Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


         W końcu dojechaliśmy do Gotham. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie.

- Dokąd konkretnie?- zapytał Chris.

- Na razie, do mojego domu. Musimy zabrać broń.

- Będziemy walczyć?- odezwał się Max. Nie wiem, czy był bardziej podekscytowany czy przerażony, ale stwierdziłam, że nie ma to zbyt wielkiego znaczenia. I tak będzie musiał się bronić. Dojechaliśmy pod bramę mojego domu. Gdy tylko samochód się zatrzymał, wyskoczyłam z niego i pobiegłam do garażu, a moi przyjaciele, bez żadnych zbędnych pytań, ruszyli za mną. Wyciągnęłam ze skrytki cztery pistolet i rzuciłam każdemu po jednym. Wyjęłam też sporo nabojów, które także trafiły w odpowiednie ręce. Zerknęłam jeszcze na parking. Tak jak myślałam, brakowało fioletowego Lamborghini. Tom dobrze, przynajmniej wiem czego szukać.

- To co idziemy?- Chris i Max już kierowali się w stronę mojego samochodu.

- Idźcie, idźcie. Ja z Zoe musimy jeszcze coś sprawdzić. A i tym razem ja prowadzę.- starałam się uśmiechnąć lekko, ale chyba niespecjalnie mi wyszło.

- Jesteś pewna? Dość mocno dostałaś...

- Proszę cię, Chris. Nie pierwszy nie ostatni raz. Dam radę.- pociągnęłam Zoe za rękę. Weszłyśmy do domu.

- Przydałoby się znaleźć twojego ojca.

- Myślisz, że z nimi poszedł? Raczej nie bawiły go takie akcje.

- Racja, ale mogli go sprowokować. To w stylu moich rodziców. Poza tym mógł mieć w tym jakiś interes. W Arkham jest wielu jego zleceniodawców. Miejmy jednak nadzieję, że nie ma go w pobliżu moich rodziców. Tak będzie dla niego lepiej.

- A ty się nie martwisz o Jokera i Harley?

- Dadzą sobie radę.- powiedziałam tylko. Martwiłam się o nich i to strasznie. To prawda, wiele razy byli w kłopotach, ale nigdy nie było tak źle, żeby mama prosiła mnie o pomoc.

- Deasshot! Deatshot! Lawton, odezwij się do cholery!- przyznaję, że zaczęłam się niepokoić. Nawet nie o niego, a o Zoe.

- Tato!- krzyczała już prawie przez łzy.

- Ej, nie rycz. Nic się mu nie stało. Na pewno. Chodźmy do chłopaków i jedźmy ich znaleźć.- pociągnęłam ją za rękę. Opierała się, chciała szukać ojca w domu, ale ja wiedziałam, że to nie ma sensu. Trzeba ich znaleźć i to jak najszybciej.

Wsiadłyśmy do samochodu. Odpaliłam go i ruszyłam pędem przed siebie. Nie miałam pojęcia gdzie się kierować. Mama nie odbierała. Została jeszcze cioci Ivy. Właśnie! Czemu nie wpadłam na to wcześniej? Wykręciła szybko numer. Po czwartym sygnale wreszcie odebrała.

- Halo? Ivy? Wiesz co się dzieje na mieście?

- Rozumiem, że chodzi ci o rodziców?

- Mniej więcej...

- Jest źle. Batman ich goni. Z tego co wiem sią w tej starej fabryce chemikaliów. Nie wiem co się tam dzieje.

- Dzięki. A... wiesz coś o Deadshocie?

- Tak, siedzi teraz ze mną w barze u Pingwina. Jest tu dość tłoczno. W sumie prawie pół Arkham. Czekaja, aż wszystko ucichnie.

- Dobra, ja kończę. Zobaczymy się później.-rozłączyłam się.

- I jak? Wiesz gdzie są?- dopytywała Zoe. Spojrzałam na tylne siedzenia. Dziewczyna była cała zapłakana, a Max trząsł się ze strachu. Nie było mowy, żeby z nami jechały. Spojrzałam na Chrisa i zauważyłam, że pomyślał o tym samym. Skręciłam gwałtownie, ponieważ tajny klub Pingwina znajdował się w przeciwnym kierunku.

- Zoe, twój tata jest bezpieczny. Zawiozę was do niego.

- Nas?- zapytała.

- Ciebie i Maxa.

- A wy?

- Musimy coś załatwić.

- W sprawie twoich rodziców?

- Tak, ale nic im nie jest. Musze ich tylko znaleźć.- uspokoiłam dziewczynę. Zatrzymałam się po pięciu minutach praktycznie na środku bocznej drogi.

- I gdzie niby mamy iść? – pomimo, ze Max się bał, widać było, że ma nam za złe, że nie może z nami jechać.

- Zoe, wiesz gdzie jest klub Pingwina?

- Pewnie. Uważajcie na siebie.- i wysiadła z samochodu. Max po jakichś kąśliwych uwagach wymruczanych pod nosem, ruszył za nią. Uderzyłam głową o kierownicę i wypuściłam głośno powietrze.

-Dokąd jedziemy?

- Do starej fabryki z chemikaliami. Chris, jeśli... jeśli nie chcesz to nie musisz jechać. Zrozumiem.

- No co ty nie zostawię cię Jedziemy i to już.- jego entuzjazm był zaraźliwy. Dałam się porwać szaleństwu. Wcisnęłam pedał gazu i ruszyłam. Po niecałych pięciu minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłam szybko z samochodu i zobaczyłam fioletowe Lamborhgkini i Batmobila. Ciekawy widok, nie powiem. Usłyszałam krzyk mamy. I to mi wystarczyło. To nie był taki krzyk jak zawsze, przepełniony radością. To był krzyk bólu. Nie myśląc już logicznie wbiegłam do środka. Nie mogłam ich znaleźć. Musieli być na górze. Od razu dojrzałam kręte schody i zaczęłam wspinaczkę. W miedzy czasie słyszałam strzały i krzyki.


W końcu rozdział. Przepraszam wszystkich którzy czekali, ale ilość nauki mnie przerosła. Dzisiaj miałam wolne i powstało właśnie coś takiego. Nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale póki co staram się nadrobić 3 lata nauki w niecały tydzień. Do tego dochodzą jeszcze święta, gotowanie, pieczenie i inne taki pierdoły. Mam na dzieję, ze po egzaminach ( czyli 22.04) zacznę wstawiać rozdziały regularnie. Dziękuję wszystkim Wam za cierpliwość. Pozdrawiam <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro