Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tarkowska spędziła w prosektorium kilka godzin. Wróciła do biura z pendrivem pełnym danych, zdjęć i nagrań głosowych ze wstępnego badania. Większość dowodów trafiła do analizy, ale ich sprawa nie należała do priorytetowych, więc nie liczyła na szybkie wyniki. Sama zajęła się sprawdzaniem poszlak, a nawet zahaczyła po drodze o mieszkanie i zabrała tablicę magnetyczną. Zawiesiła ją na ścianie nad swoim biurkiem.

- O wow. Szczegółowa - pochwalił Artur, przyglądając się zapiskom i fotografiom zaginionych osób. Stuknął palcem w dwie z nich umieszczone w dolnym rogu. - Podejrzewałem u ciebie feminizm, ale żeby nawet w śledztwie zsuwać facetów na bok?

- Umieściłam ich poza schematem, bo nie pasują do wzorca - odparła. Artur uniósł brwi w zadziwieniu. - Tak. To wzorzec, ale nikt z was mnie nie słuchał.

- Nikt cię nie słuchał, bo zachowujesz się jak zadufana burczymucha.

- Nie zadufana, tylko pewna siebie.

- Skoro tak twierdzisz... To, co z tym wzorcem? - zapytał. Rozsiadł się na krześle i założył nogę na nogę, jak cowboy w barze na dzikim zachodzie.

- Wszystkie zaginione to kobiety w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat. Urodzone w marcu. Porwane w sposób chronologiczny. Pierwsza ofiara skończyła dwadzieścia lat, kolejna zaginiona dwadzieścia dwa, następna dwadzieścia cztery... dalej chyba rozumiesz.

- Okej. Cudnie. - Artur poprawił się na krześle, podparł łokciem na blacie biurka i spojrzał na tablicę po raz drugi. - Tak się nudziłaś, a teraz prowadzimy dwie sprawy naraz.

- Raczej jedną - skwitowała i wskazała długopisem na zdjęcie zaginionej. - Nasza baletnica posiada ten sam tatuaż. Karolina Setrawska, lat dwadzieścia sześć, instruktorka tańca. Prześledziłam jej Facebooka i dotarłam do salonu, w którym się tatuowała. Trzeba tam pojechać. Poten przejrzeć monitoring w poszukiwaniu lawety albo zwyżki, która mógł przewieźć posąg. Sprawdzić firmy transportowe, budowlane, złomowisko. Pojechać...

- Prrr, szalona. We dwójkę nie damy rady. Idziemy do starego.

Artur wpadł do biura naczelnika i od razu przedstawił całą sytuację. Tarkowska najeżyła się, gdy usłyszała jak, ubiera jej przemyślenia w swoje słowa, ale ostatecznie stwierdziła, że wyszło mu zgrabnie. Nawet nie próbował przypisać sobie jej zasług. Miła odmiana. W stolicy panowały zróżnicowane techniki obejmowania przewagi w drodze do awansu.

- Kochaniutka, doceniam wolę walki o powrót do Warszawy, ale to grubymi nićmi szyta historia. Rozumiesz? To się nie trzyma, rozłazi - powiedział naczelnik. - Brakuje wolnych ludzi. Sprawdźcie tego tatułażyste - zaseplenił. - bo może to są dwie różne sprawy? Nie postawię w stan gotowości całego komisariatu, skoro to tylko przeczucia. Dowody, dowody. Chcę dowodów.

Tarkowska zacisnęła pięści i wyszła z gabinetu bez zbędnego komentarza. Przystanęła przed swoją tablicą i delikatnie przechyliła głowę, jakby pod innym kątem mogła dostrzec więcej.

- No to lipka. - Artur zatrzymał się obok i zagryzł wargi w zamyśleniu. - Widziałem gdzieś taki posąg. To znaczy, nie taki, ale podobny.

- Myśl, Klakier. Myśl.

-ˋˏ ༻༺ ˎˊ-

- Jeżeli to twoja sprawka, to... - Naczelnik wycelował palcem w Tarkowską. Dyszał ciężko, kręcił się na krześle i poprawiał kołnierz koszuli. - Całe miasto aż huczy! O seryjnym mordercy, który grasuje od miesięcy. Miesięcy! A policja... O! - Rozłożył ręce na boki. - Nic nie robi!

- Z całym szacunkiem... - zaczęła, ale Artur kopnął ją w kostkę.

- Starosta, radni, dziennikarze - wyliczał, odginając trzęsące się palce. - ksiądz! Wszyscy do mnie dzwonią. Dałaś cynk! Rozdmuchałaś sprawę!

- Grabarz pijany - wtrąciła, ale zamrugał oczami i spojrzał na nią jak na wariatkę.

- To jakiś stołeczny slang?

- Nie, naczelniku. Zapłacili mu za informacje, a teraz leży w kanciapie i burczy o apokalipsie - wtrącił się Artur, który o dziwo, w lot złapał, o co jej chodziło.

- Widzieliście, jaki przydomek mu nadali w tym zasranym Internecie?

Obrócił ekran monitora, więc obydwoje pochylili się, by przeczytać drobne litery. Artur zagwizdał przeciągle i szturchnął w ramię Tarkowską, ale prychnęła i wzniosła oczy ku niebu.

Pukanie do drzwi przerwało dyskusję, a do środka wpadł jeden z funkcjonariuszy.

- Naczelniku, dostaliśmy zgłoszenie - powiedział, niepewnie zerkając na całą trójkę. - Podobno ludzie po mieście biegają i szukają tych posągów. Znaleźli dziewięć. W parku, przed stadionem, obok biblioteki, na parkingu kościoła...

- Trzeba je zabezpieczyć, zanim zniszczą ślady - powiedziała Tarkowska z ekscytacją.

- Niby kim, Tarkowska - mruknął i opadł na fotel, głośno dysząc.

- My się tym zajmiemy, naczelniku - stwierdził Artur i pchnął koleżankę w stronę wyjścia. - Pan odpoczywa. Meliski się napije - dodał, zanim zamknął drzwi. Zatarł dłonie i spojrzał na policjantkę - To, co? Laweta?

- Laweta.

-ˋˏ ༻༺ ˎˊ-

Kubek z gorącą kawą pojawił się tuż przed twarzą Tarkowskiej i zasłonił ekran komputera, w który się wpatrywała.

- Kawusia. Czeka nas księżycowy patrol↓. - Uśmiechnął się promiennie, ale koleżanka spojrzała na niego z politowaniem. - No, co? U was się tak nie mówi?

Pokręciła głową, przyjęła napój. Odchyliła się na krześle, by popatrzeć za okno na granatowe niebo rozjaśnione blaskiem ulicznych lamp. Nawet nie spostrzegła, kiedy zapadła noc. Przez cały dzień biegali po mieście, później ślęczała przed komputerem. Laweta przetransportowała do prosektorium tylko jeden pomnik, potem ksiądz odmówił współpracy.

Posąg kobiety klęczącej przed kościołem okazał się świętością, dziełem pobożnego artysty, darczyńcy... nie do ruszenia. Do czasu, aż w wyniku szarpaniny funkcjonariuszy z gospodynią i wiernymi, ktoś potrącił monument. Cementowy bark kobiety modlącej się na klęczkach pękł i ukazał nagą, ludzką skórę. Panika w mieście osiągnęła apogeum, ale przynajmniej przewieźli resztę posągów... ofiar bez przeszkód.

Tatuażysta pamiętał swoje dzieło i dziewczynę, ale nie wniósł niczego nowego do sprawy.

Wraz z innymi funkcjonariuszami spędzili resztę dnia na przepytywaniu ludzi mieszkających albo pracujących blisko miejsc, w których pojawiły się pomniki. Próbowali pozyskać nagrania z monitoringu miejskiego i pobliskich sklepów usługowych. Sprawdzili nawet kilka firm, które posiadały zwyżki, albo dźwigi, ale nie mieli żadnego punktu zaczepienia.

- Widziałam, że ją popchnąłeś - stwierdziła, spoglądając na kolegę znad kubka. - Ryzykowne. Szanuję.

- Wow, wow, wow! Czekaj, nie włączyłem dyktafonu, a tu komplement! - zakrzyknął. Wzruszył ramionami i opadł na krzesło przy sąsiednim biurku. - I tak już wszyscy wiedzieli. Tam trwały takie przepychanki, że nikt nie zauważył. Przynajmniej mogliśmy zabrać świętoszkę. Znalazłaś coś?

- Nawet sobie sprawy nie zdajesz z tego, ile takich pojazdów przewala się przez miasto. Na jednym nagraniu widać zwyżkę, ale jakość jest fatalna. Poprosiłam o pomoc kolegę. W Warszawie dysponują lepszym sprzętem. Wisiał mi przysługę. Zresztą marzec trwa.

- Ciekawa przypadłość, wręcz ujmująca - odparł ze szczerym uśmiechem. - Rzucasz krótkimi zdaniami i liczysz na to, że reszta świata pojmie głębię twojego rozumowania.

- Ty rozumiesz. Została nam doba, może dwie. Potem przyślą śledczych. Odbiorą nam sprawę - mruknęła i poderwała się na krześle, gdy usłyszała komunikat komputera o nadejściu wiadomości. - Popatrz. Napis jest wytarty, ale to chyba pogotowie energetyczne. - Zastukała palcami w klawiaturę, nie czekając, aż kolega odpowie. - Nie ma go na spisie. Blachy pewnie kradzione.

- Sprawdź resztę nagrań, a ja przejrzę zgłoszenia. Może znajdę coś nietypowego.

Pogrążeni w poszukiwaniach, nawet nie spostrzegli, gdy minuty zamieniły się w godziny, a pozostali funkcjonariusze rozeszli się do domów. Tarkowska wstała, by rozprostować obolały kark i zdrętwiałe pośladki. Zamaszystym ruchem zmazała z tablicy datę i zapisała nową, zmieniając numer z 23 na 24 marca 2024 roku. Artur zarechotał i pokręcił głową, wciąż wpatrując się w ekran komputera.

- Za dużo kofeiny - zakpiła.

- Racja, Gargamelku. Czytam zeznania jakieś małej dziewczynki.

- Dziwne to twoje poczucie humoru i wyczucie sytuacji - mruknęła. Przykleiła do ściany mapę miasta i gminy.

- Madzia✮, lat cztery, bawiła się na podwórku przed domem, naprzeciwko placu, gdzie stał posąg kobiety z kapeluszem na głowie. Zeznała - zachichotał ponownie. - że wąż z głową koguta dał jej lizaczka i powiedział, żeby nikomu nie mówiła, że go widziała. I cytuję, „Grzechotał, jak grzechotnik, taki wąż"✮.

- Weź, proszę cię. Zajmij się czymś pożytecznym...

- Czekaj! - przerwał jej gestem ręki i wyprostował się na krześle. - Widzę wersjeę matki. Mężczyzna w ciemnozielonej skórzanej kurtce zaczepiał jej córkę, około godziny 19.45. Poruszał się nietypowym pojazdem z otwartą paką i podnośnikiem. Odjechał, gdy wybiegła z domu zaniepokojona. Kierował się na objazdówkę. Data 26 marca 2023 roku.

Tarkowska dobiegła do komputera i otworzyła nagrania z monitoringu w południowo zachodniej części miasta. Artur przysiadł obok, oparł łokcie na kolanach i pochylił się do przodu. Klasnął w dłonie, gdy na video śmignął pojazd, którego szukali.

- Zrób zbliżenie, bejjjbe. - Niemal zaśpiewał, nie kryjąc samozadowolenia. - Mamy go. Ha! Widać nawet blachy.

- Opamiętaj się. Musimy zawęzić obszar poszukiwań.

-ˋˏ ༻༺ ˎˊ-

Mamy go!

Czy to potwór?

Księżycowy patrol to w żargonie policyjnym nocna zmiana :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro