Najdziwniejsze święta w życiu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Rozdział wzorowany na "opowieści wigilijnej" autorstwa Karola Dickensa. Na początek perspektywa Zosi)

Dziś mamy 22 grudnia, za dwa dni Wigilia.A dziś w szkole królewskiej wigilia klasowa.Było to bardzo fajne przeżycie. Nazajutrz razem z rodzeństwem i Pati zaczęłam ubierać choinkę, zajęło nam to dobre 2 godziny. Kolejny dzień był niemniej ekscytujący...
( Teraz perspektywa Cedryka)

Jutro jest najgorszy dzień świata...Wigilia...Jak ja nie cierpię Świąt...wszyscy wokół są tak sztucznie i nieznośnie radośni...kolejne bezużyteczne prezenty...I inne świąteczne bzdety...święta to BZDURA.Usłyszałem pod zamkiem kolędowanie...JAK JA TEGO NIE CIERPIĘ.W końcu nastała godzina 15, zjadłem skromny obiad u siebie w komnacie, ale ja już chciałem zasnąć...Początkowo mi się to udało, ale nagle obudził mnie jakiś hałas. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem bladą postać...przetarłem oczy ze zdziwienia, rozpoznałem w widmie mojego pradziadka zmarłego przed dokładnie 7 laty. Widmo opasane było łańcuchami

- O co tu chodzi?- zapytałem zdenerwowany-czego ode mnie chcesz?

-Bardzo wiele, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości-odparła zjawa, po czym dodała— Posłuchaj mnie czas ucieka,moja chwila nadchodzi!

- Słucham — rzekłem płaczliwie -lecz oszczędzaj mnie, pradziadku, ulituj się nade mną; nie bądź zbyt wymowny.

-Nie wiem,nie umiem ci zdać sprawy, z jakiego dopuszczenia stanąłem dziś przed tobą w postawie ziemskiej i dotykalnej.Niejednokrotnie,często, bardzo często, znajdowałem się przy tobie niewidzialny. - odrzekła zjawa, po czym dodała- Dziś przyszedłem cię ostrzec, iż pozostaje ci jeszcze promyk nadziei, środek ratunku i nadzieja uniknięcia przeznaczenia, jakie mnie dotknęło, — tę nadzieję, ratunku i ocalenia podaję ci, Cedryku

- Tyś był mi zawsze dobrym i życzliwym, pradziadku-rzekłem
  - Nawiedzą cię trzy jeszcze duchy — dodało widmo. Ja na tę wiadomość zbladłem jak trup

   — Więc to ma być ta nadzieja ratunku i zbawienia, o której mi mówisz, pradziadku? — zapytałem konającym głosem.  

-Tak.

-Ja — ja... ja bym wolał co innego... — rzekłem — tak sądzę...

- Bez tych odwiedzin — mówił duch — nie ma dla ciebie ratunku. Przygotuj się i czekaj pierwszych odwiedzin jutro, gdy na wieży wybije godzina pierwsza po północy.

-Czy wszyscy trzej nie mogliby przyjść od razu, toby im i mnie oszczędziło czasu — podsunąłem

- Oczekuj drugiego o tejże godzinie nocy następnej, trzeciego w trzecią noc z kolei, w chwili ostatniego uderzenia północy. Mnie już nigdy nie ujrzysz — lecz dla twego własnego dobra, dla twego zbawienia — pamiętaj o tym, co zaszło między nami.-odrzekło widmo,po czym zniknęło...Ja chwilę stałem przy oknie, ale ocknąłem się, było tak ciemno, że ledwo dostrzegałem widoki za oknem. Zegar zamkowy nagle wybiłsześć, siedem, potem osiem, następnie dziewięć i tak dalej, aż do dwunastu; wtedy się zatrzymał. Północ! Było kilka minut po drugiej, jednak ja nie mogłem już spać...Nagle  w pokoju zajaśniało żywe światło. Zobaczyłem ducha...kobiety...KRÓLOWEJ REBEKI?
   — Pani — zapytałem — czy ty jesteś duchem, którego przyjście zapowiedzianym mi było?  

   — Ja nim jestem.
 Głos był słodki i przyjemny, bardzo cichy, stłumiony, jak gdyby dolatujący z daleka. 

— Któż jesteś? — rzekłem

-Jestem duch ubiegłych Wigilii Bożego Narodzenia. -odparło widmo
- wszystkich ubiegłych Wigilii?- zapytałem

- I tak i nie- odparło widmo.
- Cóż cie tu sprowadza
 — Twe szczęście — odpowiedziało widmo.
 Wynurzyłem najgłębszą wdzięczność, lecz nie mogłem zaprzeczyć sobie, że sen niezakłócony i noc zupełnie spokojna byłyby mi także pomogły do szczęścia. Duch musiał dosłyszeć mą wewnętrzną rozmowę, ponieważ dodał...
 — Wreszcie — twoje nawrócenie; — miej się na baczności!
 Mówiąc tak, widmo wyciągnęło rękę i z lekka schwycił mnie za ramię.  

   — Powstań, i chodź ze mną.- powiedział duch

   — Pozwól, abym cię tylko tu dotknął — rzekł duch, kładąc mi rękę na sercu — a wyjdziesz zwycięsko z prób najcięższych i jeszcze niebezpieczniejszych.  
 Tak rozmawiając, przemknęli się przez okno i znaleźli się na gościńcu, biegnącym środkiem pól i łąk. Miasto znikło w dali — bez śladu. — Jednocześnie mgła i ciemność nocy ustąpiły miejsca jasnemu zimowemu dniowi; — błyszczący śnieg pokrywał ziemię.Była to podróż przez wszystkie wigilie, które JA przeżyłem do tej pory.W końcu wróciłem do swojej komnaty, a duch zniknął...Siedziałem na łóżku, czekając tylko, aż zegar wybije pierwszą. Nagle pojawił się drugi duch...dłuższą chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, skąd znam tę zjawę...
   — Jestem duch teraźniejszego Bożego Narodzenia. Przypatrz mi się.- powiedziało widmo...

  — Duchu — rzekłem zuległością - Prowadź mnie, gdzie chcesz. Przeszłej nocy zmuszono mnie gwałtem do małej wycieczki. Nie żałuję tego. Nauczka nie poszła w las. Jeśli masz mnie oświecić, poprawić — jestem na twoje rozkazy, chcę korzystać z twej łaski.

Odbyliśmy podróż po teraźniejszości, po wielu wsiach i miastach...Lecz w końcu czas drugiego ducha też się skończył. Jednak po chwili zobaczyłem zbliżającą się ku sobie postać poważną, uroczystą, przybraną w szeroką, powłóczystą, ciemną oponę.Widmo zbliżało się krokiem powolnym, poważnym, milczącym. Gdy podeszło bliżej,zgiąłem kolano, ponieważ duch ten rozpościerał wokoło siebie jakiś postrach tajemniczy, nakazujący, straszliwy, a zarazem uroczy. Długa czarna suknia okrywała go zupełnie — głowa, twarz, kształty, wszystko niknęło — widać było tylko długą wyciągniętą rękę, inaczej byłoby go trudno rozpoznać na ciemnem tle ponurej nocy.Gdy stanął przy mnie ujrzałem że widmo było nadzwyczaj poważne, wysokie; uczuł się przejęty strachem — duch nie poruszał się — prześlizgiwał raczej i nie mówił ani słowa.

   — Czyż się znajduję wobec Widma Przyszłości? — rzekłem, Duch milczał i dalej wskazywał ręką naprzód.
 — Ukażesz mi cienie rzeczy, które się jeszcze nie stały, a które mają zajść w przyszłości? — Czy tak? — mów, duchu.

 Górna część sukni widma ściągnęła się i pochyliła na chwilę, jak gdyby duch kiwnął głową. Była to jedyna odpowiedź!Chociaż jestem przyzwyczajony do towarzystwa istot nadprzyrodzonych,doznałem takiego przestrachu wobec tego grobowego milczenia, że nogi drżały pode mną jak we febrze, nie mogłem się na nich utrzymać — czułem, że padam. Duch zatrzymał się chwilkę, jak gdyby chciał mi pozostawić czas zebrania sił i przyjścia do siebie.Lecz mój niepokój i obawa  wzrastały z każdą chwilą — dreszcz lodowaty wstrząsał mną od stóp do głowy, gdy pomyślałem, że pod tym grobowym całunem kryją się oczy wlepione we mnie nieruchomo:

  — Duchu przyszłości — zawołał — lękam się ciebie więcej, jak twoich poprzedników, których już widziałem. Lecz ponieważ wiem, że idzie tu o moje szczęście, o moje ocalenie, o moje zbawienie — ponieważ wiem, że pragniesz mojego dobra, ponieważ mam stałe, niezłomne postanowienie korzystania z twych nauk i przykładów, ponieważ przedsięwziąłem odmienić się i przedzierzgnąć w innego całkiem, niż dotąd, człowieka — jestem gotów całym sercem towarzyszyć ci wszędzie. Błagam cię — odpowiedz mi.   Żadnej odpowiedzi. — Ręka ciągle wyciągnięta naprzód.

   — Prowadź mnie — prowadź! Noc szybko upływa — wiem, że każda jej chwila jest dla mnie niezmiernie droga. — Duchu! prowadź mnie.
 Duch postąpił naprzód. Szedłem  za nim w cieniu sukni, a cień ten zdawał się mnie otaczać i unosić.   Nie można powiedzieć stanowczo, czy weszliśmy do miasta, czy też miasto nagle wyrosło około nich.Obejrzałem się i poznałem, że jestem w Dudkowicach, Duch zatrzymał się w pobliżu małego kółka czarodziejów, spostrzegłszy rękę widma, wyciągniętą w tym kierunku, zbliżyłem się dla podsłuchania rozmowy.

   — Nie — mówił jakiś jegomość, — nie wiem nic więcej. Słyszałem tylko, że umarł.  

   — Kiedy? — zapytał inny. 
 — Zdaje mi się, że tej nocy.

— Na cóż — co mu się zrobiło, — czy chorował? — wtrącił trzeci, zażywając ogromny niuch tabaki. — Myślałem, że ten nigdy nie umrze.
 — Na co? — odpowiedział pierwszy, ziewając — na co? Bóg to wie.
 — Cóż zrobił z pieniędzmi — jakże rozporządził majątkiem? — dodał ktoś z boku.
 — Nie wiem takich szczegółów — musiał komuś zapisać — wiem z pewnością, że nie mnie. Na ten dowcip wszyscy się roześmieli.

— Ciekawy jestem, kto też pójdzie na jego pogrzeb. Z nikim nie żył, u nikogo nie bywał — nie wiem nawet, czy miał jaką rodzinę, nie ma zaproszeń. A gdybyśmy też poszli bez zaproszenia. Kto z was raczy mi towarzyszyć, służę mu moim powozem.      
   — Skądże ta nagła ochota? — zapytał stojący obok niski, pękaty czarnoksiężnik. 

   — Skąd? Trzeba wam wiedzieć, że jak się zastanawiam, zdaje mi się, że ja byłem najpoufalszym i najbliższym jego znajomym. Ilekroć spotkaliśmy się na ulicy, zawsze żeśmy stawali i rozmawiali ze sobą. Żegnam panów — godzina poczty nadchodzi — do widzenia!  

   Kółko się rozeszło — znałem ich wszystkich. Spojrzałem na ducha znacząco— jak gdyby prosząc o wyjaśnienie całej tej rozmowy. Duch wyśliznął się na ulicę i wskazał ręką dwie rozmawiające ze sobą osoby. znowu zacząłem słuchać, pewien, że tym razem docieknę zagadki.
I tych znałem doskonale — byli to dwaj bogaci, bardzo szanowni czarodzieje. Ubiegałem się niegdyś o ich względy i poważanie, — rozumie się — w interesach. 
 — Jak się kochany pan miewa? — zagadnął jeden.

 — Nieźle — dziękuję — a pan?

— Bardzo dobrze — cóż, stary wyga zamknął rachunki.

 — Mówiono mi. — Zimno? przykry czas.

 — Ba! — Jak to zwykle o tej porze — Boże Narodzenie. Warto by się przejechać sankami.   
— Zapewne — ale nie mam czasu. Do widzenia!
 Ani słowa więcej. Na tym ograniczyła się cała ich rozmowa.    Widzieliśmy jeszcze kilkanaście zdarzeń.

   — Duchu! — rzekłem — przeczucie mi mówi, że godzina naszego rozstania się zbliża, — czuję to. — Przed rozejściem się powiedz mi, kto był ten człowiek leżący w ciemnym pokoju na łożu śmiertelnym?  

  Duch przeniósł nas znowu pośpiesznie, gwałtownie w okolice giełdy.
 Nie zatrzymaliśmysię nigdzie, chociażbłagałem go o chwilkę zwłoki.  

   — Poczekaj przez litość. Wszakże to dom, w którym ja mieszkam pozwól, niech zajrzę, niech się zobaczę takim, jakim będę w przyszłości. Duch wskazał ręką w przeciwnym zupełnie kierunku.
   — Mój dom jest tutaj. Dlaczego każesz mi iść gdzie indziej?  
   Nieubłagana ręka nie zmieniała drogi; pobiegłem jednakzajrzałemprzez okno . Zawsze była tam komnata, lecz już nie moja.Inaczej była urządzona...Duch ciągle wskazywał drogę.Poszedłem za nim niespokojny, lękliwy, zadawałem sobie ciągłe pytania, co się ze mną stać mogło, co się przytrafiło. — Tak rozmyślając, stanąłem wraz z przewodnikiem u żelaznych sztachet, podniosłem głowę. Cmentarz!
 Cmentarz! — Tu zapewne, w głębi ziemi, spoczywa nieszczęśliwy, którego nazwisko miałem
poznać.

Duch wiódł mnie po krętych ścieżkach cmentarza, wpośród grobowców, pomników, kamieni i innych oznak żalu, pamięci, cnót, zwycięstw, chwały, szlachetności i t. p. Wreszcie zatrzymał się i wskazał na jeden grób. Poruszenie i postawa widma były więcej jeszcze nakazujące, poważne, uroczyste;zadrżałem.
 — Nim postąpię naprzód, nim zbliżę się do kamienia, który mi wskazujesz, powiedz mi, zaklinam cię — odpowiedz na to jedno pytanie: czy to wszystko jest obrazem tego co stać się musi, czy też tego co stać się może?!

 Duch, za całą odpowiedź, opuścił rękę nad grób, przy którym stanął.Wlokłem się na kolanach,blady, drżący, podniosłem ręce, patrzyłem w postać ducha, którego palec zwisł nad zaniedbanym, opuszczonym, samotnym grobem — wreszcie z konwulsyjnym wysileniem opuściłem oczy na kamień i wyczytałem zeń :
"CEDRYK..."

   — Więc to siebie widziałem na śmiertelnej pościeli? 
W pierwszej chwili pomyślałem,że to niemożliwe, A Calista, Cordelia, Scarlett, Miranda, rodzice...Zosia...Moja jedyna przyjaciółka?

 Widmo powiodło ręką od grobu do mnie i ode mnie do grobu

-Nie, duchu! nie! och,nie! — zawołałem,chwytając go za suknię. — Słuchaj — jam już inny człowiek — całkiem inny; nie ten, jakim byłem, nim dostąpiłem szczęścia poznania ciebie i twoich braci. Czyż dla mnie nie ma ratunku? nie ma zbawienia?

 Po raz pierwszy ręka ducha zadrżała.
 — Dobry duchu! — mówiłem dalej, klęcząc u stóp widma, — wstaw się za mną, wybłagaj dla mnie litość. Powiedz mi, że mogę zmienić te wszystkie obrazy, odmieniwszy życie. Czcić będę Boże Narodzenie — nie w dzień jeden, lecz przez cały rok Boży. — Żyć będę przeszłością, teraźniejszą i przyszłością. Wszyscy trzej nie odstąpicie mnie na chwilę, a raczej ja ciągle będę z wami, korzystając z waszych nauk.Tak mówiąc i szamocząc się, uchwyciłem rękę widma. Duch chciał ją wyrwać, — lecz ścisnąłem go z niesłychanym wysileniem. — W tym pasowaniu się z widmem uderzyłem gwałtownie ręką, obróciłem się, powstałem na nogi i poznałem...że jestem

w swoim pokoju, W zamku. Zamiast ręki ducha ściskałem w ręku słupek od własnego łóżka; cóż za sny straszliwe!!!Wstałem z łóżka. Spojrzałem przez okno, był piękny słoneczny, aczkolwiek śnieżny dzień. Usłyszałem,że wszyscy już wstali, więc i ja postanowiłem wstać i zejść na dół.Pierwszą zastałem Mirandę, natychmiast podszedłem do niej i zapytałem
- Kuzynko, czy możesz mi powiedzieć, jaki mamy dziś dzień?
- 25 grudnia, boże narodzenie.- odpowiedziała mi z pewnością

- W takim razie wychodzę, za 2 godziny wrócę, a tym czasem proszę, poproś wszystkich w zamku, aby zebrali się w sali jadalnej- poprosiłem, jednak po chwili jeszcze przytuliłem ją i powiedziałem- Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, kochana kuzynko

- Tobie również wesołych świąt, kuzynie.-odpowiedziała mi również mnie przytulając. Ja po chwili wybiegłem na zakupy do wioski. Kupiłem wszystkim prezenty, i postanowiłem, że zabawię się w Świętego Mikołaja...Więc szybko wróciłem do zamku. Wszystkie kobiety obecne w zamku

 już czekały na mnie w sali jadalnej, mężczyzn nie było
- Co się stało wujku Cedysiu?- zapytała mnie Calista, ja jednak tylko przysunąłem sobie krzesło, usiadłem na nim i obok położyłem worek z prezentami. Zapytałem wszystkie zgromadzone kobiety

- Kto chce prezent od świętego mikołaja?
Oczywiście pierwsza na kolanach usiadła mi Calista, która dostała ode mnie rękawiczki w kolorze...A jakże, czerwonym.Ogólnie na rozdawaniu prezentów zeszła mi cała godzina...To były ewidentnie najdziwniejsze, ale najweselsze święta w moim życiu...Ale po chwili zorientowałem się, że został mi jeden prezent do wręczenia...Zosia usiadła mi na kolanach

- Co byś chciała dostać?- zapytałem ją
- NIC NIE CHCĘ...Cieszy mnie towarzystwo przyjaciół, a dokładniej twoje...NIGDY CIĘ NIE OPUSZCZĘ- powiedziała, ja się wzruszyłem, dałem jej prezent...JESZCZE MOGĘ ODMIENIĆ SWÓJ LOS...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro