Prolog
Niebo było zasnute cienką warstwą chmur, które leniwie poganiał ciepły wietrzyk. Powietrze było przesycone zapachem kończącego się lata, które tu, między wzgórzami, nigdy nie trwało zbyt długo. Jeszcze trochę i nadejdzie mokra, chłodna zima.
Acair spojrzał smutno na dwie pasące się kilka kroków od niego owce. Zwierzęta wyglądały zdrowo, a ich wełna wydawała się nie najgorszej jakości, jednak było ich zbyt mało. Zwłaszcza, że jego siostra osiągnęła już odpowiedni wiek do zamążpójścia i powinna dostać wiano. Nikt nie zaakceptuje żony, która nic nie wniesie do dobytku męża. Z ust młodego mężczyzny wydobyło się ciężkie westchnięcie. Wiedział, jak dobrą gospodynią mogłaby być Akira, gdyby tylko dano jej szansę i nie kierowano się bogactwem.
- Czemu nie mogłoby was być dziesięć, głupie zwierzęta? - zapytał cicho owce, które nie zwróciły na niego najmniejszej uwagi.
Powinien już wracać do domu. Pewnie czeka na niego jakiś obiad i ojciec gotowy do co wieczornej dyskusji. Siądą jak zwykle obok posłania matki, która przygnieciona chorobą prawie go nie opuszcza, i będą planować lepsze czasy. Będą opowiadać o stadzie owiec, bogatym mężu Akiry, a potem usną, trzymając te marzenia głęboko w sercach.
Chłopak skrzywił się z goryczą. Dlaczego mamy planować czasy, które nigdy nie nadejdą? Czy to nie głupota i bezsensowne wodzenie siebie za nos?
- Czas wracać, śmierdziele.
Wstał i otrzepał z trawy spodnie, po czym za pomocą kijka zaczął zaganiać owce. Zwykle zajmowała się nimi jego bliźniaczka, jednak w nocy matka dostała gorączki i musiał zastąpić Akirę, zamiast jak zwykle pomóc ojcu w warsztacie. Pogonił niecierpliwie leniwe zwierzęta, które do tej pory doświadczały jedynie łagodności kobiety.
Czemu w zasadzie poszedł z nimi tak wysoko? Być może miał ochotę odpocząć od ludzi i panującego niżej zgiełku, jednak teraz droga w dół, ku wiosce, zaczynała mu się dłużyć. Nim dotarł pod dom, słońce chyliło się ku zachodowi. Po zamknięciu zwierząt w zagrodzie wślizgnął się do domu. Panująca wokół cisza była rzadko spotykana, co zastanowiło Acaira. Minęła chwila nim jego oczy przyzwyczaiły się do panującego w środku półmroku. Leżąca na łóżku matka była blada, a siedząca pod ścianą Akira chowała głowę w kolana.
- Matko? - Jego głos zabrzmiał zbyt donośnie w panującej ciszy.
Rozejrzał się wokół, szukając trzeciej sylwetki, jednak nadaremno. Poczuł nieprzyjemny ucisk w sercu.
- Matko, gdzie ojciec?
Leżąca na łóżku kobieta nawet się nie poruszyła. Akira wstała, podpierając się o ścianę. Dopiero teraz dostrzegł ślady łez na policzkach siostry.
- Ojciec nie żyje... Drzewo go zgniotło.
Acair poczuł jak uginają się pod nim kolana, a po chwili ukucnął na podłodze. Jak on może nie żyć...? Zgnieciony przez drzewo?
- Nie chciał czekać do jutra, byś mógł pójść z nim. Powiedział, że zetnie drzewo już dzisiaj, a jutro razem je przyniesiecie. Caddock go znalazł. Acair, co my teraz zrobimy?
Poczuł jak obejmują go drobne dłonie siostry. Jej całym ciałem wstrząsał szloch, spowodowany zarówno stratą ukochanego rodzica, jak i strachem o przyszłość.
Prolog, od którego w zasadzie powinnam zacząć :)
Liczę na to, że ta historia rozbuduje świat magii Księżyca, w którym wiele lat później przyszło żyć Florence.
Sayonara,
Blanccca
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro