Rozdział 16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Lustereczko powiedz przecie, kto najbrzydszy jest na świecie — mruknęła posępnie Hedea, oglądając twarz w odbiciu dużego zwierciadła. Osadzone w szczerozłotej ramie lustro pozostawało nieubłagane i niezależnie od tego, czy spoglądała na siebie z góry, z dołu, z prawej strony lub z lewej — wciąż pokazywało to samo.

Westchnęła ciężko i podważyła paznokciem kawałek półprzezroczystej tasiemki, łączącej zewnętrzną stronę ucha ze skórą głowy. Pociągnęła dziwaczny materiał, będący jej zdaniem jednym z lepszych wynalazków Ayenne i oderwała. Znienawidzony fragment ciała sterczał teraz po bokach, nieproporcjonalnie duży względem drobnej twarzy.

— Nie rozumiem, po co katujesz się tymi wszystkimi absurdalnymi zabiegami — wtrąciła Nara, leżąca bokiem na zasłanym mnóstwem kolorowych poduszek łożu, zajmującym znaczną część komnaty.

— Nie miałaś czasem towarzyszyć matce podczas rozmowy z alchemiczką? — wygarnęła jej młodsza. Wyciągnęła z włosów długą, srebrną szpilkę i niedbale rzuciła ją za siebie.

— Miałam — mruknęła Nara. Podparła brodę ręką i ze znużeniem obserwowała, jak jej siostra wydobywa ze swoich pukli niebywałe ilości ozdób. Co jakiś czas wsuwała palce pomiędzy białe pasma i drapała się po skalpie niczym podróżnik w poszukiwaniu drogocennych skarbów. — Ile ty tego masz? Memłasz w tym łbie i memłasz.

— Tyle ile trzeba. — Hedea wzruszyła ramionami, odrzucając za siebie ostatnią spinkę. Następnie sięgnęła po jadeitowy grzebień i rozgarniając włosy na boki, zaczęła wyplatać z nich niewielkie poduszeczki. — Mama zmieniła zdanie?

— W ostatniej chwili. Powiedziała, że mam zrzucić ojca z wyra, a potem zobaczyć, jak sobie radzisz ze "śmierdzącym ochlapusem, który albo się opamięta, albo własnym zadkiem wypoleruje wszystkie okna w pałacu" — dokończyła, cytując słowa Gunhilde.

Hedea wzdrygnęła się na samą myśl o konieczności przerywania drzemki władcy Wyklętego Miasta, odczuwając przy tym nieopisaną ulgę, że tym razem to nie ona dostąpiła tego wątpliwego zaszczytu.

— I jak poszło? — zapytała, zerkając przez ramię na starszą siostrę. Ze zgrozą odkryła, że ta zajęła się zabawą w podrzucanie noża, dokładnie nad jej nowiutką, jedwabną pościelą. — Hej! Tylko ostrożnie! Przysięgam, że wypudruję cię po czubek nosa, jeśli zrobisz choćby maleńką dziurę. Lubię ten komplet.

Nara prychnęła i pokręciła głową, rozbawiona reakcją Hedei. Osobiście wolała lniane poszwy i nakrycia. A już zwłaszcza na jesień, gdy po całym dniu ćwiczeń i treningów nie witał ją chłód i śliskość tak uwielbianej przez Hedeę tkaniny. Już miała skomentować dziwne, wypchane kawałki materiału, które Hedea ściągała ze swojej głowy, ale wtedy zrozumiała, do czego służyły. Zasłaniały prześwity, tworzone przez mocno przerzedzone już włosy. Zmarszczyła brwi, uświadomiwszy sobie, że śnieżnobiałych pukli jest znacznie mniej, niż poprzednim razem, gdy towarzyszyła siostrze podczas wieczornej rutyny. Czas nie był dla niej łaskawy.

— Dwa stłuczone wazony i nadłamany baldachim — powiedziała Nara, wzdychając ciężko.

— To całkiem dobry wynik. Poprzednim razem wybił witraż, a kolorowe szkło jest znacznie droższe niż kawałek rzeźbionego drewna. Poza tym — podjęła Hedea i odstąpiwszy od lustra, podeszła do toaletki. Umościła się na obitym błękitnym atłasem fotelu i sięgnęła po jedną z mnóstwa kolorowych buteleczek, zgromadzonych na dębowym blacie. — Pamiętasz moment, w którym mama posłała tam Rosenroda? — dodała, trzymając w dłoni kawałek waty, nasączonej w ziołowym balsamie, po czym zabrała się za zmywanie makijażu.

Pozbawione szkarłatnego pigmentu usta straciły nieco ze swojej objętości, przyjmując przy tym naturalny, siny kolor. Domyte z czarnego tuszu brwi, wyglądały jak urwane w połowie. Puder nie skrywał już opuchniętych, podkrążonych oczu. Tylko piegi, pokrywające większość jej twarzy trwały niewzruszone, za nic mając niezliczone warstwy jakiegokolwiek smarowidła.

— Wtedy, to się dopiero działo — prychnęła i oderwawszy wzrok od znienawidzonych plamek, utkwiła oczy w ostrych rysach Nary, jej prostym nosie, i wydatnych, choć spierzchniętych wargach. Szczególną zazdrość budziła w niej gładka, porcelanowa cera i włosy, które mimo ogromnego niedbalstwa wojowniczki, wciąż pozostawały gęste i mocne. W końcu dotarła do oczu. Dużych, w kształcie migdałów, otoczonych gąszczem rzęs, które na szczęście (podobnie, jak Nara oraz dwaj bracia) również odziedziczyła po ojcu.

Kobiety zamilkły na chwilę, wlepiając w siebie porozumiewawcze spojrzenia.

— Nigdy więcej — odparły równocześnie, kręcąc gwałtownie głowami.

— A co do Roda, to zupełnie nie rozumiem, czemu mama kazała ci mnie wesprzeć. Raz, że to żadne wyzwanie pilnować nieprzytomnego brata, a dwa, że przecież wkrótce dołączyła do mnie Neheira, zatroskana o stan "narzeczonego" — powiedziała, odkładając przybory i robiąc palcami charakterystyczny cudzysłów.

— Zatroskana, czy zazdrosna? Bo to zasadnicza różnica — prychnęła Nara, wspominając naburmuszoną minę pustynnej księżniczki, którą spotkała na korytarzu w czasie, w którym biegała po zamku, próbując wytropić pewnego zbłąkanego kundla. — Nie rozumiem, co Celan w niej widzi — dodała, chowając nóż w niewielkiej pochwie, przytroczonej do pasa.

— Bogate wnętrze...przestronnego pałacu, przy którym nasz to zaledwie przybudówka dla służby? — zapytała, niknąc za parawanem z wiśniowego drewna. Ostrożnie zsunęła z siebie kolejne warstwy odzienia, tak, by w miarę możliwości nie naruszyć niewielkich, białych pęcherzyków, pokrywających jej ciało. Łatwo pękały, wywołując tym samym ból i nieprzyjemne swędzenie, łuszczącej się skóry.

— To płytkie, nawet jak na ciebie — zauważyła z przekąsem Nara, która w międzyczasie zsunęła się plecami na ziemię. Leżąc, podziwiała malunki zdobiące sufit, próbując zrozumieć ich znaczenie. Spośród wielu nieznanych jej znaków, rozpoznała runy używane do zabezpieczania wybranych miejsc przed niechcianymi gośćmi oraz takie, które kojarzyła z ksiąg w pokoju rodziców. Nie mogła sobie przypomnieć ich dokładnego znaczenia. Wiedziała tylko, że podobne kształty dostrzegła kiedyś na Duchowej Tarczy królowej i w sali tronowej, tak uwielbianej przez ojca. — Celan widział ją raz, w dodatku podczas balu maskowego, kiedy pół gęby miała ukryte pod fikuśną szmatą — burknęła, przypominając sobie wymyślną maskę, jaka wówczas zdobiła lico jej przyszłej szwagierki.

— I wystarczyło, by przepadł — odparła Hedea, siląc się na dźwięczny śmiech.

A wręcz utknął w błogiej nieświadomości — dodała w myślach młodsza z kobiet.

Ubrała długą do kostek koszulę nocną, a następnie powoli wsunęła ramiona w wąskie rękawy peniuaru i związała okrycie w pasie ciasno, tak by przypadkiem niczego nie odsłaniał. Uśmiechnęła się pod nosem. Przynajmniej talię miała wąską, wyćwiczoną wieloletnim noszeniem odpowiednich gorsetów.

— Nie wierzę w to, coś mi tu śmierdzi — drążyła starsza. — Jego małżeństwo przyklepano niewiele później niż moje. To, że matka wybrała mi męża, nie jest dla mnie problemem. To normalne w świecie ubabranym po uszy we wpływy i politykę. Fakt, że naszym rodzicom udało się pogodzić miłość z obowiązkiem stanowi wyjątek, a nie regułę. Zresztą nie mam powodów do narzekania, bo Bran nie jest zły ani brzydki i trzeba przyznać, w łapie to on ma siły za dwóch! — dodała, uśmiechając się szeroko. — A żebyś widziała, jak młotem rzuca! Jednym ciosem niedźwiedzia powalić umie. I pije na równi z krasnoludzkim gorzelnikiem!

Hedea zaniosła się śmiechem, zgięta w pół, wyraźnie rozbawiona zachowaniem siostry, z trudem łapała oddech, wsparta o parawan.

— No co? Ja przynajmniej coś o nim wiem. Znam jego rodzinę i upodobania. Przyznasz, że to jednak lepiej wróży wzajemnemu pożyciu niż umorusany brokatem ryj, skryty między fikuśnymi frędzlami.

— Ej, ale brokat to ty zostaw w spokoju! — Wyłoniwszy się zza parawanu, Hedea pogroziła jej palcem. — Potrafi zdziałać cuda. A poza tym, jesteś strasznie krótkowzroczna, moja droga. Patrzysz na to wszystko wyłącznie ze swojej, całkiem wygodnej perspektywy. Nasza matka jest przecież córką wodza klanu Białego Węża, jednego z ośmiu rodów zamieszkujących Zielone Księstwo. Wzmocnienie sojuszu pomiędzy naszymi miastami przez stosowny mariaż było tylko kwestią czasu. Gdyby Ursah nie był od dawna po słowie, mogłabyś zostać żoną samego władcy Yeew, choć jego młodszy brat to też nie najgorsza partia — dodała i puściła oko w kierunku siostry.

Nara, czując palące policzki, natychmiast uniosła się i zdejmując z łóżka jedną z poduszek, ukryła za nią pąsowiejącą twarz.

— Mając możliwość zacieśnienia więzów z tą zarośniętą krainą barbarzyńców i dwie córki na wydaniu matka wybrała jedyne rozsądne wyjście. Ciebie, swoją ulubienicę i tym samym jedyne dziecko, które tak jak ona wyznaje wyższość sądu bożego nad "czczą paplaniną przekupionych dworzan" — rzuciła, przedrzeźniając siostrę. — Wyobrażasz sobie mnie, pomiędzy tymi grubianami śmierdzącymi piwem i wyprawionym futrem?

— Nie wytrzymałabyś tam pół godziny — burknęła przez poduszkę Nara.

— Otóż to — zgodziła się z nią Hedea, siadając przy szklanym stoliku, usadowionym w pobliżu łóżka. Przez chwilę biła się z myślami, po który z wymyślnych łakoci, zajmujących trzypiętrową paterę sięgnąć, aż w końcu zdecydowała się na czekoladowe ciastko z owocami.

— To nie zmienia faktu, że ja mogę powiedzieć o Branie coś więcej niż: jest piękny — żachnęła się starsza.

— A uważasz, że jest piękny?

Nara nie odpowiedziała. Mruknęła coś pod nosem, ale większość wypowiedzianego cicho słowa stłumiło wypełnienie poduszki.

— Tah.. czy... szahk — kontynuowała Hedea, pomiędzy kolejnymi kęsami deseru. - Tutaj nawet nie ma czego porównywać. Miałaś szczęście i dostałaś wybranka, który podziela twój światopogląd i zainteresowania. W dodatku jego lud uważa, że aby móc z kimś wytrzymać całe życie, trzeba go najpierw poznać i dlatego zezwala na całe mnóstwo wstępnych spotkań. W przeciwieństwie do Księstwa Pustyni nie przyspieszają niczego, nie wymagają określonych dat czy przychylnych gwiazdozbiorów. To całkiem komfortowa sytuacja. Aczkolwiek, gdyby zaproponowano mi mariaż z pustynnym księciem oraz przeprowadzkę do miejsca, znanego z przykładania ogromnej wagi do manier, bogatego wystroju wnętrz i wyrafinowanych rozrywek, pewnie podobnie jak ty, dość łatwo pogodziłabym się ze swoim losem. Poza tym widziałaś biżuterię, którą nosi Neheira? Wiele bym dała za kilka takich kompletów... — mruknęła rozmarzonym głosem.

— I nie przeszkadzałoby ci, że poza tobą są jeszcze inne cztery żony a poza tym całe mnóstwo kochanek? Nie bez powodu nasza matka nie szuka wśród poparzonych amantów kandydatów do twojej ręki. Kobieta jest tam sprowadzona do roli błyskotki. Ma cieszyć oko, milczeć i ładnie się prezentować w razie potrzeby, kiedy pan w chwilowym przypływie łaskawości postanowi ściągnąć ją z półki — wyrzuciła z siebie Nara, udając nagłu atak mdłości.

— Dlatego sama widzisz, Celan nie ma powodu do narzekań. Nawet jeśli Neheira mu się znudzi, zaraz znajdą trzy inne małżonki, które chętnie ją zastąpią. Będzie żył otoczony pięknymi paniami i wszechobecnym luksusem. Rzeczywiście, okropny los — rzuciła z przekąsem.

— Zapominasz o dwóch problemach. Po pierwsze: słońce. Mnóstwo słońca! — zawołała wojowniczka, ściągając poduszkę z twarzy. — Nie mam pojęcia, jak on to zniesie.

— Drobiazg — Hedea zbyła jej obawy gestem dłoni. — Od czego mamy serum? O ile nie pójdzie w ślady swojego durnego młodszego brata i nie zapomni o unikaniu alkoholu przez kilka godzin po aplikacji... Nic mu nie będzie.

— I tu pojawia się drugi problem. — Nara wstrzymała oddech i zrobiła dłuższą przerwę w wypowiedzi. —  Co, jeśli zamiast Celana, wyląduje tam Rosenrod? Wiesz, że na razie wszystko na to wskazuje. Boje się o niego, nasz unikający tłumów i wszelkich zgromadzeń brat nie pasuje do miejsca słynącego z zuchwałych, często wulgarnych zabaw, okraszonych niemożliwymi do spożycia ilościami wina. To nie w jego stylu, dobrze o tym wiesz.

Obie kobiety spojrzały na siebie i zastygły w milczeniu. Pogrążone we własnych myślach, trwałyby tak nadal, analizując wszelkie za i przeciw niefortunnej sytuacji, w której ich rodzina postawiła młodszego z braci, gdyby nie nagły trzask otwieranych na oścież drzwi. Siostry momentalnie odwróciły głowy w kierunku wejścia, a dostrzegając w nich wysokiego, smukłego mężczyznę, odzianego w złoto od stóp po szyję, przełknęły ślinę.

— Witajcie moje kwiatuszki! — zawołał Famir, sunąc w kierunku córek niemal tanecznym krokiem. Białe fale spływały swobodnie wzdłuż jego pleców, okrywając sylwetkę władcy niczym peleryna. — Czemuż to marszczycie swoje urocze noski? Humor nie dopisuje? — zapytał. Stanąwszy za plecami Hedei, ucałował ją w czubek głowy z głośnym mlaśnięciem. — Witaj cukiereczku — mruknął i pogładził jej włosy. Zaraz ruszył w stronę Nary, która w międzyczasie zdążyła wstać z podłogi i poprawić zmierzwioną koszulę. Ją również mężczyzna ucałował i pogładził czule po policzku. — Witaj moja szabelko — zażartował. — Nie trapcie się gwiazdeczki, tata wpadł na wspaniały pomysł. Urządzimy sobie bal... — podjął, uśmiechając się szeroko.

— Cudownie! — uradowana Hedea klasnęła w dłonie, podskakując w miejscu.

— Jak uważasz... — mruknęła Nara, niezadowolona z faktu, że znów zostanie zmuszona wcisnąć się w niewygodną suknię.

— ... który poprzedzimy turniejem! — dodał Famir, a nastroje dziewczyn momentalnie się odwróciły.

— Wspaniale! — odparła wyraźnie ożywiona Nara.

— Skoro musisz... — bąknęła zrezygnowana Hedea. Nie znosiła turniejów. Miała szczerą nadzieję, że żaden z rodziców nie wpadnie na pomysł, by wzięła w nim udział.

— No! To ustalone! — skwitował entuzjastycznie mężczyzna i odwróciwszy się na pięcie, zaczął nucić pod nosem skoczną melodię. Nim dotarł do drzwi, zatrzymał się w półkroku i obejrzał przez ramię. — Wiecie, gdzie znajdę moją sikoreczkę?

— Pewnie u Celana — odpowiedziała Hedea. — Dziś wypada jej kolej na rzucanie zaklęć — dodała, wpatrując się w ojca. Dostrzegła smutek, który na kilka sekund zagościł w jego szkarłatnych oczach, nim na powrót rozświetlił je blask pogodnego uśmiechu.

— W takim razie do później — pożegnał się z córkami, nim zniknął w odmętach korytarza.

— Swoją drogą... — odezwała się Nara, która również zamierzała wkrótce wrócić do swoich komnat. — Widziałaś może niewielkiego, rudego kundla?

— Co proszę? — wydukała zaskoczona Hedea. — Kundel? U nas w pałacu? Skąd?

— Też mnie to zastanawia... — mruknęła pod nosem starsza, drapiąc się palcem po policzku. — W każdym razie daj znać, gdybyś go znalazła. Tymczasem dobranoc — rzuciła, na odchodne posyłając siostrze przyjazny uśmiech.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro