Czas na nowe pokolenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA: TEN ROZDZIAŁ BĘDZIE PRZESŁODZONY DO GRANIC MOŻLIWOŚCI
( Rozdział póki co z perspektywy Zosi,ale perspektywy będą się systematycznie zmieniać)
Dziś mamy 1 sierpnia.Piątek,ten dzień zapowiadał się całkiem spokojnie. Oczywiście od rana wstałam i zjadłam śniadanie razem ze wszystkimi w sali jadalnej.Przeczuwam,że dzieci Ivy i Cedryka mogą przyjść na świat już całkiem niedługo...może nawet dzisiaj.W sumie na wszelki wypadek skieruję swe kroki w poszukiwaniu akuszerki już teraz.Powiedziałam mamie o swoich planach,ona tylko przytaknęła i stwierdziła,że jak już znajdę akuszerkę i poród się zacznie to ona natychmiast po nas przybiegnie.Tak też zrobiłam.w sumie zarówno w Dudkowicach,jak i w całej Czarlandii jest kilka akuszerek,jednak większość jest początkujących a ja poszukuję profesjonalistki.Po chwili błądzenia znalazłam się przed niewielkim domkiem na skraju lasu.Zapukałam do drzwi,po chwili otworzyła mi bardzo młoda, około 25-letnia ,jasnowłosa kobieta.Najpierw złożyła mi ukłon a później przedstawiła mi się
- Witaj,księżniczko Zosiu, jestem Aline ( Po polsku czyta się Alina a po francusku czyta się " Alin")-przerwała na chwilę,po czym kontynuowała-powiedz mi proszę,kogo szukasz?
- No cóż,akuszerka w zamku potrzebna można powiedzieć,że od zaraz-odparłam poważnie
- chodzi o Ivy?-zapytała mnie moja nowa znajoma,ja po chwili zapytałam ją zdziwiona
- Tak,skąd pani wie?
-Po pierwsze: żadna "Pani", jestem Aline, a po drugie: wieści szybko się rozchodzą. Od początku wiedziałam.-odparła mi kobieta radośnie, jeszcze chwilę rozmawiałyśmy.Mama jeszcze nie przyszła,czyli najwidoczniej jeszcze nie czas.Jednakże my zaczęłyśmy już kierować się do zamku,przy okazji urządzając sobie miłą pogawędkę, w trakcie której okazało się,że Aline JEST AKUSZERKĄ, co prawda sama zaczęła pracować od niedawna,zaraz po wyprowadzce od rodziców, a wszystko,co wie o tej pracy,przekazała jej matka-emerytowana akuszerka,bo Aline kiedyś,gdy była w moim wieku albo troszkę starsza, pomagała jej odbierać porody.Więc jakieś 12-letnie doświadczenie w zawodzie ma.W końcu udało nam się dotrzeć do zamku. Aline przedstawiła się wszystkim. Teraz jedyne,co nam pozostało,to czekanie na rozwój wydarzeń.W końcu po godzinie Aline i Ivy gdzieś zniknęły,więc mogłam się tylko domyślać,że już się zaczęło.Teraz pozostało tylko w ciszy i skupieniu czekać,aż dzieci przyjdą na świat...Nie mam pojęcia, ile to może zająć;ale wiem jedno: Cedryka już zżera stres.W końcu po około 8 godzinach wszystko się skończyło,ale Cedryk w międzyczasie...zemdlał ze stresu.Za to ja postanowiłam iść zobaczyć najmłodszych mieszkańców naszego zamku.Weszłam na palcach do pomieszczenia. Ivy niemal natychmiast zauważyła mnie. Uśmiechnęła się do mnie i skinęła głową na znak,abym podeszła do łóżka,na którym leżała.Podeszłam więc na palcach. Ivy trzymała na rękach dwa noworodki.Nachyliłam się lekko,aby zobaczyć dzieci.Po chwili otworzyły oczy...Jedno z dzieci miało piękne,niebieskie oczy,które odziedziczyło po Ivy. Drugie zaś miało oczy w kolorze,którego w pierwszej chwili nie potrafiłam określić...był bardziej morski kolor niż oczy Ivy...jedno wiem na pewno, żadne z tych dzieci nie odziedziczyło heterochromii po Cedryku.Ale widziałam,że Ivy jest całkowicie wykończona po porodzie.ale była też bardzo szczęśliwa.Po chwili cichym tonem głosu z lekkim uśmiechem na ustach zapytała mnie
-Czy mogłabyś pójść po Cedryka?
-Jasne-odpowiedziałam jej cicho,po czym dodałam- JAK TYLKO ODZYSKA PRZYTOMNOŚĆ,Bo kiedy ty rodziłaś to on w pewnym momencie po prostu zemdlał z tego stresu...Póki co mogę posiedzieć tu z tobą,oczywiście,jeżeli nie masz nic przeciwko temu-to rzekłszy uśmiechnęłam się,ona również uśmiechnęła się radośnie i ze spokojem odpowiedziała na moje pytanie
- Ależ oczywiście,że nie mam nic przeciwko
( Tymczasem  może perspektywa Cedryka...)
Udało mi się odzyskać przytomność,podniosłem się z kanapy i zapytałem Mirandy,która stała obok mnie
- Czy...myślisz,że powinienem tam iść?
-Definitywnie tak-odparła mi krótko moja kuzynka,więc skierowałem swe kroki do komnaty,w której prawdopodobnie znajdowała się Ivy. Stanąłem w drzwiach, w komnacie znajdowała się również Zosia. Podszedłem do nich i przykucnąłem obok Ivy, spojrzałem na dzieci...były naprawdę urocze.Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok.W końcu wyszło na to,że spędziłem tam całą resztę dnia.Następnego dnia miała nas odwiedzić moja matka,która od śmierci ojca jest bardzo samotna i nawet bardzo zamknęła się w sobie,co wcześniej jej się nie zdarzało.O dziwo obudziłem się wypoczęty...Kiedy już się ubrałem to postanowiłem iść się ogolić,tak dobrze słyszycie.A dokładniej ogolę się,jak zwykle, za pomocą brzytwy do golenia.Jak zwykle uwinąłem się z tym w jakieś 20 minut.W końcu moja matka przyjechała do zamku.Od razu poszła zobaczyć wnuki; jak można było się spodziewać była nimi wprost zachwycona.Z resztą tak samo jak Cordelia i Miranda.W sumie mnie to nie dziwi. I oczywiście jest jeszcze jedna osoba,która wprost uwielbia dzieci...ZOSIA.No cóż,ale to jeszcze nie koniec nowego pokolenia,bo pod koniec tego roku albo na początku następnego na świat przyjdzie najmłodsza księżniczka Czarlandii...Tak,to już pewne,że Czarlandia będzie miała trzecią księżniczkę.Ciekawi mnie, czy mała Rozalia będzie bardziej podobna do Mirandy czy do Rolanda...I ciekawi mnie również,kogo wybiorą na jej rodziców chrzestnych...bo w przypadku księżniczki tego wyboru trzeba dokonać stosunkowo wcześniej.W końcu nastał wieczór,myślałem,że już dzisiaj nikt nie odwiedzi mojej komnaty,jednakże po chwili ktoś zapukał do drzwi pomieszczenia,postanowiłem więc iść i otworzyć.Przed drzwiami stała Miranda.Odsunąłem się od drzwi i ruchem ręki zaprosiłem ją do środka komnaty,usiedliśmy na fotelach w kącie pomieszczenia. Postanowiłem zacząć rozmowę,więc zapytałem ją
- Powiedz mi,kuzynko,co cię sprowadza do mojej komnaty o tak późnej porze?
-Chciałam z tobą porozmawiać na jeden temat-odpowiedziała mi kuzynka niezwykle wesoło
-Tak? A na jakiż to temat chciałabyś ze mną porozmawiać?-Zapytałem ją zaciekawiony
-Bo w przeciągu najbliższych 3 dni chciałabym już wybrać rodziców chrzestnych dla Rozalii-odparła mi krótko
- I rozumiem,że chciałaś mnie zapytać o radę...-powiedziałem,jednakże ona mi przerwała

-No cóż...niedokładnie-odparła mi,czym mnie bardzo zaintrygowała więc zapytałem ją
- A więc o co dokładnie chodzi?
- Ja miałabym do ciebie pewną prośbę...tylko nie jestem pewna,jak mam zacząć-odparła mi nieco przestraszona
- Spokojnie,zamieniam się w słuch-odparłem jej dotykając lekko jej ramienia,aby ją uspokoić
-Bo ja i Roland już wybraliśmy rodziców chrzestnych dla Rozalii...Matką chrzestną zostanie Tilly-Powiedziała moja kuzynka nieco rozproszona,ja uśmiechnąłem się nieznacznie i ponownie zapytałem
- A co z ojcem chrzestnym? też już macie jakiegoś kandydata?
- No w zasadzie i tak i nie-odpowiedziała mi tajemniczo moja kuzynka
- CO to znaczy?-dopytałem zaskoczony odpowiedzią
- Bo kandydat JEST, ale nie wiemy,czy się zgodzi-odpowiedziała już dużo bardziej zrozumiale moja kuzynka
- Powiedz mi,kim jest ten kandydat,a ja ci w 4 sekundy powiem,czy się zgodzi-odpowiedziałem pewien swego,ona chwilę pomyślała po czym wzięła głęboki oddech i powiedziała do mnie
-Chcielibyśmy...ABYŚ TO WŁAŚNIE TY ZOSTAŁ OJCEM CHRZESTNYM ROZALII...TO CO,ZGODZISZ SIĘ?
-A dlaczego niby miałbym odmówić swojej ulubionej kuzynce?-zapytałem radośnie,bo tak, Miranda od niedawna ma status mojej ulubionej kuzynki.Ona tylko uśmiechnęła się,jednak ja chciałem ją o coś zapytać,bo od dawna chodził mi po głowie pewien pomysł,jednak nie wiem,czy nie byłaby zła,gdybym nie zapytał jej o zdanie w tej kwestii.Zapytałem więc
- A czy miałabyś coś przeciwko,gdybym zaczął jakoś zdrabniać twoje imię?

- Nie,skądże znowu...Ale jak byś zdrabniał moje imię?-odpowiedziała mi kobieta
-Na przykład Mimi...-odparłem i czekałem na reakcję,ona tylko uśmiechnęła się wesoło i odpowiedziała mi radośnie

- Zgoda...pod warunkiem,że ja też mogę jakoś zdrabniać twoje imię
- ZGODA...to słucham,jak będziesz zdrabniać moje imię?-zapytałem ją
- CEDRYŚ-Odparła wesoło wstając z  miejsca.Podeszła do mnie po czym...pocałowała mnie w policzek.NO CUDOWNIE,Już starczy,że Zosia to robi. Chociaż nie ukrywam,że to całkiem miłe uczucie.W tej jednej chwili uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz,a mianowicie,że popełniłem pewien można powiedzieć błąd,który muszę czym prędzej naprawić.Postanowiłem więc jak najszybciej skierować się do komnaty Zosieńki.Bo mój błąd polega na tym,że przez całe 4 lata odkąd tu mieszka i odkąd się przyjaźnimy to ja ani razu nie powiedziałem jej,że jest dla mnie bardzo ważna i że ta przyjaźń i zaufanie,którymi mnie obdarzyła znaczą dla mnie więcej,niż mogłaby pomyśleć.Tylko nie bardzo wiedziałem,jak jej to powiedzieć.No cóż,coś wymyślę.W końcu udało mi się jakoś dojść do komnat Zosi.Drzwi były zamknięte więc zapukałem.Po chwili Zosia otworzyła drzwi, spojrzała na mnie dziwnie,jakby zaniepokojona i zapytała mnie
- Cedryku,co cię sprowadza do mojej komnaty o tak późnej porze?,czy wszystko w porządku?
-Tak..po prostu chciałem z tobą porozmawiać na pewien temat-odparłem uśmiechnięty

-A można wiedzieć,na jaki temat?-zapytała mnie,kiedy już wszedłem do jej komnaty
- Tak...ja chciałem Ci z całego serca podziękować-odparłem krótko
-Za co? Przecież ja nic takiego nie zrobiłam-odparła mi moja młoda towarzyszka
- Wręcz przeciwnie...zrobiłaś...a w zasadzie cały czas robisz coś wielkiego DLA MNIE.Przyjaźnisz się ze mną,nazywasz mnie swoim najlepszym przyjacielem mimo tych wszystkich złych rzeczy,które zrobiłem...po prostu cały czas jesteś przy mnie,I po prostu jestem ci za to bardzo wdzięczny.Przyjaźń z tobą dała mi dużo,a w zasadzie zawdzięczam Ci to,że dalej jestem w tym zamku.Przyjaźń z tobą jest po prostu najlepszą rzeczą,która mogła mnie spotkać w życiu,jesteś dla mnie wszystkim...całym światem.Kocham Cię za to wszystko Zosieńko (No co,przyjaciół też można a nawet trzeba kochać)
Ona chwilę zastanowiła się nad sensem moich słów i powiedziała do mnie radośnie
-Ja bardzo Ci dziękuję za to wszystko,co przed chwilą powiedziałeś,bardzo mi miło,że tak sądzisz.Mnie również przyjaźń z tobą dała wiele dobrego.Przede wszystkim wiele pięknych wspomnień,również wiele Ci zawdzięczam,kilka razy uratowałeś mi życie prawie kosztem własnego,a rok temu gdyby nie ty to mogłabym zostać uwięziona w amulecie już na zawsze.Również uważam,że przyjaźń z tobą jest po prostu najlepszą rzeczą,która mogła mnie spotkać w życiu, jesteś dla mnie wszystkim...całym światem.Kocham Cię za to wszystko. I wiesz co?
-Nie...-odparłem zaintrygowany tym,co za chwilę usłyszę
- Jesteś moim bohaterem-to rzekłszy Zosia podeszła do mnie,przytuliła mnie z całej siły i pocałowała w policzek
- Bardzo mi miło,że myślisz o mnie w ten sposób-odparłem jej lekko się rumieniąc po czym dodałem wzruszony- Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie swoim bohaterem...to bardzo miłe uczucie-kiedy skończyłem mówić z moich policzków zaczęły spływać na podłogę pierwsze łzy
Po chwili spostrzegłem,że zdążyła już wybić 20,ale jeszcze przez dłuższą chwilę rozmawiałem z Zosią.Ona już zdążyła się domyślić,że mój pomysł,aby to ona została następczynią tronu był dowodem mojej sympatii do niej i sposobem na odwdzięczenie się za całą dobroć,którą mi okazała.W końcu o 21 ona poszła zasnęła, a ja poszedłem do swojej komnaty. Aline oczywiście została zatrudniona jako pałacowa akuszerka.Następny dzień oczywiście zapowiadał się całkowicie spokojnie.Oczywiście w listopadzie wyjeżdżamy do księżniczki Eleny na Dia De Los Muertos i zostaniemy tam do świąt a ponownie przypłyniemy na karnawał i święto Jagunów.
( Teraz perspektywa królowej Mirandy, która będzie...bardzo ciekawa)
Właśnie spędzałam wolny czas siedząc na fotelu w swojej komnacie i czytając moją ulubioną książkę. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi,więc odłożyłam lekturę na bok i poszłam otworzyć,okazało się,że to Bartłomiej przyszedł w bardzo ważnej sprawie,jak to on określił.
- Wasza wysokość,chciałbym zakomunikować,że przed zamek przyszła jakaś kobieta.Przedstawiła się imieniem Marissa i pyta się o waszą wysokość-powiedział do mnie mężczyzna.Ja chwilę myślałam, bo gdzieś już słyszałam to imię;ale nie kojarzyłam,gdzie,więc tylko powiedziałam do niego z uśmiechem na ustach
- Czy mógłbyś mnie do niej zaprowadzić? Wydaję mi się,że gdzieś ją już spotkałam

- Ależ oczywiście,wasza wysokość,proszę za mną-odpowiedział mi starszy mężczyzna po czym zaprowadził mnie prosto przed zamek,rzeczywiście stała tam jakaś kobieta,której w pierwszej chwili nie poznałam,lecz gdy tylko odwróciła się do nas to poznałam,kim ona jest i wyprzedziwszy Bartłomieja o kilka kroków wykrzyknęłam radośnie w jej kierunku
- Riska(zdrobnienie od Marisy),jak miło cię znowu widzieć po tylu latach!
Ona również podbiegła do mnie w bardzo szybkim tempie i wykrzyknęła równie radośnie
- Andzia( Zdrobnienie od Mirandy), Ciebie również tak miło widzieć.
W końcu obie mogłyśmy się przytulić.Poczciwa Marisa...ile ja już jej nie widziałam.Po chwili jednak naszą radość przerwał zdziwiony Bartłomiej,który zapytał mnie poważnym tonem

-To wasza wysokość zna tę kobietę?
-Ależ oczywiście! Ja i Marisa chodziłyśmy razem do szkoły,byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.Można powiedzieć,że byłyśmy wprost nierozłączne-odparłam mu radośnie,po czym powiedziałam do swojej najlepszej przyjaciółki

- Co cię sprowadza do Czarlandii? Myślałam,że po swoim ślubie już na stałe wyprowadziłaś się do Corony ( Tak,królestwo TEJ Roszpunki)
- Przyjechałam pomóc ciężko chorej cioci,która tu mieszka-odparła moja rówieśniczka po czym kontynuowała zaciekawiona moim ubiorem,a chyba bardziej koroną na mojej głowie
- Nie wiedziałam,że zostałaś królową,od jak dawna przysługuje Ci ten tytuł?
-Już trochę ponad 4 lata, od kiedy niespodziewanie wyszłam za Króla Rolanda II-odparłam jej radośnie
- A co się stało z twoim pierwszym mężem Birkiem Balthazarem?-dopytywała zamartwiona przyjaciółka
-Niestety utonął już 11 lat temu-odparłam nieco smutna,jednakże po chwili uśmiechnęłam się i zapytałam ją równie zaciekawiona zaistniałą,bądź co bądź niespodziewaną,sytuacją
-A tak w zasadzie jak udało Ci się samej znaleźć drogę do zamku?

-Miło mi,że aż tak bardzo wierzysz w moją intuicję,ale muszę Cię zawieść...gdybym nie spytała ludzi to błądziłabym tak jeszcze z godzinę albo dwie-odparła moja przyjaciółka niepewnie
Zaproponowałam jej,że najpierw ją wszystkim przedstawię,a później pójdziemy do ogrodów i tam spokojnie porozmawiamy i powspominamy stare czasy.Ona oczywiście na to przystała,ale stwierdziła,że najpierw pójdzie po Blancę,swoją córkę.Po niecałym kwadransie wróciła.Jej córka była mniej więcej w wieku Zosi.Dziewczynki postanowiły iść się razem pobawić.Tymczasem Marisa już poznała wszystkich w zamku.W końcu musiała iść,bo jutro miały już wracać do domu,ale jej córka chciała zostać jeszcze chwilę,więc zaproponowałam Marisie,aby zostały w Czarlandii jeszcze chociaż tydzień.Ona powiedziała,że Blanca może tu przenocować a kiedy jutro rano Riska po nią przyjdzie to zdecyduje,czy mogą zostać jeszcze tydzień.Jak powiedziałyśmy tak zrobiłyśmy. Blanca od razu złapała wspólny język z Zosią,Amber i Pati.Oczywiście ona również była wprost zachwycona Cedrykiem,co w sumie wcale mnie nie dziwi.Dziewczynki postanowiły,że urządzą sobie piżamówkę w obserwatorium.Bawiły się do późnych godzin nocnych,czego niestety nie pochwalał Bartłomiej,ale już trudno.Nazajutrz rano Marisa przyszła po Blancę. Po chwili postanowiłam zapytać przyjaciółkę zaciekawiona

-To co,zostaniecie w Czarlandii jeszcze chociaż na tydzień? Możecie się zatrzymać w zamku a ja za tydzień zorganizuję statek,którym wrócicie do Corony,zgoda?
-No cóż...ZGODA-odparła radośnie moja przyjaciółka wesoło.Obie roześmiałyśmy się serdecznie
Zosia od razu polubiła zarówno Blancę jak i Marisę i z resztą one ją również bardzo polubiły.Kolejny dzień minął nam na wspominaniu starych czasów.Bardzo dobrze pamiętam dzień,kiedy ja i Riska się poznałyśmy.Już wtedy wiedziałam,że będziemy przyjaciółkami na calutkie życie,nawet wtedy,kiedy nasze drogi się rozejdą w różnych kierunkach.No i jak widzicie,teraz;po tak wielu latach nasze drogi znowu się zetknęły.Nawet Cedryk załapał z Marisą dobry kontakt.Kolejnego dnia Marisa i Blanca zjadły z nami śniadanie,które upłynęło w jeszcze weselszej niż zwykle atmosferze.Jak pamiętacie minęły dokładnie 4 miesiące i 3 dni od śmierci ojca Cedryka,on dalej bardzo przeżywa tę bądź co bądź niespodziewaną stratę.Ale Calista i Zosia przeżywają ją chyba jeszcze bardziej mimo,że zupełnie nie dają tego po sobie poznać.Ale ja wiem,że nam wszystkim przyda się odmiana.Dlatego też nie mogę się doczekać wizyty u Eleny,a przypominam,że będziemy tam prawdopodobnie aż do świąt,włącznie ze świętami oczywiście.Może przynajmniej to chociaż trochę rozweseli zarówno Cedryka jak i dziewczynki.Ani się spojrzałam,a już minął tydzień. Riska i Blanca musiały już wracać do domu. Ale obiecałyśmy sobie, że od teraz będziemy się nawzajem odwiedzać co najmniej 4 razy w roku albo częściej. Zosia też zyskała nową przyjaciółkę,co akurat mnie nie dziwi,bo moja córka ma niesamowitą zdolność do zjednywania sobie ludzi.Swoją drogą podejrzewam,że tajemnicza Biblioteka już całkiem niedługo znowu da o sobie znać...I coś mi się wydaje,że to będzie miało związek z Królem Magnusem i Księciem Roderykiem, którego Zosia i Tilly spotkały podczas swojej pierwszej misji w tajemniczej bibliotece.No,ale kto da radę,jak nie Zosia?. Od czasu pokonania Vor zaprzyjaźniliśmy się również z Chrystą,Vegą oraz oczywiście Orionem,którzy od czasu do czasu odwiedzają nas w zamku.Nawet Cedryk zrobił się bardziej rozmowny,dzięki nim.A pomyśleć,że jak się tu przeprowadziłyśmy to rzadko wychodził z komnaty.
(Teraz perspektywa Cordelii, chcecie zobaczyć,jak poradzi sobie w roli Cioci?)
Właśnie nadszedł wieczór. Ja,Calista i Grecjusz przyjechaliśmy na długi weekend do zamku w Czarlandii...A w zasadzie to ja wyciągnęłam Calistę i Grecjusza z domu,bo chciałam się trochę nacieszyć bratankiem i bratanicą.Z resztą nasza mama też przyjechała na kilka dni,aby nacieszyć się najmłodszymi wnuczętami.To przywraca jej chociaż trochę radości z życia,którą straciła po,nie tak dawnej przecież, śmierci naszego ojca.Od tamtego okropnego dnia jest bardzo samotna.A na Cichej Polanie chyba wszystko przypomina jej o ojcu.Postanowiłam następnego dnia porozmawiać z Cedrykiem o moim najnowszym pomyśle.Póki co jednak postanowiłam sprawdzić,co słychać u najmłodszych mieszkańców zamku.Weszłam więc do komnaty,w której stały ich łóżeczka,Ivy akurat nie było w pobliżu a Cedryk już pewnie dawno zasnął.Ani się obejrzałam a już trzymałam w swoich ramionach te dwa słodkie aniołki.Przesiedziałam tak z nimi dosłownie calutką noc.Nazajutrz rano,tak jak mówiłam,postanowiłam iść do komnaty brata.Kiedy już wspięłam się po schodach i stanęłam przed komnatą brata to zapukałam do drzwi.Nie musiałam czekać długo,bo już chwilę później Cedyś wpuścił mnie do pomieszczenia.
-Co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze,siostrzyczko?-zapytał mnie jakby zmartwiony
-Mam pewien plan dotyczący naszej matki,jednakże chciałam go najpierw omówić z tobą a dopiero później wprowadzać w życie-odparłam mu niemal natychmiast
-A więc zamieniam się w słuch-odrzekł mój brat siadając na fotelu a ja wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić bardzo szybko,energicznie i chaotycznie,co jest do mnie bardzo niepodobne

-Nasza matka jest po śmierci ojca taka samotna,a wszystko na cichej polanie przypomina jej o ojcu,a są to jeszcze świeże rany,więc i bolesne wspomnienia.Więc wpadłam na pomysł,aby wprowadziła się do zamku,już na stałe...O ile oczywiście
ty,Scarlett,Roland,Miranda,Zosia,Pati,Amber,Janek i Bartłomiej nie mielibyście nic przeciwko.
-Ależ oczywiście,że ja nie mam nic przeciwko,Scarlett też na pewno się ucieszy.Myślę,że również reszta stwierdzi,że to świetny pomysł,a towarzystwo Zosi na pewno trochę pocieszy naszą matkę-odparł mój brat radośnie klaszcząc w dłonie.Naszej matki akurat nie było w zamku,więc stwierdziliśmy,że teraz jest idealny moment, aby obwieścić całej reszcie zamku nasz wspaniały plan.Wszyscy byli zebrani w sali jadalnej.Opowiedzieliśmy im o naszym planie.I Cedryk miał rację,bo naprawdę nikt nie miał nic przeciwko temu.Teraz tylko pozostaje przekonać do tego mamę.Poszłam więc jej poszukać.Nie zajęło to dużo czasu,bo znalazłam ją u Reni, akurat razem z mamą Reni urządzały sobie pogaduszki przy herbacie.Odezwałam się do niej spokojnie

-Mamo...mam do ciebie propozycję

-Słucham zatem-odpowiedziała moja rodzicielka

-Ojciec nie żyje już od 4 miesięcy.Na Cichej polanie wszystko Ci o nim przypomina.Więc może wprowadziłabyś się już na stałe do zamku,do Cedryka? Towarzystwo Zosi i Mirandy dobrze na Ciebie wpłynie, mogłabyś spędzać więcej czasu z dziećmi Cedryka,bo miałabyś do nich o wiele bliżej.Rozmawiałam już z Cedrykiem,nie miałby nic przeciwko;reszta na pewno też.-powiedziałam szybko i radośnie.Ona chwilę zastanowiła się nad moją propozycją i odrzekła
-No cóż,dobrze.Jeżeli Cedryk,Scarlett,Miranda i inni nie będą mieli nic przeciwko to jutro pojadę na chwilę na Cichą Polanę po wszystkie swoje rzeczy i przyjadę do zamku.Masz rację,że dobrze mi to zrobi

-W takim razie ustalone.-odpowiedziałam jej po czym zapytałam-A pojechać z tobą jutro na cichą polanę?Pomogę Ci się spakować

- Ależ oczywiście,dziękuję Ci bardzo, jesteś taka kochana-odpowiedziała natychmiastowo moja rodzicielka uśmiechając się nieznacznie.Tymczasem nastał już wieczór,więc wróciłyśmy do zamku.Nazajutrz z samego rana zrobiłyśmy tak,jak wczoraj zaplanowałyśmy.Pakowanie wszystkich rzeczy Mamy nie zajęło wcale aż tak dużo czasu.Po powrocie do zamku razem ze Scarlett i Mirandą pomogłam mamie umeblować jej nową komnatę.W sumie całkiem szybko nam to zleciało, następnie mama poszła spędzić trochę czasu w towarzystwie Zosi.Niemal od razu można było usłyszeć stamtąd bardzo głośne śmiechy.Cóż,jeżeli miałabym określić,jak Cedryk radzi sobie z ojcostwem to,szczerze mówiąc,całkiem nieźle.Ale sądzę,że on raczej nie będzie chciał mieć większej ilości dzieci...Kilka następnych dni minęło całkowicie spokojnie.Morgana i Shuriki znów nie dają znaku życia.Za to już nie mogę się doczekać listopada i grudnia,bo wtedy wyjeżdżamy do Eleny;więc spędzimy ten czas trochę inaczej niż zazwyczaj.
Kolejne dni minęły również bardzo spokojnie.Zosia całkiem nieźle radzi sobie w Hexley Hall i w akademii wszech-ziemia. Janek również bardzo się stara być dobrym młodym rycerzem. Amber dalej zajmuje się projektowaniem sukien,astronomią i projektowaniem nowego Herbu królestwa.No cóż. Ale myślę,że kiedy Zosia już zostanie królową to przyszłość królestwa maluje się w jasnych barwach.Następnego dnia przy wspólnym śniadaniu Grecjusz zachowywał się jakoś dziwnie.W końcu Miranda postanowiła go zapytać tym swoim typowym tonem
-Grecjuszu,czy coś jest nie tak?
- Król Magnus...-odparł tylko mój mąż zrezygnowany

-Co z królem Magnusem?-dopytywała dalej Miranda
-...SZUKA ŻONY-odparł mój  mąż,Zosia spojrzała się na nas dziwnym wzrokiem i zwróciła się do księżnej Matyldy

- Ciociu Tilly,czy pamiętasz moją pierwszą historię w tajemniczej Bibliotece?
-Tą o Mazzimo?-dopytała Tilly

-Tak,właśnie tą-odparła jej Zosia

- Oczywiście,że pamiętam,Zosieńko-Odpowiedziała radośnie księżna Tilly

-A pamiętasz księcia Roderyka? -dopytywała dalej Zosieńka

- Oczywiście,że tak;ale dlaczego teraz o to pytasz?-zapytała znowu starsza kobieta
-Bo muszę ukończyć kolejną historię z nim związaną...TEŻ SZUKA ŻONY-Odparła Zosia nieco zakłopotana.Wszyscy chwilę siedzieliśmy w milczeniu.Po chwili Zosia wpadła na pomysł

-A może książę Roderyk mógłby zostać mężem księżniczki Charlotte z Isleworth? Ostatnio skończyła 25 lat i według tradycji królestwa niedługo będzie musiała poszukać męża

- A co w takim razie zrobimy z Królem Magnusem?-zapytał nagle Roland.
- Z tego,co pamiętam to w Galditz jest niezamężna królowa-odparła Miranda

-Albo w Norymberdze-odparła szybko Zosia,po czym dodała-Elena coś o tym wspominała podczas ostatniej wizyty.
- No cóż, trzeba próbować.Zosiu,czy mogłabyś jeszcze dziś sprowadzić tu zarówno księcia Roderyka jak i księżniczkę Charlotte?-Zapytała córkę Miranda

-Ależ oczywiście,ale jaki mamy plan,żeby to małżeństwo doszło do skutku?-Odrzekła Zosia
- Tak,zostaw wszystko mnie.-odparła królowa Miranda
-Dobrze-odparła Zosia,na to nagle Roland odezwał się ożywiony

-Książę Roderyk miał dziś po południu zawitać do Czarlandi w ramach zawarcia sojuszu między naszymi królestwami
Właśnie w tym samym momencie usłyszeliśmy dźwięk kół powozu.Wszyscy wyszli na dziedziniec.Okazało się,że to książę Roderyk właśnie przyjechał.Po chwili wysiadł z powozu,podszedł do nas i rzekł do Rolanda

- Witaj,Królu Rolandzie; dziękuję za zaproszenie mnie

-Ależ nie ma za co.Proszę,wejdźmy do środka i tam wszystko omówmy-odpowiedział Roland
- A Wy,drogie panie, nie idziecie?-Zapytał książę Roderyk
- Nie, czekamy na jeszcze jedną osobę,ale zaraz dojdziemy-odparła Miranda
- Czyżby jakaś młoda dama?-zapytał książę Roderyk
-Tak, z królestwa Isleworth,które tak swoją drogą leży całkiem niedaleko Borrei-odparła znów Miranda po czym dodała- Myślę,że powinniście się zapoznać
Więc oni poszli a my czekałyśmy.Jednak nie trwało to jakoś bardzo długo,bo Charlotte przyjechała chwilę później.Oczywiście najpierw Ona i Zosia wpadły sobie w ramiona,bo odkąd się poznały to bardzo się zaprzyjaźniły. Później opowiedziałyśmy jej co nieco o Roderyku.Ona się zgodziła aby zostać wyswataną. Poszłyśmy więc do zamku,niemal natychmiast znalazłyśmy mężczyzn. Charlotte i Roderyk zostali sobie przedstawieni,od razu zaczęli rozmowę.Okazało się,że bardzo wiele ich łączy.Po jakiejś godzinie coś zaczęło między nimi iskrzyć.W końcu nasi goście postanowili wybrać się na spacer lub przejażdżkę powozem,po najpiękniejszych zakątkach królestwa.Więc pojechali,a my w tym czasie zajęliśmy się swoimi sprawami i czekaliśmy,jak to wszystko się rozwinie. Cedryk i Miranda śmiali się z historii, które działy się,kiedy byliśmy jeszcze dziećmi.Reszta dnia minęła bardzo wesoło, muszę się wam przyznać,że naprawdę nie pamiętam,kiedy po raz ostatni widziałam Cedryka tak bardzo szczęśliwego; oczywiście nie licząc ślubu ze Scarlett i tym podobnych.W końcu nastał wieczór,jednakże nasi goście nie wrócili do zamku,ale nikt z nas się tym za bardzo nie przejął.Poszliśmy spać.Nazajutrz rano wstaliśmy,i my,kobiety postanowiłyśmy udać się na targ.Nasza mama wydaje się znowu być szczęśliwa,odkąd mieszka w zamku.Ale Zosia ostatnio zaczęła się zachowywać jakoś dziwnie.
( Teraz lecimy z perspektywą Cedryka,powiem wam jedno: to będzie niezły zwrot akcji)

 Od samego rana chodziłem podekscytowany po całym zamku co,jak wiecie, nie zdarza mi się zbyt często.Zapewne zapytacie,co jest powodem mojego podekscytowania? Otóż mój były nauczyciel postanowił dziś wieczorem odwiedzić mnie w zamku i powspominać stare,dobre czasy.Już nie mogę się tego doczekać,bo za każdym razem,gdy widzę się z profesorem Pederettim jest to miłe spotkanie.W końcu profesorowi udało się dotrzeć do zamku,poszliśmy więc porozmawiać do mojej pracowni.Jak zwykle,na początku rozmawialiśmy na tematy związane z moimi latami szkolnymi.W końcu doszło do tego,że nasza rozmowa się przedłużyła,
W końcu zeszło na temat rodziny, a dokładniej rzecz biorąc-na temat posiadania dzieci
-Cedryku,kilkanaście dni temu urodziły Ci się dzieci,prawda?-zapytał mnie mój mentor

-Tak,a dlaczego Pan pyta,profesorze?-odrzekłem zaciekawiony

-Bo ja też miałem syna,Birka,ale nie rozmawialiśmy ze sobą,byliśmy pokłóceni do tego stopnia,że on zmienił nazwisko na Balthazar i przeniósł się gdzieś daleko. Nieco ponad 13 lat temu dotarła do mnie wiadomość,że zmarł na morzu zostawiając żonę i dwudniową córeczkę,których nigdy mi nie przedstawił- mężczyzna opowiedział mi tę historię z tak wieloma szczegółami,że w pewnej chwili w mojej głowie powstała pewna teoria,ale najpierw muszę porozmawiać z Mirandą,aby przekonać się,czy mam rację.Jednakże postanowiłem,że zrobię to dopiero następnego dnia,tym czasem pożegnałem się z moim nauczycielem i po około godzinie zasnąłem.Nazajutrz z samego rana poszedłem porozmawiać z Mirandą.Jak zwykle zastałem ją w sali tronowej.Wypełniała jakieś dokumenty związane z sierocińcem,jednak kiedy zauważyła,że to ja wszedłem do sali,to od razu zaprzestała wpatrywania się w dokumenty i zapytała mnie
-Cedryku,czy wszystko z tobą w porządku?

-Tak,oczywiście. Ale...-powiedziałem,po czym wziąłem głęboki oddech i kontynuowałem-czy mogę Ci zadać pewne...osobiste pytanie?
- Ależ oczywiście,zamieniam się w słuch-odpowiedziała moja kuzynka,więc ja zapytałem

-Czy utrzymujesz jakieś kontakty z rodzicami swojego pierwszego męża?
-Nie...szczerze mówiąc nigdy ich nie poznałam.A zwłaszcza teścia,bo Birk podobno był z nim pokłócony przez wiele lat.A dlaczego pytasz, o ile oczywiście można wiedzieć?-odrzekła moja kuzynka,ja właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego,że moja teoria jest prawdziwa i odpowiedziałem jej najbardziej poważnym tonem,na jaki było mnie w tej chwili stać

- Bo...ja go chyba znam...a przynajmniej tak mi się wydaję.
-A mógłbyś go poprosić,aby przyszedł się ze mną spotkać w pobliskim parku dziś po południu?-Zapytała mnie moja kuzynka zaciekawiona moją wcześniejszą wypowiedzią
-Ależ oczywiście,że mógłbym go o to poprosić, i uprzedzając twoje następne pytanie: tak,mogę iść na to spotkanie z tobą-Odpowiedziałem jej pospiesznie z nutką...radości w głosie.Natychmiast skierowałem swe kroki w kierunku swej dawnej szkoły, w której z resztą jestem przecież wicedyrektorem...tak szczerze mówiąc jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tej myśli.W jednej chwili naszła mnie pewna refleksja, więc powiedziałem sam do siebie

-No tak! Przecież jestem tu wicedyrektorem.O tej godzinie profesor Pederetti pewnie już prowadzi lekcje;a wizyta wicedyrektora na lekcji zawsze wywołuje zamęt w klasie.Więc jak ja tam wejdę przy okazji nie wywołując popłochu wśród uczniów?!.No cóż,na razie postanowiłem,że wejdę tam całkowicie normalnie i postaram się załatwić tę sprawę w miarę szybko.Tak też zrobiłem,jednakże oczywiście nie mogłem wejść niezauważony,bo niemal od razu po moim wejściu do sali z wszystkich ławek rozległ się chóralny i bardzo głośny okrzyk uczniów
- Dzień dobry,panie wicedyrektorze
-Dzień dobry,dzieci.Proszę,usiądźcie.Ja tylko zajmę chwilę profesorowi Pederettiemu i zaraz uciekam-odpowiedziałem im spokojnie.Wyszedłem z sali razem z profesorem Pederettim.
Wytłumaczyłem mu,w czym rzecz,po 45 minutach,kiedy lekcje się skończyły mogliśmy już iść na spotkanie z Mirandą.Kiedy profesor Pederetti zobaczył Mirandę i zaczął z nią rozmawiać,wszystko stało się jasne,a moja teoria okazała się absolutną prawdą.Po chwili Mimi i mój były nauczyciel zapytali mnie jednocześnie i jednogłośnie

-Powinniśmy o tym powiedzieć Zosi?

-Tak,myślę,że powinna wiedzieć-odpowiedziałem stanowczo,na co zarówno Miranda i Profesor
Pederetti przytaknęli,Miranda powiedziała więc do swojego byłego teścia z uśmiechem

-W takim razie zapraszam do zamku.Razem porozmawiamy z Zosią.I
porozmawiamy o tym,dlaczego się nie poznaliśmy,kiedy Birk jeszcze żył...I mam propozycję, zostańmy przyjaciółmi

-Ależ oczywiście.Ale nie sądzisz,że Zosia na początku będzie w szoku? przecież od 8 miesięcy jestem jej nauczycielem,a nagle dowie się,że jestem jej dziadkiem-odezwał się teraz mój nauczyciel,tak więc skierowaliśmy się do zamku.Co dziwne,Zosię zastaliśmy niemal od razu w holu głównym,tak,jakby na nas czekała...Miranda i mój były nauczyciel wyjaśnili jej,w czym jest rzecz,ona przyjęła to w sumie nad wyraz radośnie.Kilkanaście kolejnych dni spędziła z dziadkiem,oczywiście była z tego powodu bardzo zadowolona.Zresztą ja również,bo w końcu zrobiłem coś dobrego.Naprawdę staram się być po prostu być lepszym sobą.Angażuję się też w życie sierocińca o wiele bardziej niż poprzednio,i zresztą zaangażowałem w to pół zamku,w tym Mirandę.Mam nadzieję,że uda nam się stworzyć w tym sierocińcu w miarę normalne warunki,żeby dzieci nie musiały się męczyć niefunkcjonalnością budynku pod wieloma względami.Ale tym zajmiemy się już następnym razem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro