszczęśliwić, dając wolność. Ale ON jest bogiem, który lubi ograniczać, posiadać, brać to co mu się należy. Jest okrutny, dla swych wyznawców. Ręce mi drżą jak psychopacie, chociaż nie ja tu jestem potworem. Serce zagłusza JEGO świszczący oddech, bo wali mi w uszach dźwięk tej wielkiej pompy, ile bym dałby raz zatrzymać krążenie siłą woli. Zaraz zwymiotuję, z tego bólu, który jeszcze nie nastąpił. Nie mam szans, muszę się poddać, tak jak poddałem się kajdanom na nogach. Podchodzi do mnie powoli, nie musi się spieszyć, ma całą wieczność, całą pieprzoną wieczność. On chce żebym się bał, żywi się mym strachem, a ja go nie zawiodę. Ogarnia mnie panika, lęk bierze górę nad racjonalnym myśleniem. Czekam na to co nieuniknione. Drżę... nie z zimna, drżę od jego bliskości, od wspomnienia jego dotyku. Moje czarno-białe wspomnienia, pamiętają tylko JEGO, nie wiem kim byłem przed NIM, nie chcę tego pamiętać. Wszystkie swoje wspomnienia, nadzieje pogrzebałem, pod grubą warstwą krzyków, które nie pozwalają zasnąć. Zimna dłoń dotyka zapuchniętego od płaczu policzka. Strach ogarnia całe moje ciało widząc jak lubieżnie zwilża wargi swoim językiem. Wyrywam się. Srebrne kajdanki pilnują bym został, kontrolują krążenie w sinych palcach. Srebro, jest takie piękne na białych nadgarstkach, ale czy nie piękniej komponowałoby się z krwią? Srebro, otulone metalicznym smakiem osocza, to prawie poezja, prawie, metafora. Ale tu nie ma metafor, wszystko jest prostolinijnie bolesne, a przy tym otwarcie bezuczuciowe. Nie, nie płaczę, to coś bardziej... intensywnego. Wpadam w rozpaczliwą furię, rzucam się, ryczę, jakby na moich oczach podrzynano gardła wszystkim marzeniom i ideologiom, w które wierzyłem.

     Nie próbuje mnie uspokoić, żywi się tym strachem, cieszy się bo wie, że ja wiem... nie uniknę tego. I gdy w końcu zdaję sobie z tego sprawę, opadam jak marionetka, po skończonym spektaklu, gdy wszystkie światła gasną. Zdejmuje ze mnie okowy, daje mi pozory, wolności. Chora zabawa ludzką wiarą. Łańcuch opada, uderzając cicho o kamienną posadzkę. Nie chcę... przerażenie i strach osiąga apogeum. Mój pan odwraca się, boleśnie zaciska swoją dłoń na moim ramieniu. Szarpie... chce, żebym wstał... brak mi sił. Jak w amoku próbuję się wyrwać, jednak jest silniejszy. Nie ma miejsca na łzy. I tak nie pomogą. Zniecierpliwiony siłą podnosi mnie do pozycji stojącej. Ze spierzchniętych warg wyrywa się cichy jęk bólu. Brutalnie przygniata mnie do ściany. Zasłania mi oczy, miękkością, jakiej dawno nie czułem, materialnym skrawkiem, który odbiera mi tożsamość. Jestem jak ślepiec, zdany tylko na jego łaskę. Może ze mną zrobić co chce. Jestem bezbronny, niczym małe dziecko szukające matczynych dłoni. Tylko dlaczego sytuacja tak bardzo różni się od moich wyobrażeń.

- Ruszaj! - prawie warczy, jak rozjuszony wilk, gotów do ataku. Jego oddech owija moją szyję niczym boa dusiciel swoją ofiarę. Boje się jeszcze bardziej. Ciałem wzdrygają nieprzyjemne dreszcze. Obejmuje mnie w pasie, a ja się poddaję, zawodzę siebie. Moje dłonie są skrzyżowane, trzyma je w swoim mocnym uścisku. Jest zbyt silny... chcę się wyrwać, uciec... Jak mam uciec? Jak znaleźć się z dala od niego? Od tego cierpienia, bólu, strachu? Jak...?

     Popycha mnie... Stawiam pierwszy niepewny krok. Próbuję wyswobodzić, chociaż jedną rękę. Chcę wiedzieć dokąd mnie prowadzi. Nie potrafię. Odebrał mi wzrok i dotyk... Czuję się dziwnie, niepewnie. Prowadzi mnie, ścieżką, której nie znam. Po raz pierwszy wyprowadza mnie z zimnej celi, którą „przygotował specjalnie dla mnie". A może prowadzi mnie po prostu wkoło lochu, chce zmylić, zdezorientować. Ale nie, przecież czuję, tak to z pewnością świeże powietrze, tak odmienne od stęchlizny, która stała się moim narkotykiem, znieczuleniem. Ta świeżość staje mi w gardle, kaleczy płuca, tępi umysł. Słuch – jedyny zmysł, na którym jeszcze mogę polegać. Słyszę tylko nasze kroki rozchodzące się echem po pustych korytarzach – i przerażony łomot mego serca. Wydaje mi się, że zaraz wyrwie mi się z piersi. Pragnę tego... Ponad wszystko pragnę śmierci, bo wiem, że tylko ona może mnie wyzwolić spod władzy potwora. Masze kroki milkną, rozpływają się w nicości... Zmieniają się w ciszę. Otwiera drzwi. W moje nozdrza uderza powiew świeżego powietrza. Wchodzimy do pomieszczenia. Słyszę jak masywne wrota zamykają się. Może to dziwne, ale kiedy jest się pozbawionym jednego z najważniejszych zmysłów, świat wygląda zupełnie inaczej. Zostaję brutalnie pchnięty. Opadam na coś miękkiego i aksamitnego. „Łóżko?" Moje uwolnione dłonie chcą jak najszybciej pozbyć się tego cholernego skrawka materiału. Nie mogą... zostają przygwożdżone.

- Jeszcze nie teraz moja zabaweczko – jego zachrypnięty głos, przesiąknięty jest pożądaniem i żądzą zdobycia. Wdziera się w każdy zakamarek mojego umysłu. Mózg wysyła ostrzegawcze sygnały. Nakazuje ratować się, ale... Jak mogę się ratować. On jest silniejszy, jest panem mego życia i śmierci. W każdej chwili może mi je odebrać. Wciąga mnie bardziej na łoże, bose stopy nie dotykają już zimnych kamieni, ale wciąż odczuwam chłód. Chłód emanujący z jego osoby. Materac ugina się pod jego ciężarem. Wchodzi na mnie, kładzie się, nakrywa moje ciało swoim. I przez chwilę tak trwamy, w milczeniu, a ja czuję, że kiedy oderwie się ode mnie, będzie chciał więcej, pochłonie mnie. Jego ciężar spłyca mi oddech, odbiera życie powolutku. Słyszę dziwny szmer a potem... potem coś metalicznego zaciska się ma moich nadgarstkach. „Dlaczego jest taki okrutny? Czy to kara za to, że go kochałem? Kara za moje uczucia?" Lodowate dłonie w końcu ustępują. Desperacko próbuję się uwolnić – tylko moje poczynania nie przynoszą żadnych efektów.

- Błagam – próbuję poruszyć jego sumienie. Co ja mówię ON nie ma sumienia. Jest jak dziwie zwierzę, które chce mieć swoją zdobycz tylko dla siebie. Odczuwam zimne ręce wdzierające się pod materiał. Wiem, że nie ma miejsca w moim ciele, gdzie JEGO już by nie było, zna mapę mojego ciała na pamięć, każdą ranę, którą skrupulatnie sam zadawał, milimetr po milimetrze. Rozpoczyna wędrówkę od pośladków, poprzez brzuch, a kończąc na sutkach. Robi to bardzo energicznie, zachłannie. Chce zaspokoić swoje żądze. Ciężar jego ciała znów wbija mnie w materac. Zimne usta składają zaborcze pocałunki na mojej szyi i wargach. Oddycham ciężko. W nozdrza uderza intensywny zapach jego wody kolońskiej. Dzikie, zwierzęce ruch sprawiają, że moje przyrodzenie „odpowiada" na tą wątpliwą pieszczotę. Przestaje... Podnosi się. Słyszę dźwięk rozdzieranego materiału. Chce jak najszybciej przejść do sedna sprawy. Boję się... drżę... krzyczę... A on? On pozostaje niewzruszony. To wszystko pewnie jeszcze bardziej go podnieca. To oczekiwanie jest najgorsze. Nie widzę co robi. Nie wiem jakim teraz może być dla mnie zagrożeniem. Może mnie nawet pozbawić życia. Jestem bezbronny. Bez jakiejkolwiek szansy. Jego ręce ponawiają wędrówkę po moim ciele. Żaden zakamarek nie pozostaje pominięty. Dotyka twarzy, warg. Lubi moje usta, poranione, spierzchnięte, sine. Lubi je dotykać palcami, sunie po nierównej linii bram oddechu. A palce ma szorstkie, wkłada mi je do ust, chce, żebym poczuł, że jestem jego, nawet wewnętrznie. Świadomie i dobrowolnie pozwalam mu na to. Zapraszam go do głębszej penetracji. Czuję jak dotyka mojego języka. Analizuję sytuację... decyduję się na desperacki krok. Mężczyzna wyrywa się dziko, jednocześnie pobudzając mojego członka. Nie chcę tego, jednak ciało... zdradza mnie. Jak chciałbym w tym momencie oderwać się od tej powłoki, zostawić te powleczone bladą skórą kości. Po prostu wzlecieć ponad to wszystko. Wyrywam się, szarpię, próbuję uwolnić. To nie ma sensu.. To dziwne czuć w sobie dwie sprzeczności żądzę i odrazę. Umysł i serce krzyczą „NIE!", ale ciało... pragnie dotyku, rozkoszy. Bezuczuciowego brutalnego gwałtu. Odczuwam w środku pragnienie, pragnienie jego dotyku. Umysł powoli się wyłącza. Władzę przejmuje instynkt.

- Aaaaaa! - po pokoju rozchodzi się niekontrolowany jęk rozkoszy. Boję się, a zarazem chcę tego.

- Podoba ci się to, prawda – przerywa ciszę. „Nie wcale mi się nie podoba. Nie chcę tu być. To on mnie tu ściągnął, uwięził. Jak może mi się to podobać?" Jest tak cicho, że słyszę jego każdy nawet najcichszy ruch. Nie mogę dostrzec co robi, mogę tylko nasłuchiwać. Dłonie ponawiają wędrówkę wzdłuż mojego ciała. Wrażliwe ciało odpowiada na tę niechcianą przyjemność. Słone łzy bezradności formują się w moich oczach, jednak nie spływają... Zostają wchłonięte przez opaskę. Czuję jak zsuwa się z mojego ciała, lokuje się pomiędzy moimi rozłożonymi nogami. Czekam z obawa na to co za chwile może nastąpić. To od niego zależy czy będzie delikatny czy brutalny. Ja nie mam prawa głosu. Siedzę cicho pogrążony w ciemności i niepewności. Nagle rozrywający ból przechodzi przez całe moje ciało. Przechodzi przez każdy nerw. Wdziera się wszędzie, jest wszechobecny, otępiający, okropny. Nie czaka nawet chwili, żebym się przygotował. Porusza się dziko, brutalnie, zwierzęco. Wydawane przez niego odgłosy świadczą o tym, że czerpie z tego nieopisaną przyjemność. A ja...? Cierpię. Płaczę. Krzyczę. Wciąż nie widzę jego twarzy. Opieram się tylko na tym co słyszę i odczuwam. A czuję przeraźliwy ból. Nagle chwyta za opaskę, brutalnie zrywa ja z moich oczu. Widzę ciemność, jednak powoli obraz zaczyna stawać się wyraźny. Dostrzegam jego umięśnione, nagie ciało. W oczach płonie żądza, rozkosz i podniecenie. Chwyta mojego nabrzmiałego członka. Dłonie zaciskają się na trzonie, by po chwili poruszać cię w górę i w dół. Odczuwam ciepło, kumulujące się w moim podbrzuszu. W końcu dochodzę. Wyginam plecy w łuku. Biała cieć brudzi palce mojego oprawcy. Na ustach pojawia się lubieżny i szatański uśmiech. Jego oczy znów przybierają okrutną krwisto-czerwienią barwę. Wkrótce on również dochodzi. Jego sperma wypełnia moje wnętrze. Przykłada swoje palce przybrudzone spermą do ust, zlizuje ją na moich oczach. Ukazuje swoje białe kły. Delektuje się nią niczym nektarem, ambrozją. Zamykam oczy. Odwracam głowę. Nie chcę tego widzieć. Znów odczuwam pieczenie policzka. Otwieram szeroko oczy, w których nagromadziło się wiele łez. Powoli spływały, kończąc swój żywot na satynowej pościeli. Z rozciętej wargi sączą się kropelki krwi, które on zlizuje.

- Będziesz grzeczny, czy powtórzyć? – pyta.

- Tak, będę – odpowiadam z rezygnacją. I tak jestem zbyt słaby, aby się przed nim bronić. Opuszcza moje wnętrze. Po udach spływa ciepła ciecz, która jeszcze przed chwilą była w moim wnętrzu. Czuję obrzydzenie do swojego ciała. Pochyla się nade mną, łączy nasze usta w zaborczym pocałunku. Bezmyślnie pozwalam mu na każdy ruch. Rozchylam wargi pozwalając mu na czerpanie przyjemności z tego pocałunku. Jego język szaleje w moim wnętrzu. Ręka mężczyzny kolejny raz wędruje ku dołowi. Po raz kolejny zakleszcza się na moim członku. Czuję, że zbliża się następny orgazm. Drżę. Przełykam głośno ślinę. Już wiem, że za chwilę cały koszmar zacznie się od nowa. Znów wniknie do mojego wnętrza. Zamroczy moją świadomość. Szybkim ruchem rozszerza moje zaciśnięte uda i tak jak poprzednim razem bez przygotowania wchodzi do środka.

- Nieeee – nie mam już nawet sił krzyczeć, łkam. Tym razem ból jest silniejszy, rany po poprzednim stosunku dają o sobie znać. Każda komórka, tkanka, mięsień krzyczą z bólu, który staje się nie do zniesienia. Patrzę błagalnym wzrokiem w jego przerażające oczy. Wciąż się łudzę, że może się nade mną ulituje, zostawi mnie w spokoju. Jednak próżne są moje nadzieje. Znów te dzikie ruchy, brak czułości i delikatności. Krótka chwila, parę głębszych pchnięć. Dochodzi po raz kolejny. Uśmiech satysfakcji i dominacji pojawia się na ustach. Wychodzi... Siada na skraju łoża. Nie patrzy na mnie, bo i po co... jestem tylko jego erotyczną zabawką.

- I jak ci się podobało? Wiem, że to uwielbiasz? Ja też uwielbiam twoje ciało, bez wątpienia jesteś moją najlepszą zdobyczą.

- D-dlaczego? – te słowa z trudem wydostają się przez moje zaciśnięte i obolałe gardło.

- Nie muszę ci się tłumaczyć... - odpowiada rozdrażnionym, pełnym nienawiści głosem. Widzę jak wstaje, jak zakłada spodnie i białą koszulkę. Leżę cicho... Pogrążony w swoich bolesnych wspomnieniach. Moja świadomość nie rejestruje już jego ruchów. Jestem zmęczony, obolały. Chcę tylko spać. Tępo wpatruję się w jego ruchy. Podchodzi do wezgłowia łóżka. Uwalnia moje zdrętwiałe dłonie. Opadają bezładnie na pościel. Rzuca moje ubranie. Rozglądam się wokoło. I wtem... na nocnej szafce widzę moją szansę. „Wolność!" – to jedno słowo zamajaczyło w moim umyśle. Sprawdzam czy nie ma go w pobliżu. Próbuję schwycić przedmiot. Udaje mi się. Siadam. Zakładam „ubranie". Wsuwam nóż do kieszeni. Podchodzi do mnie, szarpie. Wstaję. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Dobrze, że mnie trzymał inaczej pewnie bym upadł. Powoli ruszamy w kierunku drzwi. Wychodzimy. On idzie za mną, wciąż mnie podtrzymując. Zmierzamy długim, oświetlonym pochodniami korytarzem. Nagle zatrzymuję mnie. Odwraca plecami do ściany. Patrzę w jego twarz swoimi przerażonymi oczami. Czuję jak oddech przyspiesza. Zbliża się. Brutalny pocałunek ląduje na moich ustach. To moja jedyna szansa. Obejmuję go jedną ręką w pasie, a drugą wsuwam do kieszeni. Nagle odskakuje ode mnie. Widzę jak białą koszulkę brudzi krew. Patrzy na mnie, a jego oczy wciąż płoną. Kolejny cios, chyba w wątrobę, jeszcze jeden – serce i kolejne trzy ślepo w klatkę piersiową. Osuwa się po ścianie na podłogę. Jego oddech staje się coraz cięższy, każdy następny wdech jest słabszy. Oczy już nie płoną, dostrzegam w nich... strach. Czy to możliwe, czy może mi być ciebie żal? „Nie to nie możliwe, przecież mnie krzywdził, gwałcił. Mnie i czterech innych chłopców. Teraz nareszcie będziemy wolni. Już nie będzie się nad nami znęcał. Już nie będzie bólu, upokorzenia, krzyku i niepewności." Stoję i patrzę, jak jego krew pojawia się na kamiennej posadzce. „Ale dlaczego zostawił nóż? Czy chciał, abym to zrobił, czy tylko o nim zapomniał?"

- Czemu?

- Zamknij się! – słyszę jego świszczący oddech. Wzajemnie patrzymy sobie w oczy. Wydaje ostatni oddech, ostatni raz klatka piersiowa uniosła się, czerpiąc powietrze. Odszedł. Dopiero teraz uświadomiłem sobie co takiego uczyniłem. Mimo że uwolniłem się od tyrana, to jednak go zabiłem. Nie panuję dłużej nad swoim ciałem. Osuwam się po ścianie na podłogę. Tuż obok jego ciała. Patrzę na swoje – ubrudzone krwią dłonie, w których wciąż tkwi nóż. Odrzucam go gdzieś w ciemny kąt. W oczach formują się łzy... łzy przerażenia. Odczuwam dreszcze na całym ciele. Uciekam, nie wiem dokąd. Tracę świadomość...

***

     Gdzieś po drugiej stronie oceanu, młoda kobieta leżała w szpitalnej sali. Właśnie urodziła syna, ale już wie, że go nie wychowa. Jest wynikiem gwałtu. To się stało jeszcze tam w Rumuni. Bała się tego dziecka było zimne jak trup i źrenice miało karmazynowe. Była zmęczona, chciała zasnąć, ale nie pozwalał jej na to dźwięk radia, które grało w pokoju obok. Nagle pewna informacja przykuła jej uwagę. Pomiędzy spadkiem kursu dolara, po zapowiedzi wydania nowej płyty jakiejś mniej popularnej piosenkarki, usłyszała poważny głos spikerki.

„A teraz wiadomości z ostatniej chwili. Prasa Europejska jest wstrząśnięta informacją, która pojawiła się niedawno w mediach, które donoszą o morderstwie 32 letniego profesora z OXFORD - Thomasa Smitha. Jak nieoficjalnie zostało nam doniesione pan Smith od kilku miesięcy przebywał w Rumunii – a dokładniej w Transylwanii, gdzie zbierał materiały do swojej najnowszej publikacji. A oto relacja komendanta rumuńskiej policji: „Na rogu ulic Pinkywel i Doomer znaleźliśmy nieprzytomnego chłopca. Twierdził on, że był więziony przez ofiarę. Po oględzinach miejsca zbrodni, okazało się, że w podziemiach zamczyska, przetrzymywanych wbrew woli było innych czterech, młodych mężczyzną, również studentów profesora. Nie wiemy jednak jaki był motyw jego postępowania, wszystkie wątpliwości wyjaśni śledztwo". Jak donoszą rzecznicy prasowi, chłopiec podejrzewany o popełnienie tej okrutnej zbrodni został przewieziony do pobliskiego szpitala psychiatrycznego, gdzie pozostanie do wyjaśnienia. Z relacji świadków wynika, że jedynymi słowami jakie wypowiedział było zdanie „Krzyki ustały".

- A zatem nasuwa się pytanie, czy aby na pewno wszystkie mity i legendy o wampirach są prawdziwe? Może jednak na świecie istnieją takie istoty, żyją gdzieś obok nas. Może nawet wyglądają tak samo i tylko nie dają się poznać?

KONIEC 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro