17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kevin Doyle

Odkąd ojca zabrali do psychiatryka, głos Edvarda Surrey'a umilkł w moim umyśle. Nie budziłem się już w środku nocy, zlany potem i przerażony koszmarnymi snami, z których niewiele pamiętałem.
Czułem się na tyle dobrze, żeby znaleźć dla siebie odpowiedniego terapeutę oraz zajęcia, na które chciałem uczęszczać, by "pracować nad sobą". Nie od razu podniosę się z kolan i nie wyzdrowieję,  jak dotknięty dłonią czy skrzydłem anioła. Wierzę jednak, że z Bożą pomocą i łaską, dam radę zapomnieć o demonach przeszłości, pokonać to zło, które czaiło się w najgłębszych zakamarkach głowy. Co dalej?
Nie wybiegałem zanadto myślami przyszłość, pragnąłem skupić się na tym, co działo się teraz. Może później dorosnę do kolejnych właściwych decyzji?
Wiedziałem, że chcę być nie strzępem człowieka, a istotą rozumną, osobą o spokojnym sumieniu i... Reszta przyjdzie z czasem, jeśli będę pracował nad postępem na drodze ku wyzdrowieniu.

***
Postanowiłem, że nie będę utrzymywał kontaktu z moim ojcem. Starał się być nim dla mnie, wykazywał zainteresowanie, ono jednak z czasem uległo osłabieniu, aż zostało całkowicie wyparte przez rezygnację i obojętność ze strony Connora Doyle'a. Widziałem w jego oczach zawód i rozczarowanie, ilekroć spojrzał na swojego niewydarzonego syna  - mnie. Teraz miałem to gdzieś tam, ale wcześniej, gdy codziennie mijaliśmy się w korytarzu, czy też w kuchni naszego wspólnego domu. Postanowiliśmy omijać się z daleka, takie nie pisane prawo - byle nie spojrzeć jeden drugiemu w twarz i nie zobaczyć tam czegoś, czego widzieć byśmy nie pragnęli. 
Teraz byłem sam, jakby z daleka od problemów z Surrey'em, z nadzieją patrzyłem każdego ranka na budzący się dzień i zastanawiałem się, co też dobrego przyniesie mi w darze. Dobra passa trwała już długo, jak na moje standardy, bo ponad miesiąc, gdy do moich drzwi zastukała Nancy, była flama ojca, prosząc o dosłownie chwilę rozmowy.
Przez wzgląd na stare dobre czasy wpuściłem ją na chatę i cierpliwie oczekiwałem tego, co miała zamiar mi powiedzieć bądź spytać. Spodziewałem się gorzkich żali, że starszy Doyle to czy tamto, że trzeba go ratować i inne takie,  ale gdzie tam!
– Szukam pewnych informacji na temat  Orsay 'ów z Francji  – zaczęła,  uważnie dobierając słowa.
– A co ja mam z tym wspólnego, Nancy? – od razu stałem się czujny.
Kur zapiał, ona coś kombinowała i zamierzała mnie w to wmieszać! Milczałem jednak i nie dodałem niczego, dopóki Nancy nie skończyła mówić. To, czego się dowiedziałem od niej, sprawiło, że zdecydowanie się sprzeciwiłem jej planom.
– Radzisz sobie sprawę, że jesteś jeszcze gorsza niż mój ojciec? – obdarzyłem ją wyzywającym spojrzeniem i z satysfakcją obserwowałem jak twarz Nancy czerwienieje.
Ze wstydu, gniewu, a może i żalu? Gdy zyskała pewność, że nie kiwnę palcem i nie ruszę się z miejsca, by pomóc zniszczyć życie Anny Orsay vel Młodej, pogarda jaką żywiła Nancy wobec mnie,  stała się aż nazbyt wyraźną w linii ściągniętych w wąską kreskę ust i pociemniałym obliczu. Dlaczego wcześniej nie widziałem jej prawdziwego "ja"?
– Ty... narkomanie zasyfiały! – nie zdążyłem uchylić się przed jej dłonią z plaśnięciem lądującą na mym policzku. – Tak mi się odpłacasz za wszystko, co dla ciebie zrobiłam? – krzyknęła z wściekłości, ale już mnie to nie ruszało.
Nie byłem jej niczego winien. Gdyby nie ochroniała i nie wymyślała tysiąca powodów, dlaczego wciąż nawalałem w robocie, szybciej stanąłbym twarzą w twarz z problemami, które mnie trapiły i  szukałbym pomocy prawdziwego specjalisty.  Nie jakiegoś szarlatana,  czy durnia wspinającego się po kolejnych szczeblach kariery, szukającego odpowiedniego "pacjenta", przypadku wyjątkowego, którego wyleczenie zakwalifikowało się do cudu.
– Wyjdź, Nancy! – powiedziałem stanowczo i niemal siłą wyrzuciłem ją za drzwi.
Następnie przekręciłem klucz w zamku od wewnątrz. Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer, który już dawno powinienem wybrać.
Anna odezwała się po krótkiej chwili milczenia, zdziwiona, że do niej zadzwoniłem.
– Nigdy nie chciałeś ze mną rozmawiać – mogłem tylko sobie wyobrazić,  jak unosi wyżej brew. – Po co dzwonisz?
– Uważaj na Nancy – powiedziałem, nie przybierając w słowach. – Zamierzała poszperać w twoim życiorysie. A wiesz, co znajdzie, nieprawdaż?
Odpowiedziało mi milczenie. Usłyszałem ciężkie westchnienie, gdy otwierałem usta, by dodać coś, o czym powinna była się jeszcze dowiedzieć. Tylko ja wiedziałem, że Nancy ma swoje za uszami i powód, by chcieć poszperać tu i ówdzie, a potem nawet    posunąć się i do szantażu wobec Młodej. Nie, żebym lubił tę czy tamtą, ale gdybym koniecznie musiał wybrać jedną z nich, której pomógłbym, byłaby to właśnie ona - Młoda.
– Czy potrafisz podjąć trudną decyzję w parę minut albo nawet sekund? – zapytałem Annę poważnym tonem, bijąc się w myślach za głupotę.
No bo jak to brzmiało, że ostrzegałem Młodą przed kimś,  kogo  - jak się jej wydawało - dobrze znała? I chciałem zrobić dla Anny coś szalonego?
– To zależy – odpowiedziała Anna, znowu wzdychając. – Kevin, ja nie rozumiem, dlaczego do mnie dzwonisz ani jaki masz cel w mówieniu takich rzeczy skoro nie jesteśmy nawet przyjaciółmi. Ale wierzę, że mnie nie okłamujesz. To o czym chcesz mi jeszcze powiedzieć?
– Spotkajmy się... – tu podałem Annie adres i miejsce, gdzie miałem zamiar dokończyć zaczęte zadanie.
Nie wiedziałem, co ona słyszała i czy w ogóle wiedziała o Time Machine, całym tym tajnym projekcie, który miał posłużyć jako narzędzie do zrozumienia przeszłości,  a stał się przyczyną śmiertelnego zagrożenia.
– Dziękuję  – usłyszałem jeszcze w słuchawce zanim zakończyła połączenie.
Kurczę, nie sądziłem, że kiedykolwiek powie do mnie to jedno słowo. Dziękuję? Ależ proszę, oczywiście! Zamierzałem dotrzymać słowa i stawić się w zaułku nieopodal Instytutu. Potem... Może być grubo, bo sądziłem, że raczej nie jest legalne włamanie się do Instytutu i kradzież Time Machine. A do tego potrzebowałem pomocy Anny. Nie miałem pojęcia, jak ona odniesie się do mojego pomysłu ani czy nam się uda przedostać przez szereg zabezpieczeń chroniących cenny sprzęt, ale byłem to winien córce dwojga ludzi, którzy spotkali się i pokochali w wyjątkowo trudnych okolicznościach.
Może w ten sposób odkupię swoje winy,  jakie ciążą na mojej duszy kamieniem? Nie zdążyłem się rozgrzeszyć z plądrowania grobowca, gdzie spoczywały doczesne szczątki rodziców Anny i chyba nigdy się nie rozgrzeszę z zakłócania wiecznego odpoczynku tym, którzy zasnęli w Panu. Nigdy też nie przebaczę ojcu, że nauczył mnie kraść i szaleć bez oglądania się na konsekwencje. Teraz dostałem nauczkę i wiedziałem, gdzie należy wyznaczyć granicę pomiędzy "wolno", a "powstrzymaj się przed tym co zamierzasz ".
Wziąłem kluczyki od auta ojca, bo jemu teraz ono nie przyda się do niczego,  a mi owszem.  Byle tylko nie napatoczyć się na patrol policji!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro