10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter

Wiedzieliśmy obaj, oczywiście, że to wszystko może się źle skończyć.  Ja czułem się jak po przejściu przez wyżymaczkę, chociaż wciąż miałem nadzieję na poprawę stanu zdrowia, a Connor... Jemu coraz bardziej odwalało.  Był, jakby to powiedzieć, opętany myślą o Surrey'u,  że nie baczył ani na swoje zmęczenie, ani na wieści o Kevinie,  które spłynęły na niego przez telefon,  Bóg wie od kogo, tylko harował jak ten przysłowiowy wół i często ruszał w teren, by dowiedzieć się więcej na temat hrabiego Edvarda.
Na samą myśl, że mógłby mi nakazać iść z nim na tutejszy cmentarz, jako swojej prawej ręce czy lewej nodze, gdzie byli grzebani kolejni synowie - dziedzice nazwiska i majątku Surrey 'ów, robiło mi się bardzo słabo. Nie mógłbym odmówić, musiałbym usłuchać nakazu,  nawet jeśli nie zechciałbym pójść. Modliłem się w duchu, byle tylko czmychnąć do łóżka, albo po prostu przeczekać do końca dniówki, byle wytrzymać nadludzkie zmęczenie, obecne w każdej najmniejszej kosteczce mego ciała.  Czułem się tak podle, jakby ktoś zdzielił mnie w pysk, a potem jeszcze zasadził mi solidnego kopa. A na koniec jeszcze zafundował cios prosto w splot słoneczny.
– Peter? Czy wszystko w porządku? – Connor może i był dziwakiem i cynikiem, ale niekiedy miał przebłyski empatii i zauważał innych ludzi, a jego świat nie kończył się na synu oraz Surrey'u.
– Jasne, szefie  – odpowiedziałem, nie patrząc mu w oczy.
Co miałem mu powiedzieć? Że czuję się jak rozjechana przez pędzący po autostradzie żaba? Sam nie umiałem wytłumaczyć sobie,  a co dopiero Connorowi,  tego co się ze mną działo.

Connor

Peter upierał się, że czuje się wystarczająco dobrze, by uczestniczyć w dalszych działaniach naszego zespołu badawczego. Ja jednak widziałem, że wykrzywia się i wije z bólu i zaciska zęby,  byle tylko niczego bym nie zauważył. To znaczy,  chciałem powiedzieć, że widziałem cierpienia Petera jedynie wówczas, gdy on myślał, że nie rzucam ukradkowych spojrzeń w stronę jego poszarzałej twarzy.
Widziałem i niczego nie zrobiłem,  by zapobiec tragedii, która wydarzyła się jeszcze tego samego dnia, a właściwie to bardziej pod wieczór. Zamiast,  no nie wiem, wysłać  Petera do lekarza albo zebrać ludzi z ekipy i spierdaczać z dawnych włości Edvarda Surrey'a zanim okazałoby się to zbyt późno podjętą decyzją, ja poklepałem go niefrasobliwie po ramieniu i życzyłem mu szybkiego powrotu do zdrowia, po czym poszedłem spać do siebie.
Obudziłem się jakiś czas potem,  nie potrafiłem jednak podać konkretnej godziny, byłem tylko pewien jednego,  a mianowicie, że jakiś dźwięk albo bzyczący owad,  latający gdzieś po pokoju, wyrwały mnie z głębokiego snu.
Usiadłem na polowym łóżku, które zajmowałem i przez moment zastanawiałem się, co też mogło mnie wybudzić i dlaczego ten błahy i nieistotny fakt wzbudzał w moim sercu tyle niepokoju. Potarłem kantem dłoni wciąż zaspane oczy. I wówczas, nagle i niespodziewanie powietrze przeszył czyjś krzyk. Poderwałem się do góry jak rażony piorunem albo ukłuty igłą jeża.
Wybiegłem natychmiast z pokoju na niewielką przestrzeń, okalającą nasze obozowisko. Krzyk z pewnością należał do Młodej i chociaż nie dażyłem jej zbyt wielką sympatią, postanowiłem sprawdzić, czego ona tak się znowu drze.

Peter

Wzbierała we mnie furia, gdy patrzyłem na Młodą, taką spokojną i opanowaną po tym, jak oglądaliśmy gębę Surrey'a w podrzędnym barze. Nie wspomniała Connorowi,  że to się nam przydarzyło, a ja nie zamierzałem jej w tym pomagać.
Młoda to było... jest... Nie, nie uczciwa osoba skoro miała coś wspólnego z Surrey'em. Wyduszę z niej całą prawdę, choćbym miał ją zabić. Widziałem w niej wcielone zło, które czaiło się w tych oczyskach jak utajony wróg,  gotów zaatakować w najbardziej sprzyjającym momencie, gdy nikt się tego nie spodziewa.
To zło przejawiało się w chłodzie gorszym niż zima na Syberii, spoczywało kamieniem na dnie jej oczu, ukrywało się w każdym ostrożnym uśmiechu, pojawiającym się na twarzy Młodej za każdym razem, gdy... Gdy kontynuowała swoją tyradę, jeżeli chciała komuś dopiec albo przeforsować własną wolę.  Nie mogłem znieść jej gniewu ani niechęci okazywanej naszej ekipie. To ona jest w czymś lepsza od nas? Studiów nie skończyła, a się sadzi jak kogut na grzędzie w kurniku! Kurde,  jak ja nienawidzę tej dziewczyny!
I dlatego musi być ukarana. Z tą myślą poczułem się tak, jakbym wreszcie zawinął do portu docelowego, po wielu latach tułaczki po rozszalałym morzu bądź oceanie.
Ale ulga była tylko czymś w rodzaju chwili swobodnego oddechu, podczas gdy zaraz potem następował moment, jakby nieznośnie ciężki kamień przygniatał mą klatkę piersiową i nie pozwalał oddychać ani lekko, ani spokojnie. Pojawił się wstyd i zażenowanie z powodu tego, co postanowiłem zrobić, bo zdałem sobie sprawę, że jeśli wszystko, co zaplanowałem się powiedzie, będę mordercą i zginie Bogu ducha winna dziewczyna. Fakt, nie dało się jej lubić, ale to nie dawało mi prawa do decydowania o tym, kto jest godzien zachowania swego życia,  a kto absolutnie nie zasłużył na ów przywilej.  Mój Boże... Dlaczego w ogóle rozważam, czy popełnić morderstwo???
Te myśli podsunął mi jakby ktoś inny, kto zdawał się przejmować kontrolę nad moim umysłem i nie zamierzał jej mi oddać. Czy Kevin Doyle, syn Connora, również miewał podobne odczucia zanim stopniowo stoczył w na dno?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro