Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obito przejmował się wyłącznie tym, aby dotrzeć do swojego aktualnego celu.

Innymi słowy, do niskiego budynku zwanego potocznie szkołą. Maszerował wybrukowanym chodnikiem, niekiedy mijając po drodze ludzi. W powietrzu unosiła się wilgoć. W tym niewielkim miasteczku o wdzięcznej nazwie Konoha, niemalże każdej nocy deszcz oblewał ziemię. Dlatego mieszkańcy tej mieściny rzadko rozstawali się z parasolami. Dlatego też Uchiha dzierżył go w dłoni, gdy zbliżał się nieustannie do bram miejsca, gdzie miał zmarnować następne osiem godzin swojego życia.

Nie żeby nie przepadał za nauką. Chłopak, jak przystało na kogoś o takim popularnym, lecz szanowanym nazwisku, uwielbiał wertować lektury w poszukiwaniu nowych faktów, czy stawiać na papierze kolejne cyferki. Po prostu, odkąd tylko pamiętał, był przekonany, że zdobywać wiedzę lepiej jest samemu. Kiedy wokół niego zasiadało blisko czterdzieści osób, z czego połowa rozmawiała się, a nauczyciel przynudzał, nie potrafił wyciągnąć niczego z lekcji. Inni uczniowe go rozpraszali. Aczkolwiek, nie wszystkim miał to za złe.

Ostatecznie, już we wnętrzu gmachu, stanął na przeciwko swojej szafki. Jednej spośród wielu jakie się tu znajdywały. Wbił, tylko jemu znany kod i przebrał się odpowiednio do tego co miało go czekać. Przygładził swoją koszulę jak to miał w zwyczaju. Zawsze zdawało mu się, że jest pomięta. 

Ledwo co schował swoje graty, do których należał jesienny płaszcz oraz ciemne buty z prawdziwej skóry, gdy dobiegły go wesołe krzyki. Ukradkiem zwrócił wzrok w stronę nadchodzącej pary i momentalnie spłonął rumieńcem. Położył sobie rękę na buzi, po czym prędko wyminął przybyszy i popędził w drogę.

Ci nie zwrócili na niego uwagi, zbyt zajęci ostrą wymianą argumentów pomiędzy obiema stronami konfliktu. W końcu jednak uspokoili się w pewnej mierze i znaleźli swoje skrytki. Zaszczycali się w między czasie miłą rozmową, którą urozmaicały przekleństwa wyższego z tego duetu.

– Wybacz Dei, ale pieprzysz bzdury. Uwierz, jestem mangozjebem od najmłodszych lat, więc moja opinia a propo anime jest w chuj razy ważniejsza od twojej. – Zaśmiał się Hidan, aktualnie zajęty przerzucaniem rzeczy w poszukiwaniu najnowszego wydania Jumpa, po którego pofatygował się zeszłego ranka. Trudził się przy tym niezmiernie, bowiem jego szafka była istną jamą wypełnioną po brzegi przeróżnymi skarbami, lecz potrzebował tego magazynu. Udowodnienie swoich racji kumplowi było aktualnie jego priorytetem.

– Po prostu masz wypaczony umysł od oglądania porno hm. – Zadrwił blondyn, który mu towarzyszył. – Dlatego podobają ci się żałosne produkcje.

– Nie znasz się, ośle! Popatrz! – Zakrzyknął siwy, gdy wreszcie natrafił na poszukiwany przedmiot. Przerzucił niedelikatne strony, aż namierzył artykuł, który miał zapewnić mu zwycięstwo w tej potyczce słownej. Chłopcy nachylili się nad znakami, niemal stykając się głowami. Kitka niższego trąciła lekko srebrne włosy.

Owa para naprawdę rzucała się w oczy. Nie tylko przez nietypowy wygląd, ale i gryzące się charaktery, które zdołały jakimś cudem dojść do porozumienia. Oboje byli nietypowi pod tym względem. Szurnięty Hidan, który uwielbiał dokonywać pokazów lekcji anatomii w swojej piwnicy, wyznając jednocześnie jakiś pokręcony kult z przypadkowej strony internetowej jak i drugi osobnik.

Był to dość niski chłopak, o spływających na ramiona strąkach o barwie żonkili z bystrymi, lazurowymi oczami o popielatych przebłyskach. Ślepia zawsze miał obrysowane czarną jak smoła otoczką. Odznaczała go bardzo wybuchowa osobowość. I w przenośni, i dosłownie. Szesnastolatek potrafił łatwo się wściec i zaskakujące było, że nigdy prawie nie chorował na gardło, pomimo jego ciągłych wrzasków. Specjalizował się głównie wysadzaniem w powietrze butelek z wodą za murami szkoły. Zwał to potocznie sztuką.

Obito tę sztukę od zawsze próbował zrozumieć. Nie dlatego, że kochał wszelkiego rodzaju artyzm. Kochał coś innego, a mianowicie właśnie tego blondyna, niejakiego Deidarę. Odkąd tylko go zobaczył na rozpoczęciu roku topił się w swoich uczuciach. Niemalże czcił swoją sympatię tytułując ją swoim senpaiem. Uważał tego krzykacza za chodzący ideał, pod każdym względem. I całym sobą wierzył, że odwzajemni on jego uczucia, jak tylko się o nich dowie.

Jednak, w tym temacie, bał się zrobić praktycznie cokolwiek. Innymi słowy, nigdy nie zebrał w sobie tyle odwagi by zamienić ze swym lubym choćby dwa słowa. Może i obserwował go często, podbierał niektóre rzeczy, i stalkował go na mediach społecznościowych, lecz na tym kończyły się jego działania. 

Aczkolwiek, nie zamierzał się tym przejmować w obecnej chwili. Nie, kiedy po przemęczeniu się na porannym apelu, wreszcie siedział w ławce zagłębiony w rozmowę ze swoim jedynym przyjacielem.

– Więc wyobraź sobie, że nagle wchodzi jakiś nauczyciel. Wyobrażasz sobie? – Kakashi akurat trudził się opowiadaniem jednej z historii, o której usłyszał przypadkiem na korytarzu.

Był on człowiekiem o luźnym nastawieniu do życia. Zawsze powtarzał, że chce pójść na lekarza, na wzór swojego ojca, więc nosił maskę na buzi. Była ona podkradziona z biurka rodziciela, który używał owej do licznych operacji. Wszakże, nie miał za złe synowi tej małej kradzieży, toteż siwowłosy po dziś dzień trzymał ją na facjacie. Tak długo, że nikt już nie pamiętał jak rzeczywiście wyglądała jego twarz.

– Niezbyt… Zwłaszcza, gdyby był to pan Tobirama. Przecież on stuprocentowo jest homofobem. – Zaśmiał się Uchiha.

– Właśnie… A jak tam z twoim ukochanym? Jakieś postępy?

– Nie. Jest jak zawsze. 

– Ale wkrótce może się to zmienić. 

– Co masz na myśli? – Zdziwił się Obito, lecz nie dane mu było kontynuować rozmowy, bowiem dzwonek zadźwięczał i trzeba było uspokoić się, nim przyszedł pedagog szkolny. Nie żeby ktoś nadzwyczaj przejmował się opinią klasy. Po prostu albinos, który uczył ich japonistyki oraz posiadał status wychowawcy cenił sobie pewne zachowania.

Konnichiwa! – Rzekł, a jego uczniowie odpowiedzieli tym samym. Prędko zasiedli do ławek, a mężczyzna rozpoczął monotonne układanie kartek na biurku. Wszyscy śledzili oczami jego poczynania. Nie było słychać ani jednego szmeru, z wyjątkiem wycia wiatru za oknem. 

Była to niesamowita sytuacja, jeśli brać pod uwagę zachowanie tej klasy podczas reszty czasu spędzanego w szkole, jednak na lekcjach tego akurat nauczyciela była to norma. Każda poszczególna osóbka obawiała się, iż krwiste, straszne ślepia białowłosego spoczną na niej, a wtedy wnet zostanie ona przeklęta na wieki. 

Tobirama cenił sobie porządek, ład oraz szacunek. Wszystkie te rzeczy udało mu się wyszlifować tak, by każdy jego podopieczny dbał o nie, gdy znajdował się pod jego okiem. Natomiast serdecznie darzył nienawiścią każdego Uchihę, jakiego tylko zdarzyło mu się spotkać. Z tego powodu skutecznie ich tępił. Tutaj obniżył jakiemuś ocenę, tam zapytał z trudniejszego materiału, a to robił kłopoty dzieciom, które się z nimi kolegowały. 

Jednak, odkąd tylko jego największy kozioł ofiarny, czyli chłopak imieniem Shisui skończył naukę w tej placówce, znalazł sobie kolejnego, czyli Obito. Brunet czuł się fatalnie, kiedy zdał sobie sprawę, że przez jego nazwisko nikt nie chce z nim rozmawiać, z wyjątkiem Kakashiego i dwójki czy trójki innych uczniów.

Jak w poprzedniej szkole miał całe grono wesołych przyjaciół, to w tej posiadał zaledwie jednego, Hatake. Ale i tak cieszył się, z chodźby takiego przejawu sympatii do jego osoby. W końcu możliwość zwierzenia się komuś ze swoich trosk to bardzo ważna rzecz.

– O co ci chodziło z tym zmienianiem? – Szepnął do swojego towarzysza, gdy tylko nauczyciel obrócił się tyłem i zaczął skrobać coś na tablicy.

– Słyszałem, że mają nowy przybytek w klasie. Jakiegoś prawdziwego artystę. – Odparł naprędce. – A, że Deidara też jest artystą to istnieje duże prawdopodobieństwo, że się zbratają. Musisz coś z tym zrobić, póki…

– Uchiha! Hatake! Jaki temat jest waszym zdaniem taki istotny, aby prowadzić o nim dyskusje na mojej lekcji? – Senju ostro przerwał ich krótką konwersację. Ręce oparł pod boki, aż mogło by się zdawać, że wygląda jak wściekła matka karcąca swe dziecko, które wylało farbę na posadzkę. Jednak mężczyzna nie był niczyją rodzicielką, ani kobietą, tylko pełnym furii pedagogiem. 

– Niech pan wybaczy! – Bąknął Kakashi, jednocześnie gestykulując rękami w powietrzu, jakby conajmniej chciał odpędzić jakąś naprawdę natrętną muchę. Obito jedynie westchnął cicho. Zdawał sobie sprawę, że i tak jest już spalony, więc nie przejął się zdenerwowanym tonem albinosa. Natomiast, zaczął się porządnie głowić nad informacją, którą zdążył przekazać mu przyjaciel. Niepokoiło go to i strasznie rozpraszało, toteż kiedy został "poproszony" do odpowiedzi przy tablicy, skiepścił niemalże każde zadanie za co Tobirama podarował mu śliczną pałę. 

Ogółem tak zleciała mu lekcja. Rozmyślał nad swoim nowym problemem jakim mógł się stać owy wykonawca sztuki, jeśli zacząłby widzieć coś w Deidarze. Brunet nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jego przypuszczenia zgadzały się z rzeczywistością. 

Sasori Akasuna, bowiem tak miała na imię ta osobistość twórcza, niemal natychmiast znalazł sobie upodobanie w wybuchowym blondynie, mimo, iż nie pochwalał jego fascynacji eksplozją. Zawsze uważał, że najlepszy artyzm to taki, który może trwać wiecznie, co gryzło się z zamysłami drugiego chłopaka. Jednak, przez cały czas gdy siedział w ławce, kusił go jego widok. 

Blondyn rozpierał się na krześle pod oknem, odwrócony bokiem do tablicy. Konwersował żywo z Hidanem, co jakiś czas podnosząc na niego głos. Nie przejmował się ani trochę trwającą bez przerwy lekcją. Cóż, chemia była przedmiotem, na którym można było ubawić się jak na przerwie. Nauczycielka, głucha na lewe ucho, zdecydowanie nie potrafiła opanować grupy starszych nastolatków, toteż raczej nie przejmowała się rozmowami i po prostu ciągnęła dalej swój monolog, a ci którzy chcieli słuchać to słuchali.

Sasori nie słuchał. Gapił się bez przerwy w stronę ślicznego chłopaka. Nie przebywał w tej szkole długo, lecz wystarczająco, by nawiązać przynajmniej jakiś kontakt słowny ze swoimi nowymi towarzyszami niedoli. Również z nim. Znał swoje możliwości, więc łatwo wyciągnął od niego numer telefonu. I obiecał sobie, że jak najprędzej z niego skorzysta.

Chciał zagadać Deidarę, gdy skończyła się lekcja lecz jego niecne plany pokrzyżował jakiś uczeń. Przypałętał się nagle i sprawiał wrażenie, jakby znalazł się w jakimś nieznanym nikomu świecie. Skupił na sobie uwagę Akasuny na tyle długo, aby jego fascynacja wymknęła się ze swoim szarowłosym przyjacielem. Został za to okropnie przeklnięty przez artystę, który zdziwił się, gdy ten nagle podszedł do niego z dość dużym obłąkaniem na facjacie.

– Ano… Ty jesteś tym Sasorim? – Zadał pytanie.

– Zgadza się. Jaką masz do mnie sprawę?

– Widzisz… – Zaczął wolno Obito. – Słyszałem, że jesteś naprawdę dobry w swoim artystycznym fachu. Stwierdziłem, że jeśli nie masz nic przeciwko chętnie obejrzę twoje prace i może co nieco zaprezentuję ci Konohę. Oczywiście, jeśli tylko masz na to ochotę. - Dokończył.

Serce tłukło mu się w piersi z nerwów. Liczył jak tylko mógł na zgodę nowego kolegi. Podczas tamtej lekcji zdążył sobie dużo przemyśleć. Zdał sobie sprawę, że to wszystko było tym na co czekał od tak dawna. Jego szansą, która pozwoliłaby mu zbliżyć się do Deidary. Może dzięki temu udałoby mu się też zrozumieć sztukę, dowiedzieć się więcej na wszelkie podobne tematy, albo i nawet doprowadzić do rozmowy z chłopakiem.

Miał tą wspaniałą wizję przed oczami, gdy proponował to swojemu wychowawcy. Tobirama był na tyle zaskoczony tą nagłą chęcią integracji, że opisał mu nawet wygląd świeżego nabytku szkoły. Dlatego też, łatwiej mu było znaleźć odpowiednią osobę.

– Cóż.. – Westchnął Sasori, rozważając przez moment propozycje. – Bylebyś nie kazał mi na siebie czekać.

×××

Witajcie!

Cóż, więc to jest moja nowa książka. Mam nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu, podobał się wam jej pierwszy rozdział.

Jest pisana z trzeciej perspektywy, ponieważ chcę ją trochę popróbować.

Dziękuję za uwagę^^

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro