7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Peter

Diabli nadali mi Młodą za towarzystwo przy wypytywaniu tubylców! Miałem ochotę ją udusić, wyzwalała we mnie mordercze instynkty, o których istnieniu nie byłem dotąd przekonany. No, ale skoro tak chciał Connor, nie potrafiłem zignorować polecenia szefa.
Szliśmy jedno obok drugiego z zachowaniem dystansu, pogrążeni w głębokim milczeniu. O czym mieliśmy rozmawiać?
Connor jasno nakreślił to, o co mamy pytać mieszkańców wioski. Jakbyśmy sami nie potrafili myśleć z powodu małej pojemności mózgu! I pewnie sądził, że musi nam wszystko tłumaczyć niczym pięcioletniemu szkrabowi. Nie lubiłem nigdy sytuacji, w których szef starał się pokazać swą przewagę nad podwładnym, a Doyle nie był pierwszym dupkiem, który jednocześnie pełnił funkcję mojego przełożonego. Ale bardziej nawiedzonego i zbzikowanego ze świecą szukać!
Oczywiście w twarz mu tego nie zamierzałem nigdy wyłożyć czarno na białym, posiadałem jeszcze instynkt samozachowawczy. Praca dla niego nie była szczytem marzeń, ale lepsza taka niż bezrobocie i życie na państwowym garnuszku. Tego postanowiłem się trzymać i zacisnąłem zęby, żeby nie strzelić Connora w tę jego gębę, co ostatnio graniczyło z trudem, który odczuwał każdy zdobywca Korony Ziemi, zdobywając szczyt kolejnego górskiego wzniesienia.

***
Gdy przeszliśmy z Młodą chyba z pół wsi, okazującej się wcale nie taką małą jak myśleliśmy, jeśli przyszło przemierzyć ją na własnych nogach, odkryłem ze zdumieniem, że tubylcy chętniej gadali z towarzyszącą mi osobą niż ze mną. Wszystkie moje pragnienia, by pozbyć się tej dziewczyny, dziwnie podniosły mi ciśnienie i wezbrały we mnie niczym przypływ fal zalewających zachłannie morski brzeg.
Pomyślałem, że to niebezpieczne pragnienia, ale żadna myśl jeszcze nie spowodowała czyjejś krzywdy, jeśli pozostała w głowie, nieprawdaż?
W każdym razie, gdy przysłuchiwałem się swobodnej pogawędce tej utrapionej niewiasty z kolejnymi mieszkańcami wioski, odnosiłem wrażenie, jakby ona czuła się tutaj, w zapomnianym prowincjonalnym zaścianku, jak przysłowiowa ryba w wodzie. A przecież nigdy nie wspominała, żeby opuszczała granicę tą czy inną, Stanów Zjednoczonych. Tutejsi posługiwali się dziwnym dialektem z jeszcze dziwniejszym akcentem, ale gdyby przyszło mi go opisać, nie mogłbym i nie byłbym w stanie tego uczynić. Ale, mniejsza z tym pieprzonym akcentem, grunt, że go rozumiałem. A że po japońsku, czyli jako - tako?
Z grubsza orientowałem się, o czym była ta czy tamta rozmowa. Księżycowa Anna. Zdawało mi się, że w momentach, gdy dowiadywaliśmy się czegoś nowego o domniemanej córce Surrey'a, tutejsi dziwnie popatrywali to na Młodą, to na mnie, ale nie komentowali ani słowem jej pytań ani mego milczenia. Kiwali głowami, potakiwali albo i zaprzeczali czemuś, czasami żywo gestykulowali rękoma, jakby te żyły własnym życiem.
- Na dzisiaj wystarczy, muszę coś zjeść. Ty pewnie też jesteś głodna? - powiedziałem do mojej współtowarzyszki niedoli, gdy kiszki zaczęły grać mi marsza, a żołądek z pewnością przyklelił się mi już do kręgosłupa z powodu kilku godzin bez jedzenia i picia.
Nie odpowiedziała, ale nie poczułem się tym urażony. Standard. Podobno do wszystkich i wszystkiego można przywyknąć.
Weszliśmy do małego jak pudełko zapałek baru, by coś wrzucić na ruszt i wrócić do Connora ze sprawozdaniem, czego się dowiedziałem, słuchając niezliczonych konwersacji i nieco przydługiego monopolu Młodej na gadanie.
Postanowiłem, iż dobrze by było uporządkować dopiero co nabytą wiedzę podczas spożywania posiłku, by zaoszczędzić na czasie. Za Chiny ludowe nie pisałbym głupiego raportu, nie omawiając szczegółów mozolnie kompletowanej układanki. To byłoby równie przyjemne jak skok na główkę do pustej szklanki.
Tak czy owak, trzeba było się przyłożyć do roboty, ale nie na głodniaka. Usiedliśmy przy jednym z dwóch wolnych stolików, na szczęście był wypucowany do czysta, poczułem się przyjemnie zaskoczony. Gdyby było nasyfione w tym podrzędnym lokalu, wyszedłbym stamtąd jeszcze szybciej niż wszedłem. I nie baczyłbym na protestujący z głodu żołądek. Nie lubiłem, gdy było gdziekolwiek syfiasto. Miałem cichą nadzieję, że jedzenie, które tam serwowali, okaże się smaczne, a naczynia wymyte na błysk.
- Co zamawiamy? - Młoda odezwała się do mnie pierwszy raz tego dnia.
Patrzyła w jakiś punkt ponad moją głową, odruchowo się odwróciłem tyłem do Młodej, by przekonać się, cóż ją tak zainteresowało. No i się doigrałem, a właściwie prawie padłem na zawał. Z lustra zawieszonego na ścianie za moimi plecami spoglądała na nas twarz Edvarda Surrey'a, wykrzywiona w odrażającym grymasie. Po chwili rozwiała się jak poranna mgła. Nie musiałem pytać, Młoda też ją widziała, nie miałem w tym względzie żadnych wątpliwości.
- Co to było, do cholery?! - wydusiłem z siebie, trzęsąc się jak galareta, bo wciąż miałem przed oczami ten paskudny grymas.
- To był Surrey - odparła spokojnie, jakby widywanie paskudnych gąb stanowiło dla niej chleb powszedni.
- Zwiewamy stąd - zadecydowałem w okamgnieniu.
- Chcesz to idź, ja zamierzałam się najeść i choćby to było ostatnią rzeczą, jaką zrobię w moim życiu, zdania nie zmienię.
Rozdziawiłem usta w bezgranicznie wielkim zdumieniu, ale Młoda nie zwracała już na mnie uwagi.
Podeszła do kontuaru, za którym stał pyzaty mężczyzna w kraciastej koszuli i brązowych spodniach. Uśmiechnął się, gdy złożyła zamówienie, wskazując głową w moją stronę. Chyba nie opowiedziała mu o Surrey'u?
Chyba nie, bo skoro w swoim czasie przyszedł na świat w tej miejscowości, a potem spędził w niej większość swojego życia, jeśli nie liczyć wyjazdów do Londynu, jakieś związane z nim wspomnienia, czy to w przekazach ustnych albo i pisemnych, musiały się zachować. Więc nikt z tubylców niczym by się nie zdziwił, co tyczyło by się hrabiego Edvarda. A może by popytać gościa za barem o Annę, domniemane dziecko tego człowieka? Nie miałem odwagi, by to uczynić, więc siedziałem dalej na krześle jak przyklejony do niego na stałe.
Czekałem, aż Młoda zamówi żarcie. Kilka minut później sam barman przyniósł nam po kilka tostów na łebkach i po filiżance gorącej czekolady.
- Zimno dzisiaj, pewnie chcecie się rozgrzać? - zapytał barman, uśmiechając się uprzejmie, gdy nasze zamówienie znalazło się na stole.
Skinąłem twierdząco głową, czekając aż Młoda raczy zająć miejsce obok mnie, jak przed momentem.
Barman uśmiechnął się jeszcze raz, a potem ewakuował na swój stały posterunek. Młoda podejrzanie szybko wcinała swoją porcję, ponaglając co rusz. Miałem ochotę trzepnąć ją w ucho i powiedzieć, żeby się wypchała sianem i powiesiła na ścianie. Jak się jej śpieszyło, to mogła spieprzać.
Nie rozumiałem, dlaczego nasze role się odwróciły w ciągu paru minut - najpierw ja chciałem szybko opuścić lokalne centrum rozrywki, a Młoda przyszpilała mnie wzrokiem, byle byśmy nie wychodzili, a potem ja poczułem potrzebę zwolnienia tempa i spokojnej konsumpcji posiłku oraz kawy...
Pomyślałem, że to nie problem. Skoro pierwsze słowo do dziennika, a drugie do śmietnika... Cierp ciało, coś chciało!

***
- Nie powiem Connorowi o twarzy w lustrze - powiedziałem do Młodej.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Już teraz jest stuknięty na punkcie Surrey'a i Księżycowej Anny, wyobrażasz sobie, co się zacznie dziać, jeśli wspomnimy mu o gębie hrabiego w barowym lustrze?
- A czy ty potrafisz wierzyć szefowi w każde jego słowo? Przecież nic nie dzieje się bez przyczyny.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - nie wiedziałem, do czego ona zmierza.
- On kłamie.
Jej głos zdawał się stawać lodowaty jak śniegi Antarktydy w pełni zimowego sezonu. Zastanawiając się nad tym, w jaki sposób Connor Doyle mógł kłamać albo co gorsza narażać ekipę, milczałem. Dlaczego w ogóle się nad tym biedziłem? Bo coś w ogólnym wizerunku Doyle'a było zbyt idealne. To jego zaangażowanie w sprawę Surrey'a, zdawało się nieco na wyrost, a Connor oszalał na punkcie zagadkowego życia angielskiego arystokraty. Spędzał godziny w archiwach, biurach parafialnych i tym podobnych, a niekiedy uciekał się do pomocy Internetu. Kurczę, to stawało się niebezpieczne!
– Może i masz rację,  Mło... – zacząłem pojednawczo i umilkłem nim znowu podjąłem przerwany wątek. – Jak ty właściwie masz na imię? Wszyscy mówią do ciebie per "Młoda ", nie znając twych danych osobowych. Nie,  żebym był tym zainteresowany, ale dobrze wiedzieć takie rzeczy...
W jej oczach czaił się mrok, znajomy i obcy jednocześnie, jakbym gdzieś napatoczył się na niego w źrenicach innego człowieka. Porzuciłem odczucie,  że podcinałem gałąź, na której siedziałem i ukłucie niepokoju.
– Idę do toalety  – oznajmiłem z miną zdobywcy Mont Everestu. – Trafię do naszej kwatery, możesz poczekać albo wrócić w pojedynkę, mi to nie robi absolutnie żadnej różnicy.
Wkurwiła się na mnie jak jasna cholera, ale zdołała jednak powiedzieć, mimo bezkresnego mroku w spojrzeniu, żebym nie obdarzył zaufaniem niewłaściwego człowieka. Wzruszyłem ramionami na znak, że gówno obchodzą mnie jej pokichane teorie i pomaszerowałem w kierunku łazienki, gdzie zapewne mieściła się tylko jedna toaleta na cały lokal. Trudno, musiałem załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Kątem oka dostrzegłem, że Młoda odprowadza mnie przez parę sekund wzrokiem,  a potem powoli opuszcza bar. I wtedy uświadomiłem sobie, że zapomniałem przycisnąć ją na tyle, żeby zaczęła zdradzać oznaki niepokoju i sama wyśpiewała, co łączy ją z Surrey 'em i tą miejscowością. No i jej imię. Cholerne przeczucia, że jednak to ważny element układanki, na dobre zagościły w moim umyśle. Jak to w ogóle możliwe, że za każdym razem, gdy gadka schodzi na ten temat, Młodej udaje się zawsze wywinąć od odpowiedzi?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro