2. Świt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jon już po kilkunastu minutach prób zaśnięcia stwierdził, że jednak jest głupi.

Przed powrotem do domu oddzwonił do Sally, od której dostał reprymendę z góry na dół, że nie dawał znaku życia przez kilka godzin. Kilka godzin? Aż tyle włuczył się po mieście? Zgrabnie przeprosił i opowiedział o wydarzeniach z tego wieczoru. Pominął fakt, dlaczego tamto zdarzenie tak go ruszyło, bo w końcu Sally, nawet jeśli znała go dobre ponad siedem lat, nie miała o niczym pojęcia. I chociaż pomimo tego był pewien, że nie uwierzyła, iż sam widok spadającego z wysokości chłopca miał na niego taki wpływ, wyraziła zrozumienie i troskę, a reprymenda na tym się skończyła.

Kiedy Jon wrócił do mieszkania wuja - obszernego zestawu jeszcze obszerniejszych i w dodatku niemal pustych pomieszczeń z wysokimi oknami i widokiem na New Yersey po drugiej stronie Hudson River - ledwo miał energię na przebranie się w piżamę.

Zdecydował, że tym razem nie weźmie tabletek. Nie uważał, aby zasłużył na szybki i spokojny sen. Albo właśnie miał nadzieję, że mimo wszystko w miarę szybko zaśnie, ale chwilę po tym, gdy się położył, poprzednia dawka lekarstw przestała całkiem działać. To w tym momencie uznał, że to bardzo idiotyczny pomysł na pokutę.

W jednej chwili docierało do niego wszystko; szelest liści za zamkniętym oknem, krople deszczu uderzające o wodę, szmer poruszających się na dachu gołębi.

Bardzo mocno zatęsknił za lekami.

Innym sposobem, jakiego się nauczył, żeby zapanować nad zmysłami, była medytacja, ale wyszła mu może ona z oczekiwanym skutkiem ze trzy razy w życiu, a w tej chwili był zbyt zmęczony, żeby choćby próbować.

Nie był pewien, jakim cudem i po jakim czasie, ale w końcu zasnął, jednak następnego dnia ledwo wyczołgał się z łóżka. Co ciekawe, nawet miał sen, a przy tym całkiem dobrze go zapamiętał. Obraz złotego medalionu z dziwnymi symbolami był żywy w jego myślach, nawet przy obecnym wyczerpaniu, podobnie jak czający się na niego lis i odległy, jakby wyciągnięty z innego snu wzór smoka.

Mocno musiał się skupić, aby odgonić te obrazy.

Tym razem nie zignorował tabletek.

Wziął najmniej dokładny prysznic w swoim życiu i przed wyjściem nawet nie dosuszył włosów, które lekko się skręcając, brązowymi kosmykami zawisnęły bez ładu przy jego twarzy, chociaż przedziałek biegnący przez środek jego głowy wyglądał na starannie ułożony.

Jon porwał swoją jeansową, podszywaną kurtkę i cudem dostał się do szkoły, bo ledwo pamiętał drogę, którą przeszedł.

Na lekcjach praktycznie nie kontaktował, a kiedy przyszło do historii, tylko oparł się na ręce i pozwalał wszystkim dźwiękom i obrazom bez ładu go otaczać. W pewnym momencie otoczenie zaczęło się rozmywać, a on, mimowolnie myśląc o rudym lisie, nawet nie walczył z sennością.

Przynajmniej do momentu aż jego głowa z impetem nie rąbnęła o ławkę. Otrzeźwił go wtedy od razu i dźwięk, i ból uderzenia. Wyprostował się momentalnie, ale cała klasa już zdążyła skupić na nim swoją uwagę.

- Panie Hardy! - wrzasnęła z oburzeniem nauczycielka o wychudzonej twarzy i strasznym, skrzekliwym głosie.

To dodatkowo ocuciło Jona, który rozmasowując pulsujące bólem czoło, spojrzał na nią ze skruchą.

Klasa jednak, w tym siedząca ławkę obok Sally, czerwona z powstrzymywanego chichotu, skręcała się z rozbawienia. No może poza kilkoma osobami, które teraz mierzyły Jonathana pogardliwymi spojrzeniami. Ale to nic nowego, w końcu byli w liceum.

- Przepraszam - wybełkotała jego przyjaciółka, kiedy odzyskała panowanie nad głosem. - Nie powinnam się śmiać, bo wyglądasz jak przemożnie chory, ale...

I znowu zachłysnęła się rozbawieniem.

Sally była nastolatką o raczej przeciętnej budowie i wzroście, ale za to o ostrych krawędziach twarzy, zgrabnym nosie, jakiego księżniczki Disney'a mogłyby jej pozazdrościć, okrągłych piwnych oczach i włosach składających się z samych tęczowych pasm, które najczęściej spinała w dwa zawijane koki na czubku głowy. Kiedy się uśmiechała, pomimo tego, że usta miała raczej wąskie, wyglądała jak najweselsza postać z bajki.

- Nie za dobrze dzisiaj spałem - odparł Jonathan, chociaż chodziło mu raczej o to, że praktycznie nie spał w ogóle.

- To już wiem - mruknęła dziewczyna z niejaką złością.

Nauczycielka zganiła ją groźnym spojrzeniem i zaprosiła do odpowiedzi. Sally przymknęła powieki, zbierając w sobie odwagę na konfrontację i bez pośpiechu ruszyła do tablicy.

Już na początku tego dnia zadała Jonathanowi bardzo dobitne pytanie, co po wczoraj w ogóle robi w szkole, jakby chciała powiedzieć : Czemu, do cholery, nie zostałeś w domu?

To dla niego nie byłoby takie proste, bo nie cierpiał i zresztą nie potrafił niczego nie robić, więc wolał już pojawić się na lekcjach. Nie powiedział wtedy tego na głos, ale najzwyczajniej w świecie nie chciał zostawać sam ze swoimi myślami na dłużej niż to było konieczne.

***

Keira nie potrafiła skupić się na żadnej lekcji i rozmowie. Przez pierwsze trzy godziny ledwo wiedziała, w jakiej klasie siedzi i dziwiła się sobie, że w ogóle zdecydowała się przyjść do szkoły.

W zaadresowanej do niej kopercie znalazła kartkę z... no tak, adresem, tylko tym razem takim miejskim, jakiś dziewięciocyfrowy kod i zdjęcie nieznanego jej regału z zakreśloną w czerwoną pętlę książką na temat wpływów społecznych. Uznała, że to żart albo coś mocno nieaktualnego.

Niemniej z ciekawości aż wyszukała podany adres w internecie i natrafiła na jak najbardziej istniejący budynek.

Właściwie był to apartamentowiec w dzielnicy finansowej. Nie było w nim zbyt wielu gotowych do wynajęcia lokali, a te, które były, i tak miały kosmiczne ceny, co jednak w Nowym Jorku niespecjalnie dziwiło.

Na kartce wyglądającej jak wyciągnięta skądś w pośpiechu i tak samo niedbale zapisana, widniał też numer konkretnego mieszkania, ale to i tak nie miało sensu. Jeśli należało do jej ojca, to już nie było jego - a na stronie oznaczono je jako zajęte. A jeśli nawet go mu nie odebrano i przez ten czas jakoś spłacano, dlaczego o niczym nie wiedziała do tej pory? Ani ona, ani, choć tego tylko się domyślała, jej mama. No i jak miała się do niego dostać oraz, przede wszystkim, po co?

Oczywiście, mogła iść do recepcji i się przedstawić, ale była raczej pewna, że nikt nie uzna tego za wystarczający powód, żeby dać jej dostęp. Nawet gdyby pokazała jakiś dowód tożsamości. Wyszłoby wtedy z kolei, że jest nieletnia. No i... Po tym wszystkim przedstawianie się w nieznanych jej miejscach jako córka Toshiro Satori nie było ani trochę rozsądne.

Rozmyślała właśnie o tym i innych ewentualnych rozwiązaniach, chociaż powinna się raczej skupić na życiu towarzyskim, jak każda inna nastolatka. Nadal nie wiedziała, jak mogą zareagować jej znajomi na wieść o tym, że dostała się do drużyny koszykarskiej, bo z tego co zdążyła po nich wywnioskować, nie popierali tego pomysłu. Rzecz jasna nie żeby ich zdanie miało duże znaczenie. W końcu Keira zmieniła szkołę, żeby odciąć się od konkretnych osób, a nie żeby szukać nowych przyjaciół, więc najgorsze, co mogło się teraz stać, to utrata zaproszenia na imprezę halloweenową, na którą naprawdę miała ochotę się wybrać. No i już przygotowała strój, mając nadzieję, że ten wieczór może być jednym z poważniejszych kroków na drodze do normalności.

Tylko że teraz znowu wszystko się pokomplikowało.

Rozdrażniona tym wnioskiem, zaczęła kolorować kratki na marginesie zeszytu, podczas gdy nauczycielka hiszpańskiego tłumaczyła coś związanego z gramatyką, co dla Keiry brzmiało śmiertelnie nudno. Nabazgrała też przedstawiające liść logo wydawnictwa, które widniało na książce ze zdjęcia z koperty.

I wtedy sobie uświadomiła, że ten znaczek wygląda jakoś znajomo. Tytuł książki brzmiący Zasady wywierania wpływu społecznego też nagle jakby bardziej jej się z czymś skojarzył.

O mało nie poderwała się do stania, kiedy przypomniała sobie, jak przyglądała się tej książce przy przeprowadzce, zastanawiając się, dlaczego któremuś z jej rodziców spodobała się ta pozycja na tyle, aby ją zostawić. Byli przedsiębiorcami, ale nigdy tak naprawdę nie wgłębiali się specjalnie w działanie psychiki innych, bo z reguły wydawało się, że świetnie radzili sobie bez tego.

Doskonale wiedziała, gdzie może znaleźć ten tytuł i tak się składało, że przechodziła koło niego jeszcze rano.

Do końca lekcji siedziała jak na szpilkach, a po dzwonku bez zerknięcia na kogokolwiek wybiegła z klasy.

To było coś ważnego. Musiało być i nie zamierzała czekać ani chwili dłużej, aby to sprawdzić.

***

Szkolny gwar rozwiązał niechęć Jonathana do skupiania się na własnych myślach niemal idealnie, chociaż tłum ludzi przelewających się przez korytarz, głośne rozmowy i trzaskanie szafek przy takim poziomie niewyspania szybko zaczęły być irytujące.

- Masz. - Wróciwszy ze swojej wyprawy pod automaty z przekąskami, Sally zatrzymała się przy Jonie, wyciągając w jego kierunku kubek z kawą.

Spojrzał na nią i na kubek nieufnie.

- Co to jest?

Sally przewróciła oczami.

- Kawa - powiedziała z markotnym oburzeniem. - Kiedyś na chemii czy gdzieś tam było o kofeinie, być może słyszałeś.

- Tak, chyba na prelekcji o używkach - stwierdził Jonathan.

- Już nie bądź takim konserwatystą. Wiesz, kiedy ludzie gardzili kawą? Kiedy uważali ją i jej właściwości za pomiot szatański, a to było jakoś w okolicach średniowiecza. - Uśmiechnęła się krzywo w reakcji na jego zmrużone groźnie oczy. - Dzisiaj przyda ci się trochę więcej energii niż normalnie.

Jon skrzywił się, ale przyjął kubek. I dokładnie w momencie, kiedy do porządku go ścisnął, coś w niego uderzyło. Kawa chluśnięciem rozlała się wokół, plamiąc jego bluzę, ciemne jeansy oraz typowo za dużą o kilka rozmiarów koszulkę Sally, która gwałtownie odskoczyła do tyłu. Odruchowo, ale pewnie też przez temperaturę płynu.

- Przepraszam! - zawołała ze strachem dziewczyna, która na nich wpadła.

Miała zgrabną buzię o azjatyckich rysach i czarne, ścięte po skosie włosy. Spojrzała na Jona przepraszająco, marszcząc brwi ze skruchą i robiąc kolejne kroki do tyłu. Nie zdążył odpowiedzieć ani nijak zareagować, bo tylko mignęła mu jej pilsowana spódniczka w kratę i krótka koszulka, kiedy nastolatka wróciła do biegu i zniknęła w tłumie korytarza.

- Nie wierzę - jęknęła Sally, jednak nie patrząc za uciekinierką, tylko oceniając szkody na ubraniu.

Białe adidasy, na które wydała swoje ostatnie oszczędności, też nosiły kawowe ślady.

- Czy każdy dzień w liceum musi być taki ciężki? - westchnęła, zwracając się na wpół do świata, na wpół do Jona.

Ten przyjrzał się prawie pustemu kubkowi i przeszedł kilka kroków, żeby wyrzucić go do kosza.

- Dlatego nie lubię kawy - westchnął.

Sally rzuciła mu gniewne spojrzenie, ale ze zmarszczonym noskiem nie wyglądała ani trochę strasznie.

- I tak jestem w szoku, że przeprosiła - uznała.

Jon zmarszczył brwi.

- Tak się robi, kiedy ktoś na kogoś wpada.

Zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu chusteczek, ale Sally okazała się w tym szybsza i wyciągnęła paczkę w jego stronę.

- No tak - przyznała po chwili, jednak niezbyt obecnie, skupiając się już na wycieraniu koszulki, na której plamy zrobiły się tylko nieco bledsze. - Ale to była Keira Satori.

Nagle Jonathan poczuł się zbyt zmęczony na rozmowy o innych ludziach.

- Powinno mi to nazwisko coś mówić?

Zastanawiał się nad tym głęboko, bo z twarzy na pewno nie znał tej dziewczyny, inaczej by ją jakoś rozpoznał, nawet jeśli nie miał kiedy się przyjrzeć.

- Właściwie nie. Dziwię się, że ja je znam, ale to ta dziewczyna, o której mówił Dustin, że doszła do nas w tym roku, a jej jedyni znajomi to osoby z Elity. - Ponownie przewróciła oczami. - Chodzimy z nią na kilka przedmiotów.

Nie dziwiło go, że nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie znał większości ludzi, z którymi chodził na zajęcia od trzech lat, a co dopiero kogoś, kto pojawił się dwa miesiące wcześniej. Tym bardziej jeśli sympatyzowała z osobami, które jego grono znajomych nie bez powodu jako Elitę, wszystko mu było jedno na jej temat.

- Faktycznie dziwne, że tyle o niej wiesz - rzucił prowokacyjnie, ruszając razem z Sally z powrotem zatłoczonym korytarzem.

Jon bardzo ją cenił między innymi za to, że właśnie nie należała do plotkar. Co oczywiście nie oznaczało, że teraz zaczął ją uważać za jedną z nich.

Nastolatka przy śmietniku odskoczyła na chwilę w bok, żeby pozbyć się brudnych chusteczek i wzruszyła ramionami.

- Kółko debatanckie ostatnio jakoś wbiło na jej temat. Nie słuchałam za wiele, ale coś tam zapamiętałam. Tak jak Dustin. Zresztą nieważne, nie zamierzam jej obgadywać.

- A kogo?

Pomiędzy Jonathana a Sally wcisnął się nagle wysoki, czarnoskóry chłopak, u którego pierwszą zauważalną w wyglądzie rzeczą były długie do łopatek dredy z przynajmniej tuzinem koralików. Położył ręce na ramionach przyjaciół, zrównując z nimi krok. Drugi z chłopaków, chudy blondyn w zielonej bluzie, zaczął iść po drugiej stronie Jona, z którym prawie niezauważalnie przybił żółwika na przywitanie.

- Keirę - powiedziała nieco zbita z tropu Sally - ale...

- A, to ta! - przerwał jej idący przy niej Lucas, podczas gdy unikający zmierzających z naprzeciwka ludzi Adam zmarszczył brwi.

- Kto? - zapytał.

- Ta od biznesmena, który się, wiecie... - Lucas przejechał kciukiem po szyi, symulując zgon.

Adam nadal patrzył na niego, jakby nie rozumiał i Jon odetchnął w duchu, że nie jako jedyny nie jest w temacie, bo ten wydawał mu się wyjątkowo interesujący dla innych. Sam nie potrafił tego podzielać ani nawet zrozumieć, a już na pewno nie, jeśli chodziło o czyjąś śmierć. Co komu do tego?

- A kto was tak urządził? - spytał Adam, przyglądając się jasnymi oczami plamom na ubraniach towarzyszy.

- No właśnie ona... - rzuciła Sally, ale tonem, który sugerował, że najchętniej już by się nie odzywała. - O.

Uśmiechnęła się szeroko i zamaszyście pomachała komuś przed sobą, strącając tym samym dłoń Lucasa z barku. Ten odsunął się od niej z teatralną urazą, której i tak nie zauważyła.

Przed nimi szła Darla, jak zwykle krzycząc swoimi różowymi, długimi do połowy szyi włosami i ignorancką pozą. Była perkusistką w zespole, w którym Lucas grał na gitarze - chociaż dla Jonathana pozostawało zagadką, jakim cudem ta dwójka daje radę ze sobą współpracować - a Adam pomagał z dźwiękiem i przez to czasem siadała z nimi na stołówce. Teraz odmachała Sally, posyłając reszcie krzywy uśmiech i dołączyła do nich, drugiej ręki nawet nie wyciągając z kieszeni fioletowej, obszernej bluzy, w której przy swoim wzroście prawie się topiła, nie tracąc przy tym jednak swoistego uroku.

- Mam ją za coraz większą dziwaczkę - Lucas skomentował wcześniejszą wypowiedź Sally i dopiero po tym skinął na powitanie różowowłosej.

Darla nadmuchała balon z gumy do żucia, który za moment pękł i z powrotem schował się w jej ustach, choć chwilę wcześniej wyglądał jak dopasowany do włosów.

- Kogo obgadujecie? - zagadnęła z zainteresowaniem.

Sally, co w jakimś stopniu nawet rozbawiło Jonathana, uniosła oczy do góry, irytując się najwidoczniej na taki tok rozmowy, podczas gdy wcześniej jasno powiedziała, że nie zamierza rozmawiać o Keirze.

- Jakąś Keirę - odpowiedział Adam, nadal w konsternacji. - Stołówka jest tam. Jeśli chcemy gdzieś znaleźć miejsce, to raczej powinniśmy tam iść...

- Tą nową - podjął na powrót Lucas, gdy już całą grupą wznowili kurs zgodnie z podpowiedzią Adama, skręcając na schody - która jest w naszym roczniku, a przyszła do szkoły w tym roku i nie rozmawia z nikim poza największymi palantami i sukami w okolicy.

- Ta, no nie do końca - odmruknęła Darla i zrobiła przerwę na nadmuchanie kolejnego balona. - Ja wczoraj z nią rozmawiałam. Dołączyła do drużyny kosza i moim skromnym zdaniem za ostro ją oceniasz. Pierwsze wrażenie zrobiła na mnie raczej pozytywne.

Dotarli do wahadłowych drzwi prowadzących do stołówki, zza których już dobiegał większy gwar niż ten korytarzowy.

- Ta? - Lucas zrobił minę najmniej przekonanego człowieka na świecie, a przy jego kościstej, podłużnej twarzy miało to swój dodatkowy akcent. - Pamiętaj, że sympatyzuje z wrogiem.

Sally, która już wcześniej trochę wyprzedziła towarzystwo, nie pozwalając, aby Jon, całkiem zamulając, odsunął się od grupy, popchnęła z nim drzwi i nagle znaleźli się w najmniej poukładanej sali w całej szkole. Sally nieraz określała to miejsce wybiegiem, bo wystarczyła drobnostka, aby wszystkie oczy zwróciły się w jedną stronę, patrząc na przechodzących.

- Och, bez przesady! - odfuknęła za nimi Darla. - To, że tylko z nimi ją widziałeś, nie oznacza, że mają jakieś zajebiste stosunki, wiesz?

- Aleś ty wrażliwa.

Jonathan gwałtownie się zatrzymał i odwrócił. Mierzący się wrogimi spojrzeniami Lucas i Darla omal na niego nie wpadli, ale i tak przyblokowali na moment przejście przez niespodziewane zatrzymanie.

- A możemy przestać w ogóle mówić o kimś, kogo żadne z nas do końca nie zna? - zirytował się Jon. - Nie widzę w tym najmniejszego sensu.

Sally uniosła brwi, a Adam stanął przy nim, uśmiechając się lekko na widok reakcji Lucasa, który nadymał usta i odwrócił wzrok jak naburmuszone dziecko. Darla za to zmierzyła Jonathana podejrzliwym spojrzeniem.

- No proszę, jednak dzisiaj żyjesz. Ale masz rację. No i powinniśmy się skupić chyba na planach co do Halloween jak już z wami rozmawiam, nie? Zostało kilka dni.

Chłopak westchnął, bo ten temat też nijak mu nie leżał, ale nie odzywał się, aż nie dotarli do swojego zwyczajowego stolika, położonego na tyle na uboczu, że nie rzucał się w oczy, ale nie aż tak odsuniętego, żeby można było coś po nim ocenić. Tak przynajmniej definiowała go Sally, a ona należała do osób posiadających zmysł, który dawał jej prawo do definiowania.

Tym razem przy stolikach obok nie było znajomych Darli z deskorolkowymi aspiracjami ani dziewczyn z drużyny kosza, ale jak wyjaśniła sama Darla, dzisiaj część zdecydowała się zrezygnować z lunchu (nic nowego), a reszta postanowiła pojechać do centrum (nieczęsto spotykane). Jako jedyny obecny był przy stoliku tylko Dustin, którego rudą, kręconą czuprynę było widać już niedługo po wejściu. I faktycznie, aż do końca samotna postać przy dużym, okrągłym stoliku całkiem się wyróżniała na tle brązowej masy innych.

Chłopak nie podniósł głowy, aż całą piątką nie zdążyli się koło niego rozsiąść i kiedy już na nich spojrzał, Jonathan zrozumiał, dlaczego z tym zwlekał.

- Cholera, Dustin! - Sally energicznie przysunęła się bliżej niego, siadając okrakiem na ławce i siłą złapała jego twarz w dłonie. Nie zwolniła uścisku nawet wtedy, gdy piegus chciał odwrócić głowę. Nie miał jednak w tym ruchu ani grama werwy, tylko czystą rezygnację.

Na jego lewej kości policzkowej widniał potężny krwiak, który teraz z głębokim zmartwieniem studiowała Sally.

- To nic takiego - wybełkotał Dustin.

- Nie chrzań - rzucił z drugiego końca stołu Adam, prawie nie zmieniając tonu. - Rano tego nie miałeś. To przez to nie przyszedłeś na chemię?

Dustin nawet na niego nie spojrzał.

- Nie patrz tak na mnie - zwrócił się do Sally, która dopiero teraz przestała wwiercać wzrok w jego obrażenie i wolno odsunęła dłonie. - Jakby było ci mnie żal.

- Ja wcale...

- Owszem - przerwał jej. - Nie chcę tego. Od was też nie. - Spojrzał na resztę i westchnął, zamykając książkę z chemii, którą wcześniej czytał. Jedyna rzecz na stoliku. - Nic nowego się nie wydarzyło. Znam realia. Nie wpasowuję się.

- Rozmawiasz z tęczowowłosą lesbą o feministycznych poglądach. Nikt z nas się nie wpasowuje. - rzuciła cierpko Sally. - I co z tego?

- To, że do egzaminów nie możemy udawać, że to bez znaczenia - powiedział bez entuzjazmu Lucas i jak gdyby nigdy nic wyciągnął ze swojej lnianej torby lunch w postaci kanapki z podejrzanie zieloną zawartością. - Liceum to sterta gówna i na razie w niej tkwimy. Wszyscy.

Nikt go nie poprawił.

Darla z mocno ściągniętymi brwiami przeniosła wzrok na centrum pomieszczenia - w kierunku najgłośniejszych stolików, które zawsze zajmowały osoby o prawie takich samych cechach charakteru. Pewne siebie, nadęte, bezwzględne i niejednokrotnie okrutne. A czasem też brutalne jak siedzący na blacie Liam - postawny blondyn w czerwonej bejsbolówce, ściskający piłkę do kosza i szczerzący zęby w szerokim uśmiechu do swoich kumpli.

Poza tym, że był znany ze sportowych osiągnięć, niezbyt ważna część osób zdążyła też zobaczyć go od strony licealnego prześladowcy. Wcale nie głupiego prześladowcy, bo wiedział, co może robić, jak i komu, żeby nie ponieść odpowiedzialności.

Przy nim siedzieli inni ludzie z drużyny oraz ważniacy angażujący się w resztę spraw szkolnych, nie tylko sportowych. Dziewczyn w tym nie brakowało, a wszystkie, takie przynajmniej Jon odnosił wrażenie, wyglądały jak wyciągnięte z wzorowego instagramowego profilu i wcale nie uważał tego za zaletę. To właśnie z nimi miała sympatyzować Keira.

Zanim Jon poszedł do liceum, nie wierzył, że może być aż tak źle. W poprzedniej szkole był mistrzem chowania się w cieniu, z czego nadal nie zrezygnował, i przedstawianie szkolnych sportowców jako prześladowców w tak mocny sposób jak w mediach niezmiernie go bawiło. A potem sam zobaczył, jak to wygląda.

To nie działało tak, że każdy mógł znęcać się nad innymi. Robiły to tylko osoby, które miały plecy. Dobrze prosperujący koszykarz idealnie odnajdował się na tym miejscu. Czemu z kolei w ogóle w ludziach było tyle nieuzasadnionej agresji? Tego Jonathan nie potrafił rozgryźć, ale na wspomnienie niektórych wydarzeń musiał przyznać, że sam miał jej w sobie całkiem sporo. I czasem go to przerażało.

- Chyba nie muszę pytać, kto ci to zrobił? - spytała Dustina Darla.

Ten spojrzał na nią ze złością. Przy krwiaku, który za niedługo miał dostać kolorową obwódkę w postaci siniaka, nawet piegi na jego twarzy wyglądały blado.

- Przestań. Naprawdę. Dajcie spokój, nic nie zrobimy.

- Chciałabym móc to zmienić - westchnęła Sally, ale Jon widział, że już się poddała. Przynajmniej na razie.

Zastanawiał się, jakby potoczyły się sprawy, gdyby chociaż raz użył swoich zdolności, żeby coś zmienić. Nie był pewien, co poza spotęgowaną przemocą mógłby wtedy zademonstrować, ale na pewno by coś wymyślił.

Tylko że nigdy miało do tego nie dojść. Mógł sobie wyrzucać brak interwencji przy dziecku spadającym z wysokości, ale w szkole był zbyt widoczny. Nie mógł tak ryzykować ze względu na szkolnych brutali, którzy pewnie i tak kiedyś dostaną za woje.

Mimo tego bardzo żałował, że nie było go przy Dustinie, bo poza telekinezą przecież było mnóstwo innych sposobów, w jakie mógłby pomóc. A przynajmniej mógłby spróbować i przede wszystkim byłby tam.

Teraz bez słowa wyciągnął z torby kupione w miejskim sklepie kanapki i jedną z nich bez słowa przesunął w stronę Dustina. Przyjął lunch (co potwierdziło, że dokładnie jego został dzisiaj pozbawiony razem z kolejną częścią godności) ze słabym uśmiechem podziękowania. Nie lubił darowizny, więc Jon od razu dodał:

- Odwdzięczysz się, jak zrobisz kiedyś te swoje specjalne quesadille.

To trochę rozluźniło atmosferę.

- O tak! - rozentuzjowała się Sally, a jej oczy zabłysnęły wesoło. - Może w czwartek? To już pojutrze, ale na imprezie byłyby świetne!

- Przypominam, że mnie tam nie będzie - odezwał się Jonathan.

- Co? - zdumiła się Darla z ustami wypchanymi sałatką z kurczakiem. - Czemu?

Jonathan z miną winowajcy wzruszył ramionami.

- Nie moja tematyka.

Dziewczyna przyjrzała się wszystkim przy stole, jakby oczekiwała, że za chwilę zaczną się śmiać z tego oświadczenia jak z dobrego żartu. Kiedy do tego nie doszło, wbiła spojrzenie w Jonathana.

- Nie lubisz superbohaterów? Jaki ty masz problem?

Jon drugi raz wzruszył ramionami i skupił się na kanapce.

Po prostu nie podobało mu się gloryfikowanie inności w takich historiach. Przedstawiania czegoś odbiegającego od normy jako czegoś, co może zmienić świat na lepsze, co może pomóc, dzięki czemu ubieranie lateksu i bieganie po mieście w masce miało sens, a wręcz było obowiązkiem osób jakoś specjalnie uzdolnionych.

Przez jego przypadłość cały świat mu się zawalił, zanim jeszcze zdążył go do końca poznać. Nie potrafił spojrzeć na to inaczej i nie miał dośc siły, aby oglądać, jak tak cholernie podobną sytuację można przedstawić na filmie.

Ale o tym przecież nikt miał nie wiedzieć, więc odpowiedział po prostu to co zawsze:

- Wolę czystą fantastykę, bez pseudonauki. Tego drugiego ani trochę nie kupuję.

***

Keira omal nie kopnęła kota, który wskoczył pod jej nogi, kiedy tylko weszła do biura mamy w ich domu.

Na początku chciała wykrzyknąć kolejne tego dnia przeprosiny, ale potem zorientowała się, że to zwierzę najprawdopodobniej potrafi się teleportować, bo nie było możliwości, aby dostało się do tego pokoju przy zamkniętych drzwiach. Najzwyczajniej więc odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.

Regał nie wyglądał tak jak na zdjęciu, ale jeśli Keira dobrze kojarzyła, że ten z fotografii stał kiedyś w biurze jej ojca, to już nawet nie był ich własnością. W przeciwieństwie do książek, które jej okasaan zachowała w dużej części.

- Chyba tylko po to, żeby zajmowały miejsce - stwierdziła teraz Keira, patrząc na ilość pozycji zajmujących dużą na pół ściany biblioteczkę.

Ze zgrozą zdała sobie sprawę, że musi przyjrzeć się wszystkiemu, żeby znaleźć to, czego potrzebuje, bo nic nie było poukładane według jakiegokolwiek wzorca. Przeszła pomieszczenie dwa razy, lustrując grzbiety książek uważnym spojrzeniem, ale przy tym nie znajdując niczego podobnego do książki ze zdjęcia, irytowała się coraz bardziej z każdą następną minutą.

A jeśli jej mama zdążyła pozbyć się tej książki? Albo już ją znalazła z czymkolwiek, co mogło być w środku i jej nie powiedziała?

Nawet jeśli - trudno. Mogła ją zawsze zapytać, potrafiła stwierdzić, kiedy jej mama kłamie, gdyby naprawdę to zrobiła. Na razie jednak...

Spędziła dobre dwadzieścia minut na przechadzaniu się w tę we w tę po biurze. Była bliska dostania oczopląsu, kiedy w końcu jeden z grzbietów wydał jej się podobny do szukanego. Energicznie przesunęła pod niego skórzany fotel biurowy, który chamsko zarąbała zza biurka i jeszcze bardziej chamsko stanęła na nim w swoich butach na koturnie.

Wyszarpnęła Zasady wywierania wpływu społecznego i zeskoczyła na podłogę.

Serce zabiło jej mocniej, a później oddech momentalnie zelżał, kiedy po otwarciu stron mniej więcej w połowie, zobaczyła wycięty w kartkach prostokąt, a wewnątrz niego srebrną kartę magnetyczną, której numer pokrywał się z numerem apartamentu, do jakiego dostała adres.

Przerwa na lunch miała się za chwilę skończyć, a przez uporczywe wibrowanie telefonu Keira już wiedziała, że dostała wiadomości z pytaniami, gdzie jest, ale postanowiła zignorować je wszystkie. I samą szkołę także.

Miała pewien apartament do odwiedzenia.

~*******~
CDN


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro