problemów ciąg dalszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

( Perspektywa Zosi)
Mamy kolejny dzień,który z pozoru nie wyróżnia się absolutnie niczym od reszty dni, które przez ostatnie ponad 3 lata przeżyliśmy.Nagle usłyszałam jakiś hałas z komnat Cedryka. Jednak nic złego się nie stało.Postanowiłam tam zajrzeć,wspięłam się po schodach, drzwi były zamknięte, więc do nich zapukałam.Po chwili Cedryk w końcu otworzył drzwi, spojrzał na mnie, a ja tylko zapytałam

- Czy wszystko w porządku? usłyszałam jakiś hałas...

- Nie, wszystko jest w porządku, nic się nie stało- odpowiedział mi jednak wyraźnie czymś zmartwiony

- Na pewno?- zapytałam nie do końca przekonana o prawdomówności przyjaciela

- ...NIE, chodź, pokażę ci coś- odrzekł mów przyjaciel zrezygnowany. Weszłam więc do komnaty. Na biurku Cedryka leżał list...spojrzałam na przyjaciela, który wskazał abym podeszła bliżej i przeczytała. List był napisany...atramentem w kolorze krwistoczerwonym; treść listu przeraziła mnie
" Znowu się pomyliłeś i stanąłeś nie po tej stronie co trzeba. Zniszczyłeś moje plany zemsty, a teraz to ja zemszczę się na tobie niszcząc wszystko, co jest drogie twojemu sercu a na samym końcu zniszczę ciebie ...Nie znasz dnia ani godziny." - Jednak kiedy spojrzałam na podpis nadawcy przeraziłam się jeszcze bardziej, bo na końcu listu wielkimi,krwistoczerwonymi literami było zapisane " BARON VON ROCHA"przeraziłam się nie na żarty.Przez pierwsze minuty myślałam, że to jakiś żart, ale po chwili dotarło do mnie, że jednak nie. Bardzo się tym zmartwiłam. Następnego dnia postanowiłam, że nikogo o tym nie poinformuję, bo to mogłoby się skończyć jeszcze gorzej.W końcu przyszedł czas, abym poszła do szkoły królewskiej.
( Teraz zmiana perspektywy, Punkt widzenia Cedryka)
Zosia poszła do szkoły królewskiej...Nie wiem dlaczego, ale czuję, że w naszych relacjach coś się zmieniło.W końcu Zosia wróciła,weszła do mojej komnaty, a ja nie wytrzymałem, więc powiedziałem do niej tylko nieco zdruzgotany 

- No...proszę, powiedz to w końcu...

- Ale co?-zapytała niby to zdziwiona

- Ty uważasz, że jestem beznadziejny, ale udajesz, że tak nie jest- powiedziałem nerwowo

- Nie...wcale tak nie jest- ona próbowała się bronić, ale bezskutecznie

- Proszę, możesz przestać udawać, przecież już dobrze wiem, że przyjaźnisz się ze mną tylko z litości- powiedziałem, a z moich oczu zaczęły lecieć łzy
- Nie...TO NIE TAK-powiedziała Zosia...jeszcze chwilę to trwało, aż w końcu ona wybiegła z mojej komnaty...zapłakana.Myślałem,że żartuje, i że zaraz wróci cała roześmiana jak to zwykle bywało Jednak,gdy nie wróciła po godzinie zacząłem się martwić; bo przecież JA NIGDY NIE CHCIAŁEM SIĘ Z NIĄ KŁÓCIĆ.Po kolejnej godzinie zszedłem na dół do holu głównego, bo liczyłem, że zastanę tam kogokolwiek, kto mi powie,gdzie jest Zosia. I rzeczywiście, zastałem tam Pati. Spojrzała się na mnie dziwnie, a ja tylko zadałem jej pytanie

- Widziałaś Zosię?

- Tak, przed chwilą wybiegła z zamku cała zapłakana. Wiesz może, co jej się stało?- odpowiedziała mi

- Tak, proszę, sprowadź tu resztę ludzi, w tym króla i królową, bo im też jestem winien wyjaśnienia- odrzekłem tylko krótko.Po chwili wszyscy już się zebrali, a ja zacząłem się tłumaczyć...Przy końcu swojej wypowiedzi tylko spuściłem smętnie wzrok...

- Nic się nie stało...to nie twoja wina, ktoś ewidentnie spróbował was skłócić, i coś mocno wydaję mi się, że właśnie to był plan Barona, aby się na tobie zemścić- powiedziała królowa, po czym kontynuowała- Myślę, że Zosia mogła zostać porwana
- Jeżeli tak się stało to przyrzekam, że znajdę ją i przyprowadzę z powrotem całą i zdrową- powiedziałam poważnie, po czym rzeczywiście poszedłem jej szukać. Nigdzie jej jednak nie było...ale po godzinie szukania zawędrowałem poza miasto...Nagle prawie się o coś przewróciłem. Spojrzałem pod nogi i zobaczyłem...AMULET AVALORU...Prawdopodobnie zerwał się z szyi Zosi, kiedy została porwana; albo ktoś zerwał go specjalnie, obejrzałem go dokładnie, ale nie było żadnego przerwania, więc ktoś musiał ten amulet normalnie ściągnąć z szyi Zosi.... Postanowiłem go wziąć aby później oddać go Zosi. Myślałem, gdzie Baron von Rocha może przetrzymywać Zosię...Wpadło mi do głowy jedno miejsce, które było całkiem niedaleko stąd. Natychmiast się tam skierowałem.Była to stara twierdza, która kiedyś, jeszcze za czasów mojego pradziadka, służyła za więzienie.W końcu dotarłem do tegoż budynku, ale na początek zastałem pewien dość poważny problem, a mianowicie:  do twierdzy były tylko dwa wejścia:Przez wejście główne, albo przez tajne przejścia. Postanowiłem wejść tam przez wejście główne,chociaż oczywiście było to ryzykowne. No i było, bo nagle zostałem zatrzymany przez jakąś siłę. Zza ściany wyłonił się nie kto inny jak Baron Von Rocha śmiejąc się jak szaleniec. Ja zapytałem tylko z wściekłością

- Gdzie ona jest?!
- Jaka " Ona"?Nie wiem, o czym mówisz- powiedział udając niewiniątko
- Bardzo dobrze wiesz, o czym mówię. Porwałeś księżniczkę Zosię, gdzie ona jest?!- odpowiedziałem wściekły. On tylko roześmiał się jeszcze bardziej szyderczo i powiedział

- No dobrze, rzeczywiście, rozgryzłeś mnie, porwałem księżniczkę...A ty zaraz do niej dołączysz na resztę swoich dni...Chyba, że przejdziesz na moją stronę- powiedział spokojnie
- Prędzej piekło zamarznie, niż ja dołączę do oszusta, którym jesteś-wykrzyczałem
-W takim razie marnie skończysz-to powiedziawszy najpierw przycisnął mnie do ściany i zaczął dusić, potem uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni, a następnie pociągnął mnie za ramię, otworzył drzwi do lochów i zrzucił mnie prosto po schodach,więc znowu się poobijałem...Wylądowałem gdzieś, po chwili usłyszałem znajomy głos

- Cedryku...Czy wszystko w porządku? nic ci się nie stało?- obróciłem się w tamtą stronę..to była Zosia, miała ręce i nogi skute łańcuchami z każdej strony, drugi koniec łańcuchów był przykuty do ściany.Natychmiast podszedłem do niej i powiedziałem

- Zosiu, na całe szczęście cię znalazłem, mam nadzieję, całą i zdrową...Mi nic nie jest, a przynajmniej tak mi się zdaje...-Podszedłem do niej i zacząłem jej się przyglądać ze wszystkich stron. Wydawało mi się, że ma lekko poranione ręce a dokładnej rzecz biorąc kostki palców i przestrzenie pomiędzy nimi, jakby ślady walki. Dotknąłem lekko jej lewej dłoni chcąc sprawdzić, jak bardzo jest poraniona. Po chwili spytałem ją cicho

-Bardzo cię boli?

- Troszeczkę...-odpowiedziała mi, a z jej oka odruchowo poleciała łza. Ja tylko spróbowałem rozkuć łańcuchy, którymi była skrępowana; po dłuższej chwili udało mi się to. Ona tylko przytuliła się do mnie już nie mogąc powstrzymać łez, rozpłakała się i powiedziała

-Ja...Bardzo Ci dziękuję, ty...Uratowałeś mnie.

- Nie ma za co-powiedziałem, po czym kontynuowałem- ale to chyba należy do ciebie- to rzekłszy wyciągnąłem z kieszeni Amulet Avaloru, który jej podałem, a ona natychmiast go założyła
- Dziękuję, kiedy Baron Von Rocha nie widział zdjęłam amulet z szyi i upuściłam na ziemię, bo wiedziałam, że dzięki temu mnie znajdziesz-powiedziała w dalszym ciągu cicho popłakując.
- Już dobrze, cichutko...teraz już nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna...jestem z tobą- mówiłem do niej cicho i spokojnie, głaszcząc ją po głowie i delikatnie kołysząc.Jednak po chwili ja zrobiłem strapioną minę i powiedziałem do niej ledwo słyszalnie

- Zosieńko...JA BARDZO CIĘ PRZEPRASZAM

- Za co?- zapytała Zosia

-ZA WSZYSTKO, To wszystko nie tak miało być: Na początku zacząłem oskarżać cię o zrobienie rzeczy, których nigdy w życiu byś nie zrobiła i o wypowiedzenie słów, które przecież nigdy w życiu nie przeszłyby ci przez gardło, kłóciłem się z tobą, przeze mnie płakałaś, uciekłaś w zamku i w efekcie zostałaś porwana, a teraz; kiedy chciałem cię uratować w efekcie utknęliśmy tu obydwoje, prawdopodobnie już na zawsze- odpowiedziałem jej już prawie płacząc, jednak ona przytuliła się do mnie mocniej, jakby teraz to ona chciała uspokoić mnie. Po chwili powiedziała do mnie
- Już dobrze, nic się nie stało. Zapomnijmy o tym.Na pewno wkrótce jakoś się stąd wydostaniemy.
Ja tylko uśmiechnąłem się, ale to był błąd,bo Zosia spojrzała na mnie i powiedziała

- Cedryku...Masz ranę na policzku. Bardzo cię boli?

- Nie.Wszystko jest dobrze...-odpowiedziałem jej, jednak ona dalej mi się przypatrywała,po czym znowu zapytała mnie zmartwiona

- A twoje ramię? Boli? Widziałam, że Baron Von Rocha dość mocno cię za nie pociągnął i zrzucił ze schodów...
postarałem się delikatnie ruszyć tym ramieniem,jednak kiedy ledwo mi się to udało poczułem ogromny ból, ale jednak starałem się, aby Zosia tego nie zauważyła...Jednak zauważyła, bo powiedziała do mnie bardzo zmartwiona

- już dobrze, nie ruszaj ręką, bo zrobisz sobie coś jeszcze. Musimy coś wymyślić,aby się stąd wydostać
- Czemu powiedziałaś "MY"? To ty powinnaś się stąd wydostać, bo nie jesteś niczemu winna, to na mnie Baron Von Rocha chce się zemścić, JA TU ZOSTANĘ, POŚWIĘCĘ SIĘ...UMRĘ, BYLE BYŚ TYLKO TY BYŁA BEZPIECZNA- powiedziałem przytulając ją do siebie jeszcze mocniej. W tym momencie pragnąłem tyko, aby ta mała, delikatna istotka była bezpieczna. Ja mogę za nią nawet umrzeć.
- Nie...Wydostaniemy się stąd razem, w końcu jesteśmy przyjaciółmi-odpowiedziała mi Zosia
- Jeszcze raz przepraszam za tę ostatnią, niechcianą kłótnię, to była moja wina, ty nic nie zawiniłaś- powiedziałem do niej
- Nie, to ja przepraszam, nie powinnam była tak reagować. Oczywiście, że to nie była moja wina...ALE TWOJA TEŻ NIE.To nie była niczyja wina...Tylko Baron Von Rocha chciał nas skłócić i wykorzystać to do swoich celów-odpowiedziała mi. Musimy wymyślić, jak się stąd wydostać,Jednak póki co poszliśmy spać.Zosia wtuliła się we mnie z całej siły.Nazajutrz obudziliśmy się bardzo wcześnie...Barona raczej nie było; więc teraz trzeba tylko poszukać jakiegoś tajemnego przejścia i jakoś wydostać się na zewnątrz. Zosia przeszukiwała ściany z jednej strony, a ja z drugiej, po 15 minutach przeszukiwania ścian zapytałem ją zrezygnowany

- I co, znalazłaś coś?

- Niestety nie...A ty?- zapytała mnie z nadzieją

- Również nic...-odpowiedziałem jej smutno

- Nie ma szans...ZOSTANIEMY TU NA ZAWSZE- odrzekła zapłakana siadając na kamień, który był w celi, jednak gdy na niego usiadła ściana zaczęła się ruszać, a po chwili otworzyło się tajne przejście. Jak najprędzej wbiegliśmy w nie. Znaleźliśmy się w tajnych korytarzach twierdzy.Teraz musimy tylko z nich wyjść. Zosia zaczęła się rozglądać, po czym z całą pewnością wskazała na jeden z korytarzy i powiedziała do mnie prawie że szeptem

- Chodźmy tędy-więc posłusznie za nią poszedłem. Po chwili błądzenia trafiliśmy w kolejny korytarz.Spojrzałem na moją towarzyszkę i zapytałem ją trochę niepewnie 
- To którędy teraz idziemy?

- W lewo- odparła moja towarzyszka szybko ciągnąc mnie za rękę we wskazanym przez siebie kierunku.W końcu dotarliśmy do... kolejnego korytarza. Jednak i tym razem Zosia szybko znalazła wyjście. No i w końcu udało nam się znaleźć wyjście z tych wszystkich labiryntów.Nie wiedziałem, gdzie mamy iść dalej.Postanowiłem, że póki co schowamy się w lesie; bo za dużo alternatyw niestety nie było. Po godzinie chodzenia po lesie zarówno ja jak i Zosia nabawiliśmy się tylko jeszcze większej ilości ran i uszkodzeń. W końcu byliśmy na tyle daleko od twierdzy i na tyle blisko cywilizacji, że mogliśmy trochę zwolnić. Nagle Zosia podeszła do mnie, prawdopodobnie z zamiarem prowizorycznego opatrzenia moich ran, lecz ja tylko powiedziałem do niej miło, aczkolwiek stanowczo

- Proszę...nie podchodź do mnie i pod żadnym pozorem nie dotykaj moich ran...

- Czemu? Ja chcę ci tylko pomóc...Ty ufasz mi, prawda?- zapytała zmartwiona
- Tak, ufam ci jak nikomu innemu na świecie...Ale tym razem nie mogę pozwolić, abyś opatrywała moje rany- odpowiedziałem jej wiedząc, że zaraz na jaw wyjdzie mój kolejny sekret, który ukrywałem przed wszystkimi przez kilka długich lat. Ona tylko patrząc na mnie zapytała 

- Ale dlaczego?
- Bo ty również jesteś ranna...-starałem się odpowiadać wymijająco, co stawało się coraz trudniejsze.

- No i co w związku z tym?- zapytała Zosia, w tym momencie ja już nie mogłem znaleźć żadnej wymijającej odpowiedzi, więc tylko westchnąłem ciężko i powiedziałem do niej smutno

- Za chwilę zdradzę ci mój kolejny sekret, miałem ci go zdradzić trochę później i nie chciałem, abyś dowiedziała się właśnie w takich okolicznościach. Zrozumiem, jeżeli uciekniesz ode mnie, gdy usłyszysz tę straszną informację...Możesz mnie tu nawet zostawić na pewną śmierć...

- Więc słucham- powiedziała do mnie przyjaciółka
- Ja...Od wielu lat choruję...Niestety na HIV, niestety jest to nieuleczalne...Ale może jeszcze kilka lat pożyję...Ale mniejsza o to. To schorzenie może się przenosić na wiele sposobów, między innymi przez kontakt krwi osoby chorej i osoby zdrowej. Więc jeżeli teraz spróbujesz mnie dotknąć to istnieje niemal stuprocentowe prawdopodobieństwo, że zostaniesz zakażona...A JA TEGO NIE CHCĘ I DO TEGO NIE DOPUSZCZĘ..-powiedziałem patrząc na jej reakcje, wbrew temu, co myślałem nie przestraszyła się i nie uciekła, wręcz przeciwnie podeszła bliżej mnie i pytała dalej, jakby zmartwiona i zarazem zaciekawiona

- Kiedy się tym zakaziłeś?
- Pamiętasz o moim tatuażu?- zapytałem smutno...Ona tylko spojrzała na mnie wzrokiem,który sam w sobie przekazywał " nie martw się, będzie dobrze". Powoli zapadał zmrok, Zosia zapytała mnie bardzo zmartwiona, i już chyba zmęczona tymi wszystkimi przeżyciami ostatnich dni

- I co teraz zrobimy? Jeżeli cię nie opatrzę to się wykrwawisz i umrzesz...A poza tym musimy jakoś wrócić do zamku- powiedziała Zosia bardzo zmartwiona, jednak ja starałem się ją jakoś pocieszyć. Więc powiedziałem do niej spokojnie

- Nie wiem, co teraz zrobimy; ale wiem,że musimy jak najszybciej powstrzymać Barona.
- Tylko jak?- zapytała moja przyjaciółka
- Tego jeszcze nie wiem, ale coś wymyślimy-powiedziałem do niej
Po paru godzinach krwotoki ustąpiły, postanowiłem się podnieść z ziemi, znów przeszliśmy kilka metrów, znajdowaliśmy się w jakimś zagajniku, był tam pewien strumyczek; podszedłem do niego o własnych siłach,zacząłem przemywać swoje rany;a po chwili Zosia zrobiła dokładnie to samo. Zaczął zapadać zmrok, było już coraz zimniej. Zosia położyła się na trawie, widziałem,że była już kompletnie zmęczona.Jednak po chwili zaczęła się trząść z zimna, więc postanowiłem ściągnąć swoją długą,fioletową szatę; którą przykryłem Zosię, która natychmiast spokojnie zasnęła.Sam również położyłem się na trawie i również po chwili zasnąłem.Następnego dnia obudziły mnie promienie słoneczne, wstałem z ziemi i spojrzałem na Zosię, która jeszcze spała.Jednak po chwili obudziła się, zobaczyła,że jest przykryta moją szatą i uśmiechnęła się do mnie. Wstała z ziemi, przytuliła mnie lekko, bo już nie groziło jej zakażenie;po chwili zapytała mnie zmartwiona
-Co z twoją ręką? Dalej boli?
- Trochę, ale to nieważne-odpowiedziałem jej lekko się uśmiechając, jednak ona dalej pytała mnie patrząc zmartwionymi oczami

- A rana na policzku?...
- To nic takiego, naprawdę-powiedziałem spokojnie, znowu przeszliśmy kilka metrów, do zamku było już całkiem niedaleko. W końcu udało nam się dojść do wioski,gdzie mogliśmy czuć się bezpiecznie. Dojście do zamku to tylko kwestia czasu. Postanowiłem zapytać Zosię

- Czemu nie chciałaś mnie zostawić na pewną śmierć ani w twierdzy, ani w lesie mimo, że przeze mnie mogło ci się coś stać? Czemu dalej nazywasz mnie swoim przyjacielem?

- Bo uratowałeś mnie, mimo, że wiedziałeś jakie możesz ponieść konsekwencje. A prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko, nawet najgorszą kłótnie-odpowiedziała mi moja przyjaciółka.W końcu udało nam się dojść do zamku.Oczywiście król, królowa, książę Janek, Księżniczka Amber i Pati natychmiast podbiegli do Zosi, kiedy już upewnili się, że jest cała i zdrowa,królowa zwróciła się w moją stronę i powiedziała uśmiechnięta
- Dziękuje Cedryku, jestem ci ogromnie wdzięczna za uratowanie Zosi.Mam nadzieję, że za bardzo przy tym nie ucierpiałeś...

- Nie ma za co, robiłem to, co uważałem za słuszne, poza tym obiecałem, że Zosia wróci do zamku cała i zdrowa i dotrzymałem obietnicy. Co prawda trochę ucierpiałem...Ale to nie jest w tym momencie najważniejsze.- odpowiedziałem, po czym kontynuowałem- teraz trzeba powstrzymać Barona, zanim zacznie niszczyć królestwo i krzywdzić innych niewinnych ludzi.On jest w tym momencie prawdziwym zagrożeniem

- Masz rację, Cedryku. Straże na pewno go złapią i przyprowadzą go do zamku, ale to właśnie Ty i Zosia powinniście wymierzyć mu sprawiedliwą karę- powiedział król, po czym wysłał straże na przeszukiwanie królestwa. Po kilkunastu godzinach straże wróciły, jeden z członków gwardii królewskiej powiedział,że Barona nie ma w Czarlandii, więc inne królestwa zostały natychmiastowo powiadomione, aby wzmocnić obronę na granicach.W ten sposób Baron nie będzie miał żadnych szans,aby uciec gdziekolwiek dalej i już nikomu nie zrobi krzywdy. Straże postanowiły sprawdzić, czy Baron jednak nie został w twierdzy, bo tak też mogło być.Jednak również tam go nie znaleźli, jakby rozpłynął się w powietrzu. Obrona w pałacu również została wzmocniona w razie, gdyby próbował się tu przedostać, jednak przez kolejne parę dni nic takiego się nie stało. Mam nadzieję, że teraz już rzeczywiście uciekł na dobre oraz, że tym razem już naprawdę usłyszeliśmy o nim po raz ostatni. Kilka ostatnich dni było naprawdę męczących. Oczywiście Scarlett też się dowiedziała, co się stało...Bardzo się o nas martwiła przez ostatnie dni, ale na całe szczęście teraz już wszyscy jesteśmy bezpieczni. A Baronem na pewno zajmie się czarodziejska społeczność, bo w oczach większości szanujących się czarodziejów jest ZDRAJCĄ, a prawo czarodziejów jasno mówi, jak trzeba postępować ze zdrajcami, którzy dopuścili się między innymi uwięzienia i skrzywdzenia innego czarodzieja. Ale to niestety prawdopodobnie jeszcze nie jest koniec naszych problemów, a zwłaszcza problemów Zosi.Choć chciałbym jej oszczędzić problemów i przykrych zdarzeń,ale niestety nie mam na to wpływu.Nastał następny dzień, myślałem, że będzie spokojny...Miałem nadzieję, przez 2 słodkie sekundy.Kiedy wszedłem do sali tronowej zastałem tam Pati, Zosię, Księcia Janka, Księżniczkę Amber, Mirandę, Rolanda, Bartłomieja...I księżną Matyldę.Pati spojrzała na mnie wzrokiem, którego wystraszyłby się nawet bazyliszek...Podejrzewam,że Zosia już jej powiedziała o mojej chorobie, i zgadnijcie, kto później znów musiał słuchać kazań o odpowiedzialności...KRÓL I BARTŁOMIEJ, ale tym razem było gorzej, bo jak mówiłem, księżna Matylda również była dzisiaj w zamku...A DO TEGO JESZCZE SCARLETT, która o mojej chorobie wiedziała, bo mimo, że w wieku 19 lat już tu nie mieszkała to dalej potajemnie wymienialiśmy listy...więc innymi słowy król i Bartłomiej znowu zostali zbesztani, a ja byłem " ofiarą". Chociaż nie ukrywam, że zrobiło mi się żal króla i Bartłomieja...przez jakieś 20 sekund.Po jakichś 3 godzinach wszystkie kobiety...i książę Janek w końcu przestali krzyczeć na króla i Bartłomieja, którzy zaraz po tym...postanowili się póki co wynieść z zamku. Jednak, kiedy wrócili po kolejnych trzech godzinach sytuacja wcale a wcale nie była lepsza. Znowu minęło kilka dni.Jednak atmosfera w zamku dalej nie była zbyt miła.Ale liczyłem, że kobietom kiedyś to jednak przejdzie.Barona dalej nie udało się znaleźć.Po kolejnych 3 dniach sytuacja Króla i Bartłomieja pogorszyła się jeszcze bardziej, bo do zamku przybyły Calista,Cordelia i moja matka...Więc król i Bartłomiej znowu zostali zbesztani...Kolejnego dnia stała się rzecz niesamowita. Kiedy Ja, Zosia, księżniczka Amber, Książę Janek, Roland i Miranda znajdowaliśmy się w sali tronowej, nagle przyszedł kapitan gwardii królewskiej, zasalutował królowi i ukłonił się królowej, a następnie powiedział do nas głośno, tak; aby wszyscy słyszeli
- Wasze wysokości, melduję,że udało nam się znaleźć i chwytać Barona Von Rocha, kiedy próbował przekroczyć granicę z Wei-Ling
- Dobrze, w takim razie przyprowadź go tutaj, a następnie w tempie natychmiastowym zrób z nim to, co postanowią Zosia i Cedryk-odpowiedział mu król wskazując na nas głową; po chwili kapitan gwardii królewskiej oraz drugi strażnik siłą wprowadzili Barona Von Rocha do Sali tronowej i postawili przed obliczem króla.Baron spojrzał gniewnie na mnie i na Zosię,jednak po chwili kapitan straży szarpnął Barona za ramię,aby patrzył prosto w oczy królowi.Król rzekł do niego gniewnym tonem.
- Za to, co zrobiłeś powinieneś zostać ukarany w najsroższy z możliwych sposobów...Jednak, jako,że największą krzywdę wyrządziłeś Zosi i Cedrykowi to właśnie oni powinni postanowić, co się teraz z tobą stanie.Teraz twoje życie jest w ich rękach, więc oni zdecydują czy będziesz żyć w Czarlandii,czy zostaniesz wtrącony do lochu, czy będziesz żyć na wygnaniu, lub zadecydują,że za to, co im zrobiłeś twoje życie ma się zakończyć. Jeżeli zdecydują się na ostatnią opcję będą również mogli zadecydować o sposobie, w jaki mamy cię stracić
- Możecie ze mną zrobić co chcecie, ale przysięgam,że i tak wrócę po zemstę, albo ja...ALBO MÓJ DUCH-powiedział Baron Von Rocha.Ja tylko spojrzałem na Zosię, która intensywnie nad czymś myślała. Po chwili powiedziała z całą pewnością,jaką tylko w sobie na ten moment znalazła

- Myślę, że zanim ostatecznie wydamy wyrok powinniśmy go jeszcze skonsultować z wielką radą czarodziejską...

Ja przysłuchiwałem się temu i dziwiłem się, skąd Zosia wie o takiej organizacji, po chwili jednak król wezwał wszystkich członków rady, poszliśmy z nimi do osobnego pomieszczenia i naradzaliśmy się dłuższą chwilę...O dziwo wszyscy byli za tym, aby Baron Von Rocha został ukarany najwyższym wymiarem kary...Postanowiliśmy więc wrócić do Króla i Królowej.

- No i co zadecydowaliście?- zapytała Miranda
- KARA OSTATECZNA- powiedziała Zosia

- Jakim sposobem?-zapytał Roland

- Powieszenie- powiedziałem tym razem ja...Wyrok został wykonany następnego dnia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro